Sekrety zdrowej skóry głowy i pięknych włosów

Włosy. Te na głowie! Ja moje traktuję jak skarb, bardzo je lubię, z wzajemnością. I oby tak zostało. Ich posiadanie to dla mnie oczywistość: od lat mam prawie do pasa, nie narzekam na gęstość i strukturę. Mogłyby się kręcić heh, ale wtedy pewnie chciałabym proste.

Z Asią Skrzypczak poznałyśmy się na tangu. Tak jakoś się dzieje, że ciągnie mnie do osób, z którymi warto porozmawiać. Bo w zasadzie jestem małomówna i nie znoszę pogaduszek o niczym. Wolę milczeć. Idąc do gabinetu na przegląd mego owłosienia – Asia jest kosmetologiem-trychologiem, czyli mega specjalistką od skóry głowy i włosów – zastanawiałam się, czego ciekawego mogę się dowiedzieć? Czy Asia ma receptę, by w tym naszym tangu zaroiło się od czarnych diabłów z gęstymi czuprynami..?

Gabinet Asi znajduje się w Warszawie niedaleko stacji metra Wilanowska.

Myłam głowę w poniedziałek, dzisiaj jest czwartek.

(Ogląda, dotyka) Ładne te włosy. Będą mięciutkie po zabiegu i głowa będzie lekka. Miałaś kiedyś peeling skóry głowy?

W życiu! A to nie jest jakieś dziwactwo? Twarz masz bez włosów, to sobie peelingujesz, ale włosy?!

Peelingiem oczyszczamy tylko skórę. Nie włosy. Nakładam ci peeling, jakbym ci nakładała farbę na odrost. Raz w miesiącu taki zabieg wystarczy, możesz go sama zrobić w domu – o ile nie masz problemów ze skórą głowy (uff nie mam…). Jeśli skóra jest zbyt tłusta, robi się peeling raz na dwa tygodnie, przy łupieżach czasem raz w tygodniu – częstotliwość zależy od tego, jaki jest problem.

Zrzut z Insta – na otwarciu gabinetu moja głowa poszła pod lupę, a właściwie pod kamerkę.

Czy te peelingi masz różne w zależności od rodzaju włosów?

W zależności od rodzaju skóry głowy (Asia często to podkreślała: problemem nie są włosy, a skóra głowy właśnie!). Mieszam je. Głównie to są kwasy, ale też enzymy, żeby rozpuścić zrogowaciały naskórek – tak, na głowie też, jak na ciele, się rogowaci. Przez to, że na głowie są włosy, trudniej ten naskórek się odkleja. Czasem robi się na głowie warstwa krystalizacji.

A to co?!

Łój, brud, kiedy skóra jest niedomyta albo używa się złych szamponów. Tworzy się taka warstewka trudna do usunięcia.

Dokładne obejrzenie skóry głowy to podstawa diagnostyki.

Jesteś przeciwniczką suchych szamponów. Moja córka twierdzi, że można ich używać, tylko trzeba umieć myć głowę.

Prawda, ale trzeba wiedzieć: jak i czym myć. Ja po suchym szamponie musiałam od razu zrobić piling, bo tak mnie skóra głowy swędziała. Jeśli używasz raz na jakiś czas, to w porządku. Jeśli często, to gorzej.

Moja córka wali suchy szampon hurtowo.

Niech przyjdzie do mnie, pokażę jej, co na tej głowie ma.

O! Dobra myśl. Czy do trychologa przychodzi się wtedy, kiedy ma się problem ze skórą głowy? Czy można, jak ja, profilaktycznie i na przegląd?

Głównie trafiają osoby, które mają problem i sobie nie radzą. Przychodzą też ci, co szukają porad w internecie, próbują różnych wynalazków w pielęgnacji – a i tak nie mogą sobie z problemem poradzić. Wtedy wprowadzamy różne działania, na przykład infuzję tlenową. Przychodzą też panie, które chcą się dowiedzieć, jakiego szamponu używać, by chronić skórę głowy. Myślą, że wszystko jest ok, a okazuje się, że nie jest. Szampon to podstawa. Ludzie nie wiedzą, jakiego używać.

To ja! Chciałabym fajny szampon. Żeby włosy się nie puszyły…

To odżywka.

i żeby były takie sypkie, a nie jak naleśnik.

Czyli bogatsze objętościowo. Szampon dobieramy do skóry głowy (!), dam ci taki dla ciebie: do blondu – ładnie utrzyma kolor, nie będą takie żółte (o matko! Są żółte???), wzmocni włosy, odbuduje. Ma witaminy, aminokwasy, odżywia. Objętość – podniesie ci się po peelingu. Nie będzie naleśnika. Za strukturę włosa odpowiada odżywka. Po regeneracji łodygi włosa – co właśnie robimy – nie będą ci się tak puszyły. Najpierw oczyszczanie skóry głowy, potem zabieg regeneracji łodygi włosa. Odżywka odpowiada za strukturę włosa. Po regeneracji łodygi nie będą się puszyły, bo będą nawilżone. Zabieg składa się z czterech etapów: pierwszy – oczyszczający, ściągamy z łuski zanieczyszczenia, metale ciężkie. W zależności od twardości wody, włosy inaczej się zachowują (teraz jestem po pilingu na tzw. myjce. Asia mnie mizia po głowie i chyba od niej nie wyjdę!). Zdejmujemy brud, włosy będą „piszczące”. Zamykamy łuskę. Potem kładziemy serum, które zawiera keratynę dziewiętnastoaminokwasową – dokładnie taką, jak nasza keratyna. Ma cząsteczki różnej wielkości, więc wnika w warstwy kory włosa tam, gdzie trzeba. Na koniec kładę maskę pielęgnacyjną. Włosy z odżywką rozczesuję przed spłukaniem, żeby dokładnie je pokryła.

Mgr kosmetolog-trycholog Joanna Skrzypczak

Jak często warto do Ciebie przychodzić na taka konserwację?

Raz na trzy miesiące, na tyle ten zabieg wystarcza. To jest rozwiązanie dla pacjentek bez większych problemów ze skórą głowy. Jeżeli komuś włosy wypadają, robimy różnego rodzaju zabiegi. Podstawą jest konsultacja. Czasem trzeba wykonać badania laboratoryjne. Jeśli są niedobory, to je uzupełniamy. A często zaczynamy od prawidłowej pielęgnacji. Pierwszy krok to dobranie szamponu. Czasami wystarczy, jak pacjentka dostanie wytyczne i widzimy się na kontroli po dwóch miesiącach. Sporo pacjentek ma łuszczycę lub łojotokowe zapalenie skóry głowy. Wtedy wchodzą specjalistyczne zabiegi, także z użyciem różnego rodzaju sprzętu. Zawsze wszystko jest indywidualnie dopasowane.

Masz sprzęt do diagnostyki i robisz różne zabiegi.

Tak, mam trichoskop – zaawansowany sprzęt do badania skóry głowy i stanu włosów. Na otwarciu gabinetu oglądałam was, żadna nie miała tragedii. Twoją obejrzymy po, zobaczysz, jaka będzie czysta. Stosuję mezoterapię mikroigłową (mini nakłucia tworzące kanaliki, dzięki którym substancje aktywne lub lek mogą łatwiej wniknąć w głąb skóry), laser LLLT (poprawia krążenie mikronaczyń, zmniejsza stan zapalnym zwiększa energię komórkową, wydłuża fazę wzrostu włosów, więc rzadziej wypadają), darsonwal (wytwarza dezynfekujący ozon, poprawia ukrwienie i odżywienie skóry), lampę UVB (do zabiegów naświetlania przy łuszczycach, łojotokach i trądzikach), karboksyterapię (m.in. udrażnia zwężone naczynia krwionośne i pomaga powstawać nowym). Ale najważniejsze: mam swoją głowę, a w niej wiedzę.

Czy warto inwestować w drogie kosmetyki? Może te z sieciówek wystarczą?

Jeżeli jest problem, to warto inwestować. Podstawowy błąd robiony powszechnie: dobieranie szamponu do włosów, a nie do skóry głowy. Przychodzi pacjentka z problemem przetłuszczania: rano umyła głowę, wieczorem ponownie nadaje się do mycia. Pytam o to, jakiego używa szamponu oraz w jaki sposób myje? Okazuje się, że raz…

…ja też myję raz! Nakładam szampon, szoruję, spłukuję i daję odżywkę. Patrzyłyśmy poprzednio, nie było źle, skóra głowy była czysta.

Zwykle bywa inaczej. Niewłaściwe mycie i cała pielęgnacja powoduje złą pracę gruczołów łojowych, nie ma czegoś, co ograniczy wydzielanie sebum. Ludzie borykają się z danym problemem, a nic nie zrobili, żeby go zniwelować. Ja sama teraz używam tylko trychologicznych szamponów i widzę różnicę. Odżywkę można z drogerii, bo nie ma znaczenia, co kładziesz na łodygę.

