Gardele 2025 i Zakopane Infinity Tango Marathon

Pierwsza edycja Nieskończoności

To była pierwsza edycja Gardeli, czyli tangowych Oskarów, a także pierwsza edycja tego festiwalu. Byłam bardzo ciekawa zarówno samej Gardelowej Gali, jak i całej imprezy: organizacji, frekwencji, muzyki, parkietu… Sam hotel Belvedere, w którym odbywał się event, wiele lat temu „wprowadzała na rynek” moja znajoma z lat młodości. A Zakopane… Byłam tu 37 (!) lat temu. Teraz, mimo targania walizki (wtedy nie targałam, a walizka, mimo że nieduża i na kółkach, nie jest poręczna podczas przechadzki), postanowiłam zrobić sobie z dworca spacer.

Idąc pod górkę, zatrzymywałam się dla wytchnienia i zrobienia zdjęć.

Zakopane

Widziałam tylko niewielki fragment od dworca do hotelu, ale i tak mogę stwierdzić, że nasz sztandarowy górski kurort się rozbudował, nie ma smogu, a różnych delikatesów i knajpek (mniejszych i większych) jest co kilka kroków cała masa.

To był bardzo dobrze zaopatrzony sklep.

Bez trudu odnalazłam miejsce, gdzie z rodzicami byłam na wakacjach i gdzie spędziłam moją pierwszą podróż poślubną…

To był trochę spacer sentymentalny, ale nie z powodu tęsknoty za przeszłością (nie chciałabym być znowu dzieckiem, bo wolę o sobie stanowić i nie chciałabym być żoną męża, z którym się rozwiodłam), tylko refleksji, że tyle lat minęło, a zupełnie nie czuję tego upływu czasu i przypływu wieku… Tak więc spacer odbył się na krótkim odcinku. Dlaczego nie widziałam więcej? Nie poszłam na Krupówki albo na Giewont?

Giewont obfotografowałam o różnych porach.

Ano dlatego, że…

Początek tego wątku jest taki, że sprawdziłam prognozę pogody. W aplikacji pogodowej pokazało, że w sobotę ma padać deszcz, za to w niedzielę śnieg. A że „umiem w czary”, to dogadałam się z moim ukochanym żywiołem Wiatrem (bo to on zarządza pogodą), że deszczu żadnego nie będzie, a skoro coś musi padać, to niech będzie śnieg. W domu intuicja ciągnęła mnie do półki z solidniejszymi butami, jednak umysł logiczny uznał, że skoro w piątek ma być 13 stopni, to potem nawet jak poprószy śnieżek, trampki w zupełności wystarczą.

Zakopane to także baza nowych nieruchomości z apartamentami na wynajem.

Zawsze powtarzam: logika jest ważna, ale przereklamowana.

Bo…

Liczyłam na poprószenie, a nie na popadanie! I to solidne. Zapomniałam, że śnieg może spaść w TAKIEJ ilości! Ponieważ miałam ze sobą tylko trampki, buty tangowe i hotelowe kapcie, nie zdecydowałam się na dłuższą eskapadę. Aczkolwiek zdobycie Giewontu w hotelowych kapciach brzmi zachęcająco, nieprawdaż?

Foto: Katarzyna Tycner

Prawdaż! Jednak nie musiałam w tych kapciach popylać, bo mogłam zobaczyć Śpiącego Rycerza m.in. z tarasu hotelowej restauracji. Oprócz pięknego widoku nie mogę nie pochwalić kuchni: było pysznie! Miałyśmy wybrać się do góralskiej karczmy, ale cieszę się, że ostatecznie zdecydowałyśmy inaczej.

Ja, Dominika Kołodziejska, Kasia Tycner i Ela Kopeć

Wracając do aury – miałam okazję odczuć i zobaczyć prawdziwą zimę tej wiosny. Dzielnie szłam w moich trampkach przez zaspy. Dodam: trampkach dizajnerskich, bez sznurówek. Dominiczka miała niedizajnerskie buciory ze sznurówkami i to jej palce zmarzły, a mi w moich trampkach nie.

Foto: Dominika Kołodziejska

Kasia (Tycner) miała stylowe kozaki. Wspominam o tym, ponieważ na tej imprezie ramię w ramię we trzy dzielnie pokonywałyśmy zaspy.

Festiwal

Odbył się w bardzo dobrych warunkach. Sala wieczorem była klimatycznie oświetlona, a w dzień, na popołudniówkach, przez sufit wpadało dzienne światło, co ja akurat bardzo lubię.

Stołów i krzeseł była wystarczająca ilość, więc było wygodnie. To też lubię, bo moja torebka i szal lubią być w jednym miejscu. Jak zwykle miejsce do polowania na tandę było między wejściem a barem. Mnie się nie chciało polować. Kto chciał zatańczyć, widział, gdzie jestem.

Parkiet – jak dla mnie doskonały! Odpowiednio śliski. Przypomnę tu stwierdzenie Jacka Mazurkiewicza, że nie ma zbyt śliskich parkietów, tylko ludzie nie umieją tańczyć… Oj, Jacku, nie było Cię na Szyndzielni. Jeździliśmy tam jak na łyżwach. A że było to jakieś 12 lat temu, to istnieje prawdopodobieństwo, że jednak tangolić nie umieliśmy…

Frekwencja dopisała – było ponad 300 osób, co przy takiej ilości różnych imprez jest wynikiem imponującym. Balans też był bardzo dobry, a jak wiemy, na festiwalach bywa z tym różnie, a właściwie na festiwalach balans nie występuje.

Zwykle na festiwalach jest sporo różnych stoisk. Tym razem było jedno stoisko z tangowymi ciuchami Weroniki Niezgody, która odebrała statuetkę w kategorii Fashion, i jedno z butami, a także z ceramiką i literackimi dokonaniami nominowanych kolegów w kategorii Literatura (Luis Cono miał swoje „Wyznania milonguero” po hiszpańsku i angielsku, Krzysztof Kardaś miał dwa tomiki przetłumaczonych na język polski tang, które można śpiewać, Marcin Świstak z Energii Tanga i ja nie mieliśmy swoich stoisk, ale bardzo mi miło, że zamawialiście moje książki, które już do Was wyruszyły!). .

Jeżeli chodzi o muzykę – każdy ma inny gust, trudno wszystkim dogodzić. Ja lubię, kiedy jest zarówno rytm, jak i melodia. Ma być ogień. Romantyczno–nostalgiczne zawodzenia mnie nie niosą. Me gusta zdecydowanie była nocna milonga niedzielna (a właściwie after party, na szczęście nie musieliśmy się nigdzie przenosić). Piotr Kozołub zagrał tak jakby na moje zamówienie: gorąco, z pazurem, co w tangu uwielbiam. Dla mnie zdecydowanie najlepszy set festiwalu!

Z dodatkowych udogodnień: bar, umiejscowiony w rogu, był czynny do 3.00. Ceny hotelowe, ale na hasło „Tango” była zniżka. Można było wnosić swoje napoje.

Pokazy

Foto: Krzysztof Rficz

Czwartkowego nie widziałam, bo jeszcze mnie nie było. Sobotni Los Totis to czad i magia, ale nie dziwota, skoro to topowa para światowej rangi. Piątek i niedziela: jedna z par totalnie nie przykuła mojej uwagi, a druga… Przeżyłam po raz pierwszy coś, co do tej pory mi się nie zdarzyło: nie miałam efektu „łoł”, ale para nie straciła mojej uwagi i przytrzymał ją On, chociaż zawsze głównie patrzę na nogi i postawę kobiet. Tym razem Ona zniknęła i NIE dlatego, że On ją przytłoczył, tylko dlatego, że jak dla mnie widać było Jego maestrię i doświadczenie, natomiast przed Nią jeszcze daleka droga.

Pamiętaj, że to jest mój blog i moje subiektywne odczucia.

Doświadczenie

Koleżanka mi powiedziała, że ona nie umie ocenić pokazu, bo nie wie, na co patrzeć. Dla wielu występujących par pocieszające jest to, że tak ma jakieś 70% widzów (nie, nie robiłam badań, szacuję „na czuja”). Ja mam Księżyc w Pannie, więc akurat wyłapuję szczegóły (będzie o tym jeszcze dalej). Poza tym, jeśli bierzesz udział w warsztatach, to nawet jeśli na milongach nie tańczysz tego, czego się uczyłaś/eś, masz większą wrażliwość w patrzeniu na ten akurat element. 
Jeżeli chcesz zobaczyć, jak wyglądała Ronda de Maestros, zajrzyj TU.

Wisienka na torcie

Powyższe puchary należą do Dominiki i Grzegorza, a TU możesz zobaczyć ich pokaz.

Czyli niezapowiedziany pokaz milongi w wykonaniu Dominiki Jasik i Grzegorza Kałmuczaka. No powiem Wam… Gdybym ja była tancerką, to w obecności tej pary odmówiłabym tańczenia milongi, bo nie bez powodu ta para jest akurat w milondze (i nie tylko, ale tu zwłaszcza) tak utytułowana. Światowa liga! Prowadzenie Grzegorza i ogromny talent oraz taneczny wdzięk Dominiki są naszym tangowym dobrem narodowym. Jestem pewna, że jeszcze niejeden światowy sukces przed nimi.

Lamus

Ostatnio zauważyłam podczas oglądania różnych pokazów, że w tangu coraz rzadziej jest robione wysokie voleo (czyli boleo). Czyżby odchodziło do lamusa? Tutaj też: nawet Los Totis, które „w wysokie umie”, ograniczyło się do niskiego poziomego, „w starym stylu nuevo” z lat 80. A jako ciekawostkę dodam, że pierwsza w Polsce, jeszcze przed pandemią, doceniła je nasza warszawska Kasia Chmielewska. Czyli tendencja jest taka, że na pokazach chyba będzie mniej baletu i cyrku. Oczywiście estetyka współczesnego „starego” boleo jest inna, widać sprawność i kunszt współczesnych tancerek. Natomiast w milondze akurat wysokie boleo dodaje smaku całości, co pięknie wytańczyła Dominika prowadzona przez Grzegorza. Absolutny zachwyt!

Foto: Rafał Goral

Gardele

Nominacje były w sześciu kategoriach (kolejność wymieniona przeze mnie nie ma znaczenia): Sztuka, DJ, Literatura, Fashion, Foto, Człowiek Roku. Mimo że regulamin przewidywał stawiennictwo obowiązkowe, część nie dojechała (z różnych względów), jednak nie została zdyskwalifikowana. Ponieważ nikt z nieobecnych nie otrzymał wystarczającej ilości głosów, by dostać statuetkę Gardela (piękna!), siary nie było.

O samym pomyśle Gardeli i jego zapleczu zrobię osobny materiał.

Statuetki czekające na ogłoszenie wyników

Konkurs

Jak każdy: rządzi się pewnymi prawami. Tutaj głosować mogli tylko uczestnicy festiwalu. Część z nich w ogóle nie była zainteresowana ani nominowanymi, ani wynikami. Ja sama miałam mieszane uczucia, kiedy dostałam nominację. Zastanawiałam się, po co „to”, czy ma sens… Ostatecznie doszłam do wniosku, że ma. To jest takie tangowe święto tangowych ludzi: są nominowani, są głosujący, są emocje… Wiem, że niektórzy przychodzą na wydarzenia tangowe tylko po taniec. Też należę do tego grona, nie lubię udziwnień i milongowych „przeszkadzaczy”, jednak rozszerzyłam moje horyzonty o wspólne świętowanie wyjątkowych okazji.

Część uczestników festiwalu mocno się zaangażowała. Jedni byli zachwyceni wynikami głosowania, a inni rozczarowani. Tak, mówię o głosujących, a nie nominowanych.

Każdy taki konkurs jest też konkursem sympatii. Wszyscy nominowani we wszystkich kategoriach mają na swoim koncie dorobek na rzecz tanga. Czasem jest to bardziej widoczne, czasem mniej. Kulisy głosowania i inne odczucia zamieszczę kończąc ten wpis, a wszystkich nominowanych we wszystkich kategoriach znajdziesz TU.

Zwycięzcy

W kategorii Sztuka statuetkę dostała Kasia de Goya, Fashion – Weronika Niezgoda, Literatura – Luis Cono, Foto – Aliszja Ka, Dj – Ayad Zia, Człowiek Roku – Dominika Jasik & Grzegorz Kałmuczak.

Tutaj serdecznie dziękuję za oddane na mnie głosy, dowody Waszej sympatii, ciepłe słowa i uściski. Nie wiem, kiedy ukaże się moja kolejna książka. Może będzie to audiobook w odcinkach..? Zobaczymy. „Tangowe obyczaje” zostały rozpoczęte, piszą się. Może audiobook to jest dobra opcja? Daj znać, co o tym myślisz.

Jak to przy okazji każdego konkursu, pojawiają się teorie spiskowe

Kochani! Nie idźcie tą drogą. Zasady były proste: głosują tylko uczestnicy festiwalu. W niektórych kategoriach zjechała się większa ilość tangowych przyjaciół danego kandydata i to jest cała tajemnica zwycięstwa. Ja sama w niektórych kategoriach głosowałam ze względu na sympatię i docenienie całości dokonań, a konkursowe dzieła zobaczyłam już po ogłoszeniu wyników. Powiem więcej: w jednym przypadku dzieło mi się wcale nie podobało i w ogóle całość mi się mało podoba, ale dokonania są, sympatia jest i na to oddałam swój głos.

Foto: Aliszja Ka 

Atmosfera

Jak na każdej imprezie: są grona znajomych, którzy siedzą ze sobą, tańczą ze sobą, ucztują ze sobą. I żeby była jasność: ja nie widzę w tym nic złego, bo każdy robi, co uważa. O! Natomiast zauważyłam, że gdybym na pewne osoby „nie wpadła”, pewnie byśmy się nie przywitali. Bo chęć witania się lub jej brak z czegoś wynika. Czasem pewien etap się kończy, znajomości ewoluują. I pięknie! Zawsze, kiedy zrobimy miejsce na nowe, ono przyjdzie.

Z tym witaniem to też niezły numer

Ja nie mogę ot tak, po prostu, uczestniczyć w jakiejś imprezie. Zawsze muszę mieć przygody. Tym razem powitaniowe.

Uściskałam serdecznie pewną kobietę, wymawiając jej imię i będąc pewna, że to ta, za którą ją biorę. Odwzajemniła uścisk, ale bez zbytniego entuzjazmu. Następnie do mnie przyszła się przywitać ta, za którą wzięłam tamtą. Ja mówię: „Ale przecież się witałyśmy”, a ona, że ależ skąd. Dnia kolejnego załapałam: dla mnie były podobne. Dorwałam Słonecznika (kto zna, ten zna, a jak nie zna, to może pozna), który rozmawiał z tą pierwszą i wzięłam na spytki. Okazało się, że to dwie różne babeczki, ale na imię mają tak samo. Czyli przywitałam się serdecznie z kobitką, której nie znam. Hehe, wyobrażam sobie jej zdziwienie.

Pomroczność jasna dopadła mnie także po przedstawianiu się nominowanych. Zaczęłam serdecznie witać się ze znajomym uwiecznionym na konkursowym zdjęciu Doroty Pisuli, a Józef na to, że przecież gratulował mi nominacji, więc już się przywitaliśmy…

Foto: nie wiem, kto zrobił, ale jest na nim Dorota z opisanym zdjęciem i jego bohaterami 🙂 

Mój apel jako drobna dygresja

Jeśli mnie widzisz, a ja jakbym nie widziała Ciebie, to NIE dlatego, że mam muchy w nosie, tylko dlatego, że jestem w swoim wnętrzu. Zdarza mi się wejść do pomieszczenia pełnego znajomych i nie powiedzieć „dzień dobry”. Zdarza mi się kogoś nie zauważyć (chyba że spróbuje się schować – wtedy na pewno zobaczę heh). Zdarza mi się nie widzieć mirada i cabeceo, ale tu ostrożnie, bo czasem jednak widzę, tylko nie chcę… Ot, taka tangowa możliwość. Nasuwa mi się jedna ogólna podpowiedź: warunki oświetleniowe bywają różne, ale ZAWSZE można tak stanąć, żeby obiekt nie miał wątpliwości, że chodzi o niego/nią. Tyle że to temat na inną rozprawkę.

Ach, te kolczyki! Piękne.

Podsumowanie

Pierwsza edycja Zakopane Infinity Tango Festival moim zdaniem była bardzo udana (uczestnicy mogą wyrazić swoją opinię TU). Nie mam wątpliwości, że kolejne będą jeszcze lepsze. Zakopane w kwietniu? Co roku? Ciekawa opcja warta zaplanowania. Myślę, że zarządcy hotelu także byli zadowoleni z takiej imprezy i takich gości. To dobra moneta przetargowa na negocjacje w sprawie przyszłorocznej oferty hotelowej dla uczestników festiwalu. Na kolejną edycję także wyczaruję śnieg!

Festiwal zaczynał się wiosną, a nastała zima…

I pewnie nie zabiorę innych butów, skoro trampki dały radę. W zaspach i na parkiecie. Miałam taki wieczór, że nie chciało mi się zakładać butów tangowych, więc wyszedł wieczór trampkarski. Tańczyłam z tymi, których określiłam jako nie cierpiących z powodu ograniczonej mobilności pivotowej. Nie tańczyłam, kiedy chciałam oszczędzić ewentualnej przykrości.

Chociaż…. Najlepszą tandę festiwalu miałam właśnie w trampkach z tanguero wcale niezbyt doświadczonym. Ale była moc i connection.

Rozmowy

Niesamowicie cudowne. Poruszające. Miałam okazję porozmawiać tak głębiej ze znajomym właściwie z widzenia, ale też z nowo poznanymi ludźmi, młodym małżeństwem zaangażowanym w sztukę i tango.

Z tą sztuką to był niezły numer, a konkretnie z jedną rzeźbą. Otóż wiele lat temu, jeszcze przed pandemią, nasza warszawska Marzena zamówiła rzeźbę. Ponieważ nastało pandemiczne wariactwo, ludziom rozum odebrało, władze nas chciały zniewolić, więc nie było okazji, by ją odebrać, a strony nie bardzo umiały się odnaleźć w czeluściach internetów. Patryk Zysnarski, nominowany w kategorii Sztuka, przywiózł ze sobą różne dzieła, w tym tę rzeźbę, którą Marzena zamówiła lata świetlne temu. Tu, w Zakopanem ją dopiero po raz pierwszy zobaczyła i oczywiście odebrała.

Patryk jest niezwykle zdolnym artystą. 

Na zakończenie chcę wspomnieć o dwóch osobach. A skoro chcę, to to zrobię, o!

Michał

Foto: JC-Tango

Znamy się od baaardzo wielu lat. Miał różne pomysły na swoje życie, ale w tangu od początku był wizjonerem i chciał te wizje realizować. Dla mnie Michał jest dowodem na to, że jeśli „coś” cię niesie, to cię doniesie. Jeżeli masz wizję, czujesz ją, to Wszechświat tak się ułoży, że się ułoży. Droga bywa wyboista, czasem wymusza zatrzymanie się, ale jeśli ma się wizję, znajdzie się miejsce, znajdą się ludzie, znajdą się pieniądze. Mój znajomy gangster kiedyś powiedział, że jeśli pomysł jest dobry, środki się znajdą. I dokładnie tak jest. Michał wymyśla, a reszta się układa. Do tego razem z żoną Vitaliną rozwija się tanecznie, czego potwierdzeniem jest wygrana w trzech kategoriach na Tango Baltic Open Cup w Rydze (la pista, vals, milonga). Prywatnie też wszystko poukładał, więc widać, że to jest jego świetny czas, niech trwa! 

Jola

Foto: z zasobów Joli

Mecenas sztuki tangowej Jolantę Olszowy-Oleś miałam okazję poznać podczas wyprawy do Buenos Aires, której byłam orendowniczką (wyprawy, Jolanty jestem teraz). Jola zrobiła takie zakupy, które dały solidną podwalinę Muzeum Tanga zlokalizowanego w Bielsku-Białej. Te zakupy to prawie 100 kg nadbagażu i chyba ze cztery walizy różnych cudowności. Nie poprzestała na tym. Dzięki niej Muzeum Tanga ma siedzibę, eksponaty (m.in. 45 instrumentów: bandoneony i skrzypce) i dorobiło się filii – ale to temat na zupełni inny wpis, który się niebawem ukaże (moje „niebawem” jest bardzo elastyczne, ale jeśli mnie zachęcisz chociażby zostawioną reakcją, nastąpi szybciej heh). Jola była jednym z członków Kapituły konkursu.

