Jedna z malowniczych stron zamku Książ.
Foto: Giliane Max
Od kilku sezonów książęcy zamek w Książu właśnie w maju rozbrzmiewa tangiem. Dużo słyszałam zarówno o samej imprezie, jak i o miejscu, jednak aż do teraz nie złożyło mi się, żeby być.
Główna strona zamku, moim zdaniem wcale nie ta najciekawsza.
Foto: Tango Te Amo
Maj, jeden z najpiękniejszych polskich miesięcy, w tym roku aurą nas nie rozpieścił. W poprzednich wpisach chwaliłam się moimi konszachtami z jednym z największych żywiołów, czyli Wiatrem (że dogaduję z nim pogodę). Więcej nie będę. Istnieją pewne niepisane prawa. Jednym z nich jest to, że pieniądze, miłość i konszachty lubią dyskrecję, a chwalić się można dokonaniami własnymi, a nie nadprzyrodzonymi heh.
Im cięższe chmury, tym teren zamkowy jawi się bardziej tajemniczo…
Foto: Tango Te Amo
Miejsce
Uwielbiam pałace i zamki. Ten w Książu uważany jest za jeden z najpiękniejszych w Europie. Nie widziałam całego wnętrza, natomiast z zewnątrz robi wrażenie, zwłaszcza połączenie części średniowiecznej z tą sprzed ponad wieku. To trzeci co do wielkości kompleks zamkowy w Polsce (wyprzedza go tylko Malbork i Wawel). Jego historia sięga XIII wieku: średniowieczna część, a raczej jej fragment, jest dostępna tylko dla zwiedzających z przewodnikiem, natomiast maraton odbywa się w ogólnie dostępnej do zwiedzania odrestaurowanej części, wybudowanej na przełomie XIX i XX wieku przez księcia Jana Henryka XV Hochberga. W części tej księżna Daisy (co znaczy: stokrotka), inaczej zwana Sissy (a tak naprawdę nazywała się Maria Teresa Oliwia Hochberg von Pless, z domu Cornwallis-West) rodziła dzieci, piła herbatki na balkonie lub tarasie i dość przyjemnie sobie żyła.
Zamek po II wojnie światowej niestety został splądrowany i zniszczony przede wszystkim przez Rosjan,
a następnie przez lud PRL-u. Nocą sprawia tajemnicze wrażenie. Mury z pewnością kryją wiele tajemnic…
Foto: Tango Te Amo
Generalnie ludzie tanga nie mają tendencji do interesowania się tym, co w czasie imprezy dzieje się poza tangiem (może poza spotkaniami w podgrupach, ale i tak gadają o tangu). Ja też tak miałam. Ogłoszona swego czasu pandemia spowodowała duże zmiany w moim życiu. Także tę, że przestałam ograniczać się tylko do tanga.
Wejście na teren zamkowy.
Foto: Tango Te Amo
Wybraliśmy się z R. na nocne zwiedzanie zamku. Miały być duchy i zjawy, na etapie opisu organizator uprzedzał, że będzie strasznie… Chodziliśmy w ciemności przy świetle trzech latarek. Z przodu przewodnik, z tyłu ochrona. Żartowaliśmy, że przed duchami, a tak naprawdę przed rozłażeniem się towarzystwa i utykania w ciemnych zakamarkach hehe.
Zakamarki zamkowe były przygotowane do straszenia,
z historią zamku jednak miały niewiele wspólnego.
Foto: Tango Te Amo
Nie będę opisywała szczegółów i wartości artystycznej występów zjaw i duchów, powiem tylko, że jeden bohater „strasznej” opowieści nieźle mnie wystraszył. Kiedy byłam zajęta przymierzaniem się w średniowiecznej części zamku do zrobienia zdjęcia starej kuchni (a wcale nie zabytkowej! Była zbudowana na potrzeby filmu pt. „Hrabina Cosel”), widmo nieszczęśnika, którego ciało znaleziono pod podłogą w sypialni księżnej, niepostrzeżenie do mnie podeszło i swoimi trupimi dłońmi chciało wziąć za rękę….).
Na zdjęciu: kuchnia, przewodnik i widmo.