Ma znaczenie, bo jak chcę mieć włosy objętościowo sypkie i nie naleśniki…

to dobierasz odżywkę do włosów, a podkreślę kolejny raz: szampon do skóry głowy.

Nie spotkałam dobrej drogeryjnej odżywki.

To, jak zachowują się włosy, zależy też od umycia skóry głowy. Kiedy umyjesz szamponem trychologicznym i zastosujesz tę samą drogeryjną odżywkę co wcześniej, zobaczysz, że włosy są zupełnie inne.

Trychologiczne kosmetyki do skóry głowy i włosów.

Ja po umyciu nakładam odżywkę lub maskę, spłukuję, potem w mokre włosy jakiś olej, a po wysuszeniu wygładzam kremem bez spłukiwania…

Na łodygę możesz nakładać dużo różnych rzeczy. Chodzi o skórę głowy. Na każdym centymetrze kwadratowym masz dwieście do trzystu włosów. Każdy włos ma swój gruczoł łojowy. Najwięcej ich jest na skórze twarzy i właśnie głowy. Każdy gruczoł wydziela sebum. Dlatego warto myć skórę głowy dwukrotnie, bo pierwsze mycie nawadnia skórę i rozpuszcza brud. Jak jest od włosów gęsto, trudno za pierwszym razem dokładnie ten szampon rozprowadzić. Drugie mycie powoduje, że brud ma szansę odkleić się od skóry głowy. Zacznij myć dwa razy, zobaczysz różnicę.

Czy temperatura wody ma znaczenie?

Tak, powinna mieć około 37 stopni. Nie za gorąca, ale też nie za zimna. I na koniec nie ma potrzeby spłukiwać zimną wodą, bo odżywki mają taki skład, że zamykają łuskę. Poza tym szampon też nie otwiera łuski, więc nie trzeba się męczyć z zimną wodą. Sens ma masaż głowy wykonywany na zmianę ciepłą i zimną wodą – pobudza krążenie. To, co ci robię – wyjdzie pani zadowolona.

Nie wątpię. Miziasz mnie bardzo przyjemnie… A czy są jakieś zalecane szczotki?

Będą działały relaksująco, bo na głowie mamy dużo receptorów czuciowych. Jak ktoś cię dotknie po skórze głowy, we włosach, to czujesz to. Włosy należy czesać od skóry głowy, aby ją masować. Ale nie szorować szczotką! Najgorzej dla włosa jest, kiedy jest umyty, nie było odżywki i trzemy ręcznikiem. Szampon wymywa także lipidy odpowiedzialne za to, by włos był miękki. Bez odżywki są bardziej podatne na uszkodzenia. Dlatego jak kładziesz odżywkę na włosy po umyciu, przed spłukaniem te włosy rozczesz. Wtedy ma szansę wszędzie wniknąć, a włosy będzie się łatwiej rozczesywało. Będą zupełnie inne.

Moje inne włosy – tak, jest różnica!

Czy udało Ci się zrobić z łysego faceta osobnika z lwią grzywą?

Jeżeli jest duże wyłysienie i od dawna, to raczej trudno. Coś może odrośnie. Ale lepiej, żeby mężczyzna zaczynał (rewitalizację czupryny, panowie!) od razu, jak zauważy, że zaczyna łysieć. Na konsultacji sprawdzam diagnostycznie, czy jest aktywność mieszków włosowych. Jeśli nie są aktywne, to nie podziałamy. Więc u niektórych naszych panów na tangu nie wskrzesimy czupryny, nie zrobię z nich lwów z grzywami (adios, wizja: pełen parkiet świetnie tańczących czarnych diabłów…).

Proponujesz na pobudzenie wzrostu i kondycji włosa laser, który nie jest upierdliwy.

To jest tak zwany laser niskoemisyjny, zwany ciepłym laserem. Takie urządzenie warto mieć w domu, zwłaszcza przy łysieniu androgenowym, częstym u panów. W wielu krajach jest to urządzenie medyczne. Ma formę opaski lub grzebienia, jest dostępne w moim gabinecie. Tyle że takie naświetlanie musi wejść w nawyk, jak mycie zębów. Jeśli po 20 tygodniach nie zauważysz poprawy, możesz urządzenie oddać i otrzymasz zwrot gotówki.

Profilaktycznie – ma sens taki laser na głowie?

Tak, bo będzie stymulował włos w fazie wzrostu. Mamy cztery fazy wzrostu włosa. Faza anagenu, czyli wzrostu, jest najdłuższa. Trwa od dwóch do siedmiu lat i to jest zaprogramowane genetycznie.

Moja skóra głowy 🙂 

Ja mam włosy do pasa. Moje koleżanki nie mogą zapuścić do łopatek.

Mogą mieć skróconą fazę anagenu. Zwykle trwa od dwóch do nawet siedmiu lat. Odpowiednimi zabiegami jesteśmy w stanie spowodować, by ten włos dłużej rósł.

Czyli jak ktoś ma włosy do ziemi, to znaczy, że nie wypada po dwóch latach, tylko po piętnastu?

Włosy do ziemi są odchyleniem, bo normalnie włos rośnie około centymetra miesięcznie, więc nawet jeśli faza wzrostu trwa siedem lat, to przez ten czas urosną jakieś osiemdziesiąt centymetrów. Więc prawdopodobnie ci, co mają włosy do ziemi, mają szybszy poziom wzrostu (albo sprawniej posługują się photoshopem). Nie jest powiedziane, że będzie tak zawsze. Różne czynniki wpływają na to, w jakim tempie rośnie włos, na przykład metabolizm. Każdy włos żyje swoim życiem. Mieszki włosowe w żaden sposób nie są od siebie zależne. Na głowie masz około stu pięćdziesięciu tysięcy włosów.

To dlatego ludzie z wymyślnymi fryzurami muszą je co miesiąc – półtora przycinać, bo włosy rosną po swojemu i w swoim tempie. A co z siwieniem?

Jeżeli ktoś zauważył, że zbyt szybko siwieje, warto zbadać poziom cynku w organizmie. To on odpowiada za utrzymanie koloru, ale nadaje go melanina – tak samo jak skórze. Włosy ciemne są lepiej chronione przed promieniowaniem UV. Siwe w ogóle nie są chronione, dlatego warto je farbować. Siwy włos pochłania całe promieniowanie UV, które dociera do mieszka. Kolor z farby przechwytuje to promieniowanie. Mamy dwa rodzaje melaniny. Naturalny kolor włosów zależy od tego, w jakich one są proporcjach. Dlatego kolor potrafi się zmieniać. Kiedyś były blond, teraz są ciemne.

Ile razy w życiu wymieniają się wszystkie włosy?

Faza wzrostu, uśpienia, wypadnięcia – powtarza się dwadzieścia do trzydziestu razy. Z wiekiem też mamy coraz mniej włosów.

Jak możemy zapobiegać wypadaniu włosów wraz z wiekiem? Kobiety lubią mieć ich dużo.

Mieszki włosów się starzeją, skóra głowy też, więc warto raz na jakiś czas zrobić sobie zabieg stymulujący, na przykład mezoterapię mikroigłową, tak prewencyjnie, dwa – trzy razy w roku. Ja też sobie robię, dlatego widzisz, ile mam na czole „bejbiherów”.

Boli?

Do przeżycia. Skronie i potylica są najbardziej ukrwione, ale zarówno panie, jak i panowie wytrzymują bez problemu. Mezoterapia na twarzy boli bardziej, bo na głowie wkłuwamy się płycej. Ważne, żeby trafić do dobrego specjalisty, a nie takiego po kursach weekendowych. Ja na studiach podyplomowych dopiero po pół roku byłam w stanie właściwie odczytać obraz z trichoskopu. Pomaga mi tez kosmetologia. Znam reakcje skóry, wiem, co zmienić, jeśli nie ma poprawy. Często łuszczyca mylona jest z atopowym zapaleniem skóry, trudno na pierwszy rzut oka te dwie choroby odróżnić. Nawet dermatolodzy miewają z tym problem. Patrzeć trzeba, w jaki sposób rozkłada się rumień, zmiana skórna, na układ naczyń krwionośnych. Świąd, łupież – to kolejne częste problemy.

W życiu nie miałam łupieżu. Co to w ogóle jest?

Łupież jest chorobą przewlekłą, bardzo popularną. I co najgorsze – nawracającą. Powodują go grzyby. Na mikrobiom skóry składają się grzyby, bakterie i roztocza – a lubią różne środowisko. Jeśli będzie ciepło, wilgotno – to dobre warunki do namnażania się i kolonizowania grzybów. Łupież jest częstym efektem chodzenia spać z mokrą głową. Spadek odporności, stres – będą powodować, że łupież będzie nawracać. Dlatego powtarzam: suszyć skórę głowy. Końcówki włosów można pozostawiać do wyschnięcia. Czasem zdarza się łupież kosmetyczny, kiedy na przykład szampon jest źle spłukany ze skóry głowy albo niewłaściwie użyta pianka, lub przy zmianie kosmetyków.