Kuluary Gardeli

Z głosowaniem, jak było, już wyjaśniłam. Ale! Wcześniej Michał nas instruował, że ponieważ głosowanie na siebie byłoby mało etyczne, to nominowani w danej kategorii nie mogą głosować, za to w innych kategoriach tak. Stworzono arkusz Google.

No więc głosuję. Kategorię „Literatura” omijam, bo jestem nominowana. I co? „Gugiel” mnie nie przepuszcza, każe zaznaczyć także moją kategorię. Mój Księżyc w Pannie pognał mnie do Michała z pytaniem, co mam zrobić?

Michał popatrzył spod oka i rzekł: „Możesz na siebie głosować!”, po czym na moim telefonie oddał na mnie głos… Zatem oświadczam, że to nie ja na siebie głosowałam! Ale! Głos Szefa w moim telefonie nie wystarczył, by Gardel pojechał ze mną.

A teraz uwaga! Normalnie nienormalne! Kasia Tycner prowadząca dla Was „Tangowe historie”, wkładająca czas, serce i duszę w swoją grupę, po moim doświadczeniu z głosowaniem mogła na siebie oddać głos, a tego nie zrobiła! Kasia robi niesamowitą robotę, jeśli chodzi o informowanie dotyczące różnych wydarzeń, polskich i zagranicznych. Grupa „Tangowe historie” cieszy się popularnością i słusznie. Kasia robi mrówczą robotę, czyli że wykopuje wszystko odnośnie tangowych imprez, co się da.

Kasia z góralską kapelą 

Na koniec zapowiedzi

W maju szykuje się fajna, kameralna impreza w Sopocie. Rejestracja jest zamknięta, ale jeśli jesteś zaawansowany i chcesz tam być, daj znać. Organizatorzy zadbali o dobry poziom tangowy, do tego morze… JARAM SIĘ! Zaraz potem Książ w książęcej energii. Maraton znany z pięknych wnętrz, super cateringu i atmosfery. Rejestracja trwa! Ceny nie podnieśli, hasła na zniżki nie ma, za to piękna impreza czeka! Wszystkie informacje znajdziesz TU.

Pomysł na promocję tanga

Tak mi wpadło do głowy, że jeśli chcesz, by środowisko tangowe szybciej przyrastało, możesz się do tego przyczynić. Tak, Ty!

Napisałam dwie książki. Jedna wprowadza w środowisko tanga (mirada, cabeceo, ronda i te sprawy – wszystkie opisane tangowe sytuacje są prawdziwe!), druga porusza aspekt tanga w przedwojennej i wojennej Warszawie. Odbyłam kilka spotkań autorskich. Każde było obrazowane pokazem tanga, każde cieszyło się dużym zainteresowaniem, bo tango przyciąga jak magnes. Przy okazji jednego ze spotkań, na które przyszły tłumy (zostawiliśmy otwarte drzwi do sali teatralnej, aby wszyscy mogli wziąć udział), przyjmowałam zapisy na kurs tanga, finansowany właśnie przez Dom Kultury Śródmieście. Powstały dwie grupy i niezmiernie się cieszę, że niektórzy do dzisiaj są tangowo aktywni.

No dobrze, to co Ty możesz zrobić, żeby wspomóc rozwój środowiska tangowego? Otóż:

  1. Zgłoś się do mnie po moje książki (koszt obu z przesyłką paczkomatem to 78 zł). Jeśli nie czytałaś/eś – przeczytaj! Gwarantuję humor, wzruszenia i to, że nie wszystko jest takie, jak się na początku wydaje…

  2. Idź do biblioteki w swoim mieście/dzielnicy. Przekaż kierowniczce obie książki i zaproponuj, żeby zorganizowała spotkanie autorskie z pokazem tanga. Biblioteki mają na to fundusze. Jeśli będzie zainteresowana, skieruj do mnie, ustalimy szczegóły.

  3. Do obu książek włóż informacje o miejscowej społeczności tangowej, namiar na szkołę lub milongę. Można to zrobić w formie zakładki albo ulotki. Przy druku cyfrowym nie ma problemu z wydrukowaniem dwóch egzemplarzy do obu książek.

  4. Pokaz tanga byłby zrealizowany z miejscową parą. Mogą to być nauczyciele, ale nie muszą.

    Z doświadczenia Ci powiem, że takie spotkanie z tangiem jest wydarzeniem, na które przychodzi dużo ludzi. Na największym spotkaniu, które odbyło się w sali teatralnej Domu Kultury Śródmieście, przyszło ponad 100 osób (miejsc na widowni jest 89). Kiedy zapytałam, kto czytał moją książkę, podniosły się dwie ręce: dziennikarki prowadzącej spotkanie i mojej koleżanki. Nie miałam wątpliwości, że to nie „moja autorska osoba” przyciągnęła tłumy, tylko tango. Ponieważ jestem ciekawą rozmówczynią (i nie zamierzam być fałszywie skromna), spotkanie było bardzo udane i poszerzyłam grono czytelników o kolejne osoby. Tak więc mam nadzieję, że zachęciłam Cię do tego, by spróbować zasiać tango na swoim podwórku…

    A jeżeli lubisz mnie czytać, zawsze możesz mi postawić wirtualną kawę – dziękuję!

Nominacja: konkurs Gardele 2025

Jest sprawa!

Jeżeli wolisz wersję do słuchania, kliknij TU

Zostałam nominowana do konkursu Gardela w kategorii „Literatura”. Jeden z bardziej kreatywnych tangowych organizatorów, niejaki Michał primo voto Shevchenko (de domo Kaczmarek) poinformował mnie o tym fakcie w sobotę po północy, dając tydzień na podjęcie decyzji.

Jakiś czas temu konkurs mi mignął. Jak inny, który też miał być i nie było. Nikt sprawy konkursu nie nagłaśniał (przynajmniej ja o niczym więcej nie słyszałam. Służby informacyjne także o niczym nie poinformowały, więc się nie przywiązywałam do konkursowej informacji.

Foto: strona organizatora konkursu Gardele 2025

Drobna dygresja

Swoją drogą: cały czas jestem pod wrażeniem, że różni organizatorzy nie przykładają się do szerszego informowania o swoich poczynaniach. Jedni zaniechanie tłumaczą niechęcią do mnie, inni brakiem czasu. Jedno i drugie jest takie sobie. Lubić mnie nie trzeba, a i czas na poinformowanie warto znaleźć. Ja i moderatorki (Dominika i Ala) dokładamy starań, żeby dostarczyć Wam zarówno informacji, jak i rozrywki. Patrząc po statystykach, nieźle nam to wychodzi. Jednak zawsze podkreślamy, że nie jesteśmy wszechwiedzące, nie spędzamy całej doby w SM. Jeśli organizator nas nie poinformuje (a Fejs tnie zasięgi), jest ogromna szansa, że informacja do nas nie dotrze. Grupa liczy prawie 3 tys. członków. Połowa to cudzoziemcy i osoby sporadycznie bywające w Warszawie. Zostaje jakieś półtora tysiąca (!).
Niektórzy administratorzy grup nie dopuszczają innych informacji, tylko swoje lub tylko z danego terenu. Słupy ogłoszeniowe trudno się czyta, jednak aż taka hermetyczność także upośledza dotarcie z informacją. Dlatego w warszawskiej grupie ogłaszamy różne imprezy, jeśli o nich wiemy i jeśli jest to ze mną uzgodnione.

                                                                  Foto: Pixabay

Zasady współpracy z nami są proste: imprezy z wstępem free zawsze można ogłosić. Proszę jedynie, żeby napisać w poście zgrabne zaproszenie, zachętę, a nie wrzucać suchy link jak ziemniaki do piwnicy. Komercyjne eventy też można w grupie ogłaszać, ale w ramach wymiany energii zaproponuj coś, chociaż jeden bilet wstępu. Członkowie grupy lubią zabawy biletowe! Bo takie robimy, nie organizujemy konkursów. Na festiwalu czy maratonie są listy gości, jeden więcej nie zrobi różnicy. W przypadku warsztatów, dając jeden bilet wstępu, otrzymujesz w parze drugiego uczestnika (lub uczestniczkę, jeśli są to warsztaty w parach). A właśnie! Tu zabawy biletowej nie ma, ale rozrywani maestros Horacio Godoy i Maricel Giacomini będą w Warszawie na przełomie lutego i marca!

                                                Foto: 4Tangos

Jasne, to miłe, kiedy ja i moje dziewczyny dostajemy zaproszenie, ale nie ma takiego obowiązku. Kiedy nie ma zaproszenia, Dominika i Ala też biorą udział w zabawie biletowej. Ja nie, bo ja jestem w jury hehe… A werdykt zawsze jest sprawiedliwy!

Wróćmy do konkursu ze statuetką Gardela

                                                                  Foto: Gardele.pl                                                            

Jak już wspomniałam – dostałam nominację w kategorii „Literatura”. Nie jest tajemnicą, że napisałam dwie książki. Pierwsza wprowadza w świat tanga, druga pokazuje znaczenie tanga w przedwojennej i wojennej Warszawie. To są powieści i przypomnę, że można u mnie zamówić z dedykacją. Nakład pierwszej naprawdę się kończy! Prowadzę też tangowego bloga na tangoteamo.pl. Ostatnio jakoś mniej publikuję, ale obiecałam Wam coś o niestosownych zachowaniach w tangu i niebawem będzie!

Dawno temu istniał taki portal tangowy Tango Nuestro, na którym też publikowałam wywiady z ludźmi tanga i artykuły. No i Tango Ocho – jedyny kwartalnik tangowy, bardzo starannie wydawany, z ciekawymi treściami różnych twórców, w tym moimi.

                             Foto (i dwie następne): Dominika Kołodziejska odkopała to znalezisko…

Nie jestem marudą, mam poczucie humoru, to widać zarówno w moich książkach, jak i większości treści. Dołączam foty jednej z publikacji w wymienionym kwartalniku – kto ma sokoli wzrok, odczyta i nieźle się ubawi! Tyle mamy smutnych życiowych sytuacji, że każdy powód do wesołości jest dobry!.

Wiem, że nie wszyscy lubią mnie i mój styl, ale statystyki pokazują, że jednak sporo osób mnie czyta. Kiedyś częściej wkładałam kij w mrowisko, teraz mi się nie chce. Pewnie dlatego, że prowadzę życie statecznie szczęśliwe, a dobrostan rozleniwia 🙂 Natomiast trochę może szkoda, że informacja o konkursie nie rozniosła się szerzej. Jest w nim kilka kategorii, mamy naprawdę świetnych reprezentantów każdej z nich. Lecz czas nominacji się zakończył i nikogo już zgłosić nie można.

No dobrze, ale co z tym konkursem? Nie mam potrzeby żadnej rywalizacji. Serio, moja pierwsza myśl była taka: „Po co mi to?”. To samo pytanie zadał najbliższy mi człowiek. Z drugiej strony: skoro ktoś mnie nominował, uznał, że to, co napisałam do tej pory jest ważne dla społeczności tanga, to odmowa byłaby niestosowna… Zatem postanowiłam tę nominację przyjąć i dziękuję za nią.

Zasady Gardelowego konkursu są takie, że nominować mógł każdy każdego (także siebie samego), ale głosować mogą tylko uczestnicy Tango Ifinity Festival w Zakopanem (3 – 6 kwietnia 2025r.). Podczas festiwalu, w piątek, nominowani zostaną przedstawieni, a w sobotę zostaną ogłoszeni zwycięzcy. Jeśli pierwsze słyszysz o festiwalu w Zakopanem i masz skojarzenia: „Miłość, miłość w Zakopanem… Polewamy się szampanem…” – to niezupełnie to hehe. Tak, jest festiwal, dobry hotel, piękne okoliczności Tatr, a rejestracja jest w toku.

                                                       Foto: Tangoinfinity.pl

Z kim się zobaczę?

Jeżeli lubisz czytać, co piszę, zawsze możesz postawić mi wirtualną kawę.  Tak naprawdę jest to wsparcie w opłaceniu serwera i domeny.
Link znajdziesz TU – dziękuję!

A jeśli chcesz posłuchać kilku rozdziałów mojej pierwszej książki pt. „Pasja budzi się nocą”, odszukaj playlistę pod tym samym tytułem na http://www.tangoteamo.pl

Z ostatniej chwili

Pierwsi nominowani ujawnieni! Kategoria: „Fotografia”. Gratuluję!

Z najostatniejszej chwili na dzień 6.02. godz. 19.31 w kategorii „Sztuka”:

 Dwie osoby uzyskały taką samą ilość głosów w nominacjach, dlatego Kapituła Konkursu zdecydowała o powiększeniu grona Nominowanych do SZEŚCIU OSÓB. Gratulacje!


Kolejne nominacje – kategoria: „Moda”

Open Air Tango Festival – Ustroń 2021

Imprezy Pietruszki są zawsze udane.

W drogę! Z „moją dziewczyną” i „adoptowanym dzieckiem”.

Kiedy nie może spać – myśli. A jak wymyśli, to robi.

Przełom lipca i sierpnia należał do Ustronia. Po intensywnym imprezowo lipcu, ostatni weekend był także intensywny. Trzy pary, dwa koncerty… I Prażakówka, Dom Kultury w Ustroniu, który gościł nas, tangueros, kolejny raz.

Ludzie zaglądali. co to się wyprawiało…

Milongi tematyczne kolorystycznie.

Pre party było, ale nie pod konkretnym wezwaniem, za to milonga piątkowa i owszem: biała. Nie musiało być wszystko na biało, akcent też się liczył. Sala wyglądała, jakby anioły najczystsze zstąpiły z niebios na ziemię… Takiemu jednemu skojarzyło się z balem kelnerów – to zapewne zazdrości, że nie mógł tam być.

Podczas tej milongi odbył się koncert na żywo: zagrał kwartet ReTango. Jestem ostrożna, jeśli chodzi o tańczenie do muzyki granej przez zespół, zwłaszcza kiedy nie znam muzyków. Ograniczyłam się do słuchania i… trochę szkoda, bo grali naprawdę dobrze.

Publiczność.

Ta nietańcząca, miejscowa, podziwiała z balkonu tańczące pary. A ja rozpoczęłam bytność od… rozstawiania krzeseł z „moją dziewczyną” i „adoptowanym dzieckiem”. No naprawdę coś z tymi krzesłami jest u mnie na rzeczy… Drugiego dnia doszło przestawianie stołu. To się nazywa adaptacja wnętrza do potrzeb użytkowników.

Amfiteatr

W sobotę po popołudniówce poszliśmy do ustrońskiego amfiteatru na koncert.

Fota sprzed rozpoczęcia koncertu. Potem amfiteatr był prawie pełen.

Pokaz dały trzy pary: Luiza i Marcelo Almiron zatańczyli tango i milongę, Urszula Nowocin i Fernando Romero Chucky dali pokaz chacarery, zamby i tanga nuevo zatańczonego do nietangowej muzyki, Agata Czartoryska i Michał Kaczmarek zatańczyli walca i tango do jednego z utworów Astora Piazzoli (do dziś niektórzy Argentyńczycy uważają, że Piazzoli się nie tańczy. Jak „sie umi”, to można!). Ponownie zagrał kwartet ReTango, a całość swoim popisowym numerem rozpoczął Luciano de Esbornia z Berlina, który jest nie tylko wszechstronnym tancerzem, ale także robi świetne masaże z elementami akupresury.

Z koncertu będzie film, ale za chwilę, po montażu. Koncert był miłym urozmaiceniem ustrońskiego festiwalu tanga, który (ten festiwal) chyba już na stałe wpisał się w to miejsce.

Rodzice tańczyli, dziecko się zmęczyło 🙂

Pogoda dopisała.

Tak w ogóle, chociaż prognozy były słabe. Padało dopiero w niedzielę. A to był ważny czynnik, zwłaszcza w dniu koncertu, bo mimo że amfiteatr jest zadaszony, przyjemniej było bez deszczu, a i ludzi więcej przyszło.

Na zakończenie miała być mini milonga, ok. półgodzinna. Zatańczona była jedna tanda, bo zabrakło czasu.

Milonga czerwona w Prażakówce wzywała…

Nie powiem, jakie miał skojarzenia taki jeden.

Zwykle na imprezach jest kilka pań w czerwonych sukienkach, teraz były prawie wszystkie. Panowie występowali w czerwonych koszulach, a niektórzy ograniczali się tylko do czerwonego akcentu. Ja miałam czerwoną bluzkę i buty.

Niedziela była pod wezwaniem milongi złotej.

Taki jeden nie miał żadnych skojarzeń. Tym razem ja ograniczyłam się do dwóch złotych elementów i był nim haft Tango Barocco oraz bransoletka.

To był ostatni dzień, więc ludzi ubywało, ale niektórzy dotańczali z tymi, z którymi nie złożyło się podczas dwóch poprzednich dni (ja tak miałam).

Warszawa 🙂 Panowie też byli, ale nie pozowali 🙂

I czas pożegnań…

Gdzie następne spotkanie? Może na Poznań Tango Weekend?

After.

Był, a jakże, już nie w Prażakówce. My z Beatkiem musiałyśmy wracać do domu, ale sporej części uczestników było mało. Służby operacyjne doniosły, że niektórzy zalegli w łóżkach i zaspali…

A moja refleksja jest taka: w czwarty weekend tanga z rzędu, to była moja pierwsza impreza, na której nie było afterki prywatnej… Większość była skonana całym lipcem. Pandemia wzięła żniwo, u niektórych forma nie ta… A u niektórych ta, ale trochę inaczej.

Ekipa DJ-ska zagrała od czwartku do niedzieli.

W kolejności: Maria Kownacka (Poznań), Adam Noras (Tychy), Luis Cono (Chile/PL), Francisco Saura (Hiszpania), Robert Kovacs (Węgry), Lechosław Hojnacki (Bielsko-Biała), Ivo Ambrosi (Włochy), Esteban Mario Garcia (Argentyna).

Dyrekcja.

Prażakówka ma szczęście. Zarządza nią pani dyrektor Urszula Broda-Gawełek, która z mężem zaczęła uczyć się tanga! (i starosta cieszyński też). Dzięki jej wsparciu mieszkańcy Ustronia oraz turyści będący tam i wtedy, mogli posmakować pierwszych kroków na bezpłatnej lekcji. Prowadził Roberto La Barbera, a statystowała mu i tłumaczyła Ania Pietruszewska (Roberto jest Syczylijczykiem mówiącym po angielsku).

Atmosfera.

Niektórzy mieli aktywne tangowo wszystkie lipcowe weekendy, inni większość. Dla mnie i „mojej dziewczyny” to była czwarta impreza z rzędu. Nie jest tajemnicą, że lubię jeździć na eventy Pietruszki. Zawsze się dobrze bawię. W Prażakówce mamy takie specjalne miejsce do pewnego specjalnego zbiorowego rytuału…

Gospodarze.

Nie wiem, jak oni to robią, ale fakt jest faktem: dbają o gości, widać ich, aktywnie tańczą. Mówię o Ani Pietruszewskiej i Lechosławie Hojnackim
(foto: Francisco Saura).

Wspiera ich dzielnie ekipa wolontaryjna, ale to na nich spoczywa główny ciężar organizacji. Oczekiwania niektórych są takie, że gospodarze powinni wszystkich obtańczyć. Nawet gdyby się sklonowali, nie daliby rady, ale robią, co mogą. Panie omdlewają z rozkoszy w ramionach Lechosława (nie, nie przesadzam. Czasem widzę wzrok pań po skończonej tandzie… Obie z Beatkiem uważamy, że spośród wszystkich partnerów, z jakimi mamy do czynienia, Lechosław tańczy najbardziej eleganckie tango). Ania także jest dostępna, zawsze uśmiechnięta i życzliwa.

Niektórzy organizatorzy twierdzą, że sprawy organizacyjne pochłaniają całą ich uwagę podczas całej imprezy. Na pewno nie tu. Organizatorzy są z gośćmi i dla gości, obserwuję to na każdej bielskiej czy ustrońskiej imprezie.

Balans.

Pietruszka stara się, by był. Dlatego jest rejestracja. Wiem, że co roku zdarza się wjazd jakiejś niezapisanej pani. Proponuję uszczelnić bramkę i żeby od następnego razu niezapisana mysz się nie przemknęła. To nieeleganckie tak robić. Nie wiem, ktosia i cosia, ale… Damy tak nie robią.

Balans c.d.

Był w porządku, chociaż jest złudnym wyznacznikiem tańczenia. Natomiast wpływa na estetykę sali. Dlaczego złudnym? Bo jeśli panom nie wpada w oko pani, z którą by chcieli, wychodzą z sali. Nietańczące panie siedzą, panowie są bardziej mobilni, stąd czasem bierze się błędne przekonanie o braku balansu. Już o tym pisałam, ale może nie każdy czytał.