Foto: Tango Te Amo
Moim zdaniem warto doznać czegoś innego niż w tradycyjnych zwiedzaniach, a ta wycieczka była nieszablonowa. Jeśli wrócę do Książa, chciałabym zwiedzić zamek normalnie, za dnia, żeby zobaczyć między innymi od środka to, co podczas nocnego zwiedzania widziałam z zewnątrz (czyli m.in. balkon z widokiem na ogromny ogród, na którym księżna Daisy piła herbatkę, a pod nim gzymsy pokoi przyszykowanych w czasie II wojny światowej dla Hitlera).
Po lewej stronie część średniowieczna, po prawej balkon księżnej Daisy
i okna komnat dla Hitlera.
Foto: Tango Te Amo
Miejsce, w którym tańczyliśmy, znajdowało się tak trochę z boku od wejścia głównego. Dojście było dobrze oznakowane. Wstępu strzegli zamkowi strażnicy, przepustką była maratonowa bransoletka i trzeba przyznać, że skrupulatnie pilnowano, aby nikt niepowołany się nie przedostał (tym bardziej, że w sobotę była Noc Muzeów i zamek miał wyznaczoną trasę zwiedzania tuż obok naszego maratonu).
Rejestracja rozpoczęła się w piątek o 17.00. Razem z R. jako pierwsi odebraliśmy bransoletki –
jeszcze nigdy nie byłam pierwsza !
Foto: Tango Te Amo
Sala taneczna robiła wrażenie: ogromne okna wpuszczające dzienne światło, świetny parkiet, niezłe nagłośnienie (czasem tylko niektórzy DJ-e nie zwracali uwagi, że ludzie są głośniej, więc warto podgłośnić muzykę – to jest uwaga bardziej na przyszłość, także dla innych DJ-ów), osobne miejsce z szatnią (wspólną dla wszystkich, ale że wisiały ubrania na wielu ustawionych podłużnych wieszakach, można było w miarę dyskretnie zmienić sukienkę czy spodnie), duży hall z miejscem na bufet z owocami i ciasteczkami, oddzielne podwójne pomieszczenie ze stołami, gdzie odbywała się konsumpcja zup i pierogów.
Pierwsza milonga maratonowa, ludzie powoli przybywali…
Foto: Tango Te Amo
Tu od razu odniosę się do cateringu: zachwalałam go, jako kultowy. Z całą pewnością podawanie owoców na lustrach w złotych ramach, które służyły za tace, było pomysłem awangardowym i bardzo urokliwym. Reszta – cóż… Organizator utrzymał cenę sprzed trzech lat, a koszty poszły w górę pewnie trzykrotnie, zatem nie może być tanio i kultowo, więc było skromniej (ale były codziennie dwie smaczne zupy dostępne przez długi czas).
Lustra pełne owoców (podobno przerobiliśmy ich 350 kg) uruchamiały żądzę także paprazzich.
Zwłaszcza arbuzy znikały w tempie ekspresowym.
Foto: Tango Te Amo
Wracając do miejsca: urokliwe, niezwykłe, bajeczne, magiczne. Ogromne tereny spacerowe dają możliwość podziwiania bujnej roślinności i robienia fantastycznych zdjęć. Niestety nie dotarliśmy do punktu widokowego, zdjęć zamku nocą też zrobiłam tylko kilka – czuję niedosyt. Chcę wrócić!
Zdjęcie zrobione z punktu widokowego. Zazdraszczam ujęcia.
Foto: Krzysztof Erszman
DJ-e i muzyka
Spotkało mnie osobiście coś wyjątkowego. Otóż dwaj DJ-e: Patxi Manez na pre party, a Paweł Biel w piątek, zagrali tandę z moim najukochańszym tangiem, które – nie wiedzieć dlaczego – jest grane bardzo rzadko. To tango ma w sobie delikatność oraz pazur i wyraża wszystko: czułość, tkliwość, tęsknotę, namiętność, miłość, oddanie i dominację… Kto wie, jakie to tango? No dobrze, nie będę się droczyć: to „Pescadores de perlas” Florindo Sassone, oryginalną wersję posłuchasz TU (Paweł mi powiedział, że to tango stało się modne, więc mam nadzieję częściej je tańczyć, tyle że nie tak łatwo ułożyć z nim tandę – ale to już nie moje zmartwienie heh).
Jako pierwszy DJ parkiet rozpalił Marcin Darkowicz.