Czy łupież jest zaraźliwy?

Łuszczyca, atopowe zapalenie skóry czy łupież nie są zaraźliwe. Ważne, aby kurację przeciwłupieżową przeprowadzić właściwie, bo jak za bardzo wybijemy grzyby, rozrosną się bakterie, które dla odmiany bardzo lubią pot.

Trichoskop – nie każdy gabinet go ma. Asia tak!

Zdarza się sucha skóra głowy i bardzo suche włosy. Co robić?

Przyjść do trychologa po właściwie dobraną pielęgnację. Skóra głowy rzadko jest sucha. A bardzo suchy włos występuje wtedy, kiedy ma inną strukturę, albo jest zniszczony lub źle pielęgnowany.

Odżywkę nakładamy na włos, a czy są takie do skóry głowy?

Tak, ale jest ich niewiele i są to raczej specjalistyczne produkty, w drogeriach nie do kupienia. Najważniejsze: skórę głowy myć dwukrotnie! Masując, nie szorować, bo jest wrażliwa i przy uszkodzeniu na przykład paznokciem, może wdać się stan zapalny. Włosów też nie szorować. Spływająca piana poradzi sobie z brudem. Pianę wytwarzać w dłoniach, a nie bezpośrednio na skórze.

Zanim wytworzę pianę, połowa mi wyleci.

Można stosować metodę buteleczkową: szampon + woda, wymieszać i tym polać głowę. Wtedy też zużywa się mniej szamponu, bo chodzi przecież o pianę.

Są szampony, które się nie pienią. Nie znoszę.

Jak mi się coś nie pieni, mam wrażenie, że jestem nieumyta, więc rozumiem. Tak samo nie stosujemy szamponu i odżywki dwa w jednym. Nie jest to produkt odpowiedni ani do łodygi, ani do skóry głowy. Odżywka musi mieć niższe ph, substancje nabłyszczające, silikony (tak! Dla włosów są dobre!), a to nie jest właściwe dla skóry głowy.

Zabiegi keratynowe – co o tym myślisz?

Wykorzystują wysoką temperaturę, co nigdy nie jest dla łodygi korzystne.

Pielęgnacja dziecięca a dorosła – jest różnica?

Tak, skóra ma inne potrzeby. Dorośli nie powinni stosować szamponów dla dzieci, zwłaszcza tych „przeciwłzowych”. Mają ph 7, jak łzy, dlatego nie szczypią w oczy. Dzieciom nie przetłuszcza się skóra głowy. Dorosły ma aktywne gruczoły łojowe i inną mikroflorę. W okresie dojrzewania, burzy hormonów i szaleństwa gruczołów, kiedy skóra głowy nie jest myta we właściwy sposób, pojawiają się problemy: łojotok, czy łupież. U seniorów aktywność gruczołów łojowych spada, a skóra staje się sucha i napięta, naskórek się wolniej złuszcza, inne jest rogowacenie i skóra jest bardziej szorstka. Zadbana skóra głowy to ogólna lekkość. Zachęcam.

Ostatni element: suszenie.

Podsumowując: jeśli cokolwiek cię niepokoi w stanie twoich włosów i skóry głowy – nie kombinuj, chodź do Asi!

Ta rozmowa odbyła się prawie miesiąc temu. Asia poddała moje włosy peelingowi i zabiegowi rekonstrukcji łodygi. Zaczęłam myć skórę głowy dwukrotnie szamponem, który mi poleciła. Rozczesuję włosy po nałożeniu odżywki, przed spłukaniem Efekt zabiegu się utrzymuje, włosy są miękkie i przyjemne, bardziej sypkie.

Z Asią umówisz się TU.

Joanna Skrzypczak

Mgr kosmetolog-trycholog, po 8 latach rzuciła korpo. Szukając swojego ja, po 30. skończyła studia podyplomowe: trychologia kosmetyczna.

Od sierpnia 2020 prowadzi gabinet trychologiczny, jest dystrybutorem kosmetyków trychologicznych Simone Trichology. Wykładowca akademicki WSIiZ w Warszawie na kierunku kosmetologia.

W social mediach znana jako ekspert kosmetyczny – na Instagramie ma 25 tys. obserwujących. Uczy Polki, jak dbać o siebie i włosy.

Nie istnieje tango bez podłogi

Lubię ten moment, kiedy przychodzi mi do blond główki, kogo sobie przepytam podczas wywiadu. Mówiłam i jeszcze powtórzę milion razy: UWIELBIAM. Rozmowę. Otwartość. Humor. To, że właśnie wtedy mam okazję poznać mojego rozmówcę. Tak było też tym razem. Piotra znam od początku mojego tanga, ale poza „Cześć” nigdy nie zagłębiliśmy się w pogawędkę. Nie wiem też, czy lubiłabym go, za przeproszeniem, cieleśnie, bo „nie mieliśmy okoliczności” hehe… A jednak to jego postanowiłam wziąć na tapetę. Też się zdziwił.
Niekonwencjonalnie zaczęliśmy nasze spotkanie. Było przed południem, a my…

Zaczęliśmy od lufy, więc rozmowa powinna dobrze się potoczyć.

W trakcie wywiadu zwyczaje są utarte: to oficer prowadzący zadaje pytania, a przesłuchiwany na nie odpowiada. Ale ja chciałbym zrobić fikołka.

I?

Co ty tu robisz?

Przyszłam cię przesłuchać.

A czym sobie zasłużyłem?

Po pierwsze: jesteś ze starej gwardii polskiego tanga. Po drugie: jesteś estetyczny, co, niestety, ku ubolewaniu pań, w naszym tangu nie jest takie częste.

Jaki tam estetyczny?! Coś mi na czole wyskoczyło, a konkretnie w jego północno-zachodnim rewirze. I co ja mam teraz zrobić?

Po trzecie: jesteś dowcipny i sympatyczny, o czym nie wszyscy wiedzą, bo masz opinię nadętego gbura, ponieważ się alienujesz.

Alienuję to pół biedy. Zarzut główny: „z nikim nie tańczy”.

Też. Ale od kiedy sama próbuję prowadzić, mam więcej zrozumienia dla wybredności. Odpowiadając na twoje pytanie: przyszłam, żeby cię wymaglować. I bardzo się cieszę, że się zgodziłeś. Rozrost środowiska tangowego ma swoje plusy: socjeta jest większa, ale ma tez minusy: pełno jest tangowego badziewia. A że ja lubię jakość, to pytam: gdzie byłeś, jak cię nie było?

Jeżeli masz na myśli ostatni okres, to rzeczywiście mnie nie było.

Mam na myśli okres ostatnich siedmiu lat.

Aaa, siedmiu lat… (Zamyślił się. Westchnął. Ze trzy razy). Nie, no to byłem, a przynajmniej bywałem!

Gdzie i z kim?

Rzadko bywałem na milongach. Żeby się wybrać, kosztowało mnie to dużo wewnętrznych postanowień i obietnic.

Skąd ten opór?

(Myśli. Przewraca oczami jak moja córka, kiedy „się czepiam”. Wreszcie wystękał).

Ze względu na ten niespecjalnie wysoki poziom, o którym wspomniałaś. Szedłem, kiedy miałem pewność, że będzie tam osoba, z którą świetnie się rozumiemy tanecznie: Magda, Asia, wcześniej Kasia Kosik, i dzięki temu wieczór będzie satysfakcjonujący.

Wachlarz masz mocno ubogi: trzy tancerki do wyboru. I on się przez te siedem lat nie zmienił. Tyle że Kasi dawno nie widziałam, więc masz dwie.

No tak, ale jest jeszcze Mycha (Magda Myszka), która mieszka w Warszawie.

No to masz trzy. Stan się nie zmienił.

Wachlarz jest oczywiście szerszy, ale z wymienionymi paniami miałem szczęście rozwijać się tanecznie, więc nie jest to bez wpływu. Bardzo dużo zawdzięczam Magdzie (Bochińskiej), z którą stawialiśmy pierwsze tangowe kroki. Wspólnie odkrywaliśmy, jakie tango może być. To dzięki niej pojawiły się pierwsze promyki zrozumienia wagi korzystania z podłogi. Wymagało to potem wielu lat praktyki i drążenia, ale to właśnie Magda przetarła ten szlak. Obecnie mam przyjemność i zaszczyt pracować i uczyć się z Asią (Jabłońską). Jej analityczny umysł, skaner i sensor błędu są nie do przecenienia. Dużo też zawdzięczam Kasi, z którą przez krótki czas pracowaliśmy. Robi na mnie duże wrażenie to, jaką już wówczas miała świadomość ruchu. Jej rezygnację z tanga uważam za wielką strata dla polskiego, a zwłaszcza warszawskiego środowiska.

