Złota Milonga, 10/11.08.2019Foto: Ela Fijałkowska
Dlaczego opisuję urodziny jednej z tanguer? Tej, a nie jakiejś innej? Swoich też nie opisałam. A mogłam! Przyszło prawie 80 osób, więc właściwie powinnam. A może opisałam i nie pamiętam? To prawdopodobne, bo nie żyję przeszłością.
Urodziny były w sobotę!
Złota Milonga ożyła jak za dawnych lat. Kiedyś były bale! Karnawałowe… Przebierańcowe… Ostatnio mam wrażenie, że ta najpiękniejsza tangowa sala na świecie (znasz piękniejszą? Pokaż!) nie chce żyć milongami. Może się mylę? Może, jak staruszka, niepotrzebnie wracam do przeszłości? Może polityka firmy jest nastawiona na kursy? Ale nie o tym ten post. Wróćmy do urodzin.
Jubilatka jest niezwykłą tangową osobą.
Po pierwsze: nie marudzi. A my, tangowcy, to uwielbiamy! A to nie ta godzina, miejsce, muzyka (o, to JA. Nie znoszę starych smętnych rzępołów i trzeszczących żyłopodcinaczy), nie ci partnerzy (też JA), nie te partnerki (a tak, tak), za gorąco (to w życiu NIE JA! W tangu ma być gorąco!), za ślisko (NIE JA! Nie znoszę tępoty w żadnym aspekcie), za tępo (JA absolutnie!)…
Kameralnie.Ela wspiera tango.
A to zaprosi świetną argentyńską parę (NIE! Nie „sprowadzi”. Robi to bezinteresownie i dostała za to po nosie). A to dofinansuje imprezę jedną i drugą. Co ma w zamian? Różnie ma. Życie.
Sto lat!
Zaśpiewaliśmy pełną piersią, niezależnie od jej rozmiaru. Gospodarz zauważył, że byli nawet tacy, co nie fałszowali hehe. Nie wierzysz? Zobacz! Cudownie, że pogoda dopisała i mogło się wszystko odbyć tak, jak się odbyło.
Iza Kopeć - tangowa diva jest jedna!
Zaśpiewała ot tak, bez przygotowania, utwór Piazzoli. Nooo... Ale to jest DIVA! Nagrała płytę tangową, w grudniu będzie miała koncert w Warszawie - must be!!! Było lepiej niż w sylwestra.
Tak powiedziała Pani Ania, a przecież wie, co mówi. Ela zadbała o wypasiony catering (krewetki, cuda na patyczku + pyszne desery – ja w ograniczonym zakresie, bo nadal się wylaszczam). Jakub Milonga zorganizował strzelające (po cichu!) ognie, co było bardzo fajne, widowiskowe, nieinwazyjne dla uszu (ludzi i okolicznych zwierzaków). Zresztą: zobacz TU. Krzysztof Ersz ma mały sprzęcik (nie projektować! Chodzi o foto/video!), ale sprytny!
Tort.
Mniamuśny. Dwa torty. Beza… Owoce… A ja grzeczna. Pokazałam mojej pani doktor od diety, jak chcę zgrzeszyć (mini mini!!!), a ona mi 1/5 zwykłej porcji zredukowała do 1/100. No trudno. Smak poczułam. Pycha! W szampanie toastowym (nie byle jakim, o nie!) nawet nie zamoczyłam ust.
Odbijango.
Jak to na urodzinach. Fajne było to, że gospodarz zarządził parkietem: panowie ustawiają się w kolejce. Czasem chaos jest fajny, ale mnie się ten porządek podobał. Jubilatka oszołomiona i szczęśliwa – i o to chodziło. A na koniec znowu zapłonął ogień… Zobaczcie TU, oglądajcie do ostatniej sekundy.
Żadnych kwiatów.
Nie wszyscy się zastosowali (nie doczytali prośby Eli albo jednak chcieli wręczyć urodzinowego kwiata – były pojedyncze sztuki, bardzo piękne). Jubilatka prosiła też, żeby zamiast prezentów wpłacić na fundację, której posty udostępnia, a która zbiera pieniądze na ciężko chore dzieci (wpłacać można cały czas, KLIKNIJ). My z grupką dziewcząt, która lubi Elę, poza wpłatą zrzuciłyśmy się na mały prezencik, za to spersonalizowany. Bo tak całkiem bez symbolicznego podarunku jednak nie chciałyśmy świętować.
Szaleństwo zaczęło się po.
Muzykę puszczał nasz polski Argentyńczyk, Marcelo Almiron. Tango tangiem, ale szaleństwo sobotniej nocy odbyło się, kiedy tangowcy opuścili parkiet...
To była gorąca noc. Żyj nam, Elu, zdrowo i smacznie jak do tej pory!