Socjalnie.

Jak zwykle: działo się. Ten socjal przychodzi z czasem. Najpierw (przez jakieś milion parkietowych kilometrów) jest się głodną tańczenia (tak, pań to bardziej dotyczy). Potem dostrzega się fajność ludzi… Ich osobowości… To „coś”…

Foty.

Użyte w tym wpisie robiłam głównie ja, ale oczywiście był oficjalny fotograf, Krzysztof Erszman, zdjęcia jego autorstwa są na jego profilu (czwartek, piątek po południu, piątek noc, sobota, niedziela). Zdjęcie wyróżniające ten wpis także jest jego autorstwa.

Lista kandydatów na męża „mojej dziewczyny”.

Beatek jest nieokiełznana w tym względzie, a kandydaci ciągle chcą się dopisywać. Ale! Jeden sam się z niej wypisał, twierdząc, że „przez rok od ubiegłego tygodnia o tym myślał i już nie chce”.

A tak w ogóle to straciłam rachubę, więc listę unieważniam i oświadczam, że prowadzona nie będzie. Jeśli który bardzo chce, to od razu klękać z pierścionkiem. Niepoważnych propozycji nie uwzględnia się!

P.S. Klękać przed Beatkiem. Ale! Pierścionki do mnie.

Willa Kolor.

Spałyśmy w niej kolejny raz i kiedy nastąpi kolejny raz, też będziemy tam spały. Tym razem, kiedy wkroczyłyśmy, miła pani z recepcji przywitała nas słowami:

– Dzień dobry! Pani Ania, pani Beata… Mam tutaj dla pań sukienki.

My na siebie: ale że jakie sukienki?! Nie chcemy żadnych sukienek!
Pani zanurzyła się w otchłani szafki i mówi:

– Czasem goście coś zostawiają, czego nie chcą, ale nie sądzę, żeby te sukienki były niechciane…

I położyła je na ladzie. Sztuk trzy.

– Matko, moje sukienki! – zakrzyknęła Beatek.

Zostały po poprzednim razie.

Nie, nie chciała ich zostawić. Były bardzo chciane!

Nie zrobiłam foty, kurde.

Ciekawe, że trafiłyśmy akurat na tę panią… I ona nas rozpoznała…

Przy rozpakowywaniu i przez ponad trzy miesiące (byłyśmy tam w maju) Beatek nie zorientowała się, że czegoś jej w szafach brakuje. A były to te ulubione!

Wniosek: nie ma ulubionych, jedynych, najwspanialszych… Zawsze jest alternatywa. I tak jak w wielu sukienkach możemy pięknie wyglądać, tak z różnymi mężczyznami możemy być szczęśliwe. Często nie warto się kurczowo trzymać jednej opcji i jeśli jesteś studzona, zamiast płonąć – wystygnij.

Chwalę Willę Kolor i nie, nie płacą mi za reklamę. Za to porządnie prowadzą fajną miejscówkę.

Pokoje wygodne, obsługa bardzo sympatyczna i uczynna. Co prawda menu skromne, ale swojskie i można jeść na raty (kto był, ten wie).

Na pewno kiedy będzie tango w Ustroniu, to ja i „moja dziewczyna” tam przybędziemy.

Tango Barocco – Żagań 2020

Przełom lipca i sierpnia należał do tego wydarzenia. Zachowując obowiązujące przepisy sanitarne: dezynfekcja rąk, podanie danych osobowych, mierzenie temperatury (jakby nie można się prochami przeciwgorączkowymi nafaszerować heh), przystąpiliśmy do tańczenia. Ponieważ jesteśmy członkami jednej tangowej rodziny (ojjj konfiguracje się zmieniają szybciej niż w „Modzie na sukces”), dystans społeczny nas nie obowiązywał.

Foto: Wojtek Wyżga.

Był czad.

Wygłodniali po niby (moim zdaniem) pandemii, ci niezastraszeni, bawili się świetnie. Pałac Książęcy oferował dwa miejsca do tańczenia: parkiet na dziedzińcu i salę zamkową. Ze strony organizatora: Ideą festiwalu jest łączenie pasjonatów tanga niezależnie od stylu. Planujemy dla Was łącznie 12 milong z podziałem na TRADYCYJNE oraz NUEVO, świetne warsztaty oraz muzykę na żywo. Damy z siebie wszystko, by edycja 2020 była wyjątkowa”.

Foto: Jan Mazur.

Słowa dotrzymali.

Zaczęli w czwartek pre-party z muzyką tradycyjną, zapodaną przez Francisco Saura. Nie było mnie, ale służby operacyjne doniosły, że nie miałabym się do czego przyczepić. Znam Francisco z innych eventów, byłam na organizowanym przez niego encuentro w Maladze, więc nie mam powodów do niedowierzania.

Fot. Jan Mazur.

Piątek

DJ Ayad Zia rozgrzał popołudniowo do czerwoności. Byłam wtedy w drodze, ale słuchy mnie doszły, że było rewelacyjnie. Ayad vel Edi mieszka w Polsce, świetnie tańczy i takoż gra, więc także bez wątpliwości wierzę operacyjnym doniesieniom.

Foto: Meg Skoczylas.

Chacarera.

Pod wieczór na pałacowym dziedzińcu nasza warszawska Urszula Ula (nick fejsbukowy) i argentyński Fernando Romero Chucky uczyli chacarery – jedynego argentyńskiego folkowego tańca, który osobiście toleruję i nawet czasem lubię, a który często się tańczy w środku milongi/maratonu/a tu festiwalu. A jaki dali pokaz… O jeju…

Foto: Meg Skoczylas.

Jest jeden jedyny folkowy taniec argentyński, który uwielbiam: malambo. Chucky jednoosobowo dał czadu z kulami na rzemieniach – na moje oko, bo co to jest, to dokładnie nie wiem, ale robi wrażenie (oj robi…). Chciałabym na żywo zobaczyć hordę czarnych diabłów z bębnami…

Nie, nie było ich… Foto: www.frankwiesenphoto.com 

Warsztaty tangowe.

Były, i owszem. Dla par prowadzili Brigita i Carlos Rodriguez – mistrzowie UK Tango Championship London 2019 w kategorii salon i escenario. Technika dla kobiet z Brygidą. Technika dla mężczyzn z Damianem Thompsonem (mieszka w Polsce, więc to już taki australijski Polak). Nie uczestniczyłam w nich, bo nie ma jak ogarnąć wszystkiego.

Foto: Meg Skoczylas.

Piątkowa noc… I tak do niedzieli.

Dziedziniec… Sala… Dziedziniec… Sala… Bardzo żałuję, że noc z piątku na sobotę była potwornie zimna, bo od 1.00. właśnie na dziedzińcu grała Kasia Gewert, która popełnia różne nietradycyjne wariacje i robi to cudownie. Zimno wypędziło ludzi z dziedzińca… Było 8 st. C w środku lata… Przegapiłam użycie moich wiedźmich mocy, które wykorzystałam dopiero w noc następną: mimo prognoz jeszcze gorszych było stopni 17.

Foto: Wojtek Wyżga.

Sobota.

Dziedziniec… Sala… Dziedziniec… Sala… Poczarowałam i noc była tym razem ciepła (kto mnie zna, wie, że nie żartuję). Pokaz dali Brygida i Carlos Rodriguez, mistrzowie, jak pisałam. Hmm… Nie skupili mojej uwagi, ale może to ja byłam rozkojarzona. Tak jak i uziemiony w Polsce pandemią zespół La SanluisTango Orquesta nie trafił w me serce, ale nie jestem pępkiem świata i przecież nie trzeba schlebiać mym gustom.

Ula & Chucky są w moim guście, absolutnie 🙂 Dawali pokaz do muzy na żywo. Foto: Meg Skoczylas.

Za to muza zapodana w drugiej części nocy przez Tres Muchachos: Francisco Saurę, Luisa Cono i Michała Zorro Kaczmarka była REWELACYJNA. Tak sobie wymyślili, że popijając bynajmniej nie yerba mate, każdy w tandzie grał jeden utwór. Eksperyment się powiódł, efekt był fantastyczny, razem z Beatką zostałyśmy do ostatniej tandy.

Fot.: Wojtek Wyżga.

Niedziela.

To ten czas, kiedy liczy się każda sekunda, bo za chwilę nastąpi czas pożegnania… Chce się nacieszyć tymi ulubionymi… Nie zawsze się uda, ale że poziom tangowy był dobry, można było się pocieszyć równie ulubionymi. Popołudnia ostatniego dnia maratonu czy festiwalu bywają różne i nieprzewidywalne: czasem ludzie rozjeżdżają się wcześniej, czasem zostają do wieczora czy następnego dnia i jest tłumnie. Tu było nas sporo, stańczyłyśmy się do cna.

Selfie: mła.

Muzyka.

Nie słyszałam wszystkich i żałuję, bo nazwiska zacne: oprócz wyżej wymienionych grali także Jarek Kasprzak, Gracja Bryś-Kołodziejczyk, Maria la Bruja, Magdalena Tango Yoga, Esteban Mario Garcia i FANTASTYCZNA Anna Pietruszewska, której śniadaniówki po prostu były MEGA. Polazłam w sobotę w piżamie, że pewnie nic i nikogo, a tu owszem i fota! Piżamę upociłam, więc kolejną noc Beatek musiała mnie znosić w pokoju bez.

Foto: Justyna Wojciechowska.

Wszyscy kojarzą Pietruszkę z nuevovych szalenstw, ale zapewniam, że w tradycji jest równie dobra. Kto chce się przekonać, niech wbija 3.10. do warszawskiej Złotej Milongizaszalejemy!

Foto: Waleria Gusciora. 

Podsumowując: muza owszem, pasowała mi. A niestety po warsztatach djskich prowadzonych przez Dorotę i Marcina z Radio Tango Uno wiem, kiedy zgrzyta i dlaczego, więc bywam w tym względzie chimeryczna. I nie chodzi o to, że chciałabym uchodzić za muzycznego tangowego eksperta (po tylu latach słabo odróżniam orkiestry heh). Nie. Ale układanie muzy to nie jest takie hop siup i wielu niby djów nie wie, że w tym względzie kompletnie brakuje im kompetencji. Tu takich nie było, muza porywała.

Foto: Meg Skoczylas.

Organizatorzy.

Grację Bryś-Kołodziejczyk i Rafała Kołodziejczyka poznałam na Gryfie – fantastyczni, otwarci, pomocni ludzie. Głównego organizatora, Michała Kaczmarka, znam dłuuugooo… Z pewną przerwą, bo był obrażony. Ale już przestał. Wiecie: w relacjach bywa dynamicznie, tych tangowych też. Och, właściwie w tych tangowych to dopiero jest dynamicznie… W każdym razie Michał włożył dużo wysiłku w rzetelne przygotowanie całości, dlatego nie dziwota, że nie miał już siły na przemawianie z entuzjazmem. Team tworzyli także Monika Parker (służby operacyjne doniosły, że bez niej w ogóle ta impreza nie mogłaby się odbyć) i Jarek Kasprzak.

Doznania osobiste.

Po raz pierwszy mi się zdarzyło zatańczyć z kimś, kto nie umiał, ale muzykalnie przytulał… Ach, i było jeszcze coś, ale o tym będzie w książęce…

Całość.

Bardzo udana impreza. Była okazja do ponownego spotkania tych, z którymi tańczyło się dwa tygodnie wcześniej na Gryfie. I tych, z którymi spotykamy się okazjonalnie. Niektórzy spotkali swoje byłe/byłych… W ilości wykraczającej poza sztuk jeden… Taki urok tangowych zawirowań hehe…
Było także udanie towarzysko.

Foto: Meg Skoczylas.

Wirus.

To ciekawe, że na weselach i pogrzebach zarażają się na potęgę, a na tangu do tej pory (stan na dzień 13.09.2020) odnotowano raptem 4 (słownie: cztery!) przypadki. Media robią z ludzi wariatów, podając różne sprzeczne informacje. Do mnie przemawia ta, otrzymana od lekarza z klinicznym doświadczeniem: aby zarazić się covidem, płyn ustrojowy (czyli np. ślina lub glut) musi trafić na uszkodzoną błonę śluzową. W pocie wirusa nie ma. Więc jak się tańczy bez – zwanego przez pewne niewysublimowane kręgi społeczne – walenia w ślinę, wcale nie jest się łatwo zarazić. Jasne, osoby z wszelakimi chorobami są bardziej narażone, dlatego uważajmy na siebie, ale nie dajmy się zwariować.

 

 

4-th Recuerdo Tango Festival is over!

Komu się nie będzie chciało czytać całości, a nie był, powiem krótko: sfrajerzyłeś/łaś się, bejbe. To był rewelacyjny festiwal za niedużą kasę, zwłaszcza jak skorzystało się z rejestracji we wcześniejszym terminie i w parze (nie było takiego musu, jedynie zachęta cenowa, pewnie dlatego był niezły balans, jak rzadko kiedy na festiwalach). Masz kolejną szansę, lepiej jej nie przegap. 
 UWAGA! Następny już za niecały rok!!!

 A konkretnie: 26 – 29.11.2020!!! Aaaaa!!!!! Cudownie. 
 Ten się skończył, ot co.
Ale najpierw wszystko się zaczęło.
4 lata temu pierwsza edycja, tydzień z kawałkiem temu czwarta. Nasz warszawski festiwal rozmościł się w listopadowej porze i znowu ogrzeje nas swoim blaskiem.  
Może południowcy przestaną kręcić nosem na nasz klimat i będą liczniej przyjeżdżać? Chociaż w tym roku goście bardzo dopisali, zagraniczni także.  
Dla niektórych był to pierwszy festiwal w życiu, w którym brali udział.
 
Dla mnie był to nie wiem który, nie liczę (a szkoda; i na pewno niebawem napiszę, czym się różni festiwal od maratonu, bo różnice są zasadnicze).    
Festiwalowe czwartki na całym świecie są mniej liczne.

A u nas był tłum! Oczywiście w piątek i sobotę większy, ale jak na czwartek, było bardzo dużo ludzi.  
Pierwszy festiwalowy pokaz wykonali Gospodarze:
  
Jakub Grzybek & Patrycja Cisowska-Grzybek!  
Przy okazji: w Argentynie zawsze najpierw wymienia się mężczyznę.  
Pati miała zjawiskową suknię w kolorze głębokiej butelkowej zieleni, mieniącą się kryształami Svarovsky’ego.  
Legenda głosi, że Kuba nie spał po nocach, tylko rzeźbił tę suknię tymi brylantami… Ale kto by wierzył w legendy? 
W piątek tłum przybrał na sile.

Pokaz miała para, która w ubiegłym roku wywołała łzy wzruszenia, a nawet z co poniektórych damskich biustów ekstatyczny szloch. 
Facundo Piňero & Vanesa Villalba
 
I tym razem rozgrzali publiczność do czerwoności. Ja osobiście lubię ich estetykę, sprawność, muzykalność i technikę. 
Uważam, że jest to doskonała pokazowa para. Ma dla mnie to coś, co przyciąga uwagę i nie puszcza.
Nawet w zaawansowanej ciąży. 
Sobota należała do Los Totis, ale nie tylko!

Do kogo jeszcze, to za chwilę. 
Los Totis, czyli:
 
Christian Marquez & Virginia Gomez!

Po Gospodarzach i Facundo z Vanesą to trzecia para, która jest na Recuerdo od pierwszej edycji.
Mają wyrobioną markę, należą do światowego TOP. Ich pokazy są mniej szalone, bardziej klasyczne, ale także technicznie perfekcyjne. 
Niedziela to czas pożegnań.

Część gości wyjeżdża, głównie ci z Polski, bo zagraniczni zostają dłużej i można się z nimi spotkać na naszych miejscowych milongach w kolejnym tygodniu. 
😄 😄 😄 😄
Był i pokaz, a jakże! Po raz pierwszy dołączyli:

Juan Malizia & Manuela Rossi! 
Power, wdzięk, gibkość – wszystko było.  
I zjawiskowa suknia też. 
O pokazach nie ma co pisać, je trzeba zobaczyć. Z tymi pokazami to jest tak, że… A nie, o tym napiszę kiedy indziej.
W niedzielę maestros zatańczyli rondę, czyli wszyscy na raz. Wrażenie trochę jak na karuzeli, w głowie może się zakręcić, bo nie wiadomo, na czyje nogi patrzeć... 
Miejsce

Tegoroczne wszystkie cztery festiwalowe gale odbyły się w auli głównej SGH. Moim zdaniem to dobry wybór. Co prawda brakowało paniom garderoby, ale duża szatnia z przesuwaną masą wieszaków robiła za kotarę i jakoś dałyśmy radę.  
Parkiet.

Śliski! Ja osobiście baaardzo lubię. Jacek M. mawiał, że żaden parkiet nie jest za śliski, jeśli się umie tańczyć  😄 
Jakieś pojedyncze jęki do mnie dotarły, że w czwartek o 21.00., kiedy zaczynał się festiwal, jeszcze układali podłogę i że o rety. Ja przyszłam przed 21.30., podłoga była ułożona, za to do 22.00. nie tańczył nikt. Ale co postękał, to jego. 
 
TDJ’s team

Gusta muzyczne są różne, dlatego staram się nie oceniać: gra dobrze czy źle (no chyba że gra źle 😄 ). 
Na marginesie, bez związku z festiwalem: ja osobiście na przykład nie lubię ckliwego smędolenia odbieranego przez niektórych jako romantyczną tkliwość i uważam, że zbyt liryczny nastrój didżeja mający wpływ na dobór muzyki może zepsuć nawet kameralną imprezę, nie mówiąc o dużym iwencie (na marginesie marginesu: spolszczona pisownia angielskich słów jest celowa. Lubię rzeźbić w języku, który nie jest martwą łaciną 😄  Poza tym to mój blog i mogę sobie pisać, jak i co chcę, najwyżej pozgrzytasz zębami😄).  
Zatem bez oceniania i wymieniania całej didżejskiej drużyny (możesz ją znaleźć TU), ocenię i wymienię jednak jej część, bo mi się chce:
  
Dorota Zyskowska & Marcin Błażejewski, czyli Radio Tango UNO!

Pierwsza godzina zagrana z kompa, potem z winyli. Co tu dużo pisać i marnować Twój czas na bezsensowną czytaninę… Krótko i z sensem: 
SĄ NAJLEPSI!

Na miejscu innych didżejów mocno bym się przygotowywała z pół roku, jak miałabym grać na tej samej imprezie co ONI!  
I tak sobie myślę, że ja to mogę wypisywać różne rzeczy, nawet kiedyś może Wam zaśpiewam, ale gdybym miała zapędy didżejskie, to ich pojawienie się skutecznie zachęciłoby mnie do robótek ręcznych, a nie zamęczania ludzi wyjcowanym trzeszczeniem (bo tak gra większość tych z nieuświadomionymi niekompetencjami, mechanizm ten sam co w byciu niby nauczycielem tanga). ONI są zjawiskiem na skalę światową.  
Słyszę ICH często (prowadzą milongę UNO, w grudniu w środy i niedziele!). Razem i osobno. NIE zapodają kichowatych tand! I ta jakość dźwięku…  
Wracając do Recuerdo: w sobotę byłam od 22.00. do 3.00. Nie puścili ani jednej lipy!  
Bufet i restauracja.

Były! Bufet cały czas (z bardzo miłą i ładną obsługą), restauracja trochę (w piątek i sobotę do 2.00.). Słyszałam głos, że słabo, bo nawet za darmo wody nie było. Zrobię o tym osobny wpis, ale tu tylko nadmienię, że na festiwalach nie ma catering included (dobra, wracam do angielskiej pisowni, bo po polsku jednak jakoś głupawo to wygląda). 
Fotę z baru gdzieś zgubiłam, więc dałam tę😄 Chyba ktoś buchnął flachę ze sklepu, bo polewanie jest z zabezpieczeniem 😄  
Dodam jeszcze, że byłam na maratonie (a na maratonach napitki i przekąski co do zasady są), na którym nie było NIC! A dodając jeszcze więcej: taka Turcja na przykład robi połączenie festiwalu z maratonem i tam troszkę jest, troszkę nie… Ale to inny temat. 
Dzwoni na Policję? 😄
Nie było koncertu podczas Gali, były dwa w teatrach.

Po raz pierwszy poczułam, czym jest prawdziwe escenario, rok temu w teatrze Komedia. Można lubić lub nie lubić, ale najczęściej jest to kwestia znania się lub nie, co powoduje, że można lubić lub nie lubić 😄  
Ja pokochałam. I uważam, że złą opinię o nim robią ci, co oglądają połączenie cyrku z baletem (dzięki, Tatuś W., za określenie!). Kiedyś tango sceniczne było karykaturą tanga. Tu, po raz drugi, zobaczyłam, że prawdziwe tango escenario to prawdziwe tango... Nie dziwota, że owacje były na stojąco i klaskaliśmy niemal do utraty dłoni!
Bandonegro!!! Kocham.