(Kasiulek Koksik aaa!!! Wracaj!!! Boski z tęsknoty osiwiał!!! I w tym momencie wywalił kawał naszej rozmowy. O tym, że mamy wielu nauczycieli, którzy pięknie mówią, ale jak się potem na nich patrzy, niespecjalnie widać paralelę między tym, co od nich słyszysz, a tym, co widzisz. I o tym, że żaden z nauczycieli nie jest w tangu na co dzień, bo każdy jest w swoim. Nie chciał wyjść na marudę i krytykanta 😆 ).

Widziałam dwa twoje pokazy z Asią. Jeden w Wilanowie, kiedy przyjęliście moje zaproszenie, a drugi – dawno temu na Miedzianej. I to ten pokaz utkwił mi w sercu i emocjach, chociaż ten w Wilanowie też był świetny. Jednak to na Miedzianej rozdziawiłam buzię.

Pamiętam ten pokaz. Nie był pozbawiony błędów, ale mimo to ciepło go wspominam.

Na żywo to na żywo, różnie może się zdarzyć.

Tak, błędy są naturalne. Dzięki temu widać, że tango jest żywe. Chyba że ktoś robi choreografię, którą przećwiczył milion razy.

I tak się zdarza błąd.

Oczywiście.

Oglądałam pokaz pary, która generalnie jest świetna, a był to jeden z gorszych pokazów, jakie widziałam na żywo (tu oplotkowaliśmy rzeczoną parę, musiała mieć mocno czerwone uszy. I wywalił cały kawał naszych zachwytów i jego cmoków nad estetyką ruchu Magdy i Mychy. Skandal!). Co dla ciebie jest w tangu najważniejsze? (Zaległa dłuuuga cisza… Baaaardzo długa…).

To trudne pytanie (powzdychał jak królewna do rycerza walczącego ze smokiem o jej cnotę). Pytasz o aspekty techniczne?

O wszystko. Jesteś nauczycielem, ale chyba tańczysz też dla przyjemności? Pytam, bo to nie jest oczywiste. Moim zaskakującym odkryciem jest to, że nie każdy nauczyciel to robi.

Oczywiście, że tańczę dla przyjemności. Tylko, że jeżeli to ma być naprawdę przyjemne, to musi być bardzo dobra relacja w tangu między partnerami.

A kiedy się ona tworzy?

O właśnie… (Matko! Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że facet może wzdychać z takim uniesieniem). O dobrej relacji, a co się z tym wiąże: o dużej emocjonalności – nie mówię o erotyce, którą często przykleja się do tanga – stanowi triada: partnerka, partner, muzyka. Żeby mówić o emocjonalności i relacji, musi być wysoka technika u obojga. Ktoś kiedyś autorytatywnie rzucił Magdzie, że w tangu ważne są emocje, a nie technika. Odpowiedziała, że jeśli ktoś na skutek braku techniki ją depcze i wypycha z osi, to faktycznie rosną w niej specyficzne emocje. I to jest w punkt: emocji można szukać tylko wtedy, jak ma się technikę.

Dokładnie tak samo uważam.

Chcąc zinterpretować, dla przykładu, utwór Troilo z jego bogatym repertuarem: zmian tempa, pauz, przyspieszeń, akcentów, przeplatania się partii melodycznych i rytmicznych, obydwoje partnerzy muszą mieć warsztat w postaci umiejętności korzystania z podłogi, świadomości operowania centrum, zrozumienia roli objęcia dla transferu informacji etc. Zatem nawet gdyby partner był sumą Achavala, Chicho i Arcego z domieszką Godoya, a okaże się, że partnerka trzepie się w objęciu i lata od burty do burty, nie panując nad własnym przemieszczeniem, ni w ząb nie rozumie korzystania z podłogi, myśli, że dysocjuje, a de facto skręca się w relief egipski – nic z tego nie będzie (westchnął jak młody Werter w ostrej fazie cierpienia). Wtedy to jest droga przez mękę. Ale to wytnij.

O nie! Właśnie to podkreślę. Od kiedy usiłuję prowadzić, to wiem, że to bywa droga przez mękę, mimo że jako prowadząca mam jeszcze ubogi repertuar.

Prowadzenie jest bardzo trudne, ale nie mniej trudna jest rola partnerki.

Uważam, że to są dwie różne umiejętności.

Dwie absolutnie różne umiejętności. Jako partner chciałbym…(zamyślił się. Westchnął ze dwa razy. Przewrócił oczami. Romantyk, jak nic!) … sobą, swoją techniką, nie przeszkadzać partnerce w jej bardzo trudnym zadaniu, ale chciałbym również, aby w moim bardzo trudnym zadaniu, swoim brakiem techniki partnerka nie przeszkadzała mnie.

Odnoszę wrażenie, że ważność techniki deprecjonują ci, którzy myślą, że tańczą tango, a tak naprawdę to zrobiło się coś takiego, że do tanga wrzuca się wszystko: wicie węża strażackiego, tarzanie po podłodze, dziwaczną muzykę. Dla mnie to z tangiem nie ma nic wspólnego. Można nietangową muzykę zatańczyć tangiem, ale jak nie ma tangowej muzyki i nie ma tanga, tylko jakieś swobodne hasanie, to TO nie jest tango. W ogóle uważam, że tango NIE jest dla wszystkich, z wielu względów. A ty, co o tym myślisz?

Oczywiście, że nie jest dla wszystkich (jak on się cudnie ze mną zgadza. Z jakim wdziękiem!). Żadna dyscyplina ruchu nie jest dla wszystkich. Żadne hobby nie jest dla wszystkich.

Ale dzięki temu, że różne wygibańce zaczęło się nazywać tangiem, spora rzesza ludzi myśli, że tańczy tango. To też jest biznes (nieraz słyszę, że jestem zarozumiała, że liczy się „tańczenie sercem”. Sorry: wygibańce i ocieractwo to żadne tańczenie i ja w tym uczestniczyć nie zamierzam, bo jest to po prostu szkaradne). Ale chciałam teraz o konkrecie: zdarza się na warszawskich milongach, że tańczę z jednym, drugim, trzecim… Mają spory tangowy staż. I mi niewygodnie. Niedobrze. I myślę sobie: cholera, nie umiem tańczyć! Tyle lat psu w tyłek. Jest mi źle. I nagle… zjawia się ON, niekoniecznie na biało… Cholera, umiem! Jest mi wygodnie, przyjemnie, cudownie.

Mówisz o osobach, dla których rozwój taneczny nie jest, delikatnie mówiąc, największą życiową ambicją. Słyszałem, że mówi się o nich „wiecznie początkujący”.

A powiedz im to.

Wiem. Na szczęście wśród tych ludzi są też tacy, którzy doznają olśnienia i zaczynają brać lekcje prywatne, chodzić na warsztaty, wracają do podstaw. Zasługują na wielki szacunek, że chcą coś zmienić, wyjść ze strefy komfortu.

Nauka tanga jest jak nauka języka. Jak się załapie bluesa, to chce się więcej i więcej. Jeśli jakiś język ci się podoba, to nie chcesz dukać, tylko chcesz umieć kwieciście przemówić. Jeżeli tango cię złapie za serce, to chcesz więcej i więcej, ale też w lepszej jakości (podczas mojej wypowiedzi seksownie mruczał i z entuzjazmem przytakiwał). Natomiast z moich obserwacji wynika, że 60 %, a po mniej udanej milondze szacuję, że 80, nawet nie ma pojęcia, że jest wyższy level.

Tak, tych progów jest bardzo dużo, co znajduje odzwierciedlenie w imprezach o różnym poziomie. Od masowych, gdzie średnia poziomu tańca jest dość niska, aż do imprez „tajne przez poufne”, na których ten poziom jest znacznie wyższy. Chyba wszyscy o tym słyszeli.

Nie, nie wszyscy. I niech tak zostanie. Ludzie nie rozumieją, że maratony mają różne rangi i na niektóre po prostu się nie dostaną. Nigdy.

Na niektóre potrzebna jest personalna inwitacja. Są takie, które w ogóle nie mają stron internetowych. I na takich maratonach ten, kto poszukuje wysokiego poziomu, może potańczyć bez stresu o jakość.

Na jakichkolwiek maratonach jest jednak wyższy poziom niż na miejscowych milongach. Kiedy ktoś decyduje się jechać i tańczyć trzy dni niemal do upadłego, to jest większa szansa, że polubił, uczy się i coś tam umie. Wtopa też się może zdarzyć, ale statystycznie rzadziej niż na milondze. Słabość maratonów tajnych przez poufne polega na braku dopływu świeżej krwi. Mamy w Warszawie maraton dla przyjaciół i też podobno różnie tam bywa.