Foto: Tango Te Amo
Nie byliśmy na wszystkich milongach. Trochę szkoda, bo na milondze open air grał duet poznańskich M&M’sów, czyli Magda i Maciek Szymańscy (grają fajnie, energetycznie, bez „smędolenia”), a na popołudniowej Beba, czyli Beata Darkowicz (w Sopocie zgrała tak, że nawet zagorzali tradycyjni talibowie ochoczo pląsali do alternatywy). A nie szkoda o tyle, że poza parkietem też można spędzić przyjemny, leniwy relaxing time.
W drodze na popołudniową milongę obowiązkowy przystanek był w przyzamkowej kawiarni.
Różane lody księżnej Daisy miały iście książęcy smak…
Foto: Tango Te Amo
Każdy z DJ-ów chce, by jego muzyka porwała tańczących. Każdy tanguero może mieć inne upodobania, dlatego nie oceniam, który Dj był najlepszy. Stwierdzam jedynie, że:
* Na pre party grał Patxi Manez i parkiet był pełen (tu catering był na wypasie!). Niestety odezwała mi się kontuzja stopy, której nabawiłam się, forsując nogi w obcasach w Sopocie (nie dało się zejść z parkietu, to miałam za swoje). Pisałam o tym na bieżąco. Dostałam wiele zapytań o stan mojej nogi. Ujęliście mnie swoją troską, dziękuję i informuję, że Wasze podpowiedzi nie tylko uspokoiły moje obawy (zdrętwiały palec u nogi w tangu nie jest niczym fajnym), ale także się sprawdziły co do ustąpienia kontuzji (już prawie całkowicie doszłam do stanu pierwotnego). Tak więc obcasy założyłam na jedną tandę w czwartek, maraton przetańczyłam bez.
* Piątek należał do dwóch DJ-ów: najpierw zagrał Marcin Darkowicz, potem Paweł Biel. Kawałek historii Marcina jest taki, że kiedy wszyscy grali tradycję, on wybierał alternatywę. Teraz, kiedy więcej jest w tangu muzyki pozatangowej, Marcin gra tradycję… I świetnie mu to wychodzi. Paweł z kolei jest starą gwardią polskiego środowiska tangowego. Kiedyś grywał na kultowej Chłodnej w Warszawie, potem trochę zniknął, od niedawna jest go więcej i dobrze. Obydwoje z R. uważamy, że obaj zagrali świetnie.
* Sobota to wspomniany flashmob na powietrzu i popołudniówka. Łóżkowo-barowa pogoda nas zatrzymała, ale najwytrwalsi nie dali się i mimo chłodu tangolili, niektórzy nawet dość mocno rozebrani. Deszcz zagonił ich na końcu w podcienia, ale nie szkodzi, służby operacyjne doniosły, że plenerowa całość się podobała.
Wieczór rozpoczęła Iwona Kaj. Trafiliśmy na tandę, w której myśleliśmy, że będą same tango vals, a tu nie dość, że zaskoczyły nas różności, to jeszcze cały parkiet, z nami włącznie, tańcnął cortinę… Zwykle towarzystwo po tandzie płynnie opuszcza parkiet, a tu wszyscy płynnie zostali 🙂 Druga część wieczoru muzycznie należała do organizatora. Mateusz Stach zasiadł za konsoletą i energetycznie dał czadu, jak to się ładnie mówi: z grubej rury.
* Niedziela to czas pożegnań. Popołudnie zagospodarował Patxi Manez, który grał trochę klasycznie, trochę nie i był oklaskiwany za to drugie trochę. Wieczór przejął Krzysztof Rumiński, ale wtedy już byliśmy w drodze do Warszawy…
Przed pożegnaniem Aliszja zrobiła nam mini sesję. Moja nowa torebusia robiła furorę.
Foto: Aliszja Ka
Zamieszanie
Mój wpis nie byłby kompletny, gdyby nie pojawił się story telling baj mła.
Otóż: początkowa wersja naszego pobytu była taka, że wracamy po after party, nocujemy u Gosi i w poniedziałek rano jedziemy do Warszawy. Ale jakoś tak zaczęliśmy przebąkiwać, że może jednak pojedziemy wcześniej… Moja stopa miała dość, Gosi kości też, R. stwierdził najpierw, że zostajemy, potem, że nie. Ja wolałam wracać. Decyzja zapadła: wracamy, tylko jeszcze jakieś ostatnie ogarnianie, w tym siusiu. I tak mnie naszło w ustronnym miejscu, że właściwie skoro R. i Gosia chcieli zostać, to zostańmy! Zadowolona z siebie powiedziałam Gosi, że jednak zostajemy, tylko jeszcze powiedzmy R. A on na to, że nie! Podjęliśmy decyzję, że jedziemy, to jedziemy! No i zrobił się galimatias. Gosia w niedosycie, bo najpierw chciała jechać, ale jednak wolała zostać. Ja zawiedziona brakiem zachwytu nad moją elastycznością. R. wkurzony zawracaniem gitary. Ech, ci mężczyźni…
Kim jest Gosia?
