Po pseudozarazowej izolacji to był pierwszy maraton, który się odbył. Nie będę tu dyskutować na temat lęku/odpowiedzialności/zastraszaniu – nie chce mi się. Jak jest naprawdę – kto to wie… Ale wiem jedno: ja nie dam się wpędzić w wegetację za życia i dołączam do tych, którzy też się nie dają.
I tak sobie myślę, że zamiast pouczać, co kto powinien/nie powinien w sprawie zdrowia i choroby, lepiej zadbać o rzeczywiste relacje. Może zrobić w nich porządek, żeby reszta życia była przyjemniejsza? Może nie tracić czasu na osoby, które podcinają skrzydła? Może wyciągnąć wnioski z przeszłych doświadczeń? Może powiedzieć komuś, że się go kocha? Albo przeciwnie: może czas zostawić kogoś w spokoju i zrozumieć, że w tym wcieleniu nic z tego?
Matko, jakaś sentymentalna się zrobiłam. Ach, no tak: dzieje się tak, kiedy wpadam w powyjazdowy dół. Poziom endorfin spada… I powrót myślami do fantastycznych abrazos nie wystarcza…
Miejsce
Tegoroczna edycja odbyła się jak zwykle w Centrum Kultury Stara Rzeźnia (co ciekawe: w miejscu tym kiedyś mordowano zwierzęta, ale energetycznie ono jest już wyczyszczone…), jednak w innej sali. I to było super!
Więcej przestrzeni, okna, wygodnie ustawione stoły – dobre warunki do cabeceo, tańczenia i odsapki. A także do pogaduszek i integracji.
400 metrów powierzchni, 180 metrów parkietu, bufet dobrze zaopatrzony, uczestników odpowiednia ilość do wielkości miejsca, balans. Organizatorzy bardzo przestrzegali równowagi i udało im się.
Drugi kubek zasilił maratonową kolekcję.
Muzyka
Świetna. Nie słyszałam co prawda Joasi Kozłowskiej (za to chyba grał nie wymieniony tu Michał Kaczmarek..?), ale z przyjemnością stwierdzam, że na naszych polskich maratonach naprawdę fajnie nam grają (na Barocco też, ale o tym w następnym wpisie). Wiadomo: gusta muzyczne są różne. Ja mam swój: nie lubię smędolenia (przez niektórych zwanego romantyzmem) i jednego kopyta. Inna sprawa, że muzykę też się odbiera poprzez partnerów…
Poziom tangowy
Ja nie miałam ŻADNEJ słabej tandy. A miałam wiele fantastycznych… I nowe odkrycia… Biorąc pod uwagę moje wrażenia i bezkolizyjność na parkiecie, stawiam tezę, że poziom był bardzo dobry. Nie wiem, czy to z powodu wyposzczenia tangowego, w każdym razie wszyscy tańczyli chętnie i ze wszystkimi. Dla większości kwarantanna była łaskawa. Niektórym wrzuciła parę kilo, co się niestety przekłada na ciężkość parkietową. Mnie na szczęście oszczędziła, a właściwie sama się oszczędziłam, dbając o to, co jadam i pijam.
Organizacja
V Gryf, mój drugi. Na pewno nie ostatni!
Wszystko było jak trzeba, także w związku z nieco innymi warunkami. Podczas rejestracji mierzono temperaturę, wypełnialiśmy także ankiety z danymi. Minęły ponad 2 tygodnie i wszystko wskazuje na to, że będą bezużyteczne. Dwie osoby tańczyły w maskach. Moim zdaniem nie miało to większego znaczenia, ale jak komuś daje poczucie, że o siebie i innych w ten sposób dba – niech sobie zakrywa, co chce.