Nie wiem, który masz na myśli, ale przyjaciel nie zawsze oznacza dobrego tancerza. Przyjaciel to przyjaciel, więc wierzę, że atmosfera jest przyjacielska.

Jeden z uczestników powiedział, że trzeci rok z rzędu ten sam skład wiał nudą. Stąd moje pytanie: jeździsz na te maratony z inwitacją osobistą, czy tam jest dopływ nowych ludzi? Czy jest jednak hermetycznie?

Jest dopływ.

A skąd takie zaproszenie dostajesz?

Nie wiem. Ja siedzę pod swoim stołem, nawet profil na Facebooku założyłem niedawno (brawo! Zalajkował już ze trzy moje posty, czyli umie!). Nie wiem, skąd włodarze tych imprez mają mój namiar. Raz w Moskwie jedna pani podeszła do mnie i powiedziała, że widzi, jak z Asią tańczymy, i że byłaby szczęśliwa widząc nas na swojej imprezie. Ale zazwyczaj zaproszenia docierają do Asi, która jest zdecydowanie bardziej rozpoznawalna.

Widziałam cię tydzień temu na milondze. Tak siedziałeś, jakbyś miał kaptur na głowie i robiłeś wszystko, żeby nikogo na około nie zauważać. Masz raptem trzy partnerki, z którymi tańczysz. Czy poza nimi naprawdę nikogo nie ma? Są przecież tancerki młodego pokolenia prowadzące zajęcia, pracujące z ciałem.

Nie idź tą drogą. Co z tego, że pracują z ciałem?

Teraz taka moda: stretching, pilates, girokinezis, joga… Dobrze że do triatlonu nie gonią.

Wszystkie te formy ruchu bardzo popieram, natomiast nie widzę związku pomiędzy ilością zaangażowanego czasu w bieganie maratonów, trening karate czy rozciąganie a rozwojem tangowym.

Rozciąganie też nie? Przecież rozciągnięte ciało jest elastyczniejsze, zatem i sprawniejsze, więc łatwiej nad nim panować.

Rozciąganie: tak, ale nie jest ono gwarancją sukcesu w tangu. Miewałem uczennice, które rozciągają się zawodowo, bo są joginkami, instruktorkami pilatesu czy stretchingu, i nie miało to bezpośredniego przełożenia na jakość w tangu, nie rozwijały się szybciej niż damy oderwane od biurka.

Żeby trzaskać wysokie boleo, trzeba być rozciągniętą, nie ma zmiłuj.

Żeby trzaskać wysokie boleo, trzeba mieć elastyczny mięsień biodrowo-lędźwiowy i czworogłowy uda. Niektóre panie mają to fabrycznie, a pozostałe rzeczywiście, jeśli mają apetyt na wysokie boleo, powinny rozciągać wyżej wymienione mięśnie. Ale nie jest tak, że regularna praktyka stretchingu całego ciała wydatnie wpłynie na rozwój tangowy. Nie! Chcesz być dobra w stretchingu, znajdź instruktora, który ci nie pozrywa połowy mięśni na pierwszych zajęciach, bo potem i dobry instruktor cię z tego nie wygrzebie. I ćwicz stretching. Chcesz być dobra w tangu – schemat postępowania taki sam. Zrozum tango, jego technikę, o co w nim chodzi…

A o co chodzi?

Zapraszam na warsztaty. Mówimy o tym z Asią cały czas (pogawędziliśmy o terminach, które przez zarazę wzięły w łeb. Ale! Będzie sierpniowy obóz! Szczegóły TU).

Myślisz, że warto dbać o swoje ciało w jakiś szczególny sposób?

Po ludzku: pewnie, że warto. To jest tak jak z samochodem: nic mu nie dolega, ale czasem trzeba wymienić olej. Tak samo z ciałem: nic mi specjalnie nie dolega, ale czasem warto pójść do kogoś, kto się zna na aparacie ruchu i zrobić przegląd. Zazwyczaj jest tak, że w samochodzie olej wymienimy, ale sami siebie zaoramy do końca i dopiero jak już gorzej być nie może, przyczołgujemy się do lekarza czy terapeuty.

Nie jesteśmy uczeni właściwej hierarchii wartości.

Otóż to. Wydamy wszystkie pieniądze, żeby wrócić do zdrowia, ale ani grosza, żeby zdrowie utrzymać.

Na milongach dziewczyny pożytku z ciebie nie mają, a jak twój grafik z lekcjami prywatnymi?

Panie, które narzekają, że ich nie zauważam, powinny sobie uświadomić, że dzieje się to z dokładnie tych samych powodów, dla których one same „nie zauważają” wielu panów (sprawdziłabym, czy umiesz zrobić mi dobrze. Ale nie, to nie, o!). A z kolei ja też wiele razy w życiu byłem „nie zauważany”. Samo życie. Trzeba wyciągać wnioski. Kiedy zaczynałem i byłem przezroczysty dla wielu partnerek, nie stawałem przed nimi na baczność, pytając: „Zatańczymy?”, tylko rozwijałem się, pracowałem nad swoim tangiem, aż któregoś dnia zacząłem być zauważalny. A grafik mam zajęty. Ale plan jest taki, że będziemy robić z Asią więcej zajęć warsztatowych w Warszawie. Kiedyś zresztą mieliśmy grafik na cały rok i zajęcia raz w miesiącu. Myślimy, by do tego wrócić, a nie tylko ogrywać Dolny Śląsk.

– Czemu chcecie wrócić do Warszawy?

Urodziłem się w Warszawie, mieszkam tu prawie pół wieku, chciałbym kaganek oświaty tangowej nieść również tutaj.

Przejdźmy do muzykalności. Osobiście uważam, że muzykalność jest moją największą zaletą w tangu. Dzięki temu partnerzy lubią, a i dziewczyny, które prowadzę, mimo mojego bardzo skromnego repertuaru jakoś się ze mną nie nudzą. Myślisz, że muzykalność się ma? Czy można ją wytrenować?

Znowu: technika. Choćbyś miała nie wiem jaką muzykalność, to ciężko będzie wyrazić ją tańcem, jeśli nie będziesz miała ku temu narzędzia. Możesz w swojej muzykalności się dusić właśnie przez brak techniki.

Mam tak jako prowadząca. Znam utwór, wiem, co za chwile będzie, chcę to wyrazić, zaakcentować, ale zgranie tego z techniką jest trudne.

Trzeba mieć dużą świadomość techniki, żeby wyrazić to, co ci w duszy gra, co podpowiada muzykalność. Nie wiem, czy można się muzykalności nauczyć. Zajęcia z muzykalności na pewno podpowiadają pewne rozwiązania: jak rozwiązać synkopy, gdzie przyspieszyć, kiedy i jak wyczekać muzykę, czy podpiąć się pod rytm tanga, bandoneon czy śpiewaka. Myślę, że takie zajęcia są ważne, otwierające, ale czy są gwarancją przyswojenia sobie trudnej sztuki muzykalności? Niektórzy mistrzowie argentyńscy są świetni technicznie, ale muzykalnie rozjeżdżają utwory, które tańczą. Więc jak ktoś tego nie ma, nie czuje, to mimo doskonałej techniki nie będzie w stanie tym operować.

Bardzo często ludzie mylą poczucie rytmu z muzykalnością. A przecież to są dwie różne rzeczy.

Absolutnie! Poczucie rytmu jest pierwotnym poziomem muzykalności i bazą. Jak ktoś ma poczucie rytmu i umie człapnąć do bitu, to może zacząć mówić o tańcu.

Można mieć poczucie rytmu i nie być muzykalnym, ale nie można być muzykalnym bez poczucia rytmu.

Zdecydowanie. (W pierwotnej wersji tekstu było: oczywiście. I przy tym zrobiłam komentarz, że powiedział to w sposób natchniony. Słowo „zdecydowanie” mi nie pasuje, ale skoro zapewniam autoryzację, niech ma!).

Czy można w sobie wyrobić potrzebę rozwijania się w tangu? Doskonalenia się? Czy jednak to się w sobie ma lub nie? Ja mam taką teorię, że jak tango cię złapie za gardło, to nie masz wyjścia, chcesz więcej, drążysz, idziesz dalej. Cała masa ludzi traktuje tango jak zajęcia z fitnessu: chodzą sobie na lekcje grupowe raz w tygodniu, nie praktykują, nie uczestniczą w milongach i potrafią tak chodzić latami. Tacy też są potrzebni, dzięki nim nauczyciele mają na rachunki.

Jest też liczna grupa, która się nie uczy, a tylko chodzi na milongi. Trwa to latami. Jakoś wepchną partnerkę w krzyżyk, jakoś wyszarpią nią ocho i promienny uśmiech nie schodzi im z twarzy. Widocznie daje im to jakiś poziom szczęścia.

