Patrzę – w El Palacio praktyka.
Nie to akurat wprawiło mnie w ekscytację – bo prowadzona jest od dawna – ale temat: volcady. Po tylu latach tańczenia trudno nie umieć (chociaż zdarzają się i takie przypadki), jednak tym razem temat zainteresował mnie od drugiej strony, czyli prowadzenia. Mnie tam żadne prowadzenie tanga nie kręci, ale myślę sobie tak: Ela Pe się uczy, potrenuje na mnie, a ja się dowiem, jak w razie łamania kręgosłupa poinstruować gamonia, co ma robić. No i pomyślałam, że uczyć się prowadzenia w tangu to ja nie chcę – bo i po co? – ale akuracik mogę się nauczyć prowadzić volcadę.
O ja naiwna ignorantka bez pewnego rodzaju świadomości…
Wiele dziewczyn mówi: „Volcada? Nie znoszę!”
A to dlatego, że panowie ją lubią robić, ale niewielu umie. Oczywiście czasami dziewczyny też nie umieją się w niej zachować: luzują lub usztywniają nie to, co trzeba. Dobrze poprowadzona krzywdy nie zrobi, a z doświadczenia wiem, że takowa jest baaardzo przyjemna. No, Ela! Prowadź, wodzu!
Kobieta niewielkiej postury i jeszcze mniejszej wiary
Ela nie bardzo wierzyła w powodzenie tego wieczoru. Pewnie nastawiała się na to, że coś tam sobie mnie poprowadzi (niekoniecznie w temacie praktyki), w ramach treningu na dziewczynach z różnym wzrostem. Napisała mi tak: „Myślę, że fragment z wolkadami będzie elementem humorystycznym tej praktiki, bo ja jestem od Ciebie dużo niższa. Zobaczymy…”.
No i zobaczyłyśmy…
To rzeczywiście trudny element tanga.
Myślę, że nie każdy jest w stanie opanować dobre prowadzenie volcady (tak jak nie każdy jest w stanie w ogóle dobrze prowadzić – z różnych względów). To figura, przy której trzeba mieć dużą świadomość swojego ciała (partner) i techniki (partner i partnerka). Jeśli mężczyzna „nie daje klaty” albo „nie umie wziąć na ramię” – łamie dziewczynie kręgosłup. Jeśli właśnie taki chce ze mną tańczyć – ja osobiście nie mam oporów, by poprosić: „Ok. Ale nie rób mi volcad”. Tak właśnie. Nie boję się. W końcu jestem Bestią 🙂 Powiem więcej: jeśli zdarzy się to po raz pierwszy na milondze, też nie mam oporów, by powiedzieć w trakcie tanga: „Mam prośbę: nie rób mi volcad”. Po prostu. To NIE jest zwracanie uwagi i musztrowanie. To samoobrona i walka o przetrwanie.
No dobrze, ale wróćmy do praktyki z Elą Pe.
Zaczęłyśmy od tego, że poplątały nam się nogi.
Tzn. zaczęłyśmy oczywiście od rozgrzewki. Potem Bernasie pięknie pokazały, jak wolkadzić. Mówię do Eli: „Dawaj!”. No i wtedy nam się trochę poplątało. A tak! Właśnie w tej figurze mogą się nogi poplątać! Kiedy Ela rozkminiała, co i jak, ja czułam się całkowicie bezradna. Okazało się, że nie mogę się nauczyć prowadzić volcady, kiedy nie umiem prowadzić. Przekracza to możliwości nienauczonego prowadzenia ciała. Dlatego pan, który nie panuje nad własnym ciałem i podstawowymi elementami prowadzenia, powinien mieć BEZWZGLĘDNY ZAKAZ robienia volcad.
Ela się NIE poddała.
Próbowałyśmy, zasięgałyśmy konsultacji Justyny i Andrzeja, i – wyszło! Ela wolkadzi, że hej. I w ogóle nie ma znaczenia to, że jest dwa razy mniejsza niż ja. ANI RAZU nie odczułam łamania w kręgosłupie. Jeszcze chwila i Ela będzie obiektem pożądania tangowego większości pań 🙂 Śmiałam się, że tak się do mnie przyzwyczai, że tylko ze mną będzie jej w volcadzie dobrze jako partnerowi 🙂 Kobitki niestety mogą sprawiać, że prowadzenie ich jest udręką. A potem się dziwią, czemu nie są proszone…
Trzęsienie mojej Ziemi miało dopiero nastąpić.