Atrakcje dodatkowe
Był, a jakże, flashmob, na którym nie tylko tańczyli tango, ale również jakieś takie cudactwo zwane belgijką, do której jest chorografia. Prosta, ale jest. Dobrze, że mnie tam nie było, bo jakby tak przyszło komu do głowy ze mną to popląsać, z pewnością finał byłby opłakany (z powodu zaburzonej lateralizacji nie jestem w stanie zapamiętać żadnej, nawet najprostszej choreografii, więc z pewnością wywołałabym niejedną stłuczkową katastrofę).
Ktoś nakręcił fajny filmik z tej belgijki, ale gdzieś mi zniknął. Edit: tajny współpracownik K. jest szybszy niż błyskawica, dzięki niemu możecie zobaczyć TO 😆 Te hocki-klocki wyczyniali pod przewodnictwem Adriana Grygiera, który nie tylko jest nauczycielem tanga, ale wraz z Dorotą prowadzą szkołę tańca, a poza tym Adrian to profesjonalny DJ i zawodowy wodzirej dobry na każdą imprezę (wesela, rocznice, bale karnawałowe), polecam!
Taneczna rodzina w komplecie. Dorota i Adrian Grygierowie to główni organizatorzy Gryfu.
Folklor
Były warsztaty, prowadzili je Anita Escobar i Adrian Luppi.
Jedyny folklor, jaki (z trudem) trawię, to chacarera (i to nie każda). Ale! Uważam, że czasem jest to sympatyczny przerywnik milongowy i jeśli któryś z panów mocno się uprze (bardzo mocno i kategorycznie), to tańcnę. Nawet się z tego przeszkoliłam, żeby nie wyglądać w razie czego jak najostatniejsza łamaga. Tu, na Gryfie, też czakarerzyli, a jakże.
Jak to na takiej imprezie – buty, ciuchy, biżuteria są nieodłącznym dodatkiem.
Stałym elementem jest także rejs po Odrze, a jakże, z tangiem. Pogoda dopisała, więc był to miło spędzony czas. Beze mnie, ponieważ nocowałam u wiedźmy i trochę zajmowały mnie także nasze wiedźmie sprawy.
Zbiorowe zdjęcie musi być! Ja rzadko na takich występuję, zwykle stoję/siedzę z boku.
Zdjęcie: Foto Milonguero.
Pozatangowo
W ostatniej części maratonowego popołudnia pozwoliłam sobie przyprowadzić gościa. Elena, u której nocowałam, jest nie tylko wiedźmą (tak tak…), jest też instruktorką kizomby. Przyszło jej do głowy, że może czas na nowe wyzwanie i będzie nim tango. Zelektryzowała zdecydowaną większość panów. Byli tacy wyrywni, co natychmiast chcieli z nią tańczyć 😈 Niektórzy myśleli, że to Blanka, moja córka (mają coś wspólnego, owszem) 😆 Oj, panowie… Jak Elena zdecyduje się na tango, wielu z was pożegna się z rozumem na długo…
Prawda jest taka, że uroda to jedno, ale wiedźmy mają pewną specyficzną energię i to ona tak naprawdę przyciąga jak magnes. Albo odstrasza. Tu nie ma szarości. Albo się nas kocha, albo nie znosi…
Drugi raz byłam na Gryfie.
I teraz mam nasze polskie dwie ulubione imprezy, na których nie wyobrażam sobie nie być: Beskid i właśnie Gryf. Tęsknię!
Zaczęło się wczoraj. Dzisiaj mój messenger rozgrzał się do czerwoności. „Słyszałaś? Widziałaś, kto daje pokaz?!”; „Co to za promocja tanga, jak pokaz dają amatorzy?!”; a także – i to mnie rozwaliło: „No weź coś z tym zrób!”. A co ja, cudotwórczyni? Nie mój cyrk, nie moje małpy.
O co chodzi?
O to, że na pewnej imprezie pokaz tanga mają dawać tancerze opisani przez organizatorów jako mistrzowie, a w oczach sporej części tangowej braci nie są nawet zawodowcami. Oczywiście nikt nie ma prawa ingerować w to, kto kogo sobie do czego zaprasza , ale to chyba dobra okazja, żeby zwrócić uwagę na kilka rzeczy.
