Przedgwiazdkowe zawirowanie.
Czasy takie, że ludziom odbija bardziej niż kiedykolwiek. Niektórzy zachowują się, jakby pierwsza gwiazdka już pierdyknęła ich w głowę. Ego jak meteoryt rzuca się w odmęt szaleństwa… Inni to widzą, śmieją się po kątach, ale na niewłaściwe zachowania nie reagują.
Prosperity.
Kiedy lokal lub cykliczne wydarzenie jest na fali, gospodarz myśli, że będzie tak zawsze; że jak walą drzwiami i oknami, to brak zadowolenia poszczególnych osób nie ma znaczenia.
Od początku mojego tanga (13 maja 2009) byłam świadkiem wielu wzlotów i upadków tangowych miejsc. Większość była nieopłacalna dla lokalu. Stałe miejsca notują przypływy i odpływy – z różnych powodów. Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija. I nadpełza następna. Albo nie.
Mój blog, moje zdanie 🙂
Zabieram głos w różnych tangowych sprawach. Wszystko, co piszę, jest filtrowane przeze mnie. Nie biorę udziału w prywatnych animozjach (sama czasem takie miewam, ale szybko mi przechodzi, bo szkoda życia na hodowanie urazy).
To tytułem wstępu nr 1.
Wstęp nr 2.
Dla tych, którzy mają mniejszy tangowy staż, pewne wyjaśnienie: tangowe imprezy są różnego typu, z różną odpowiedzialnością gospodarzy. Inna jest na lokalnej milondze, inna na fieście, jeszcze inna na festiwalu czy maratonie. Są eventy dla początkujących, są dla tangowych wyjadaczy (pewne milongi i maratony), są też takie, gdzie spotykają się młodziaki ze starszakami (niektóre milongi i festiwale).
„Tangowe” pieniądze.
Gdzie je zostawiasz? Ja w różnych miejscach. W Warszawie w niewielu – z różnych powodów. Wymienię dwa: mili gospodarze mają słabe miejsca; fantastyczne miejsca mają słabych gospodarzy. Słabych, czyli olewających, nie doceniających obecności gości, humorzastych, leniwych, zadufanych, niegrzecznych. Ostatnie wydarzenia z warszawskiego podwórka wbiły mi szczękę w podłogę. Nadal ją próbuję zebrać.
Taki „bątą”, jakie towarzystwo.
Będzie z grubej rury, bo temat jest niemiły.
Z okazji Międzynarodowego Dnia Tanga było świętowanie. Ogłoszono specjalne imprezy. Na jednej z nich, ostatniego dnia, miała być „ronda de maestros”. Założenie było, że dla wszystkich, nawet dla tych, co biorą się za nauczanie nie mając o nim pojęcia. Bo jak święto, to święto. A tu bach! Persony kształtujące polskie środowisko tanga, czyli doświadczeni tangueros i maestros, w dniu wspólnego święta NIE ZROBIŁY NIC, kiedy jedna z ważniejszych osób dla obecnego polskiego tanga socjalnego została jednym zdaniem zlekceważona i wykluczona ze świętowania.
Jak ja bym się czuła?
Gdybym wtedy tam stała na parkiecie, szykując się do zatańczenia w rondzie..? Po pierwsze: byłabym zażenowana sposobem prezentacji maestros, a raczej jego brakiem. No ale to była fiesta dla wyjadaczy, wszyscy się znali, może prezentacja była niepotrzebna. Natomiast po usłyszeniu, że właśnie odsunięto od udziału w rondzie jednego z lepszych nauczycieli i tangueros… Gdybym ja tam stała na tym parkiecie… Czułabym się jak pacynka wyciągnięta na środek do krakowiaka przez nieudolnego pana przedszkolanka. I kiedy mój kolega, świetny nauczyciel tanga, zostałby odprawiony do kąta, wiem, że poszłabym tam razem z nim, z adekwatnym komentarzem. Zrobiła tak tylko jedna osoba, nie będąca w gronie maestros.
Przypominam: mówię za siebie.
Wstydziłabym się, że jak ten baran w stadzie łaziłam po zagrodzie, do której w uniesieniu poczucia swojej samozajebistości zagonił mnie wilk w skórze pasterza. „Byliśmy w takim szoku całością atmosfery, sposobem wywoływania nas, formułą przemówienia, że zbaranieliśmy i po prostu nie byliśmy w stanie zareagować” – dowiedziałam się następnego dnia.