To doświadczona, bardzo dobrze tańcząca tanguera, jedna z wolontariuszek maratonu i sympatyczna koleżanka.
Kosmetyki pielęgnacyjne i do makijażu – Gosia doradzi, dobierze i możesz u niej zamówić.
Foto: Aliszja Ka
Gosia Niementowska to także znawczyni kosmetyków, pielęgnacji twarzy i makijażu. W tym przypadku szewc bez butów nie chodzi i Gosia ma piękną wypielęgnowaną cerę, stosowny makijaż i zawsze promienny wygląd. Dziewczyny – jeśli jesteście na imprezie, na której jest Gosia, korzystajcie! Umawiajcie się na konsultacje, zamawiajcie kosmetyki dobrej jakości – Gosia wie, co polecić do jakiej cery i jakiego typu urody, a i stylizacyjnie może coś podpowiedzieć, zwłaszcza że ma u siebie różne skarby. Moja słodka torebusia jest właśnie od niej!
Noclegi
Generalnie maratończycy zatrzymują się w trzech obiektach: w hotelach „Zamek Książ” (nie jest w zamku, tylko obok) i „Ośla brama” (w takiej samej odległości jak ten pierwszy) na terenie zamkowym oraz w hotelu „Maria”, oddalonym o ok. 3 km. Tamte dwa są bliżej, za to ten trzeci ma basen i saunę. Można też znaleźć tanie miejsce w Wałbrzychu, z którego jeżdżą taksówki różnej maści. Czyli ogólnie jest gdzie spać. Jasne, że najwygodniej jest, kiedy śpi się na miejscu. W zamku niestety nie udostępniają książęcych sypialni, pozostaje podejść te kilkadziesiąt kroków lub dojechać. Uważam, że sama impreza jest tego warta.
My nocowaliśmy w hotelu „Maria”: duży wygodny pokój, dojazd do zamku w kilka minut, byliśmy zadowoleni.
Foto: Tango Te Amo
Podsumowując
Uważam, że miejsce na maraton jest fantastyczne i raz w roku naprawdę warto tu przyjechać. Atmosferę tworzą ludzie, a w przyjemnym miejscu łatwiej o dobry zabawowy nastrój. Nigdy i nigdzie nie jest tak, żeby totalnie wszyscy bawili się ze wszystkimi. Zawsze są ludzie bardziej i mniej otwarci. Tu zdecydowana większość była bardziej otwarta. Mam nadzieję, że za rok znowu się spotkamy, zwłaszcza że termin już jest podany!
Grafika z grupy organizatora.
Mam nadzieję, że organizator (Mateusz Stach przy niezastąpionym wsparciu wolontariuszy) posłucha kilku podszeptów i za rok spotkamy się w równie licznym lub jeszcze liczniejszym gronie.
Imprez jest dużo, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Książ jest jeden, chociaż oczywiście są także inne majowe eventy. Mam propozycję, aby już dziś zaplanować tangowy maj, w tym książęcy Magic Castle Tango Marathon 2026…
Mam na imię Ania, od wielu lat prowadzę bloga Tango Te Amo i kanał na You Tube (tam możesz posłuchać kilka rozdziałów mojej książki pt. „Pasja budzi się nocą). Jeżeli lubisz mnie czytać, chętnie wypiję z Tobą wirtualna kawę (TU), co wesprze opłacenie przeze mnie serwera i domeny, dzięki czemu mogę publikować.
Dziękuję i do następnego razu 🙂

































































































