Są imprezy różnego typu.
Dokładnie opiszę je w „Tangowych obyczajach”. Tu chcę pokazać specyfikę jednej, czyli organizowanej za środki publiczne, w prestiżowym miejscu. Tak, to ważne. Lokalne centrum kultury będzie miało mniejszy rozmach niż impreza na głównym placu w mieście albo w znaczącym, charakterystycznym obiekcie. Chociaż Centrum Kultury Wilanów jest lokalne, a razem zrobiliśmy wiele tłumnych milong i jeden mega tłumny koncert (halo Wilanów! Tęsknimy!).
Impreza pokazująca tango.
Może to być koncert, wtedy wszystko jedno, kto zatańczy. Naprawdę. Nawet amatorzy. Ludzie, którzy się nie znają, i tak będą zachwyceni. A ci, co się znają, będą mieli temat do poplotkowania 😆 Na koncercie ma znaczenie akustyka i kto gra (byłam na tangowym koncercie, gdzie skrzypek robił show, i na takim, gdzie skrzypaczka robiła atmosferę pogrzebową).
Co innego, jeśli przewidziana jest także milonga.
Zaczynający przygodę z tangiem nie rozumieją, dlaczego na imprezie, gdzie wstęp jest wolny i często są przyjemne okoliczności towarzyszące, rzadko, a najczęściej wcale, nie ma dobrych tancerzy. W Wilanowie byli. Jak myślisz, dlaczego? Dlatego, że mnie lubią? Część oczywiście tak. Część mnie mało zna, ale ceni za to, co piszę, za rzetelność. Tak, tak właśnie. Nie ściemniam, nie kłamię, nie manipuluję, nie zastraszam moich krytykantów – i to się przekłada na wyrobioną markę. Oczywiście moja opinia jest subiektywna, przefiltrowana przeze mnie, ale biorę pod uwagę także to, co wychodzi poza mój punkt widzenia. Nie każdy dobrze znosi moje upodobanie do neologizmów i kolokwializmów (no lubię, no…) oraz skłonność do ironii. Ale i tak mnie czyta, chociaż nie zmuszam I krytykuje, tylko rzadko ad rem, najczęściej ad personam. Z anonimami nie dyskutuję i usuwam, pod nazwiskiem nie mają odwagi… Czasem na priv, wtedy rozmawiamy.
Druga strona medalu jest taka, że często jestem proszona o wyrażenie opinii, a jak mówię: „sam/a powiedz!” – to nie, w życiu, żeby nikomu nie podpaść… I rozumiem to. Nie każdy ma siłę na temperowanie wariackich zapędów oskarżycielskich o wyimaginowany hejt. Ja jednak, skoro piszę i jestem czytana, czuję na sobie pewną odpowiedzialność społeczną za uświadamianie. A co z tym kto zrobi – to już jego cyrk.
Czemu do Wilanowa przyjeżdżają dobrzy tancerze?
Oczywiście ma znaczenie podłoże i Tango DJ (nie każdy puszczający tangową muzykę umie to robić, ale o tym innym razem). W Wilanowie parkiet jest boski, a DJ-ów zapraszam takich, którzy są lubiani i mają swoich tangowych fanów. I ogromne znaczenie ma to, kto tańczy pokaz. Oczywiście zdarzyło się, że gościłam parę z mniejszym zapleczem podążających za nią tangueros – wtedy DJ musiał być ubóstwiany. Ale zawodowa para pokazowa to baza. To ona ma renomę, szkołę, wykształconych uczniów, na których miło popatrzeć na parkiecie. To na pokaz pary przyjdą jej fani. To dzięki zawodowej parze parkiet podczas milongi nie wygląda jak five w Ciechocinku, bo to dla dobrej pary przychodzą jej dobrzy uczniowie i potem tańczą na milondze.