Są obłędni! Energia tryska każdym ich porem! Grali w tegorocznym spektaklu „Zapach kobiety” w teatrze Komedia. Robią światową karierę i są doskonałym potwierdzeniem, że jeśli masz talent i wykorzystujesz go w swojej pasji, odnosisz sukces. 
Drugi koncert z pokazami był w teatrze „Syrena”.

Pierwszy głos Argentyny + topowe pary = niesamowite przeżycie.  
Na oba spektakle bilety były wyprzedane. Nie dziwię się. Było warto. Za rok się pospiesz i kup wcześniej, bo nie czekają do ostatniego dnia.
Festiwalowe milongi śniadaniowe.

W sobotę i niedzielę. Moim zdaniem cudowny pomysł! Na pewno bym na nich była, gdybym była przyjezdna. Bo tak to u mnie działa: jak wyjeżdżam, jestem w tangowej imprezie na maksa. A u siebie mam inne sprawy i się nie da… A właściwie po prostu wybieram te inne sprawy, których na wyjeździe nie mam. Można było dołączyć, niezależnie, czy się miało full pass (płatnie). 
Popołudniówki.

To samo, co powyżej. Nie mam nawet zdjęć uczestników… Chyba żaden fotograf nie dotarł. Wstęp był wliczony w full pass, a wejście indywidualne można było kupić na nocnej gali poprzedzającej popołudnie. U drzwi - nie. 
   
Masterclass.

Jak to na festiwalu: TAK!  
Technika dla pań z DIVINAS: całe 5 godzin (3 x 1,5 godz.+ dwie przerwy). Do tego warsztaty z poszczególnymi argentyńskimi parami. 
MOC! 
Podsumowanie było na początku.

Dotarłaś/łeś do końca? Gratuluję Tobie umiejętności skupienia uwagi, a mnie tego, że umiem Ci ją umieć skupić 😄 

Najbliższe plany są najbliższe😄 

Najpierw sylwester. Różne są organizowane, w tym ten: taki mini maraton właściwie, winylowy, z NIMI! No tak, Dorota i Marcin grają TU. 

Pierwszy weekend 2020 należy do Beskid Tango Maraton 

Czekam na szóstą, a właściwie siódmą edycję (pierwsza była na Szyndzielni i zupełnie nie rozumiem, czemu nie jest liczona!). Rejestracja w toku. Panowie, przybywajcie! Kobity szturmują Anielicę Bielskiego Tanga, ale tak jak w piżamkach i koszulkach możemy sobie polatać dla własnej uciechy (a tak, pyjama party to mega petarda humoru i śmiechu co nie miara), tak tańczyć jednak wolimy z Wami.. 
Moje ulubione zdjęcie 😄 W tym roku wszyscy mieszkamy w hotelu Belweder w Ustroniu, szczegóły maratonu znajdziesz TU
Idą mikołajki i gwiazdka!

I dojdą z całą pewnością, więc za długo się nie zastanawiaj, tylko rób prezent sobie, szwagierce, teściowej, sąsiadce... Chcesz z autografem? Pisz do mnie! Da się zrobić😄 

III Recuerdo Warsaw Tango Festival 2018

Zwykle chwilę trzeba poczekać na opis imprezy, w której uczestniczyłam. Powody są różne. Recuerdo też poczekało… tydzień. Po pierwsze chciałam, aby się „to wszystko” we mnie ułożyło, po drugie po raz pierwszy w życiu przeżyłam coś, co mnie powaliło, i to dwa dni z rzędu. Chciałam ochłonąć, by nie być w opisie zbyt egzaltowaną. Czy mi się udało..?

Czwartek – Welcome Gala Milonga i pokaz „naszych”

To nie było jakieś tam pre – party. To była od razu gala. Jak to pierwszego dnia festiwalu: ludzi przyjezdnych jeszcze garstka (wcale nie taka mała), niektórym miejscowym szkoda było wydać kilkadziesiąt złotych – więc nie było mega tłumu (pustki też nie). Miejsce znane z poniedziałkowej Partylongi, lubiane, z elastycznie regulowaną powierzchnią taneczną.

Jak było w czwartek? Z przygodami. Jeden przewrócił sobie krzesło, na którym próbował usiąść. Pogruchotał tyłek, wylał napoje, rozwalił nogami stolik. Pokazowy tangovals… Cudowny! Z powtórnym początkiem z powodów wewnętrznie rozwiązanych...

Nie wiem, czy dawać po argentyńsku, czyli chłopak pierwszy… czy po polsku, czyli pani przodem… Zostanę przy polskim standardzie: Patrycia Cisowska-Grzybek i Jakub Grzybek dali pokaz na poziomie światowym. Ich maestros otwierali buzie w zachwycie.

REWELACJA. I nieważne, że DJ się zaplątał – albo sprzęt – i w połowie pokazu nastąpiła cisza… Były śmiechy, żarty, brawa… A potem show się dopełnił. Może ja się nie znam, ale dusza mi mówi, że to nasza profesjonalna pokazowa najlepsza para. Jestem pod ogromnym wrażeniem ich rozwoju i formy. Mam nadzieję, że Polska będzie ich zapraszać, bo po tym, jak tańczą i po wywiadzie z nimi nie mam wątpliwości, że jakościowo są rewelacyjni. Przeprowadziłam też prywatne śledztwo.

Nie jest łatwo z nimi zatańczyć, bo nie mają czasu bywać na milongach. Ale odnośnie prowadzenia przez nich zajęć słyszałam zachwyty i pochwały. Byłam na technice prowadzonej przez Patrycję i jak zrobi jeszcze raz – też pójdę, a i koleżanki zachęcę. O! Może zorganizujemy coś w Wilanowie w sezonie 2019… Dobra, wracamy do Recuerdo.

Piątek.

Impreza przeniosła się do auli SGH. Miejsce o wiele lepsze niż poprzednie, urokliwe, z pięknym sufitem. Na podłożu ułożono specjalną taneczną podłogę (za makabrycznie wielką kasę), więc tańczyło się świetnie i nie było problemów z pivotami.

Bardzo fajnym rozwiązaniem była rezerwacja stolików: dla gości festiwalu oraz dla tych, którzy mieli full pass. Mam nadzieję, że w przyszłym roku też tak będzie. Warto przekazać tę informację przy rejestracji: masz full pass, masz rezerwację – tyle że kto pierwszy, ten lepszy, bo jednak nie wszyscy mogą się załapać. Bilety u wrót rezerwacji nie mają – więc jak przychodzisz na jeden wieczór, nie pchaj się do zarezerwowanego stolika… Dlatego warto się rejestrować, zwłaszcza kiedy pary są światowym TOP.

Pokaz Marii Ines Bogado i Roberto Zuccarino był energetyczny, skoczny i oczywiście świetny. Pasują do siebie gabarytami 🙂Pokazują, że nie tylko ci chudzi mogą wywijać w dużym tempie. Milongę zatańczyli przemegazaje… Jolanda powiedziała: „O matko, ja w Buenos idę do nich na zajęcia z milongi. Boję się!” 🙂

 Koncert naszego rodzimego zespołu rozgrzał uczestników do białości. Była moc! I świetna akustyka, co jest równie ważne. Nawet ci, co po warsztatach byli padnięci, dostali drugie życie… Bandonegro Tango Orquesta jest jedną z najlepszych i najmłodszych orkiestr tangowych w Europie. Wyróżnia się świeżym brzmieniem wniesionym do świata tradycyjnego argentyńskiego tanga. Zespół powstał w 2010 roku w Polsce i od razu stał się rozpoznawalny w kraju i za granicą. W 2011 roku zespół wygrał międzynarodowy konkurs PIF Castelfidardo we Włoszech, w kategorii muzyki Astora Piazzolli.

Sobota

Drżę do tej pory. Z powodu pokazów. Dwie najlepsze światowe pary. Ale to ta jednyna wprawiła mnie w emocjonalny dygot, łzy w oczach i skurcz krtani.

Wiem, że zobaczyło TO ponad czterysta osób! O milion za mało.

Zacznę od drugiego pokazu Los Totis. Technicznie, muzycznie, tangowo – perfekcyjni. Cudowni. Złoty medal w skali kosmicznej. Każdy ruch był po prostu wyrazem tangowego geniuszu. Ale… emocjonalnie mnie osobiście nie porwali.

Za to Vanesa i Facundo… Umarłam. Po prostu. Czegoś takiego nie przeżyłam NIGDY.

W trakcie myślałam, że jestem jakaś nienormalna, egzaltowana niczym przeterminowana pensjonarka. Bo żeby AŻ TAK?! Tak właśnie, aż tak. Nie byłam jedyna. Były takie (ciekawe: ich pokaz tak bardzo podziałał na kobiety…), które dostały spazmów. Nie przesadzam.

Gdzie tkwi tajemnica?

Perfekcja, sceniczność, ale przede wszystkim connection i miliard % tanga w tangu. Rok i dwa lata temu też byli doskonali (wtedy w dygot wprawili Jolandę), a teraz… Vanesa i Facundo są absolutnymi Bogami tanga. 

Niedziela

Część ludzi pojechała, więc tłoku nie było. Pokaz dała młoda argentyńska para, która była urocza, ale… jeszcze długa droga przed nią.

Patrycja mogłaby młodziutkiej Evie udzielić korepetycji z operowania stopą w boleo i w przestrzeni ponad parkietem… Bo Patrycja ma w tangu stopy cudne. Bez baletowo – cyrkowego przerysowania, technicznie i wizualnie baaardzo tak. Ktoś powie: jesteś tendencyjna w swoich ocenach (tak tak, bywają takie głosy). To ja odpowiem: zobacz. Po prostu.

Integracja backstage

Jeśli się bywa, to się poznaje ludzi. I to jest super! Zajęcia w podgrupach międzymiastowych, a często międzynarodowych, są bardzo kulturalnie wzbogacające 🙂 Bywa tak, że około trzeciej w nocy odpuszczamy tango…

Kiedy czas zbierać się do domu, czasem trzeba pozbierać różne części garderoby…

…którą zostawia się w różnych miejscach i czasem porzuca…

Śniadaniówki

Rewelacyjny pomysł! Milongi śniadaniowe odbywały się w Pożytecznej na Nowym Świecie – miejscu znanym z popołudniowych sobotnich milong.

Wstęp gratis, a śniadanie płatne 15 zł. Przyznam się, że nie dotarłam – chociaż Jolanda motywowała! Ale jakoś nieskutecznie 🙂 Za to zdjęcia i przekaz osób „dotartych” świadczą o tym, że było świetnie 🙂

Popołudniówki

Na Oczki, czyli tam, gdzie pierwsza Gala i gdzie regularnie odbywa się Partylonga.

Byłam w niedzielę. Trochę ludzi zamiejscowych jeszcze było. Część wyjechała i na wieczorną Galę już nie dotarła…

W sobotę odbył się podwójny pokaz. Wystąpiły polskie pary: Ewa Wojtkiewicz&Piotr Roemer z Krakowa oraz Beata Maia Gellert&Łukasz Wiśniewski. Nie byłam, więc nie wiem, jak było, a i służby operacyjne nic nie doniosły poza tym, że nie działał bufet – ale to akurat żadna wina organizatorów, a bufetu.

Cena

Porażająco atrakcyjna. Za cztery galowe milongi tylko 50 euro przy rejestracji w parze i 55 euro przy rejestracji solo. Za TAKIE pary na żywo i TAKI koncert?! Ludzie! Grzechem było nie skorzystać!!! Pierwsza edycja była frekwencyjnie słaba, pokazowo świetna. Przy drugiej frekwencja drgnęła. Teraz było bardzo dobrze, ale nadal nie mogę zrozumieć, JAK osoby biorące się za nauczanie mogą odpuścić zajęcia i pokazy TAKICH par! Kto był, ten wie, o czym piszę…

Cabeceo

Na festiwalach nie jest z tym łatwo. Po pierwsze dlatego, że jest duża przestrzeń i mnóstwo ludzi. Po drugie – festiwal tym się różni od maratonu, że uczestnicy w mniejszym stopniu są nastawieni na tańczenie z jak największą ilością nowych osób i poza tłumem samotnych pań większość to pary.

Dlatego ja, jeśli zobaczyłam znajomego, z którym chciałabym zatańczyć – szłam się przywitać i nie bawiłam się w podchody, tylko mówiłam wprost, że robię cabeceo… Desant? Tak, ale łagodny – mam nadzieję 🙂 A żeby zatańczyć z nieznajomym – trzeba wejść w pole jego wzroku. Siedzenie na krzesełku tego nie spowoduje.

Masterclass

Jakoś tak nie bardzo wiemy, o co chodzi w zajęciach dla profesjonalistów. Myślę sobie, że za rok warto też trochę inaczej sformułować przekaz. Bo zajęcia ekstra, ale dla określonej grupy zaawansowanych (!!!) tangueros. I to nie takich, co chcą poznać nowe figury, żeby przyszpanować na milondze. Nie! To są zajęcia dla tych, którzy mają pokazowe potrzeby. Nie tylko nauczyciele! Chociaż to oni najczęściej występują.

Jest wśród nas znacząca grupa, która czasem lubi zatańczyć na przykład na urodzinach nietangowego przyjaciela. I wtedy elementy profesjonalne bardzo się przydają. Bo to nie jest tak, że nie tangowy wszystko „kupi” i byle jak stawiane nogi będą mu się podobać. Do niedawna tak myślałam. Ale wyprowadziła mnie z błędu moja Mama, a i moja córka ma określone zdanie – a bywała na milongach dość często… Tak więc dla „pokazowiczów” must be.

Teatr

O jej… jej jej… To była moja rozwojowa lekcja. Do tej pory uważałam, że escenario to takie skrzyżowanie cyrku z baletem. Ble! No i cena biletu w dobrym miejscu… Prawie jeden tangowy but!

Grzybków lubię, pary zaje…teges, ale myślę sobie: e tam. Przedstawienie jak przedstawienie. Dwa bilety to dwie tangowe kiecki. Jednak tak się zdarzyło, że pojawiła się dobra wróżka i jak te Kopciuszki zostałyśmy z Jolandą na przedstawienie zaproszone. Teatr pękał w szwach.

O Gracjo Patrycjo I Kubusiu Panie… Po raz drugi zaparło mi dech… Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam absolutnie cudowne escenario! A trochę ich widziałam i byłam mocno zniesmaczona akrobatycznymi wygibasami. Tu: pięć par. Razem i osobno. O matko… Pugliese w wykonaniu Vanesy i Facundo po raz drugi…

I było connection… I były spazmy widzek. Szczerze mówiąc nie przypuszczałam, że będę zachwycona, bo jestem dość oszczędna w szafowaniu zachwytem. A tu tydzień minął, a ja nadal przeżywam to, co widziałam…

Koncert – łołłłł… Solo Tango Orquesta to kwartet z Moskwy, z podobną historią jak Bandonegro:  w tej samej kategorii wygrali włoski konkurs, tyle że w 2010 roku – trzy miesiące od powołania zespołu do życia. Co za chłopaki… Każdy cudny! A z tym na koncertach różnie bywa. Tu było… Nie wiem, co. Mega kurde o matko! Barbarelli włączyło się robienie boleo w fotelu. Niektórzy w swej ekscytacji komentowali dużo i głośno, a przecież nie wszyscy muszą być zainteresowani doznaniami innych…

Ponieważ nie znalazłam zdjęcia, na którym byliby wszyscy muzycy podczas koncertu, zapożyczam ich zdjęcie z ich oficjalnej strony .

Ogólnie publiczność dzieliła się na zelektryzowaną lub pobudzoną. Ewentualnie stan elastycznie ulegał zmianie, dostosowując się do tego, co się działo na scenie, jak abrazo w trakcie tańca…

Sporo było tangowej braci, o czym świadczyły brawa w odpowiednich momentach. Ale dużo też było osób spoza tanga. Jeden z panów w przerwie stwierdził, że „…to, co oni tańczą, jest śmieszne”. Pomyślałam sobie: Matka Natura poskąpiła ci, chłopaku, tanecznej percepcji i gustu… Bo że tango bywa brzydkie – to fakt. Ale akurat nie tu. Doszłam do wniosku, że to jest jak z inną sztuką, smakiem, gustem… Nie bardzo rozumiem fenomen Picassa – moja córka jak dla mnie maluje o wiele ciekawiej.

Nie każdy ma kubki smakowe dojrzałe do jedzenia kawioru i rozkoszowania się wytrawnością dobrego wina. Dacia pomalowana w kolorowe kwiatki każdemu trzylatkowi spodoba się bardziej niż czarne matowe Porche. To jest tak jak z Dorato i Dom Perignon, cyrkonią i brylantem, Zenkiem Martyniukiem i Czesławem Niemenem, sztuczną szczęką i zdrowymi zębami…

Nie będę nikogo przekonywać, że escenario jest boskie, bo dla mnie osobiście na ogół nie jest. Natomiast to konkretne przedstawienie było jak brylant. Czekam na kolejne Recuerdo i kolejne przedstawienie! Już rezerwuję koniec listopada 2019.

Ania

P.S. Świetny fotograf to skarb. A świetna dwójka to kumulacja.
Elu, Szymonie – Wasze foty są FENOMENALNE.

Escenario to też prowadzenie, pokaz to też improwizacja…

Kolejna moja tangowa rozmowa i chociaż o tym samym, to jednak inaczej…
Patrycja Cisowska-Grzybek i Jakub Grzybek to para warszawskich nauczycieli, bardziej znanych za granicą niż w rodzimej Warszawie.

Z racji braku czasu na bywanie, otoczeni są różnymi legendami… 
Jaka jest prawda? 

Ania: Po co Wam festiwal? To kupa roboty… Skąd pomysł?

Patrycja: Przyczyną byli wspaniali nauczyciele, u których się uczyliśmy i chcieliśmy, aby Polska ich poznała. Nie chcieliśmy ograniczać się do samych warsztatów. Nie wiem, czy w tamtym momencie nazywaliśmy to festiwalem…

Jakub: Kiedy musieliśmy przesunąć termin pierwszego Recuerdo o rok, zaczęliśmy rozglądać się za topowymi parami maestros, które są międzynarodowymi gwiazdami, a których Polska nie znała i których nikt jeszcze nie sprowadzał.

P.: Potem poszliśmy na zajęcia do Vanessy Villalby i Facundo Piňero. Wiedzieliśmy, że oni także będą nieodłącznym elementem Recuerdo. Zaraz potem doszła para Los Totis, czyli Christian Marquez i Virginia Gomez.

To jest światowy TOP of the TOP. Jak tego dokonaliście?!

J.: Aby cały zamysł się powiódł, musiałem wszystkim parom powiedzieć, że te inne już się zgodziły…

P.: Zaproszenie Vanessy & Facu zajęło nam trzy tygodnie codziennego nękania, bo codziennie chodziliśmy do nich na zajęcia. Ich kalendarz jest zapełniony na dwa i pół roku do przodu i wtedy też był. Otworzyła go na roku 2017…

J.: …a ja mówię: ale Vanessa, to chodzi o ten rok, 2016! Ona w śmiech i że jestem bardzo dowcipny, ale że jest w Rosji w tym czasie.

P.: Powiedzieliśmy, że nie musi tam być aż trzy tygodnie i żeby skróciła tamten pobyt, bo Rosja ją już miała, a Polska nie… Udało się.

Czyli mieliście misję społeczną, aby polski zaścianek zobaczył doskonałe topowe pary. Wiele osób nawet długo tańczących nie ma pojęcia, co się dzieje na świecie.

J.: To prawda. Duża część ludzi została w tym, co było dziesięć lat temu i zna te pary, które wtedy były zapraszane…

P.: …zresztą nadal są…

J.: … i patrzymy na te duchy przeszłości, które ani nie prowadzą zajęć, ani nie dają w Buenos pokazów, tylko czasem można ich spotkać z jakimś uczniem z Europy, który właśnie ich pamięta sprzed dziesięciu lat i pierwsze kroki kieruje do znanych sobie ludzi. A z festiwalem to było tak, że trochę nas wkurzał brak festiwalu w Warszawie. Nie uważałem, żeby to było niemożliwe. Mamy tyle lokalizacji…

P.: Poza tym lubimy Warszawę, to jest nasze miasto. Inne stolice mają festiwale, a u nas…

Bieda.

J.: No właśnie.