Ok, przyjmuję. Człowiek zszokowany może doznać zamrożenia myślenia i czucia. Jestem tylko ciekawa, ile osób ma kaca moralnego. Do ilu dotarło, co tak naprawdę się stało. Ile osób pomyśli nad prawdziwymi intencjami założenia pewnej organizacji i swojej prawdziwej w niej roli.
Jak bym się czuła wśród publiczności?
Skąpej, ale jednak, która śmiała się jak głupi do sera w całkiem nieadekwatnym momencie, zamiast zareagować i wykrzyczeć, że właśnie z kolegą z kąta należy świętować tango, bo jest w tym świetny (dla mnie: jeden z najlepszych. Bardzo serdeczny, socjalny, uczynny. Nie gwiazdorzy. Z chęcią (!) tańczy na milongach i to jak… A jak uczy! Bardzo lubię tańczyć z jego uczniami).
Solidarność.
Świadczy o tym, jaka jest relacja. Powierzchowna czy głębsza? Czasem w imię przyjaźni podejmuje się pewne kroki właśnie ze względu na głębię relacji, jeśli uczucia przyjaciela są ważniejsze niż ten krok.
Powyższa sytuacja była żenująca. Nie powinna się wydarzyć. Chcę pozostać w nadziei, że to szok pozbawił wielu refleksu i błagam, nie odzierajcie mnie z tej iluzji, jeśli nią jest…
Nawiązałam w tangu mnóstwo fantastycznych znajomości. Znam wielu organizatorów, dla których uczestnik i po prostu drugi człowiek są ważni. Moim zdaniem właśnie takich warto wspierać swoją obecnością i pieniędzmi.
Na zakończenie.
Czasem jestem zaproszona na imprezę, której po fakcie z różnych powodów nie mogę pochwalić. Np. widzę pokaz, w którym jedynym plusem jest to, że w parze widać czułość. Ja uwielbiam, ale to trochę za mała zachęta, żeby ludzie kolejny raz wydali pieniądze i żebym ja to opisała jako walor, bo w pokazie zdecydowanie chodzi o coś więcej. Postanowiłam nie krytykować organizacyjnych błędów, ponieważ każda organizacja to duży wysiłek. „User”, który co najwyżej zorganizował kinder bal, nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak duży (dlatego daje rady z d..y heh). Dla wielu nawet zachowanie gospodarza nie jest ważne, bo przychodzą w konkretnym celu i na dużych imprezach często w ogóle go nie znają.
Więc co?
Z beznadziejną sytuacją tamtej milongi – pewnie już nic. Rzymianie mawiali: „Milczenie oznacza zgodę”. Mnóstwo ludzi nie chce się konfrontować, robić sobie wrogów itp. To jest tak jak z jednym moim tangowym kolegą, któremu powiedziałam, że kleszczy, że nie tylko mnie to przeszkadza i że dziewczyny w kuluarach się skarżą. On wytrzeszczył oczy (tańczy kilkanaście lat) i powiedział, że żadna mu o tym nie mówiła. No właśnie: skąd ktoś ma wiedzieć, że robi coś złego, skoro wszyscy udają, że jest ok?
Gdyby kilkanaście osób solidarnie ruszyło do wyjścia, wymusiłoby reakcję, a być może przemyślenia na przyszłość.
Pojawiły się głosy na ścianach.
Solidaryzujące się z wykluczonym kolegą. Lepiej późno niż wcale. Lepsze to niż nic.
Teraz będzie brutalnie i do bólu. I żeby była jasność: piszę o sobie, więc nie dorabiać żadnych sugestii.
Powtórzę: dotyczy to MNIE.
Otóż gdybym to ja tamtego wieczoru stała zamrożona i zamiast pójść z kolegą do kąta, jednak odtańczyłabym – w moim osobistym mniemaniu – chocholi taniec, opublikowałabym na swojej ścianie: „Zatańczyłam. W takich okolicznościach czuję się jak ścierka”.
O kogo konkretnie chodzi?
Popytasz znajomych, to się dowiesz…