NIE KAŻDY, KTO BIERZE SIĘ ZA UCZENIE, JEST ZAWODOWCEM!!!
Ostatnio – nie wiem: po kwarantannie?! – w Warszawie mamy wysyp „nauczycielskich” kaleczniaków. O tym jednak, ku przestrodze zwłaszcza pań! – na końcu.
Wracając do publicznej imprezy za publiczne pieniądze i wstęp free – to para zawodowa robi całą robotę i nie mam wątpliwości co do tego, że także w celu promowania tanga. Nie sądzę, aby takie występy przekładały się na pozyskanie uczniów, bo wiadomo, że przychodzą na nie ludzie dla rozrywki, żeby popatrzeć, a nie zacząć się uczyć. Ale to jest właśnie moment, gdzie można albo tango promować – poprzez pokaz zawodowców i ogarniętych tancerzy w czasie milongi, albo bezcześcić – pokazując milongę jako spotkanie osób człapiących nie zawsze do muzyki.
Informacja nie może wprowadzać w błąd.
Nie można ot tak sobie jakiejkolwiek pary nazwać mistrzowską. To nadużycie i fałsz. Tak jak nie można amatorów nazywać zawodowcami. Tango argentyńskie ma tę zaletę, że nie ma standaryzacji. I tę wadę, że jej nie ma. Ale pewna przyzwoitość obowiązuje, zwłaszcza jeśli informacja jest kierowana do środowiska tangueros. Części oczywiście wszystko jedno, ale skoro mój messenger się rozgrzał, to znaczy, że jednak niezupełnie.
Amatorzy mogą dawać pokazy!
Ja też dwa razy to uczyniłam: raz na jakiejś pogadance o miłości dla nietangowców, a raz na mojej „SyMfonii Serc”, kiedy partnerka tancerza zachorowała. Czasem trzeba ugasić pożar. Ale nie wolno kłamać. Pokaz może zatańczyć para tancerzy tanga argentyńskiego, niekoniecznie mistrzowska i profesjonalna. Bo te określenia zobowiązują. Amator na imprezie za free tego nie wyłapie, ale jeszcze raz podkreślę: chodzi o to, co później, podczas milongi, widać na parkiecie. I jeśli mamy promować tango, warto o to dbać. Organizatorzy nietangowi się nie znają, i to jest pewna bolączka, bo zapraszają niby profesjonalistów. Zapędy do udzielania lekcji i organizowanie milong nie czyni z nikogo profesjonalnego mistrza tanga.
Co to znaczy: profesjonalista?
To ktoś, kto włożył w swój rozwój tangowy kupę czasu i szmalu. To ktoś, kto nadal się rozwija, jako tancerz i nauczyciel (chociaż są też tacy, którzy przestali się rozwijać). To ktoś, kto nauczył się uczyć tanga argentyńskiego! Nie mazura, chachy czy poloneza. Właśnie tanga argentyńskiego. Papiery zawodowe nauczyciela tańca towarzyskiego nie czynią z niego osoby kompetentnej do nauczania tanga argentyńskiego. Jak słucham historii o tym, że pan zawodowy instruktor towarzyski każe robić dziewczynie boleo mówiąc: „A teraz machaj tą nogą! No machaj!”… Albo jak „nauczyciel” tanga argentyńskiego mówi, że na milongi nie warto chodzić… Oczywiście wielu nauczycieli tanga argentyńskiego ma przeszłość towarzyską i w tangu im to nie przeszkadza, ale ja mówię o tych, którzy zawodowymi nauczycielami tanga argentyńskiego nie są, bo nie mają kompetencji do nauczania tanga argentyńskiego.
Mniejsze społeczności.