P.: My jak postanowimy, że coś robimy, to robimy, a nie zastanawiamy się za bardzo, czy to wyjdzie, czy nie. Gdybyśmy do wszystkiego podchodzili racjonalnie, to pewnie nic byśmy nie zrobili. Przy pierwszej edycji nie zrobiliśmy żadnych wyliczeń.

J.: Nie policzyliśmy, ile kosztują sale, ile wynajem teatru…

P.: Wiedzieliśmy, jakie chcemy mieć pary i je „klepnęliśmy”.

J.: Na koniec pierwszego Recuerdo, kiedy na ostatniej milondze padaliśmy na twarz, powiedziałem, że chyba zrobiliśmy ten festiwal, bo nie wiedzieliśmy, że jest to niemożliwe… Zrobiliśmy to od początku do końca w dwie osoby. Patrycja była grafikiem, sami robiliśmy stronę internetową, materiały promocyjne, odpisywaliśmy na mejle, prowadziliśmy zapisy… Oczywiście na miejscu była garstka osób do pomocy, ale organizacyjnie ogarnialiśmy sami. Kiedy pojechaliśmy na festiwal do Bratysławy i organizatorzy przedstawiali swoją ekipę, wyszło chyba ze trzydzieści osób. W tym roku oczywiście jest już nas więcej, bo z każdą edycją się czegoś uczymy.

Z każdą edycją jest łatwiej, bo już coś jest wypracowane. A listopad z czego wynika?

P.: Z terminów. W pierwszej edycji w ogóle to był jedyny termin, żeby połączyć te trzy pary, a teraz też wynika to z kalendarza naszych maestros.

Jak rozmawiam z moimi znajomymi z południa Europy i nie tylko, to mówią: „Festiwal w Warszawie? Cudownie! Tylko NIE w listopadzie!” Bo zimno i pada.

J.: Gdybym sam miał wybierać termin festiwalu, to wybrałbym wrzesień, ale ponieważ bardzo lubimy się z organizatorami festiwalu w Łodzi i cieszymy się, że on tam jest, to nie chcielibyśmy, by ludzie musieli wybierać, a przecież rzadko kto przyjedzie na dwa festiwale w ciągu dwóch tygodni. W większym odstępie jest większa szansa, że przyjadą na oba.

P.: W lecie z kolei jest bardzo duża konkurencja imprez, które są w super letnich destynacjach, więc dlaczego ktoś miałby wybrać Warszawę, a nie Poreč czy którąś z imprez włoskich lub greckich?

A piękny miesiąc maj?

P.: W maju mamy już regularnie Krakus Aires Tango Festival.

Może już ten listopad zapadł ludziom w pamięć, więc niech zostanie.

J.: W ubiegłym roku była dobra pogoda, dziesięć stopni i słońce.

Czy przewidujecie jakieś dodatkowe atrakcje?

J.: Tak. Zaprosiliśmy dodatkową argentyńską parę – niespodziankę, którą będzie można zobaczyć w teatrze i da pokaz na jednej z milong. Ostatnio ogłosiliśmy koncert genialnych Bandonegro podczas piątkowej milongi festiwalowej. Poza tym postanowiliśmy otworzyć się na polskie pary i chcemy, by dały pokaz na milongach popołudniowych, które odbędą się w Medyku na Oczki. Chcemy, by było to nagrane jako promocja Polaków.

Super pomysł. Co jeszcze?

J.: Będą też śniadania. Postanowiliśmy odpowiedzieć na potrzeby maratoneros.

Którzy lubią dużo, długo i intensywnie, a nie ecie-pecie…
Uwaga! Milongi popołudniowe i śniadania będą dostępne tylko dla posiadaczy full pass-ów! Nie zwlekajcie – czas rejestracji się kończy! 

J.: Nie każdy lubi formułę festiwali. Ja akurat przepadam, bo uwielbiam dobre pokazy, koncert, teatr, czyli jak coś jeszcze się dzieje. Ale wiemy, że niektórzy przyjeżdżają tylko pod kątem milong. W tym roku chcemy napędzić dużo dobrych milongueros z Europy i świata uda się, bo mamy sporo promotorów, więc musimy im zapewnić dużo tańczenia. Wieczorne milongi to dla nich zbyt mało.

Sponsorów przygarniacie?

J.: Oczywiście. Współpraca opiera się na obopólnych korzyściach.

Jak kalkulujecie cenę wstępu? W ubiegłym roku była bardzo atrakcyjna – jak za pokazy takich par.

P.: W tym roku też jest. Rejestracja w parze to kosz 50 euro od osoby za full pass. Nie ma obowiązku rejestrowania się wspólnie, ale dajemy taki bonus dla par. Rejestracja indywidualna to 55 euro. W dniu wieczornej milongi będzie drożej, a reszta dla niezarejestrowanych osób nie będzie dostępna.

Jak często latacie do Buenos?

P.: Raz do roku.

Jesteście jedyną polską parą, która tak systematycznie w tym Buenos jest, a na dodatek daje tam pokazy.

J.: Pokazy dajemy od trzech lat, jeździmy od ośmiu.

Jak się to załatwia, żeby taki pokaz tam dać?

P.: Nie jest tak łatwo załatwić sobie pokaz. Trzeba mieć bardzo dużo rekomendacji od ludzi stamtąd, ale to nie jest tak, że któryś Maestro idzie i mówi, że ma parę, która by zatańczyła.

J.: To tak nie działa, że ktoś wziął z kimś lekcje czy dwie, a potem poszedł i zatańczył pokaz.

P.: Każdy organizator musi cię najpierw poznać, zobaczyć, co robisz, kto za ciebie ręczy.

J.: Oni potem świecą oczami przed tymi starymi milongueros, którzy siedzą na przykład w Salon Canning, i przed gwiazdami, które przychodzą. Patrzysz, a tu siedzi Moira Castelano, tam Julio Balmaceda, właśnie przyszła Noelia z Carlitosem, za chwilę Chicho… A ty masz tańczyć pokaz. Jeżeli zrobisz popelinę, to organizator ma przechlapane i dostaje pytanie: komu pozwala tańczyć..?

P.: Co robi z tego miejsca? A tak w ogóle to Buenos ma dwa momenty w roku, kiedy milongi żyją i zarabiają na siebie: styczeń – luty oraz kiedy jest u nich mundial (mistrzostwa świata w tangu), czyli od połowy lipca do końca sierpnia. Każda para chce w tym wysokim okresie tańczyć, a przepustowość sali jest ograniczona.

J.: Dziennie w Buenos Aires są trzydzieści trzy milongi.

P.: Ale nie chcesz zatańczyć na każdej z nich, tylko na tych kultowych.

J.: Zanim pojechaliśmy pierwszy raz do Buenos, znaliśmy te miejsca z YouTube, bo tańczyły tam pary, które podziwialiśmy. Wtedy sobie myśleliśmy, że to chyba niemożliwe, żeby tam zatańczyć… A tu mija parę lat i tańczysz. Tak naprawdę zatańczyliśmy wszędzie, gdzie chcieliśmy.

Z Wami jest ten kłopot, że jesteście znani na świecie, a wielu Polaków Was nie zna. Dzięki festiwalowi i Facebookowi przebijacie się do miejscowej świadomości, ale jeszcze do niedawna było: „A co to za jedni i czego chcą?”.

J.: Taaak… Albo: „Oni tańczą tylko scenicznie”, „Nie wiadomo, czy oni w ogóle potrafią tańczyć”, „Oni improwizują czy na milongach też mają choreografię”…

Gadać zawsze będą, bo to jest też taka nasza polaczkowa specyfika.

J.: Wszyscy nasi trenerzy i organizatorzy milong w Buenos mówią nam, że mamy lepsze podłoże do tego, żeby brać udział w mundialu, niż robić cokolwiek w Europie. A my w mistrzostwach świata jeszcze nigdy nie startowaliśmy. Mało która para tyle razy się pokazywała. Polacos to jesteśmy my. Nasi kursanci przychodzą do nas i mówią, że zostaliśmy poleceni w Buenos. Tak się zdarzyło kilka razy.

P.: Kiedyś po pokazie podeszła do nas dziewczyna z Polski i powiedziała, że tyle lat marzyła o podróży do Argentyny, w końcu jest w Buenos Aires, wybrała milongę, by zobaczyć pokaz, a tu tańczą Polacy… 🙂 Na szczęście nie była rozczarowana.

Moim zdaniem – tangowej amatorki od jakiegoś czasu przyglądającej się różnym parom – po pierwsze rozwijacie się, i to w szybkim tempie, a po drugie macie to coś, czyli nie tylko escenario, ale także tango w tangu. Na jednym z koncertów Roberto Siri, kiedy występowało kilka par, owacje dostaliście Wy i Piotrek Woźniak z kapeluszem 🙂

J.: Ludzie nie wiedzą, że dobre tańczenie, które im wygląda na choreografię, wcale nią nie musi być. Wszystkie profesjonalne pary mają swoje sekwencje, ale to nie jest tak, że partner przestaje prowadzić, bo mają wszystko z góry ustalone.

P.: Każda para musi mieć swój znak rozpoznawczy.

J.: Patrzysz na Nacucchio i partnerka nie wie, kiedy dokładnie on zrobi sandwich z obróceniem się o sto osiemdziesiąt stopni i podskokiem, ale prawdopodobnie to zrobi. Tak jak swego czasu wszyscy oczekiwali, że Sebastian Jimenez stanie na puencie czy że Facundo Piňero zakręci giro z trzema rondami w trakcie dwóch kroków partnerki.

P.: Jakieś pięć lat temu mieliśmy lekcje z Sebastianem Arce. Przyszliśmy,a on pyta, co jest naszym znakiem rozpoznawczym, co charakteryzuje nas jako parę.

J.: Show me your sequences.

P.: My na to, że nie mamy… A on: „To jak możecie nazywać siebie profesjonalistami?! Bez swoich sekwencji jesteście amatorami – hobbistami!”.

J.: Czyli chodzi o to, że na przykład takie akurat konkretne giro robi tylko Grzybek.

P.: Chodziło mu o coś, co wynika z nas, a nie że ktoś nam coś pokazał. Powiedział, że jak pokaże, to będzie to sekwencja Arce, tylko przez nas zatańczona, a on chce zobaczyć, jaka jest sekwencja Grzybka. Bardzo nas to ruszyło.

J.: Byłem w szoku.

P.: Do tej pory uważaliśmy, że wszystko musi być zaimprowizowane, a Sebastian zapytał: „JAK ma być zaiprowizowane coś, co będzie nowe w czasie pokazu? Improwizować to sobie możesz na milondze!”.

J.: Pokaz to pokaz. Profesjonaliści mają tańczyć, a nie przeżywać. Przeżywać masz ty, oglądając. Bo jak para przeżywa, a ty widzisz bullshit to coś jest nie tak.

Uważam, że są pary świetne technicznie i nawet dobrze uczą, ale zupełnie nie są pokazowe. Może właśnie dlatego, że nie mają czegoś swojego?

P.: Nie. Myślę, że chodzi o typowo artystyczną rzecz: niektórzy mają X Factor, a niektórzy nie. Wyjdzie jedna para i nie zrobi prawie nic, a ty nie możesz oderwać wzroku, a wyjdzie druga, zrobi to samo albo i więcej, a wyłączasz się, nie skupiasz swojej uwagi. Nie chodzi o to, co te pary tańczą, to jest raczej artystyczna iskra lub jej brak.

Dla mnie to jest energia. I może kwestia dobrania się. Jedna z naszych nauczycielek nie ma szczęścia do swoich partnerów pokazowych, ale widziałam ją tańczącą z innym, był czad – czego nie ma na obecnych pokazach.

J.: Czasem jak patrzę na Patrycję, która w Buenos ma swoich ulubionych partnerów, to jest taka energia i zastanawiam się, czy oni już dają pokaz… A czasem tańczysz z mistrzem świata i nie ma nic…

P.: Tak jak w tangu w ogóle, tak w pokazowym i scenicznym – tango nadal jest tangiem, więc musi być ten element zgrania. Tak jak na milondze: koleżance będzie z kimś dobrze, a tobie nie.

J.: Mamy tak, zresztą Vanessa i Facundo też tak mają, wszyscy tak mają… że po pokazie wydaje ci się, że zawaliłeś totalnie… A patrzysz na nagranie i widzisz, że było dobrze. Oczywiście pewnego poziomu nie zaniżysz, ale czasem wydaje ci się, że osiągnąłeś swój szczyt, że było super, a oglądając nagranie widzisz, że było przeciętnie. Nie ma reguły.

P.: Dlatego ja potrzebuję kilku dni, zanim obejrzę nasz pokaz.

J.: A ja muszę od razu.

P.: Facundo zaraz po pokazie zamyka się w łazience i ogląda, a Vanessa mówi: nawet się do mnie z tym telefonem nie zbliżaj… Po pokazie w La Baldosa poszłam ryczeć i chciałam rzucać przedmiotami…

J.: … a zaczęli do nas podchodzić starzy milongueros i mówić: djenkuja…

P.: … i że mucho tango

J.: Na tej samej milondze był Dimitrij z Olgą i Maria Inez z Jorge, więc zrobiło się takie drugie Recuerdo II w La Baldosa. Jako bonus zatańczyliśmy w trzy pary. Dimitrij i Olga to mistrzowie Rosji, niedawno wygrali mistrzostwa Europy, a to nie do nich podchodziły dziadki, tylko do nas. Oni rozumieją, że coś może się nie do końca udać, jeśli widać, że to jest improwizowane. Siedzą tam ludzie, którzy oglądają pokazy hurtowo. Nie zaskoczysz ich ani sekwencją, ani muzykalnością.

P.: Widzieli już wszystko, a połowa z nich to wszystko tworzyła.

J.: Dlatego niektóre świetnie tańczące pary mają obawy przed występem. Więc czym my mogliśmy ich zaskoczyć? Tym, że przyjechaliśmy z Polski – pewnie część z nich nie ma pojęcia, gdzie ta Polska jest, wiedzą tylko, że bardzo daleko… I są zszokowani, że ktoś w Polsce tańczy – sami pewnie nigdy nie opuścili Buenos. Więc chcą zobaczyć connection i to, że para słyszy muzykę… zrobi pauzę…

P.: Ja na przykład czuję presję, że jestem Polką, a nie Argentynką i czuję szacunek do tych starszych ludzi…

Jak następnym razem będziesz czuła presję, to sobie pomyśl, że wiele Polek na początku XX wieku trafiło do domów publicznych w Buenos Aires i tańczyły tango, więc mamy to we krwi! 🙂 A teraz powiedz, czym się różni tango sceniczne od pokazowego.

P.: Pokaz na milondze ma inne założenia. Są tam ludzie, którzy tańczą tango. Są blisko, wokół, z każdej strony. Scena jest liniowa, to takie pudełko. Oko inaczej rejestruje ruch. Dlatego nie mogę zatańczyć tego samego na scenie i na pokazie. Na scenie musi być choreografia, na pokazie wolę nie. Inaczej odbiera emocje ktoś, kto siedzi pół metra ode mnie, a inaczej, kiedy siedzi kilka metrów od sceny. Z piętnastu metrów nikt nie zauważy, czy ja mam connection, bo nikt tak naprawdę nie widzi nawet mojej twarzy.

J.: Każdy, kto układa choreografię na scenę, dokładnie rozpisuje: skąd się idzie i dokąd, w którym momencie. Bierze pod uwagę, że ruch z tej strony wydaje się dla oka dynamiczniejszy niż z drugiej. Są zasady, wszystko jest rozrysowane, dostajesz kartkę: tu zaczynasz, tam kończysz. Cała scena jest zaaranżowana.

P.: Jak jest więcej par, wszystko też jest dokładnie rozpisane, linie bardziej poprzecinane, poukładane w trójkąty, zwężenia. Na pokazie podczas milongi są inne reguły, możesz improwizować, ale wiesz, że ludzie są wokół, więc musisz sobie zrobić rondę – żeby zobaczyli cię wszyscy, których czujesz. Masz ich niemal na skórze. Oni w tym pokazie uczestniczą, nie ma żadnej bariery. Na scenie jest inaczej, jesteś dalej. Możesz sobie włączyć zasłonę, bo jest odległość, światła, orkiestra – i dopiero ludzie. Na milondze jesteś wśród ludzi, dlatego lubimy przed pokazem zatańczyć wśród nich, żeby poczuć daną energię.

J.: Stage, mimo że to choreografia, jest w niej także prowadzenie. Patrycja nie pójdzie sama, jeśli jej nie poprowadzę, bo nie wie, czy na przykład but mi nie został w desce, więc będzie czekała, pomimo że wie doskonale, co dalej. I tak powinno być, bo inaczej wdziera się fałsz.

W Buenos Aires są tak zwane kampanie tangowe.

J.: Tak. Jeżdżą po Europie i świecie, a rekrutacja jest właśnie w Buenos, gdzie ogłaszane są castingi. Raz sobie na taki casting poszedłem, sam, bez Patrycji. Usiadłem przy stoliku i patrzyłem, jak to wygląda. Często zgłaszają się pary po prostu kiepskie. Ich problemem jest brak pieniędzy, więc mimo że są stamtąd, nie mają dostępu do wiedzy i nauczycieli. Nie mają takich możliwości jak rosyjskie kursantki, które przyjeżdżają, by wziąć z kimś dwadzieścia lekcji i wrócić do siebie. Oni sprzątają studio na przykład Mario Moralesa, by móc wziąć udział w zajęciach grupowych i mieć bezpłatną salę do treningów. Ćwiczą sami, więc nie dostaną informacji, którą by mieli, gdyby wzięli dwie indywidualne lekcje i ktoś by im powiedział: tu zróbcie tak, przenieś biodro, stopy stawiaj w ten sposób… Idą na casting i się dostają. Potem patrzysz na takie tango show i widzisz, że on jeszcze nie wszedł w sacadę, a ona już zrobiła boleo… I to razi.

Tak… Byłyśmy z Jolandą na takim spektaklu…

J.: Dlatego wygrywamy z dużą częścią tamtejszych nauczycieli, bo mamy tę wiedzę i doświadczenie, których oni nie mają. Nie każdy nauczyciel Argentyńczyk jest dobrym nauczycielem.

A z innej beczki: na mieście mówią, że zadzieracie nosa, robicie casting na swoje zajęcia i trzeba przysłać film, żeby się do Was dostać…

J.: Dokładnie 🙂

P.: Czekamy na filmy 🙂

Wy mi się tu nie zgrywajcie. Jakub, sam napisałeś w grupie „Gdzie DZIŚ tańczysz tango w Warszawie”, że robicie selekcję,więc tłumacz się!

J.: Nie każdy rozumie moje sarkastyczno – ironiczne poczucie humoru. A poważnie: nasza szkoła jest kameralna. Postawiliśmy na bliski kontakt i na to, że trzeba się uczniami dobrze zająć, „podotykać” ich. Zajęcia trwają do dwóch godzin, w grupie mamy max sześć par – tylko wtedy jesteśmy w stanie sprawdzić, czy coś uczniom dobrze wychodzi, co jest fizycznie niemożliwe przy dwudziestu parach. Ogólne uwagi daje się w systemie warsztatowym, a w nauczaniu my podchodzimy niemal indywidualnie..

Ktoś chodzi na zajęcia przez dwa lata i niewiele umie…

 

J.: My nie mamy takiego kompleksu, aby mówić ludziom, że się muszą długo uczyć tanga, bo uważamy, że nie trzeba się uczyć długo,jeżeli się uczysz u nas 🙂

Jest taki jeden, co to wypisywał, że inni źle uczą, a jak się przychodzi do niego, to od razu się tańczy…

J.: Tak poważnie: mamy background taneczny, znamy różne techniki ruchu, ja uczę od szesnastego roku życia…

Zacząłeś tańczyć, jak miałeś dwa?!

J.: Pięć. Uczenie jest jak z X Factorem pokazowym: albo to masz, albo tego nie masz. Są nauczyciele z topu światowego, nadal zapraszani na warsztaty – ja ich cenię jako tancerzy, ale podczas uczenia są w stanie tylko pokazać: tak rób jak ja, powtórz ćwiczenie. A nie jest w stanie powiedzieć, co się w tym ruchu dzieje. My mieliśmy takie szczęście…

P.: Nie, to nie było szczęście. Też przeszliśmy przez mnóstwo magików.

J.: Ale ostatecznie trafiliśmy dobrze.

Na kogo?