Zamiast biegać wokół bloku, poczłapie sobie po parkiecie przytulony do wyperfumowanej, ładnie ubranej kobiety.

Nie rozumiem też postawy pań, które się na to decydują. Sprawiają wrażenie, jakby absolutnie niczego nie oczekiwały od partnerów, od tańca, z wyjątkiem jednego: żeby je poprosił. Wracając do zaangażowania w taniec panów: od kiedy pamiętam, nie byłem zainteresowany ani tańcem, ani niczym, co z tym związane. Zwiewałem z dyskotek w podstawówce, nie chciałem iść na balet ani nie oglądałem łyżwiarstwa figurowego w telewizji. Ale kiedy życie wrzuciło mnie w tango i okazało się, że trochę czasu tu spędzę, chciałem to robić w sposób nieurągający godności partnerki. To znaczy stworzyć z nią na czas tandy partnerską, opartą na szacunku relację, a nie traktować ją, jak bezwolną marionetkę, więc się przykładałem, uczyłem, rozwijałem. Zresztą nadal to trwa. Twierdzę, że jest o wiele więcej do zrobienia przede mną, niż za mną, bo szczebli na drabinie tangowego rozwoju jest nieskończenie dużo. Każdy siedzi na innym szczebelku, ale przed każdym jest o wiele więcej do zrobienia, niż się zrobiło. A wracając do pytania: co motywuje niektórych tangowiczów, by tak konsekwentnie się nie rozwijać – nie wiem.

Panowie nic nie robiący zawsze znajdą amatorki swojego nic nie umienia. Natomiast panie w pewnym wieku (mówi się, że wiek i wygląd nie ma w tangu znaczenia, ale tak nie jest) jeśli nie idzie dalej i jest z nią niewygodnie nawet temu, co nie umie, to taka pani już amatora swojego nie umienia nie znajdzie.

Może tak być.

Z drugiej strony: moja tangowa przyjaciółka Ela powiedziała, że usłyszała od Argentynki, iż dobra partnerka umie zatańczyć z każdym… (tak, warto było przyjść, by popatrzeć, jak uroczo przewraca oczami)… tylko po co? Uważam, że dobra tancerka nie chce tańczyć dla męki. Kasia Chmielewska kiedyś powiedziała, że jak partnerka nie ma zasobów, to i Sebastian Achaval nie wyrzeźbi. Jak partner nie umie, to i Roxana Suarez mu nie pomoże.

Święte słowa! Z pustego i Salomon nie naleje.

Niektórzy panowie twierdzą, że dobre tancerki nie siedzą, tylko bez przerwy tańczą.

Och… Ileż jest tych mitów tangowych… Zaryzykowałbym kompletnie odwrotne stwierdzenie: dobra tancerka, ponieważ zna swoją wartość, będzie precyzyjnie selekcjonować partnerów, a nie brać hurtem, co się nawinie. Ergo: będzie siedzieć więcej. Ale żadnej reguły oczywiście nie ma.

Te mity krążą wśród tych, co o drugim, a na pewno o trzecim szczebelku tangowego wtajemniczenia nie wiedzą nic i poza miejscowymi milongami nigdzie nie bywają. Tyle samo też jest prawdy w stwierdzeniu, że jak kobieta zaczyna prowadzić, to jej nie proszą (tym razem uśmiał się serdecznie). Trochę w tym prawdy jest. Nie proszą ci, co nie umieją, bo wiedzą, że będą zdemaskowani. I dobrze. Przynajmniej ma się spokój od niechcianych cabeceo. Czyli znowu wracamy do świadomości. Nie wiem, co by się musiało stać, żeby taki ktoś miał szansę ją poszerzyć.

W kółko słyszę, jak dziewczyny narzekają, że panowie się nie rozwijają. Ale jaką mają mieć motywację do rozwoju, skoro mimo niekiedy bardzo niskiego poziomu na milondze tańczą cały czas? Dziewczyny po części odpowiadają za ich świetną samoocenę i tangowe spełnienie. Gdyby odmawiały, to może w zwojach mózgowych jednego czy drugiego pana pojawiłby się przebłysk, że może coś bym zmienił, czegoś się poduczył, podciągnął się, bo po raz kolejny poszedłem na milongę i z jakiegoś powodu wszystkie mi odmawiały. Problem jest jednak bardziej złożony, bo pań jest znacznie więcej w środowisku i tańczą, aby nie przesiedzieć całej milongi.

Ja tego nie rozumiem. Moja dusza woli przesiedzieć niż się umordować z tym, który mnie wygina, szarpoli i generalnie muszę walczyć o przeżycie. Ale to ja. Natomiast całe mnóstwo dziewczyn przychodzi, żeby tańczyć z kimkolwiek. U nas jest mniej tego aspektu socjalnego. Ci, którzy nie wyjeżdżają i nie znają innych miejsc, przychodzą, żeby tańczyć hurtowo i przodują w tym panie. Natrzaskać, byle więcej, wtedy uważają milongę za udaną. W Argentynie najpierw jest spotkanie, pogawędka, biesiada, a taniec dopiero któryś, przy okazji.

Na milongach w centrum Buenos Aires też się tańczy na akord. Z tego powodu, że są tam turyści. A na obrzeżach, gdzie niespecjalnie łatwo dotrzeć osobom z zewnątrz, zupełnie inaczej to wygląda. Milonga przypomina stołówkę, gdzie tańczy się przy okazji spotkania rodzinno-towarzyskiego, a nie rzeźnię tangową, gdzie liczy się zaliczenie jak najwięcej tand. Więc to prawdziwe oblicze tanga w Buenos, nieskażone rozpalonymi do białości gośćmi spoza Argentyny, wygląda zupełnie inaczej.

Z moich wieloletnich obserwacji wynika, że nie ma co oczekiwać, że dziewczyny będą odmawiać. Dla niektórych jakość nie ma znaczenia, bo same jej nie mają. Inne zatańczą, chociaż po tandzie przewracają oczami. Każdy ma swoje priorytety. Ja szukam w tangu przyjemności.

Tak… (Normalnie wrócę do niego, żeby jeszcze się ze mną pozgadzał).

Nieraz, kiedy uznam, że potraktuję to jako fitness, dam się przegonić po parkiecie. Czasem ze względów towarzysko-grzecznościowych uciszam mą duszę i dam się przeszargać. Ale mam też takie doświadczenie, i to niejedno, że kiedy mężczyzna poczuł przyjemność w abrazo, stwierdził: idę się uczyć, chcę więcej. Zmotywowała ich przyjemność, a nie odmowa. Czasem się zdarza, że pytają, co jest nie tak.

Ze świecą takich szukać.

Częściej, zamiast drążyć, wolą się obrazić.

No tak… Ostatnio nawet bywam na milongach i zdarzyło mi się zatańczyć z pewną damą. W ogóle tańczyłem z paniami, z którymi generalnie nie tańczyłem.

Niemożliwe!

Tak było!

Gdzie?!

W „Małej Warszawskiej”. Wzmiankowana Pani po wszystkim stwierdziła, że ma nadzieję, że nie za bardzo mnie podeptała. Ugryzłem się w język, bo chciałem…(niestety wywalił, co chciał powiedzieć). Ale w zasadzie doceniam jej troskę…

Mnie się zdarzyło, że na pytanie: „I jak było?”, odpowiedziałam: „Jak z większością. Usiłujesz trzaskać figury, ale chodzić nie umiesz”.

Tak, to ciekawe. Jak proponujemy z Asią warsztaty z trudnych figur, to panowie chętnie się zapisują. Natomiast jak chcemy mówić o sprawach elementarnych, bazie tanga: jak powinno wyglądać objęcie, na czym polega relacja czy korzystanie z podłogi – o tym ostatnim wszyscy mówią, mało kto rozumie i robi – to chętnych nie ma, a jeśli, to zgłaszają się same panie.

Korzystanie z podłogi… Teraz jest inaczej. Kiedy ja zaczynałam, coś o podłodze mówili, ale nie pokazywali, jak „to” robić. Teraz pokazują, oczywiście ci bardziej świadomi. Ci, którzy zaczynają teraz, mają łatwiej. A dinozaury z piętnastoletnim stażem dalej nie wiedzą, co w podłodze piszczy. Tango z podłogą jest o niebo przyjemniejsze niż bez.