Tak, wiem: Warszawa to Warszawa, a Kielce, Radom czy Rzeszów to… Kielce, Radom i Rzeszów. W takich miastach jest trochę inna rzeczywistość. Zaczynać można jakkolwiek, ale jeśli tango chwyci… Popchnie dalej i albo zaczną być zapraszani nauczyciele, albo jednak uczniowie zaczną warsztatowo jeździć. Ale Warszawa to Warszawa! I jak na imprezie w prestiżowym miejscu mają tańczyć amatorzy, nie wciskajmy ludziom, że będą tańczyli mistrzowie!
Masz uprawnienia do uczenia seniorów, nie molestuj tangowo młodych!
A przodują w tym panowie na emeryturze (postanowiłam nikogo nie nazywać starym dziadem, chociaż korci…). Wciskanie wizytówek dziewczynom (tak, robią to mężczyźni, nie znam przypadku, by działała tak kobieta) – mnie osobiście mierzi i daję temu głośny sprzeciw, kiedy pseudonauczyciele szukają ofiar. Ostatnio na salonach Warszawy grasuje taki, co to wygląda jak połamaniec, tańczy z łokciem w poprzek (i w poprzek parkietu też), a wmawia dziewczynom, że on je ustawi, bo chodzi na milongi… I żeby nie chodziły do nauczycieli, tylko do niego. TO OSZUSTWO! Zwyczajne wyłudzanie kasy. Aha, opłatę może przyjąć w dowolnej formie…
Dziewczyny! Szanujcie się!
Jak same tego nie zrobicie, nikt za Was tego nie zrobi. Pytajcie, rozmawiajcie, mówcie o takich typach! Chciałabym napisać: dawajcie po pysku… Ale obiecałam sobie być bardziej werbalnie elegancka 😎 Znam jeden przypadek, kiedy chłopak wyłudzający za praktykę 50 zł lub wino stał się całkiem dobrym nauczycielem, ale to dlatego, że trafił na odpowiednią kobietę. Reszta to barbeluchy! Jasne: jak jesteś starszą panią niezbyt sprawną fizycznie, to nauczyciel wymiatacz Ci niepotrzebny. Bierz tego od seniorów. Ale jak jesteś sprawna i chcesz się nauczyć, nie dawaj się łowić w sidła kłusownika! Że taniej? Tanie mięso jedzą psy. I to nie zawsze, bo mój nie. Oczywiście nie chodzi o przepłacanie, ale naprawdę dobrzy nauczyciele mają całkiem przystępne stawki i jakość jest nieporównywalna.
Rekomendacje
Pytacie mnie często o polecenie nauczycieli. U kogo zacząć. U kogo to czy tamto. Wczoraj rozmawiałam z krakowskim kolegą o „Polskim Związku Tanga”, przyznającym rekomendacje. Jest (chyba?) Akademia Tanga Argentyńskiego, która miała ambicje być organizacją zrzeszającą i polecającą, ale jak kilka lat temu napisałam, że jest trupem, to nie przyjęła mnie w swe szeregi, a ja formalnej organizacji zakładać nie zamierzam. Za to mogę zrobić rekomendacje Tango Te Amo. Ktoś mi zabroni?
Niby wszystko o tangowych obyczajach jest w internecie.
Każda kwestia była poruszana wiele razy, obgadana na milion sposobów. Szkoły tanga i blogi mają na swych stronach zasady tangowego savoir vivre, było mnóstwo wpisów i odezw o higienie i strojach, co i rusz wybuchają dyskusje odnośnie wyższości swobodnego hasania w poprzek parkietu versus sztywna etykieta (lub na odwrót)… Niestety nadal powszechnie nie odróżnia się nuevo od neo (w ruchu i muzyce), cabeceo od mirady(o zgrozo! Nawet tangowcy z dużym stażem potrafią z uporem maniaka pisać cabAceo) i nadal cała rzesza tangowej braci nie rozumie, dlaczego na tradycyjnych milongach tańczenie po rondzie ma sens i energię, a ciupcianie w miejscu nie jest przyjemne.
Z Tadeuszem Karbowskim (niestety nieżyjący już, bardzo sympatyczny, pogodny i kulturalny tanguero).