J.: Nie powiem, bo wszyscy tam pójdą 🙂

Akurat! Przecież to za granicą, a naszym często z Gdańska czy Poznania jest do Warszawy za daleko… Bielsko Biała na przykład ma świetne imprezy, na które zjeżdża cała Polska, pół Europy i kawałek świata, ale sama poza Kraków i Czechy – oprócz Ani Pietruszewskiej – prawie nie jeździ… 

J.: Najśmieszniejsze jest to, że ludziom się wydaje – nam zresztą też się kiedyś tak wydawało – że w Argentynie to jest tyle maestros A tak naprawdę to jest piramida: na dole są kursanci, którzy chodzą na grupówki, ale nie bardzo na milongi. Wyżej są ci, którzy chodzą na lekcje i na milongi. Jeszcze wyżej są milongueros, którzy chodzą regularnie na milongi, uczą się na lekcjach i warsztatach, jeżdżą na festiwale. Potem jest poziom semi profesjonalny: już uczą. Piramidka się zawęża. Potem są ludzie najlepsi w danym regionie, a jeszcze wyżej półfinał mundialu.

I co w związku z tym?

 

J.: To, że z dołu inaczej to widzisz niż z góry. Na dole wydaje ci się, że jest coraz więcej, że rośnie. A jak ocierasz się o szczyt piramidy i rozmawiasz z najlepszymi parami, to się okazuje, że wszyscy w nauce własnej ocierają się raptem o pięć nazwisk…

P.: Nie przesadzaj, jest ich trochę więcej.

J.: Trochę, do dziesięciu. I teraz jak idziemy na lekcję, to obok nas są nauczyciele, u których rok czy dwa lata temu braliśmy lekcje. Albo wychodzimy z lekcji indywidualnej, a po nas wchodzi nasz nauczyciel sprzed 2 lat. Więc my chcemy czerpać wiedzę u źródła i nie chcemy tańczyć jak ktoś, tylko chcemy wiedzieć, kto jest jego nauczycielem i do niego iść.

A macie pedagogiczne sukcesy? Sztandarowych uczniów,którzy wyszli spod Waszych rąk?

(Porozmawialiśmy off road, ponieważ może te osoby nie chciałyby być wymienione z nazwiska… Ale są i rzeczywiście dobrze tańczą. Niektórzy mają aspiracje escenario, ale są też tacy, co tańczą klasycznie i są świetni…Znam, potwierdzam. Jest jedna radosna para, która podobała się mojej Mamie na koncercie w Wilanowie 🙂).

P.: Ludzie mają różne swoje wyobrażenia… Czasem nieosiągalne, bo mają tak spięte ciała… I nie chcą tego rozluźnić… Więc ich ruch nie będzie taki jak pierwowzoru – na przykład Vanessy Villalby – bo jej ciało jest bardzo uwolnione. Dawno temu też miałam taki etap, że chciałam jak ktoś. Kiedy studiowałam śpiew solowy, to chciałam mieć głos jak ktoś. A kiedy pojawiło się w moim życiu tango, odkryłam, że nie ma kogoś takiego, że bym chciała właśnie jak ten ktoś.

Ja nigdy nie chciałam jak ktoś, ale coraz bardziej lubię się uczyć. Mam dość dużą świadomość i wiem, że profesjonalną tancerką to może będę za trzy wcielenia. Opowiadać można różne rzeczy, ale jeśli nie jesteś skoczkiem wzwyż, to wyżej dupy nie podskoczysz. Ale zgodzę się, że może być lepiej, ładniej i wygodniej.

J.: To, co teraz powiem, możesz umieścić w wywiadzie (dziękuję, łaskawco! 🙂 ). Mieliśmy pogadankę z bardzo znaną w Polsce europejską parą maestros, a zarazem naszymi bliskimi znajomymi. A także inną przyjaciółką tangową, założycielką TangoMeet. To były dwie różne rozmowy. I tak sobie rozmawialiśmy, że my jesteśmy parami wygranymi, bo możemy iść na lekcje do każdego, do kogo chcemy. Posłuchać tego samego, ale być może ktoś powie coś w najbardziej trafny sposób. Inni są ograniczeni. „A”. nie pójdzie na lekcję do „P”., bo mu korona z głowy spadnie. Nauczyciele nie pójdą do siebie wzajemnie ani na indywidualne lekcje, ani na grupowe. Chylimy czoła przed Clarissą Aragon i Jonathanem Saavedrą, bo może dlatego, że są młodzi i weszli szturmem w światowy TOP, nie mają kompleksów, by iść na jakieś tam warsztaty.

P.: W połowie stycznia jest Argentina Tango Festival Salon i oni byli na wszystkich grupówkach.

J.: Bo wiedzą, że sobie to wykorzystają na swoim łorkszopie i swoim turze (chodzi o workshop & tour).

Zawsze można się czegoś dowiedzieć.

J.: Zbierając tę wiedzę od ludzi, którzy nam się w życiu trafiali, bywało tak, że wydawaliśmy sto dwadzieścia euro, by się dowiedzieć JEDNEJ rzeczy. Zbiera się doświadczenia przez lata, testuje na uczniach. W topowych fabrykach w Buenos Aires, w których szkolą mistrzów – dochodzących do półfinału i finału na mundialu –jest obowiązek uczenia kursantów od zera. Czym innym jest zrobienie warsztatów i tour, podczas którego nauczysz ludzi sekwencji, a czym innym jest odpowiedzialność, kiedy uczysz od początku. W jednym czy drugim studio w Buenos Aires muszą się odbyć zajęcia, nawet jak przychodzą dwie pary turystów. Nauczyciele na nich nabierają doświadczenia pedagogicznego.

A jak to się ma do Was?

J.: Właśnie ze wspomnianą wcześniej znajomą rozmawialiśmy… I ona zapytała: „Pomyślcie… ile jest takich par, które inwestują koszt nowego samochodu w podróż i lekcje w Buenos?” W Polsce to jesteśmy my… Powiedziała, że są nauczyciele, którzy zamykają się w swojej szkole i siedzą tam przez dwanaście lat i swoją własną wizję tanga kreują na podstawie pytań od kursantów. Uczą już nie tanga argentyńskiego, a tanga swojego własnego.

Wielu nauczycieli się nie rozwija. Wielu tancerzy, nawet pokazowych, nie widzi, że pozostali w estetyce ruchu sprzed dziesięciu lat… A niektórzy nauczyciele argentyńscy – sprzed trzydziestu…

J.: Dlatego my – pomimo tego, że Azja na nas czeka, Bora Bora i cały świat – do tego cholernego Buenos co roku jeździmy 🙂

Świat a kysz… A jesteście otwarci na zaproszenia z Polski?

J.: Oczywiście!

P.: Generalnie lubimy to, co robimy.

Jeśli ktoś zaczynał gdzie indziej, nie u Was – ma szansę dostać się do Was do grupy zaawansowanej? Czy musi wziąć jakieś korepetycje?

J.: Ma szansę, tylko max w grupie zaawansowanej to siedem par i na dzień dzisiejszy został osiągnięty.

P.: Jeśli zebrałaby się nowa cała grupa, to ruszymy.

Zatem: zgłaszajcie się! Chociaż z tym zaawansowaniem bywa różnie… Wiele osób uważa się za zaawansowane, a nie umieją chodzić, nie mówiąc o nawigacji na parkiecie…

J.: Dla nas zaawansowanie jest wtedy, kiedy ktoś tańczy płynnie na milondze. Na każdych zajęciach jest jeden temat.

P.: To są bardziej warsztatowe seminaria: jest technika, jest sekwencja. Zajęcia grupy zaawansowanej trwają dwie godziny.

J.: Jeśli robimy coś do DArienzo, to ćwiczymy dany element, a przez ostatnie pół godziny ćwiczymy przysposobienie tego na przykład do milongi. Jeśli robimy coś na bazie giro, to pokazujemy, jak to zdublować, by pasowało w walcu.

A uczycie tańczyć w muzyce? Jak się zabrałam za prowadzenie milongi, to mimo że znam utwór – jak się chcę coś zrobić, to ten pasujący moment minie, a ja nie zdążę… Jak ktoś tańczy mechanicznie, a nie do muzyki – to jest potworna nuda. Wolę muzykalnego słabszego technicznie niż niemuzykalnego terminatora… A raz mi się zdarzyło mało nie zasnąć…

J.: Jak masz rozgryzione, jaki kompozytor, co i kiedy, to przestaje być trudne.

P.: Masz narzędzia i z nich korzystasz.

J.: Jak wiesz, że będzie fraza z pianinkiem, to wiesz, że będzie czas na ozdobniki. A jak zaczną się skrzypce, to nie skończą się tak szybko, tylko potrwają ze trzy ósemki i wtedy tańczysz do skrzypiec. Rozumiesz?

Nie, ale wierzę. Co w nauczaniu jest dla Was najważniejsze?

J.: To, co później jest najważniejsze dla ludzi w tangu.

P.: Komfort i kontakt.

J.: Komfort samych ze sobą i komfort w parze.

A jak trafiacie na wyjątkowo oporną melepetę, nie tracicie cierpliwości?

J.: Mieliśmy kiedyś taką parę… Może tego nie przeczytają… Było to w komercyjnej szkole tańca, gdzie recepcja wrzuca jak najwięcej ludzi, żeby lekcja była najbardziej rentowna… Nie dość, że para ta szła w przeciwną stronę niż grupa, to jeszcze on szedł przeciw niej i w ogóle wszystko było na opak. Prorokowałem, że jak skończy im się karnet, to nigdy nie wrócą, bo chyba nie są ślepi i widzą, że to nie jest aktywność dla nich. To był jedyny raz, kiedy kogoś oceniłem, że się nie nadaje. A teraz oni są w naszej grupie zaawansowanej…

Samozaparcie drogą do sukcesu.

J.: Też, ale także to, że jesteś pod czyimś dobrym okiem. Nie ma czegoś takiego, że kogoś można nie nauczyć.

Czasami jest limit ruchowy.

P.: Tak, ale zawsze można do niego dojść, a niektórzy zatrzymują się w połowie drogi. Wszystko jest w głowie! Te przypadki, które wyglądały na beznadziejne, spowodowane były blokadami poprzez przekonania, własne teorie i zamknięcie na pewne rzeczy, a nie ciało.

J.: Czasem jest tak, że musisz coś wybrać. Jeśli ktoś jest mało zdolny i połączenie nóg powoduje, że nie wie, co dalej, którą nogą i w którą stronę, to skupiasz się na tym, by koncentrował się na partnerce.

P.: Nie będziemy go na siłę uczyć lapisów i enrosque, a tego,co jest w stanie ogarnąć na dany moment.

J.: Wybierasz, co dla takiego ucznia jest ok, aby zaczął tańczyć.

Dajecie radę ze zwiększonym zapotrzebowaniem na uwagę jednej osoby?

P.: Jesteśmy zazwyczaj we dwoje, radzimy sobie. Dlatego też chcemy mieć małą ilość par.

J.: Niektórzy nam mówią: powiększcie szkołę, to będziecie mieli większy biznes. Moim zdaniem mogę otworzyć jeszcze jedną grupę, ale nie mogę wpuścić na salę dwudziestu par!

P.: Po jakimś czasie i tak zostanie dziewięć – dziesięć. To ja wolę mieć te sześć – siedem par cały czas, niż mieć poczucie, że połowa mi odpadła.

J.: Przy dużych grupach jest mniejsze nauczycielskie poczucie obowiązku. Jak ci z małej grupy ktoś odpada, to czujesz presję, by ta grupa się nie rozpadła. Małe grupy bardziej się czują zintegrowane.

P.: Jako nauczyciel przy małej grupie jesteś bardziej na celowniku, ludzie widzą każdy twój ruch, nie odejdziesz sobie do kantorka…

by pomieszać herbatę…

P.: Widać zaangażowanie w zajęcia. Przy dwudziestu parach niekoniecznie, bo jest tłok, szum, harmider.

J.: Za mało par też jest niedobrze dla grupy, wtedy ludzie czują się obnażeni. Minimum to cztery pary – mamy to przez lata sprawdzone. Wtedy ludzie czują, że są grupą. Trzy pary – to taka grupa semi indywidualna, ale z obcymi. Więc się źle czują, bo przyszli na zajęcia grupowe. Zachowanie złotego środka jest ważne.

Od ilu lat organizujecie wyjazdy?

J.: Od dziewięciu, co roku. Była Lizbona, Porto, Rzym… Dwa ostatnie lata – Poreč. Prowadzimy trzy godziny zajęć, a wieczorem idziemy na festiwalowe milongi.

Super pomysł!

J.: Wiem 🙂 Coraz więcej ludzi się o to dopytuje. Może niekoniecznie chcą siedzieć na warsztatach za sto euro i spędzać dzień w sali. Dlatego my mamy zajęcia w godzinach 10.00. – 13.00., a potem jest czas wolny. Wieczorem festiwalowa milonga. I nasze dziewczyny, z naszej grupy, są proszone. I chociaż na co dzień tańczą tylko ze swoimi mężami, tu przerabiają kilkunastu partnerów. Faceci również prosili lokalne kobiety.

Nie tylko! Jolanda mówiła, że tańczyła z jednym od Was i że był super.

J.: W przyszłym roku chcemy jechać do Valencji albo do Alicante.

O! I na pewno chcecie filmy, zanim przyjmiecie na taki wyjazd.

P.: Nigdy nie chcemy żadnych filmów, ale rozważamy, czy nie poprosić w przypadku zapisów na masterclass u naszych festiwalowych maestros.

Nie prosili – chyba… Ostatnie miejsca zostały – kto ma nauczycielskie ambicje, must be!

J.: W tym roku będą zajęcia dla nauczycieli i dla zaawansowanych.

P.: Maestros poprosili nas, żeby to były pary naprawdę zaawansowane, ponieważ będą z nimi pracować tak jak z parami profesjonalnymi w Buenos Aires. Więc to jest nasza odpowiedzialność.

J.: A jak ktoś się przemknie, to na pewno maestros nie będą zaniżali poziomu.

Tylko że to jest wkurw, bo początkujący na zajęciach dla zaawansowanych zaburzają energię.

P.: To jest wkurw dla nauczycieli, ale i dla uczestników.

J.: Na różnych festiwalowych warsztatach dla zaawansowanych proszą albo o film, albo o rekomendację.

Ja uważam, że to wcale nie jest złe, jeśli zależy organizatorom na wyrównanym wysokim poziomie grupy. Na filmie widać, czy stawia ładnie stopy, jaką ma postawę… A na koniec zapytam o początek: u kogo Wy zaczynaliście? (rozległ się przeciągły jęk i pytanie, czy to kogokolwiek interesuje… Tak! Mnie! Mój wywiad, pytam, o co chcę i oczekuję współpracy 🙂 ).

P.: Za czasów Barrio de Tango – Kasia Lubaś i Magda Lewandowska sprowadziły Facundo Gil Jauregui, który chciał nam jak najwięcej przekazać. Wcześniejsi się nie liczą, to były jakieś mało udane próby. Jeszcze wcześniej pływaliśmy na statkach i dawaliśmy taneczne show. Przypływaliśmy dwa razy w tygodniu do Barcelony.

J.: Tańczyliśmy takie musicalowe kawałki i trochę już nam się to znudziło. O tangu nie wiedzieliśmy nic, ale stwierdziliśmy, że sobie zrobimy jakieś tango show. Wiedzieliśmy, że w Barcelonie stacjonuje trochę Argentyńczyków, więc – kultywując naszą zasadę, że jak się uczyć, to u źródła a nie gdzieś tam – postanowiliśmy zaniechać spacerów po Rambli i pójść się pouczyć tanga.

P.: Przede wszystkim chcieliśmy, żeby ktoś nasze wymysły trochę ogarnął, bo mieliśmy wtedy taką wizję tanga jak ludzie, którzy o nim nie wiedzą nic. Odkryliśmy świat, o którym nie mieliśmy pojęcia. Na tamten moment urozmaiciło to nasze choreografie, a potem…

J.: … zaczęliśmy eksplorować.

P.: Potem pojawiały się pary argentyńskie w Polsce i oczywiście chodziliśmy na lekcje, głównie indywidualne.

J.: Jakoś nie przyszło nam do głowy, żeby zapisać się na kurs…

P.: Lekcje grupowe odbywały się w czasie, kiedy pracowaliśmy, więc nie mogliśmy w nich uczestniczyć.

Spędzacie ze sobą całą dobę. Jesteście małżeństwem… z osiem lat?

P.: Więcej.

Pobraliście się w przedszkolu?!

P.: Prawie. W 2005 roku wzięliśmy w ślub w tajemnicy.

J.: Wiesz: Romeo i Julia… 🙂

No więc jak to jest być dwadzieścia cztery godziny ze sobą? Wyjeżdżacie gdzieś pojedynczo, żeby od siebie odpocząć? (popatrzyli na mnie jak na niespełna rozumu kosmitkę).

P.: No ale jak to tak odpoczywać od siebie?

J.: Odpoczywamy od siebie, jak śpimy.

P.: Albo jak idziemy na basen – co prawda razem, ale pływamy na osobnych torach!

J.: Wiesz… Jak ktoś już jest tak długo razem, to…

często ma tego zwyczajnie dość.

J.: Nie, jeśli masz tyle wspólnych pasji… My mamy musicale, teatr

No dobra, ale jest tyle pięknych dziewczyn, w Argentynie tylu przystojniaków…

J.: Patrycja nie lubi Argentyńczyków.

P.: Nie mój typ.

J.: Dlatego tak często tam latamy 🙂 Nie czuję zagrożenia.

No dobra… (postanowiłam nie dać się spławić!) Ale przecież są różne pokusy… (albo oni niegramotni, albo ja jakaś nie teges, bo popatrzyli na mnie, jakbym nagle zaczęła jodłować…).

J.: Oglądasz ten sam świat… razem.

P.: Może u nas tak jest, bo w pewnym sensie dorastaliśmy razem.

J.: Jesteśmy inni niż w wieku dziewiętnastu lat, ale jeśli się razem developuje

A nie zdarzyło się, że Cię kobity molestują? (Jakub popatrzył na mnie, jakbym recytowała poezję w sanskrycie…)

J.: Ale że na lekcjach?

Właściwie to nie wiem! Na lekcjach trudno to sobie wyobrazić, na milongi nie chodzisz, to nie dajesz okazji… (poddaję się! Mało są pudelkowi!).

J.: Nie mamy zwyczajnie czasu. Dużo trenujemy, dajemy lekcje, prowadzimy warsztaty, sami się dokształcamy. W Buenos Aires dostaliśmy od Vanessy&Facundo ochrzan, że albo mamy swój trening i lekcję z nimi, albo idziemy na milongę, bo wszystkiego nie damy rady. I albo jesteśmy profesjonalistami, albo jesteśmy świrnięci i chcemy wszystko, ale nie będziemy mieć nic, bo z lekcji nie skorzystamy, a na milondze będziemy nieprzytomni.

A odskocznia od tanga?

P.: Londyn. Mamy tam zakaz mówienia o tangu.

Sami sobie zakazujecie?

P.: Tak. Mam zakaz oglądania filmików na YouTube czy Facebooku. Jedziemy tam i ma być nie tango – ponieważ u nas tango jest wszędzie. Nie mamy innej pracy, nie spotykamy się od 9.00. do 17.00. z innymi ludźmi niż tangowi. 90% naszych znajomych jest z tanga.

J.: Do Londynu latamy mniej więcej raz na półtora miesiąca, oglądamy musicale i sztuki.

P.: Jesteśmy musicalowymi frickami.

J.: Jest też teatr, wystawy…

Ile czasu potrzebujecie na taki reset?

J.: Trzy – cztery dni.

P.: Jak nie pracujemy, to nie zarabiamy, nie mamy płatnego urlopu.

Niemożliwe?! (he he) Czyli wyjazdy do Buenos to nie tylko wydatek tam, ale i tu: czynsz za szkołę trzeba zapłacić… Ile Was taki wyjazd na miesiąc kosztuje? Trzydzieści tysięcy?

P.: Robimy spis: ile nas kosztują bilety, mieszkanie, lekcje, dojazdy – zapisuję wszystko. Plus dodatkowo mamy margines…

J.: … czyli dodatkowa suma, ale nie do ruszenia! I co? W połowie wyjazdu poszły wszystkie pieniądze. Bez skrupułów ruszamy kupkę nie do ruszenia. Potem kartę kredytową… jedną… i drugą…

P.: Czasem kończy się telefonem do mamy

J.: Albo do znajomych: przywieźcie tysiąc dolców!

W tym tysiaku byłam pośredniczką, a mogłam zdefraudować… 🙂

J.: W tym roku też ktoś tysiąc dowoził. Z drugiej strony: jesteśmy tam, jakieś okazje się pojawiają: lekcje, buty… Więc mówimy: TERAZ jesteśmy w tym Buenos… i co..? Nie wziąć..? 🙂

Brać! Życzę Wam wszelkiego powodzenia i do zobaczenia na Recuerdo!