Nie istnieje tango bez podłogi. Bez podłogi są tylko ruchy, kroki przypominające tango. Natomiast czy ci, którzy teraz zaczynają, mają łatwiej? Nie wiem, to jest trochę miecz obosieczny. Rozrost środowiska, o którym wspomniałaś na początku, wygenerował nam też całe zastępy osób, które bardzo szybko odnajdują w sobie głębokie przekonanie, że mają innym coś do przekazania w dziedzinie tanga (dzisiaj służby operacyjne doniosły mi o kolejnym „nauczycielu”, który lata po ludziach, chcąc wepchnąć im swoje „lekcje”. Zgroza!). Gdy na milondze widzę, że na każde pięć osób jest czworo nauczycieli, to nachodzi mnie myśl, że chyba coś jest nie tak. Jak adept dobrze trafi, to z całą pewnością ma dziś łatwiej. Kiedy ja zaczynałem, w wiedzy tangowej był spory chaos.

Kasia Chmielewska mi powiedziała, że nikt na początku nie uczy się dobrze. Coś w tym jest. Ciało nie od razu jest na wszystko gotowe.

To zależy. Są osoby, które od samego początku chcą „tańczyć, tańczyć, tańczyć”, a są takie, które mówią: „Spokojnie, po kolei, naucz mnie osi, przemieszczenia, a na taniec przyjdzie czas”, więc nie do końca się z tym zgodzę.

Ale tych jest mniejszość.

OCZYWIŚCIE! (Zagrzmiał! W jego oczach widziałam gromy i dezaprobatę dla abnegatów, laików i niefrasobliwych niekompetenciaków. „OCZYWIŚCIE” powtórzył ze trzy razy). Niemniej zdarzają się osoby, które bardzo świadomie podchodzą do sprawy.

Osoby świadome nie pójdą do samozwańczego nauczyciela, tylko popatrzą, porozmawiają, posłuchają podpowiedzi.

Mam obawy, że osoba początkująca kompletnie nie rozróżnia. Może pogadać, ale z kim? Pewnie też z osobą początkującą o podobnym światopoglądzie, a nie z osobą, która dużo wie i dobrze pokieruje.

To zależy. Pamiętam siebie, jak zaczynałam. A ja też, tak jak ty, lubię się schować pod stół i nie jestem przyjaciółką całego świata. Ale doszłam do wniosku, że to jest w moim interesie, żeby się integrować i dowiadywać. Więc pytałam tych, którzy w moich oczach umieli. Oczywiście odbiór początkującej bywa złudny. Spora część nadal umie tak jak wtedy. Teraz myślę, że można sobie namieszać w głowie, więc dobrze przejrzeć internety, żeby wiedzieć, kogo pytać. Poza tym jak tango cię pochwyci, to czujesz: trzeba gdzie indziej, trzeba dalej… Teraz pytanie: czy początkujący jest w stanie od razu nauczyć się przyjemniejszego prowadzenia ocho? Bo najpierw leci się z prowadzeniem łapami.

Myślę, że można od razu nauczyć się przyjemnego prowadzenia ocho, ale muszą być spełnione dwa warunki: trzeba być świadomym i pracowitym oraz trafić do osoby, która sama to potrafi.

W kontakcie tangowym nie każdy, kto ładnie wygląda, jest przyjemny. I nie każdy źle wyglądający jest nieprzyjemny (tu sobie omówiliśmy estetykę versus wygodę tańczenia. Znów niektórzy z pewnością mieli czerwone uszy heh).

Kiedy Byliśmy z Asią w Buenos, jeden z nauczycieli powiedział nam: albo pięknie wyglądacie, albo super przyjemnie tańczycie. Jeśli chcecie to zsumować, to łatwiej będzie się wziąć za dwanaście prac Heraklesa. No ale co robić? Podjęliśmy z Asią te nierówne zapasy… (tu wywalił kawał rozmowy o tym, że… No dobra, skoro wywalił, niech będzie, ale szkoda!). Sporo ćwiczyliśmy. Dużo zawdzięczam naszym treningom. I, co ciekawe, do mojego rozwoju zdecydowanie najbardziej przyczyniły się wspomniane dziewczyny, a nie mityczni nauczyciele z Argentyny.

Za sukcesem mężczyzny zawsze stoi kobieta. Ty masz trzy.

Dokładnie. I nie ma wśród nich żadnej Argentynki. Chociaż brałem nieprzyzwoitą liczbę lekcji prywatnych u pierwszoligowych nauczycielek z Argentyny, tylko niektóre były zaangażowane. Zaskakująco często bywałem negatywnie zaskoczony.

To jest też główny problem samozwańczych nauczycieli: oni nie mają pojęcia o swoich nieuświadomionych niekompetencjach i o tym, że nie umieją przekazywać wiedzy. Więc co z tego, że nawet nieźle tańczy i nawet nieźle się na to patrzy, a także nawet niezły jest w kontakcie. Jeśli nie ma zaplecza, jak to przekazać, to żaden z niego nauczyciel.

Ludzie są wpatrzeni w Argentyńczyków jak w jedyne źródło wiedzy, co w tej chwili jest mocno chybionym spojrzeniem. Tango wyszło z Argentyny mniej więcej ćwierć wieku temu i wtedy rzeczywiście jedynymi nośnikami tangowej wiedzy byli Argentyńczycy, ale od wielu lat tango nie jest wyłącznie argentyńskie, jest ogólnoświatowe. Świetni tancerze są w Japonii, we Francji, wszędzie. Mam tu na myśli tancerzy tanga socjalnego, a nie jego najbardziej efektownej odmiany – escenario, bo tych, poza granicami Argentyny nie jest dużo. Za to w Argentynie jest ich wielu! Na potrzeby rzesz turystów organizowanych jest w Argentynie mnóstwo imprez z tangiem w tle, tym najbardziej spektakularnym, a więc właśnie scenicznym – od spelunek, przez teatry i najbardziej luksusowe hotele aż po milongi i festiwale, gdzie owe pary uświetniają wieczór swoim pokazem. Ale tu tkwi pułapka na amatorów tanga. Panuje powszechne utożsamienie tanga pokazowego z socjalnym, a są to dwie kompletnie różne dziedziny. Showman, który właśnie zrobił olśniewający pokaz, może się okazać mocno rozczarowującym tancerzem socjalnym i vice versa, najbardziej pożądany na milongach partner nie zrobi równie pięknego pokazu, co osoba, która z show żyje. Z czego to wynika? Zupełnie inna jest specyfika tych dwóch odmian tanga. Różne są priorytety, a podobieństwa dość powierzchowne. By tańczyć zabójczo spektakularne pokazy, trzeba poświęcić mnóstwo lat ciężkiej pracy skupionej na czynnikach ważnych z punktu widzenia pokazu: jak się poruszać, by obtańczyć cały parkiet; jaką mieć sylwetkę, by być widocznym z najdalszego rogu sali; jak grać mimiką albo jak podrzucać partnerkę. Oraz, co jest niezwykle istotne, wszystko robi się tylko pod swoją partnerkę/partnera. Rozwijanie komunikacji z wieloma partnerkami jest tu kompletnie zbędne. Dla tancerza „milongowego” przeciwnie: komunikacja z wieloma partnerkami jest kluczowa. Podobnie jak przyjemne objęcie, wyraźne, ale subtelne prowadzenie czy swoboda improwizacji. Stąd, zdarzało się wcale nierzadko, że nasze polskie świetne partnerki po tańcu z guru sceny były, delikatnie mówiąc, rozczarowane.

To mnie akurat nie dziwi. Też przeżyłam rozczarowanie. Był doskonały technicznie, ale bez osobistego feelingu i zaangażowania w nasz taniec.

Dla wielu osób wystrzałowe show jest równoznaczne z tym, jakimi tancerzami socjalnymi i nauczycielami są performerzy, a nie zawsze tak jest. Feeling nie jest pierwszą rzeczą, która rzuca mi się w oczy, kiedy patrzę na pokaz escenario.

Wielu Argentyńczyków ściąga do Europy, a wcale nie mają ani wiedzy, ani umiejętności, ani kompetencji nauczycielskich.

Panuje przekonanie, że jak ktoś się urodził w Argentynie, to od razu z czwartym danem w tangu. To stereotyp: skoro Argentyńczyk, to o tangu musi wiedzieć wszystko.

Moi znajomi przyszli na kurs, bo on wyjeżdżał służbowo do Buenos i chciał błysnąć na tamtejszej milondze. Po powrocie powiedział: „Ania, miałem do czynienia z 40 Argentyńczykami, żaden nie tańczył tanga”.

Zaskakujące, prawda? Każdy Hiszpan uwielbia corridę, a każdy Francuz jest ekspertem od wina. Wiemy przecież, że tak nie jest. W judo, uważanym przez niektórych za sport narodowy Japonii, Japończycy od lat już nie brylują. Wracając do tanga: wielu mistrzów argentyńskich rzeczywiście ciągnie rozwój tangowego świata w górę, ale zdecydowanie nie jest tak, że każdy Argentyńczyk jest alfą i omegą tanga.

                                                             Fot. Magdalena Kowolik

Mówisz, że dla ciebie tango to wieczny rozwój. Czyli co robisz, aby się rozwijać?