Propagując tango, mówi się o jego blaskach.
Często pokazując taniec i kulturę zbyt cukierkowo. Namawia się: chodźcie! Będzie fajnie! I pewnie będzie. Ale niekoniecznie. Oczywiście nie chodzi o to, by ludzi straszyć. Raczej przygotować na to, że nie zawsze i wszędzie czeka na nich cała masa nowych „friendów”, gotowych ich zabawiać, a nawet tangowo niańczyć. Że w tangu jak w życiu: jest wszystko, czyli ludzie na poziomie i chamstwo, dobroć i kurewstwo, super koleżanki i złodziejki cabeceo, świetni partnerzy i łachmyty wypisujące messengerem to samo do pięciu dziewczyn w jednym czasie, oddani nauczyciele i partacze, świetni gospodarze milong i gbury liczące tylko na zyski, głębokie przyjaźnie, nawet miłości, ale też zdrady i powierzchowne relacje bez żadnego zaangażowania. Pomocni ludzie i wyłudzacze kasy, zwłaszcza od kobiet.
„Batida del Tango” – pierwsza regularna milonga, którą organizowałam. To był piękny czas…
Ludzie przychodzą uczyć się tanga z różnych powodów.
Niekoniecznie tanecznych. I mają przeróżne oczekiwania. Albo – rzadziej – myślą, że tango to nic takiego… Nie wiedzą, że jeśli są wybrańcami tanga, to już nic nie będzie takie samo. Jeśli tango zostanie tylko na poziomie incydentalnej rozrywki, czy nawet hobby, to nic wielkiego się nie stanie. Ale jeśli wskoczy na poziom pasji, to otoczenie i rodzina ma przerąbane… Z hobby możesz zrezygnować. Pasja nie puszcza, choćby nie wiem co. A tango jako pasja jest zaborcze. Oprócz tanga można mieć inną pasję tylko wtedy, kiedy tango nie wyszło poza poziom hobby. Jeśli wyszło, wszystko dostosowuje się do zmienionego na zawsze stylu życia. Większość ludzi nie wkracza na poziom pasji – całe ich szczęście. Na pewno ich życie jest spokojniejsze, mniej konfliktowe z otoczeniem, nie obarczone zwątpieniami (jestem beznadziejna, nic nie umiem).
Dużo osób traktuje tango jako narzędzie socjalnego bytowania.
Liczy się dla nich kontakt z ludźmi, towarzystwo, a samo tańczenie jest gdzieś tam na końcu kolejki. Tak tango traktują Argentyńczycy: jako fiestę, spotkanie z przyjaciółmi, okazję do napicia się wina i pogadania przede wszystkim. Drugi biegun: tańczyć za wszelką cenę, nikomu nie darować! Co ciekawe: za nauczanie początkujących zabierają się głównie panowie nie mający do tego żadnych kompetencji, za to w tańczeniu na akord przodują panie. O tangowych zaćmieniach, ściemniaczach, pułapkach, rozczarowaniach mówi się rzadko i jedynie w kuluarach. Aferki, wojenki, złamane serca – to także tango.
Bo tango jest wszystkim i niczym.
To, co się o nim mówi, może być prawdą lub fałszem. Ta książka powstaje na Waszą prośbę. Nie będzie to poradnik, a zbiór moich jedenastoletnich obserwacji tego środowiska oraz doświadczeń tangowych, w kraju i za granicą, ostatnio także jako prowadząca. 26.01.2015 Jakub Milonga napisał tekst na fejsie o wybranym aspekcie tangowych obyczajów i zakończył go tak: „Jeżeli macie inny pogląd na sprawy, o których tu napisałem, jeżeli chcielibyście coś skomentować lub rozwinąć jakiś wątek, wzbogacić ten tekst, to podzielcie się tym tu lub w osobnym tekście”. Jakubie, mój pierwszy nauczycielu: mówisz – masz!