Patrycja i Jakub to najbardziej utytułowana polska para: mistrzowie Europy Tango Escenario z 2014 r. Dają pokazy w Polsce i za granicą. Stali bywalcy milong w Buenos Aires. Festiwal Recuerdo odbędzie się po raz trzeci – rejestracja na full pass tylko do jutra!

 

 

 

 

Warsaw Tango Festival Recuerdo II

Jola:

Jestem pełna uznania dla Patrycji Cisowskiej – Grzybek i Jakuba Grzybka. Ta para jest mało u nas znana i w Polsce niedoceniana. To nie są jacyś tam tancerze i organizatorzy. To są Mistrzowie Europy w Tango Escenario z 2014 roku!

Show w Teatrze Sabat

Ania:

Kiedy kilka lat temu zapytałam Jolandy: „A co to za jedni?”, ona popatrzyła na mnie tymi swoimi zielonymi oczami i powiedziała z wyrzutem: „Jak to: mieszkasz w Warszawie i ich NIE ZNASZ?!”. Zrobiło mi się łyso, ale taki był fakt: nie wiedziałam, ki czort. Na szczęście nadrobiłam braki i muszę przyznać, że obserwując ich nie zawaham się stwierdzić, że jest to jedna z najdynamiczniej rozwijających się tangowo polskich par.

Jola:
Miałam przyjemność oglądać ich pokazy na parkietach Buenos Aires, między innymi w kultowym Salon Caning. A tam nie występuje byle kto i nie każdy może dostać zaproszenie. A niejedni by chcieli. 

  

Ania:

Nie są w Polsce znani, bo bez przerwy jeżdżą po świecie. W Buenos Aires są ze dwa razy w roku, jak nie częściej. Tam dają pokazy i tam czerpią ze źródła, korzystając z lekcji u najlepszych tangowych nauczycieli. W Warszawie prowadzą swoją szkołę tanga. Udzielają lekcji prywatnych. Zwyczajnie nie mają czasu, by bywać na miejscowych milongach.

La Baldosa, Buenos Aires

Jola:

Występują, uczą i jeszcze mają siłę i chęć na zorganizowanie takiej imprezy ❤ A dopięcie eventu tego kalibru to nie lada sztuka, finansowa i logistyczna.

Ania:

Dlatego Warszawa nie miała festiwalu. Są imprezy łączące maraton z festivalito, ale po porażce finansowej dawnego festiwalu sprzed lat – nikt nie chciał podjąć ryzyka. Myślę, że nikt też nie mógł, bo po prostu nikt nie zna świata argentyńskich maestros tak jak oni.

Jola:

Po raz drugi gościliśmy w Warszawie najlepsze pary tangowe świata.
Nie wiem, jak oni tego dokonali… Zaproszenie Vanesy Villalba i Facundo Piñero, Virginii Gomez i Christiana Marquez, Marii Ines Bogado i Jorge Lopez – w jednym terminie! – to rzecz prawie niemożliwa.

Ania:

Do tego doszli Olga Nikolaeva & Dmitry Kuznetsov – vice mistrzowie Europy Tango Escenario 2017, a także finaliści Mundial de Tango Escenario w Buenos Aires trzy lata z rzędu – a jak wiadomo, jest tam ogromna konkurencja…

Jola:
Zeszłoroczna edycja była sukcesem, pomimo małego zainteresowania ze strony naszych rodzimych tangueros i maestros. W tym roku festiwal był jeszcze lepszy.

Ania:

Warszawscy byli także rok emu!! A reszta kraju widocznie myśli, że nie musi, bo po co, skoro i tak ma uczniów, którzy płacą i myślą, że tańczą tango… 

Ale wróćmy do edycji II. 

Czwartkowa Opening milonga odbyła się na warszawskiej Pradze, w industrialnym budynku dawnej fabryki czegoś tam. Kiedy podjechałam i zaparkowałam – czułam się trochę nieswojo… Betonowe magazyny… Rampy… Noc… Nikogo… I tylko osamotniony stojak z bannerem starał się zwrócić na siebie uwagę, bez wskazywania jakiegokolwiek kierunku… Na szczęście ktoś się jednak pojawił i okazało się, że przez magazyn wchodzi się do nowoczesnej sali szkoły tańca (po mega fioletowym dywanie!), z barem, świetną drewnianą podłogą i dobrze zaopatrzonym bufetem. Tłoku nie było – jak to na festiwalu w czwartek (wszędzie na świecie ten dzień nie jest oblegany), ale ilość tangueros była dokładnie taka, jaka powinna być na tej parkietowej powierzchni.

  

Pokaz naszych organizatorów, czyli Patrycji i Jakuba, był bardzo gustowny (zobacz TU). Czasem tak jest, że para jest świetna technicznie, super uczy, ale pokazowo niestety nie wygląda. Z różnych względów. A Patrycja i Jakub zgarnęli całą pulę talentów: umieją wszystko (Jakub jest także świetnym konferansjerem – z polotem i humorem 😀 ). I nadal się rozwijają. To naprawdę w polskich warunkach nie jest powszechne.

    

Jola:

Tak, nawet maestros muszą się uczyć, nie tylko zwykli śmiertelnicy.

Ania:

Dlatego dziwię się, że było tak mało nauczycieli z Polski. Co ciekawe: byli ci najlepsi! Ci, co byli w Buenos. Ci, co dają przepiękne pokazy. Co prowadzą lekcje i chcą je mieć na wysokim poziomie. A krajowa średnia i nauczycielskie przedszkole chyba uznało, że nie musi patrzeć na najlepszych, nie mówiąc o warsztatach. Po co? Skoro uczniowie nie mają za dużych wymagań i mimo wszystko zostawiają u nich kasę… Tak, wiem: mogło komuś coś wypaść, mógł się rozchorować. Ja piszę o tych, którzy są zwykłymi ignorantami, a to plaga wśród polskiego środowiska nauczycielskiego.

Jola:

Piątek należał do Marii Ines Bogado i Jorge Lopeza. Dali pokaz dwukrotnie: na popołudniówce (apartamenty Złota 44, 50. piętro – tak, tam kupił mieszkanie Robert Lewandowski 🙂 ) i na milondze nocnej. Maria Ines jest niesamowita. To tancerka bardzo młodego pokolenia. Zobacz

    

    

Milonga na Złotej była tylko na zaproszenia, które organizatorzy losowali. To niezwykłe miejsce, przede wszystkim ze względu na widok. 50. piętro jest niemal całe przeszklone. To tu znajdują się apartamenty pokazowe.

Ania:

KAŻDY musi pstryknąć sobie fotkę, bo inaczej wizyta się nie liczy 😀 Moje obecne profilowe na fejsie pochodzi właśnie z tej imprezy 🙂

      

Jak festiwal – to i koncert na żywo. Rosyjscy muzycy:Tango En Vivo Orchestra – zespół młodych chłopaków pełnych wigoru – dali czadu… Lubią, by było głośno. Moim zdaniem trochę z decybelami przesadzili. Energii nie robi się przez hałas. No ale pożyją, może nie będą mieli potrzeby walenia po garach na maksa.

    

Grali świetnie, tańczyło się bardzo przyjemnie. Do świtu!
A w sobotę… krew, pot i łzy. Automatyczna masakra mechaniczną piłą tangowej techniki…

Jola:
Jeśli ktoś chciał się uczyć od najlepszych, to miał niebywałą okazję i miał z czego wybierać. Warsztaty z parami argentyńskich maestros to naprawdę okazja do poszerzenia tangowych horyzontów.

   

Ania:

Zwłaszcza jeśli ktoś uważa, że wyszedł z tangowego przedszkola. A jeśli ma aspiracje, by – będąc zwykłym tanguero bez edukacyjnego przygotowania (moim zdaniem zmora tangowego świata, no ale jest) – uczyć innych – to nie skorzystanie z tego, że Buenos przyjeżdża do Warszawy, jest zwykłą ignorancją. Ludzie – pytajcie, gdzie uczyli się Wasi ochotnicy na nauczycieli i jakie mają na to dowody… Na jakich byli międzynarodowych imprezach i kogo widzieli na żywo, a nie tylko na jutjubie… Nie wydawajcie pieniędzy bez sensu! Nie dawajcie sobie wciskać wizytówek na milongach! To NIE są nauczyciele!!!

Jola:

Poszłyśmy na warsztat z techniki. Trzy maestroski (Vanesa Villalba, Virginia Gomez, Maria Ines Bogado) wzięły nas w obroty przez 5 (!) godzin, jedna po drugiej. Było super! Całość kosztowała raptem 300 zł, a naprawdę było gęsto.

   

   
W ogóle cena festiwalu była bardzo niska. 200 zł za całą imprezę ze wszystkimi pokazami – to naprawdę niewiele.

Ania:

Niestety – jest jedna niedogodność: pora roku. Kiedy zachęcałyśmy naszych południowych kolegów do przyjazdu, mówili: „W listopadzie?! Nigdy. Chętnie! Ale w lato”.

Jola:

Jednak niektórzy przyjechali…

Ania:

Hahah na tym jednym zdjęciu widzę przynajmniej takich dwóch…

Wieczorna milonga sobotnia to gala na całego. Wino, buty, ciuchy… Czyli pełne spektrum także okołotangowych przyjemności.

      

Przybyło – UWAGA! – 350 osób! Nic dziwnego, skoro pokazy były dwa, i do tego topowych par. Rozpoczęli Vanesa Villalba i Facundo Piñero. CO TO SIĘ DZIAŁO… Panowie zrywali krawaty/muchy/marynary… Kobiety omdlewały…licząc na ocucenie… szampanem…

      

To był absolutnie pokaz roku w Polsce. Oczywiście – nie widziałam wszystkich pokazów w całej Polsce – ale z reakcji tych, co jeżdżą (nie tylko po naszym kraju), a także z reakcji przybyłych międzynarodowych maestros wnoszę, że TO był pokaz nadzwyczajny. Pierwszy taniec jest TU.

Trudny orzech do zgryzienia mieli Los Totis, czyli Virginia Gomez i Christian Marquez, którzy wystąpili zaraz po. Ale dali radę! Są świetni. Technicznie doskonali. Zobacz!

Obie pary dostały owacje na stojąco i obie uraczyły nas bisem.

Jola:
Sobotni pokaz Vanesy i Facundo powalił mnie na kolana. Zresztą: wszystkie pokazy były na najwyższym poziomie.

Ania:

Każdy typ imprezy ma swoją specyfikę. Niektórzy fukają na „zadęcie” festiwali. Mnie to śmieszy. Festiwal rządzi się swoimi prawami (o szczegółach napiszę kiedy indziej). Piękne wnętrze z marmurową podłogą o dobrym poślizgu jest jak najbardziej TOP (w Buenos tańczy się głównie na podłogach kamiennych. Milonga i festiwal nie ma tylu godzin tańca, żeby to miało być przeszkodą). Jeśli kogoś bolały nogi, to nie od tego konkretnego podłoża, tylko od tego, że nie ma techniki ich stawiania. Stopy i kolana wysiadają na podłodze tępej (dlatego nie ma zbyt śliskiej hehe). Na kamiennej z dobrym poślizgiem nic nie wysiada, jeśli ma się właściwe buty (do tanga, a nie do tańca towarzyskiego) i umie stawiać stopy. A nadęcie? Co to znaczy? Elegancka oprawa i shows rewelacyjnych par to nadęcie? Panie w elegantszych sukienkach i brak panów w t-shirtach? Nie każdy lubi elegancję – i ok. Można zjeść obiad w restauracji Modesta Amaro, a można wsunąć kotleta na obiedzie u cioci Krysi. Nieporozumieniem jest – i nietaktem – kiedy od cioci będziesz wymagać fantazyjnego dania, jakie jest w menu restauracji Amaro. Tak samo: jeśli pójdziesz do Amaro i zaczniesz się domagać kotleta jak u cioci… TAK, festiwal ma zadęcie, bo to taki typ imprezy. W końcu iluż z Was, drodzy Rodacy, widzi chociaż jeden festiwal w roku? My z Jolandą widujemy przynajmniej jeden na kwartał, a tak naprawdę to chyba jeden na dwa miesiące… Albo sześć tygodni… Musimy podliczyć nasz 2017 rok 🙂 Więc jeśli ktoś nie jeździ, niech nie krytykuje. Nie lubisz takich imprez? Ok. Nie każdy lubi szampana. Niektórzy do końca życia zostają przy musującym Dorato… Pokazy par warto oglądać na każdym etapie tangowego życia, bo na każdym etapie coś można z nich wynieść (zwłaszcza na późniejszym, jak już umie się odróżnić dobre jakościowo tango od ściemy).

Jola:

Ogromną niespodzianką był dla mnie niedzielny pokaz rosyjskiej młodej pary: Olgi Nicolaevy i Dimitra Kuznetsov (link wstawimy, jak pokaz zostanie opublikowany).

  

Ania:

Jak mówi nasz rodzimy tanguero Ojciec Wiesław: „Tango kończy się tam, gdzie zaczyna się balet lub cyrk”. Tego ostatniego nie było. Balet – tak, bardzo subtelnie dodany do tanga. Widać, że Olga jest także tancerką klasyczną (jak większość zawodowych tanguer). Ten balet był tak bardzo na miejscu… Z przyjemnością chłonęło się cały występ tej niezwykłej pary, z której biła energia i radość wspólnego tańca.

Ronda maestros zwieńczyła cały festiwal. A afterka w SPATiF-ie, na Milondze Uno, domknęła wierzeje tegorocznego Recuerdo.

Jola:
Z ogromną przyjemnością oglądałam czwartkowy pokaz Patrycji i Jakuba. To cudownie rozwijająca się nasza para. ❤ Mam nadzieję, że będzie można ich zobaczyć nie tylko na festiwalu, ale również na innych polskich wydarzeniach.

Ania:

Jak ich zaproszą, a oni znajdą czas. Już niektórych zazdrość zżera, że tych dwoje może, umie, że im wychodzi. Polacy to specyficzny naród. Wspierają się w kataklizmie i tragediach, nie umieją znieść sukcesów innych. Nie szkodzi. Myślę, że kolejna edycja będzie jeszcze bardziej mega. O ile to możliwe… Ale póki co warto obejrzeć nasz narodowy towar eksportowy :p 

Jola:
Festiwal był świetnie zorganizowany, w pięknych miejscach. Jedyne zastrzeżenie to nagłośnienie na głównych milongach. Chociaż ostatni wieczór pokazał, że dobry dj umie sobie poradzić.

Ania:

Z tym nagłośnieniem auli to jest jakaś dziwna sprawa… Wnętrze nie jest typowe, bo poza swoją monumentalnością, zaułkami i kolumnami – ma szklane sklepienie, czyli kolejny element inny akustycznie. Zaskoczył nas niedzielny dj (Mik Avramenko), który tak wszystko poustawiał, że dźwięk płynął bez przeszkód i był miły dla uszu…

Jola:
Nie będę się odnosiła do poziomu tanecznego uczestników. Każdy mógł znaleźć swoje miejsce i swoich partnerów. 

  

Ania:

Od piątku do niedzieli milongi odbywały się w auli wydziału fizyki Politechniki Warszawskiej (tak jak w ubiegłym roku). To bardzo piękna przestrzeń. W łazience dla pań fullpack pierwszej pomocy (do męskiej nie zaglądałam, wybaczcie) – niespotykany nigdzie na świecie na żadnym festiwalu, a na maratonach tylko niektórych (naszych polskich tak!). Bufecik malutki, ale przecież nie idziemy na festiwal, by konsumować. Na popołudniową milongę dotarłyśmy raz: w niedzielę, do kawiarni Pożyteczna. Był full! Podobno dzień wcześniej na Oczki też było super.

Jola:
Podsumowując: moim zdaniem był to tegoroczny najlepszy polski festiwal i jeden z lepszych w Europie. Nigdy i nigdzie nie widziałam tylu topowych par naraz – a jeżdżę duuużo…
Brawo Patrycja, brawo Jakub, brawo cała ekipa. Czekam na 3. edycję ❤

Ania:

Warto wspomnieć o Tango Dream  w Teatrze Komedia, czyli show wszystkich par tego festiwalu. Wszyscy, którzy byli, stwierdzili jednogłośnie: to było NIESAMOWITE! Nie da się tego opisać. Ponieważ teatr jest stałym elementem Recuerdo, warto za rok upolować bilety i zobaczyć to na żywo.

 

Na koniec dodam, że to był festiwal, który gościł ludzi uczciwych. A tak! Sprawdziłam to osobiście, i nie ja jedna. Zostawiłam w piątek telefon (kręciłam transmisję na żywo dla Tango Te Amo, a potem odłożyłam go na stół i poszłam tańczyć). Jolanda zgubiła złotą bransoletkę, a nasz kolega (co prawda po powrocie z jednej milongi i przed wyjściem na drugą) – ręcznik… Aha, jeszcze Anna P. zgubiła kiecki. Najlepsze jest to, że twierdzi, iż niczego jej nie brakuje… Poza tym wszystko się znalazło. W różnym czasie (kilku godzin) i okolicznościach (szczegółów nie zdradzę), ale jednak 😀 Do zobaczenia za rok!

Kto chciałby zobaczyć, co dokładnie stracił – niech zajrzy na stronę festiwalu i zobaczy PROGRAM. Oraz zapowiedzi, bo pewnie niebawem ukaże się Recuerdo III 2018…

P.S. 1. DLACZEGO ukryliście przede mną tego małego białego cukiereczka?!

Bo bym go zacałowała…

P.S. 2. Festiwalowi Tango DJ-e grali tak, jak im w duszy gra 🙂 Jeden miał zbytnią skłonność do maksymalnie rozdzierających dramatów, ale daliśmy radę 🙂

Granie na festiwalu to nie jest granie na milondze dla dwudziestu par. To duża sztuka, która generalnie się udała.

P.S. 3. Ela – jak zwykle – zrobiła super zdjęcia. Pozwoliłam sobie także skorzystać z fotek Meg. Dziękuję, Dziewczyny!

  

Jola (ta Piękna) i Ania (Bestiaaa…)

 

 

Tango na bielskim zamku – październik 2017

Do niedawna mówiłam, że Ania Pietruszewska jest carycą bielskiego tanga. Trochę się krygowała, trochę zżymała: że caryca niezbyt ładnie brzmi, że to władczyni rządząca twardą ręką, że w ogóle i w szczególe to ależ skąd, nigdy w życiu… I właściwie miała rację. Nie pozostało mi nic innego, jak zmienić zdanie.

Żadna z niej caryca. To Anielica bielskiego tanga (i okolic).

Porywa się z motyką na słońce i dokonuje niemożliwego. Wymyśliła sobie festiwal tanga na bielskim zamku. Kilka dni przed imprezą wystawił ją do wiatru człowiek, który obiecał świetny parkiet (dziedziniec jest marmurowy, więc bano się, że pod wpływem tanga się zniszczy) i profesjonalne oświetlenie. Po drodze słyszała wiele krytycznych głosów, że nie tak, nie siak…

Nie zniechęciła się i co zaplanowała, to zrobiła.

Sobotnie wydarzenie było częścią większej całości, która trwała od czwartku do niedzieli (milongi i warsztaty). Przyjechało trochę ludzi z zewnątrz. Niby łatwo dojechać, bo jest Pendolino… Jednak ono nie kosztuje trzydziestu złotych, ani nawet stu trzydziestu. Na dodatek w tym czasie odbywała się comiesięczna milonga w Olsztynie, a w Warszawie koncert Bandonegro Tango Orquesta z milongą i pokazem naszej najlepszej – według Jolandy – polskiej pary, Jakuba Korczewskiego i Magdy Bochińskiej. Przyjechali goście z Czech, a nawet i nie tylko.

Bielsko-Biała ma cudowną starówkę.

Pięknie odrestaurowane kamieniczki i bajeczną Salę Redutową (to jedna z najpiękniejszych neorenesansowych sal w Polsce), znaną nam z imprez sylwestrowych. Niestety: czymś tak smarują parkiet, że w tym roku Anielica zdecydowała, że nie chce narażać ludzi na przyklejanie butów do podłogi i sylwestra nie będzie. Za to – po raz kolejny – będzie super maraton w Szczyrku – rejestracja trwa, warto tam być!

Ale wróćmy do tanga na bielskim zamku.
Festiwal odbył się w Muzeum Historycznym Zamek Książąt Sułkowskich, który ma malowniczy adres: Wzgórze 16. I beznadziejny dojazd samochodem – a wystarczy
łoby rozwiązać to trochę inaczej… Gorszy jest jedynie wyjazd z dworca we Wrocławiu – tam musiał to projektować jakiś pijany szaleniec, tu zwyczajny bezmysł).