Volcady jak volcady: Ela się nauczyła, ja się zorientowałam, że nie ma czegoś takiego jak nauka prowadzenia jednej figury (o ile chce się prowadzić DOBRZE, czyli przyjemnie dla wszystkich: siebie, partnerki, ludzi wokół. Trzeba zacząć od chodzenia, jak w życiu). I nagle… to ja niby jestem ta bestia… a tu Ela mi rzecze stanowczo:
„Prowadź!”
Zgłupiałam. Że ja…? Ale ja nie chcę… Na co Ela mi powiedziała, że skoro mamy iść razem na kurs milongi (no tak! Przyszło mi do blond główki, że milongę to bym chciała prowadzić… bo to nie tango), to nie mogę NIE umieć prowadzić! O matko ty moja jedyna… Moja Ziemia zadrżała… Ja mam prowadzić w tangu, gdzie dla mnie cała jego rozkosz tkwi w tym, że NIE muszę myśleć o tym, co robić… Poddaję się… Daję się ponieść… czasem bardzo 🙂 A tu: „Prowadź!”?! Ratunku!!!
Dysocjacja!
Ela mnie przeszkoliła na okoliczność (co dla mnie – z zaburzoną lateralizacją – nie jest proste): co i jak w kroku do przodu. Moim, jako prowadzącej. No i… poprowadziłam… !!! Ja!!! AAAAA!!!!! Do przodu, do tyłu, i „tik-tik-tik” – bo jestem muzykalna i mnie niesie 🙂 I troszkę do boku. Ale poprowadzenie ocho na ten moment przerosło moje możliwości.
Wnioski mam następujące:
Kto chce się wzbić na wyższy poziom tanga, bez poznania drugiej strony tego nie zrobi. Tak jak prowadzący powinien znać rolę podążającej (choćby po to, żeby wiedział, co jej robi), tak podążająca powinna chociaż spróbować prowadzenia (otwiera się klapka zrozumienia: o cholera! Oni JEDNOCZEŚNIE muszą myśleć, uważać, dawać podążającej przyjemność…).
Zrozumienie złagodziło moje podejście
Jestem wybredna, nie tańczę ze wszystkimi. Oczywiście nie wszyscy też tańczą ze mną 🙂 „Nakaz” prowadzenia uzmysłowił mi, że to jest NAPRAWDĘ bardzo trudne. Że wytrwanie w tangu jest o wiele większym wyzwaniem dla prowadzących, niż dla nas. Że ogólna kondycja ciała przekłada się na sprawność i miękkość w tangu (dlatego warto ćwiczyć rozciąganie). Śmiałyśmy się, że Ela uruchomiła we mnie pokłady litości 🙂 Ale też spowodowała trzęsienie mojej Ziemi. Bo nie chciałam prowadzić, a poczułam, że… będę trenować prowadzenie. To niesamowicie wzbogaca. Ela – szykuj się! Idziemy na to coś z narkotykami w tytule, ale bez narkotyków!
Do zobaczenia!
Bestia Ania
El Palacio, praktyka w każdą niedzielę od 20.30.
Taaak, ja zrozumiałem co my wam robimy 🙂 na warsztatach, u Andrzeja” tango męska rzecz” tylko faceci, w podwójnych rolach . Kiedy facet 120kg przestawia cię z miejsca na miejsce, jak szafę, a ważę 84. Takie warsztaty powinny być obowiązkowe dla obydwu stron. Żeby panowie zrozumieli co dzieje się po drugiej stronie, np przy sterowaniu ręcznym lub kiedy w volkadzie kompletnie nie dają podparcia. A panie, np że niemożliwa staje się dysocjacja kiedy jak imadłem zamykają prawą rękę prowadzącego albo, że prowadzenie staje się koszmarem kiedy trzeba pełnić rolę słupa, którego można się przytrzymać.