Trening, trening i jeszcze raz trening. Planujemy też z Asią kolejny wyjazd do Buenos.

Czyli jednak Argentyńczycy.

Tak, ale świadomie wybrani. Kiedyś myślałem, że tango to tango i koniec. Wiele czasu upłynęło, zanim się zorientowałem, że różne style tanga są kompatybilne tylko w pewnym zakresie. Świadomy wybór nauczyciela musi być poprzedzony uświadomieniem sobie, czego właściwie w tangu szukam. Czyli jeśli chcesz się uczyć karate shotokan, to nie idziesz do mistrza karate kyokushin. A przecież jedno i drugie to karate. Czy jeśli cię ujmuje cygański styl gry na gitarze, to nie idziesz się uczyć u rockmana. Z tangiem jest identycznie.

Powiedziałeś, że nie uczysz się dawania profesjonalnych pokazów. To po co wydawać tyle kasy na Buenos?

Tyle kasy” wydaję na naukę tańca socjalnego, nie pokazowego, scenicznego.

Tango sceniczne a pokazowe to trochę co innego. To pierwsze jest na scenie, to drugie – na parkiecie wśród ludzi.

Tango sceniczne rozumiem jako typ tańca, a nie miejsce tańczenia. Escenario tańczone na imprezach tangowych jest tańczone między ludźmi, nie na scenie.
W ogóle nie lubię słowa „pokaz” w stosunku do siebie. Nie czuję, żebym miał kompetencje do „dawania pokazów”. Ja raczej prezentuję swój taniec, a nie robię show. Nie przygotowuję się, nie kształcę w kierunku dawania pokazów. Ostatnio nawet nie chciałem wiedzieć, do czego będziemy tańczyć. Prosiłem DJ-a, by coś wybrał, jest to dla mnie mniej stresujące.

                                                            Fot. Szymon Ferfecki

Ale jesteście z Asią zawodowymi tancerzami tanga argentyńskiego. Dajecie pokazy, organizujecie warsztaty, uczycie. Inwestujecie w swoje zawodowstwo.

Uściślając: uczymy się, żeby rozwijać nasze umiejętności taneczne, a nie uczymy się specjalnie pod dawanie pokazów. One są częścią naszej działalności, ale nie traktuję ich jako meritum. Zdecydowana większość figur czy przejść z naszych pokazów są zaczerpnięte z naszego tańca na milongach. Niewiele jest takich „specjalnie na pokaz”, nie stosujemy teatralności, nie uczymy się choreografii. Uczymy się tanga tanecznego, nie pokazowego (wywalił całą część o niestosowności trzaskania podnoszeń na milongach).

Od kiedy tańczysz? Zaczynałeś z Magdą?

Tak, zdecydowaliśmy się zapisać na tango w 2003 lub 2004 roku (znowu wywalił kawał historii. Ciut plotkarskiej. No trudno, nie będziecie wiedzieć :mrgreen: ). Przez dwa lata uczyliśmy się wyłącznie u Jasia Woźniaka i jestem mu przeogromnie wdzięczny za to, ile serca w to wszystko wkładał. Pamiętam, jak przed rozpoczęciem swojej lekcji dla początkujących z zazdrością patrzyłem na koniec poprzedniej lekcji dla zaawansowanych, na „klasę wyżej”, w tym na Kasię Chmielewską i Mateusza Kwaterkę. Podziwiałem, jak sobie świetnie radzą. Wspaniały czas, wspaniałe lata. Zaczęliśmy chodzić na Chłodną, którą zapewne pamiętasz (owszem). Magda tańczyła z różnymi panami, a ja przez pierwszy rok nie tańczyłem z nikim oprócz niej. Czułem się dalece niekompetentny i nie chciałem żadnej tancerki obarczać swoją nieumiejętnością tańca. Po roku dziewczyny zaczęły mnie wyciągać na parkiet. Wtedy dostałem tę moją ksywę, która chyba już nie funkcjonuje (Boski. Myślałam, że to o wygląd chodziło, bo chłopak był ładniusi z niego, oj ładniusi…A Magda jest Boska i funkcjonuje, bo nadal ładniusia jest).

W starej gwardii i owszem. A młodzi cię nie znają.

Tak. Jedna z dwóch pań, która mi tę ksywkę nadała, sprezentowała mi taką koszulkę.

Czas wszystko weryfikuje. Kiedyś podziwiałam wiele osób, teraz widzę, że są tacy sami od 10 lat. Estetyka ruchu jest czymś, czego nie da się wypracować, ma się ją lub nie – ale to jest ważniejsze przy pokazach. Im wyżej na tangowej drabinie, tym mniejsze możliwości znalezienia na zwykłej milondze odpowiedniej jakości…

Dlatego często ludziom sugeruję, żeby się zastanowili, czy rzeczywiście chcą się rozwijać. Na pewnym etapie przychodzą na milongi i mają z tego dużą frajdę. Potem, w miarę pozyskiwania świadomości i umiejętności technicznych, jest płacz i zgrzytanie zębów, że nie tak miało być! U osób rozwijających się pojawia się paradoks: chciałam się rozwijać, by tańczyć z coraz większą liczbą osób, lecz w miarę rozwoju coraz większej liczby osób unikam… Czasem lepiej nie zrywać kurtyny niewiedzy.

Ja bym jednak za nią z powrotem nie weszła, chociaż zdarza się, że na milondze jest tłum ludzi, a poza jednym tancerzem, albo i nie, nie ma nikogo, z kim tak naprawdę chciałabym zatańczyć. Dlatego w poszukiwaniu odpowiedniej dla mnie jakości po prostu wyjeżdżam.

Dlatego powinnaś rozumieć moje „trzy partnerki na krzyż”. Jest jeszcze jeden aspekt tego, że nie tańczę dużo. Mam wiele sportowych kontuzji, które łatwo się odnawiają. Wiele lat temu bywały takie milongi, po których ledwo mogłem dojść do samochodu i po których nie mogłem tańczyć przez kilka tygodni. Dopiero po długim czasie dotarło do mnie…

…zły dotyk…

Tak! Skojarzyłem, że partnerki z mniejszą świadomością techniczną zwyczajnie niszczą mnie fizycznie, podczas gdy z dobrymi partnerkami mogę tańczyć dowolnie długo i nic się nie dzieje. Od kiedy zauważyłem tę zależność, stałem się nadwrażliwy i wtedy pojawił się czarny PR, bo przyłazi i tylko z kilkoma tańczy, nos zadziera… Tymczasem ja chętnie zatańczę z panią, która nie jest gwiazdą parkietu, o ile nie będę później musiał się rehabilitować (wystraszyłeś mnie skutecznie i ja osobiście nie tknę Cię palcem normalnie!).

Nie spróbujesz, nie będziesz wiedział.

Niby tak, ale mam ograniczone zaufanie i czasami wolę nie próbować, niż cierpieć, stąd moja powściągliwość do eksperymentów (wyrzucił rozważania na temat tego, że czasami wizualna ocena bywa złudna i jest lepiej, niż wynikałoby z tego, co widać. Albo gorzej. I że są damy, które potrafią go skrzywdzić w czasie jednej tandy 🙄 ).

                                                     „Nie na siłę! Rozumie osoba?” 🙂 Foto: Szymon Ferfecki

Na koniec pytanie: łatwiej się do ciebie umówić na lekcję priv czy na przegląd kręgosłupa?

Tak źle i tak niedobrze. Co do terapii manualnej: pomagam ludziom już prawie ćwierć wieku. Mimo że nie mam reklam, wizytówek, zdarza się, że zabiegi mam od 7.00., więc tak z ulicy raczej trudno. Co do priv: jestem po operacji stopy, kolana mam mocno nadwyrężone, muszę się oszczędzać, więc moja dostępność na tym polu też jest ograniczona.

„Dzielny bądź! Zbierz się w sobie! Jak ją przestraszysz, może nie zauważy, że nie umiesz…” 😛 
Foto: Szymon Ferfecki

To co, zapraszamy na warsztaty?

Tak, zachęcam również do wyjazdów z nami. Ludzie są nieprzypadkowi. Wykształciła się grupa, która jeździ z nami regularnie od lat. Jest intensywnie, ale nie odpuszczamy z Asią: praca u podstaw, dłubanie w detalu, dwoimy się i troimy.

A do tego jest wesoło. Zatem: zapraszamy na sierpniowy wyjazd (szczegóły jeszcze raz TU).

Piotr Bochiński ukończył warszawski AWF. W 1997 roku, jeszcze w czasie studiów, zrobił pierwszy kurs masażu i od razu zaczął praktykować. Potem ukończył kolejne szkoły masażu i szkolenia z różnych odmian terapii manualnej (po prostu: nastawianie kręgosłupa), jak chiropraktyka czy osteopatia.