To było bardzo przyjemne spotkanie towarzyskie.

A i tangowe też. Nie było parkietowych „mistrzów świata” (we własnym mniemaniu), i całe szczęście. A kto chciał, mógł przyjemnie zatańczyć. Na parkiecie co prawda panował bałagan, nie było mowy o żadnej rondzie, ale to na takich imprezach standard, także na świecie. Rondy zachowywane są chyba jedynie na maratonach, i to tych encuentro milonguero lub z bardzo silną selekcją. To była kameralna impreza, nie nastawiona na setki uczestników. Dziedziniec i parkiet miały swoją pojemność, a w godzinach szczytowych wypełnione były po brzegi.

  

Każda impreza wyjazdowa jest świetną okazją do nawiązywania nowych znajomości.

Ja np. poznałam przesympatyczne małżeństwo z Warszawy (Celino i Leszku – pozdrawiam!), a także miłego i dobrze tańczącego Czecha. Każdy wyjazd to także okazja do spotkania tych już sobie znanych, z drugiego końca Polski (lub świata). Albo można odnowić znajomość z kimś ze swojego miasta. Ja dowiedziałam się od warszawskiego kolegi, że ostatnio ze mną nie tańczył, bo byłam zbyt mało namiętna… 😀

  

Jeszcze się taki dj nie urodził, co by każdemu dogodził.

Osobiście uważam, że muzyka była na tyle różnorodna, że każdy mógł znaleźć i zatańczyć miłą sobie tandę. Każdy grał inaczej. Rozpoczął Facundo Penalva – systematycznie spolszczany Argentyńczyk, po nim stery przejął nasz bułgarski Polak Vasko Manov (uwielbiam bałkańskie cortiny!), po nim zagrał Mateusz Stach, a zakończyła z przytupem Ania, celowo puszczając cortiny szantowe (na cześć zlotu uczestników tegorocznego Tanga pod Żaglami – bo mało jej, więc i na Mazurach musi poszaleć – już zaplanowała przyszłoroczną edycję…).

    

Festiwale są imprezą dla wszystkich.

Dla tych mniej doświadczonych – ważne, aby nauczyciele uczyli nie tylko kroków, ale też tłumaczyli, dlaczego porządek jest ważny i jakim zagrożeniem jest bałagan, i dla doświadczonych – jak umieją nawigować, łatwiej się w tłoku odnajdą. Najważniejsze na zatłoczonym parkiecie jest, by kobiety pilnowały nóg i nie machały nimi po dzikiemu (nawet jak dostaną za dużo energii), bo mogą zrobić komuś krzywdę, a mężczyźni by nie szli do tyłu i nie wystawiali łokci.

  

Podłoga dostarczyła tańczącym dodatkowych atrakcji.

Zanim ułożono parkiet, nie było widać, że dziedziniec ma spadek, który chyba bardziej odczuwali prowadzący (przynajmniej ja, jak na chwilę weszłam w tę rolę, miałam wrażenie, że lecę w dół…). Powierzchnia okazała się nie być tępa. Tak sobie teraz myślę, że może gdyby miała mniejszy poślizg, spadek byłby mniej odczuwalny? Chociaż ja osobiście nie lubię tępych parkietów i wolę, kiedy pivoty wchodzą jak w masło…

Nie ma podłogi zbyt śliskiej.

Chyba że, jak mówi Jacek Mazurkiewicz, nie umie się stawiać stóp. Ta była – moim zdaniem – w sam raz (Janusz K. słusznie zauważył, że bardziej śliska podłoga jest lepsza dla stawów niż zbyt tępa), jedynie nieco skośna. Dobra cena Prosecco w zamkowej restauracji pozwalała na systematyczne wizyty w barze, dzięki czemu można było oszukiwać błędnik i trzymać zarówno pion, jak i właściwy poziom. Uczestnicy tego „eksperymentu społecznego” w sumie dobrze się bawili, traktując dodatkowe parkietowe walory jako wyzwanie.

Jak festiwal, to pokaz.

Gwiazdami wieczoru byli Marie Loy z Grecji i Facundo Penalva – wcześniejszy dj, który na co dzień uczy w szkole bielskiej Anielicy. Marie miała tańczyć ze swoim partnerem, z którym była na tegorocznym Tangu pod Żaglami. Niestety tydzień przed festiwalem, przygotowując się do pokazu – Matis złamał nogę. Tak więc Marie wystąpiła z Facundo – ze względu na wspomniany spadek parkietu – w wyższej części dziedzińca.

    

Film nakręcony przez Leszka Wdowińskiego można zobaczyć TU.

Życzę wszystkim organizatorom takiego zapału i wytrwałości, jak ma bielska Anielica.
A tangowców zachęcam: jeździjcie. Doświadczcie. Poznajcie. Warto.

Foto: Sona Komarkova Photo Tango.

Ania (Bestiaaa)

 

 

 

 

 

Sitges 2017 – XIV Tango Festiwal w Hiszpanii

Jola:

O festiwalu w Sitges słyszałam od wielu osób. Tegoroczna edycja odbyła się po raz XXIV! To jeden z najstarszych festiwali w Europie. Lipiec, Barcelona tuż obok, plaża, super jedzonko i tango – to wszystko zadecydowało o kolejnej wyprawie do Hiszpanii: pięć dni w Sitges, dwa w Barcelonie.

Ania:

Po encuentro w Maladze (o tamtej wyprawie możesz przeczytać TU) – zakochałam się w Hiszpanii, hiszpańskich imprezach, różanej cavie i ichniejszych kalmarach… Bardzo byłam ciekawa tego festiwalu. Miałam nadzieję, że ponownie spotkam część osób tam poznanych. I nie mogłam się doczekać nowych znajomości i nowych abrazos… oraz Barcelony, do której wybierałam się trzy razy (raz nawet miałam kupiony bilet i zarezerwowany hotel), ale z przyczyn losowych nie udało mi się dotrzeć.

  

Jola:
Festiwal organizuje (od 1993 roku, zawsze w połowie lipca) Associacion Barcelona Tango Club. Tę edycję rozpoczęto spektaklem w wykonaniu Compañia Tango Amado w centrum kulturalnym El Retiro, na którym był komplet widzów. Potem milonga. Kiedy festiwal zaczyna się w środę – wiadomo, że wielkich tłumów tej nocy nie będzie. Co nie oznacza, że nie będzie z kim tańczyć! Oj… tu było… Nowe znajomości zaowocowały imprezą do białego rana, niekoniecznie tangową… 

   

Ania:

Wszystkie festiwalowe milongi odbywały się w El Retiro. System biletowy był nowoczesny, komputerowy. Cudowne było to, że tańczyliśmy na powietrzu! Hiszpańskie lato wcale nie jest jakoś bardzo upalne, przynajmniej nie w Sitges. Wieczory były przyjemnie ciepłe, ale nie gorące. Podobno rok wcześniej padał deszcz… Tym razem trochę się chmurzyło, ale ostatecznie nie musieliśmy się chować pod zadaszeniem restauracji. Minusem była kamienna podłoga z umiarkowanym poślizgiem. I niestety bałagan na parkiecie. Zwłaszcza w weekend dał się we znaki, kiedy przybyło bardzo dużo osób. O żadnej rondzie nie było mowy. W ogóle poziom tangowy – jak to na festiwalach – był średni. Towarzyski na 5+ 🙂 Ale i tu znalazły się ubraniowe i obuwnicze męskie dziwadła. To ciekawe (zdecydowanie temat gender), że paniom nie przychodzi do głowy założyć na nogi czegś, co okropnie wygląda… 

  

Jola:
K
olejne dni festiwalu to dla wielu uczestników czas na doskonalenie umiejętności pod okiem zaproszonych maestros. Byli to Gustavo Rojas i Gisele Natoli oraz Veronica Palacios i Jorge Pahl. Obie pary oczywiście dały pokaz na nocnych milongach.

Ania:

Szczególne wrażenie zrobiła na mnie milonga w wykonaniu Veroniki i Jorge. Matko, jak ona zasuwała tymi stópkami… Jakby miała w nich motorek… Jorge to kawał przystojnego faceta. Zasadzałam się na taniec z nim. Wyszło, ale… na innej imprezie 🙂 Szczegóły wkrótce. Bardzo bym chciała, aby ta para przyjechała do Polski – nie jest to trudne, ponieważ na co dzień Veronica i Jorge mieszkają i uczą w Barcelonie. A jak tańczą – można zobaczyć TU 

   

Zdjęcia pochodzą z profilu  na Facebooku Veroniki Palacios i mają status publiczny.

Jola:
Festiwalowe dni wyglądały podobnie: wieczorne milongi w El Retiro, a popołudniowe na plaży – które mają swoich zwolenników i przeciwników. Ja osobiście nie przepadam za tańczeniem na ubitym, mokrym piasku, lecz wiele osób było zachwyconych.

Ania:

Nie znoszę tańczenia na piachu czy w wodzie. Może to wygląda malowniczo i romantycznie, ale dla mnie trudne piwotowanie jest zbyt dużym dyskomfortem i nie chce mi się nadwyrężać stawów, bo i po co? Dlatego byłyśmy tylko na jednej. A wystarczyłoby przenieść tangolenie kilka metrów dalej. Było miejsce. Zdecydowanie wygodniejsze niż piach. Widać taka była idea. Więc więcej czasu miałyśmy na knajpki, w których jedzenie i wino wiadomo, jakie jest. Niestety pyszne. Niestety, bo po powrocie do Polski trzeba przechodzić na dietę :p

   

Jola:
Nocne milongi zaczynały się o 21.30, kończyły o 2.00,, czyli jakoś specjalnie długie nie były. Ale po milongach głównych następowało after party. Pierwsze odbyło się na maleńkim cypelku, tuż nad skalistą przepaścią, na trudnym kamiennym podłożu.

Ania:

Czegoś takiego nie przeżyłam w życiu… Jak zobaczyłam tę przepastną otchłań – pomyślałam: nie ma mowy! Usiadłam sobie z boczku i ze ścierpniętym tyłkiem obserwowałam, jak Jolanda pląsa. Matko… Mam jakiś taki ukryty lęk wysokości. Mogę być na 50. piętrze, jeśli są barierki i zabezpieczenia. Tu było po prostu urwisko, jak w filmie grozy. Jednak tak całkiem nie udało mi się wymigać. Tańczyłam… i do dziś, jak sobie przypomnę, znowu cierpnie mi tyłek. Aaa!!!

  

Jola:
Nocne milongi odbywały się w różnym składzie, ponieważ każdego dnia sporo osób dojeżdżało z Barcelony. To powodowało większą rotację partnerów i nowe doznania ? Ja co prawda miałam grono moich ulubionych, ale… zawsze to miło zatańczyć z kimś innym.

Ania:

Generalnie na milongach głównych teren był tangu przyjazny. Stoły i krzesła były ustawione wokół parkietu i było ich na tyle dużo, że nie trzeba było walczyć o posadowienie czterech liter. Dj-e grali dobrze, bez smęcenia i wyjcowania. Tandy zmian i hocki – klocki nas akurat nie interesowały, ale ponieważ – jak to na festiwalach – było więcej pań, one mogły skorzystać i dorwać się do tangueros 🙂 To było zwyczajne polowanie… Nie, zdecydowanie nie chcę brać w czymś takim udziału, ale jak ktoś lubi – niech bierze. My na szczęście nie narzekałyśmy na brak chętnych do wspólnego tanga. Zarówno ja, jak i Jolanda – odpuszczamy uganianie się za mężczyznami w jakiejkolwiek formie. To za nami warto się uganiać :p Była pani bez skrępowania desantująca panów (czasem się nacięła na odmowę), były dziewczyny prowadzące. Wszystko było 🙂

  

Jola:
Festiwal miał kilka niespodzianek miłych i przerażających. Dobrze, że after party zostało przeniesione znad urwiska pod sam kościół, bo co noc było więcej osób i wszyscy na cypelku by się nie zmieścili. Cudowną niespodzianką był koncert Federico Gonzaleza z Buenos Aires. Federico nie dość, że pięknie zaśpiewał na sobotniej after party, to jeszcze miał takie objęcie, że ech…?
Zresztą:
nie tylko on …???

  

Ania:

Tą przerażającą niespodzianką dla mnie był „Tango coaching”. Ja w takich hopsztosach z zasady nie uczestniczę. Jolanda lubi nowe doznania, więc wzięła i się zgłosiła. Już pierwszej nocy umówiła się na kołczowanie z takim jednym. Ja nie chciałam za żadne skarby, bo jako jednostka mało socjalna nie lubię cudaczenia z obcymi ludźmi i dobrze mi z tym. Nie chcę przełamywać żadnych barier, bo to moje barierki ochronne, znane i przeze mnie akceptowane. Nie wiem, ki czort mnie opętał, że zmieniłam zdanie. Na dzień przed zapytałam Yaniny (prowadzącej – cudowna, ciepła kobieta!) – z nadzieją na odmowę – czy mogę dołączyć. Myślałam, że nie będzie partnera… Niestety był. Ale po kolei. Założeniem tango coachingu było wyzwolenie w tangueros „prawdziwego tangowego ja”; żeby zacząć tańczyć, nie udając kogoś innego. No i fajowo. Tylko że ja nikogo nie udaję, więc nie mam czego wyzwalać. Jolanda wystawiła do wiatru tego, z którym się umówiła (zapracował na to), i kołczowała się całkiem przyjemnie z kimś innym. Ja dostałam z przydziału (oczywiście było więcej kobiet, więc męscy organizatorzy przyszli z odsieczą) sapiącego, gniotącego moją talię i plecy jak ciasto na pierogi takiego jednego, co to najpierw mnie zadziwił, wkurzył, potem rozśmieszył (sapaniem i gnieceniem), a w efekcie końcowym ubawił, bo w taki sposób wczuwał się w connection, że pękałam ze śmiechu. Przy całej sympatii do tangowej kołczini – nie chciałabym tego powtórzyć nigdy więcej. Moim zdaniem takie zajęcia są dobre dla tych, co by chcieli się trochę pomiętosić, ale nie znają się na tyle, by mieli śmiałość 🙂

  

Jola:
To był cudowny czas. Do zobaczenia za rok na jubileuszowym XXV Festival International de Tango Sitges ❤

Ania:

To znaczy, że jedziemy..? OK!

WRAŻENIA PODRÓŻNICZE – POZATANGOWE

  

Jola:

Sitges leży zaledwie 35 km od Barcelony i jest doskonale z nią skomunikowane. Autobus kursuje całą dobę (w dzień co 15 min., w nocy co półtorej godziny) i kosztuje 4 €. Niestety nie zdążłyśmy na ten o północy. Samolot miał 30 minut opóźnienia i zabrakło nam dosłownie 5 minut… Skutek: 1,5 godziny oczekiwania na następny ? Nie zepsuło nam to humoru absolutnie, bo liczy się doborowe towarzystwo ??? Na miejsce dotarłyśmy koło 3 w nocy.

Ania:

Wylatywałyśmy z Modlina. To chyba najgorsze lotnisko świata. Z kontrolą bezpieczeństwa wariują jeszcze bardziej niż na Okęciu. Jolanda musiała zrobić awanturkę, bo służbista przyczepił się do czegoś, na co na lotniskach całego świata nie zwracają uwagi. I wieczne opóźnienia… Czy jakikolwiek samolot wystartował punktualnie? To są niby drobiazgi – dla tych, którzy rzadko podróżują. Dla nas to zwyczajnie wkurzająca strata czasu. Mamy porównanie, jak funkcjonują inne lotniska na świecie. Nasze polskie muszą być oczywiście pasażerom nieprzyjazne, bo po co ma być sprawnie i miło, kiedy może być do dupy?

Jola:

Na szczęście zawsze jakoś dolatujemy. Z lotniska autobusem dojechałyśmy do centrum. Tam musiałyśmy znaleźć przystanek do Sitges. Połaziłyśmy w tę i z powrotem i na około, a po kilkunastu minutach zorientowałyśmy się, że miałyśmy przystanek pod nosem :D 😀

 

Ania:

Czekając na właściwy autobus na właściwym przystanku – uciełyśmy sobie pogawędkę ze zmęczoną balangowiczką narodowości brazylijskiej i zjadłyśmy resztki prowiantu z torby Jolandy, która miewa zaopatrzenie, bo zaczyna podróż znacznie wcześniej niż ja (dojeżdża z Olsztyna). Kiedy dojechałyśmy na miejsce, też trochę połaziłyśmy w te i wewte, bo mapa wujka gugla działa, jak chce. Czasem z opóźnieniem, czasem dziwnie się ustawia i idzie się nie w tę stronę… Kiedy namierzyłyśmy właściwy azymut i doczłapałyśmy prawie pod wejście, hurgot walizek ciągniętych po bruku zaalarmował naszego gospodarza, który przez domofon zaczął nawoływać Jolandę… Nie jest tajemnicą, że to ona robiła rezerwację. Jak zwykle zresztą. Jest dobra w te klocki i tyle. Jak ja raz zarezerwowałam Berlin, to się okazało, że w cholerę daleko i IV piętro bez windy…

Jola:

Nasze mieszkanie okazało się być bardzo przyjemne i wygodne: wyposażona kuchnia, czysta łazienka i nasza sypialnia z cudownym tarasem oraz wszechobecnym, bardzo przyjacielskim kotem Pimpim.
Mieszkałyśmy na jednej z głównych ulic, bardzo blisko plaży i w niewielkiej odległości od imprez festiwalowych. Mogłyśmy się wygodnie relaksować 🙂

   

Ania:

Dobra lokalizacja niestety zazwyczaj związana jest z hałasem. Poza Tel Avivem, gdzie w bocznej małej uliczce w nocy panował straszny hałas (samochody dostawcze, śmieciarki, marcujące w maju wolno żyjące koty… Cała relacja jest TU) – to było najgłośniejsze miejsce, w jakim nocowałyśmy. Od bladego świtu zasuwały ciężarówki, autobusy i chyba cały kataloński ciężki transport…

Jola:
Sitges to dla Hiszpanów takie ichnie Saint Tropez. Kurort, do którego przyjeżdża się zabawić i poleżec na plaży. To miejsce słynie również z niezwykłej tolerancji – jest hiszpańską stolicą gejów i podobno cieszy się największą popularnością w Europie. Jestem tolerancyjna i widok par o innej orientacji niż moja zupełnie mi nie przeszkadza. Knajpka z najlepszymi kalmarami była tuż obok, więc próbowałyśmy się wczuć…

 

Ania:

Lipiec to szczyt sezonu. Plaża pełna ludzi. Nie ma naszych nadbałtyckich parawanów, ale ręcznik leży przy ręczniku. A w weekend jest jeszcze ciaśniej. Pierwsze dwa dni chodziłyśmy na zwykłą plażę. Aż odkryłyśmy tę drugą – okazała się mniej tłoczna. Co ciekawe: na nią także przychodziły rodziny z dziećmi. Oczywiście widać było dziewczyny trzymające się za ręce i chłopaków dających sobie całusy, ale standardowe rodziny nie należały do rzadkości. Tyle tylko, że skoro na takiej plaży leżałyśmy z Jolandą obok siebie – nie mogłyśmy liczyć na awanse mężczyzn poza chłopakiem sprzedającym napoje. Ojjj… podobał się chłopakom, a my podobałyśmy się jemu 🙂 Ponieważ miejsce trochę zobowiązuje, nakazałam Jolandzie smarować moje plecki z większą niż zwykle czułością :p

   

Jola:
Sitges
to bardzo urokliwe miasteczko. Główną atrakcją turystyczną jest kościół świętego Bartłomieja z XVII wieku – dla Ani był to zamek ? Tu właśnie, na placu kościelnym, odbywały się nasze after party ?

Liczne bary zapraszają na całonocne imprezy. Knajpki ze wspaniałym jedzeniem to hiszpańska codzienność… Chociaż najlepsze kalmary jadłyśmy w Pic Nic przy samej plaży (z jakim widokiem!). Zamówiłyśmy po dwie porcje. Ich smak śni mi się do dziś ?

  

Ania:

Co ciekawe: życie mocno nocne i wczesnoporanne tętni tylko w weekend (w tygodniu jednak krócej to wszystko trwa i w czasie powrotu z afterek byłyśmy jednymi z nielicznych na ulicy), tak więc Sitges nie jest typową hiszpańską imprezownią. Myślałam, że w lipcu w Hiszpanii to… o matko i jeszcze więcej. A tu cisza, spokój… Jak na afterce za głośno zagrali, to przyjechała Policja… Normalnie miasteczko emerytów 😀 Co nie zmienia faktu, że kocham Hiszpanię. Po prostu.