Osobiście NIGDY nie chciałam prowadzić. Ja?! W życiu! W tangu chcę być z mężczyzną! Tańczę dla tych chwil, kiedy ja, partner, muzyka, parkiet i Kosmos to jedność. Męskie objęcie… Mikroruchy niewidoczne dla najbardziej wnikliwego obserwatora… Miękkość i zdecydowanie… Uniesienie w uziemieniu… Flow… To może dać mi tylko mężczyzna!
Zaczęło się od Eli Pe.
Ja i Ela. To tu podstępnie narodziło się moje liderowanie.
Właściwie to wszystko zaczęło się od mojej upierdliwości. Szczegóły opisałam, więc nie będę się powtarzać (TU). Ale co to się wyprawia od tamtej pory…
O matko jedyna moja i czyjaś…
O tatusiu mój i innych sierot…
O święci, grzesznicy, tacy i siacy…
JA MAM PROWADZIĆ?!
W życiu! Po co? Nie chcę. Nie potrzebuję. Nie po to jestem w tangu!
Na letnim Beskid Tango Marathon 2019 stawiałam pierwsze większe publiczne kroki jako prowadząca.
Ela: „Prowadź!”.
Ożeszku… Narany… Nożebycie…
Dobra! Nie umiem, więc nic z tego nie wyjdzie!
Coś tam wyszło. Także to, że w pozycji prowadzącej poczułam coś zupełnie innego niż podążająca… Inną energię. Poczułam, że prowadzenie ma moc. Niezdarnie, koślawo – ale wyszło… że moja zaburzona lateralizacja powoduje kompatybilną pracę różnych części ciała zdecydowanie inną niż u „normalnych” ludzi. Czyli mało Eli nie zabiłam gmatwaniną nóg i dysocjacją na poziomie pchania kalesonów przez głowę. Ale…
W tym momencie zmieniło się moje tangowe życie.
Nie, nie postanowiłam być najlepszą liderką ever. Nie chciałam i nie chcę konkurować z mężczyznami ani nie chcę ich pouczać – nie mam zapędów nauczycielskich (mogę poczynić uwagę, jeśli mnie tangowo krzywdzą, ale nie dlatego, że zaczęłam prowadzić – wcześniej także nie zgadzałam się na kleszczenie, kicanie i próbę zamordowania mnie colgadą grożącą wypadnięciem przez okno).
SyMfonia Serc, coroczne charytatywne Tango-Integracja na rzecz Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego. Tu: w objęciach z Beatą Maią Gellert, moją Arcymistrzynią, którą niezdarnie wtedy poprowadziłam w milondze.
W tangu jest dużo kobiet, mniej DOBRZE tańczących mężczyzn.
To jest tangowy fakt. Dużo kobiet nie oznacza dużo dobrze tańczących, ale proporcjonalnie jest ich więcej niż panów. Nadal uważam, że jakieś 60% tangueros obu płci nie wzbije się ponad poziom tangowej gimbazy. Ale! Mimo tego NIE przyszło mi do głowy, aby uczyć się prowadzenia, żeby nie siedzieć na milongach – a wiem, że dla wielu pań to jest główną motywacją. Ja akurat wolę posiedzieć niż się męczyć (a od kiedy próbuję prowadzić, doskonale rozumiem ostrożność panów w stosunku do nieznajomych pań i ich niechęć do tych, z którymi im źle).
Nie mam ciągot do zakładania męskiego stroju.
Prowadzę bez obcasów, ale nie udaję faceta. Nie chcę być postrzegana jako facet! I tu składam hołd moim nauczycielom: Kasi Chmielewskiej i Mateuszowi Kwaterce. Na zajęciach (na których byłam w roli prowadzącej) podkreślali: „Panowie i Ania”. Bardzo to doceniam i niniejszym dziękuję! Uczę się prowadzenia jako ZUPEŁNIE nowej umiejętności. Podjęłam to wyzwanie, chociaż często mam dość. Pięknie powiedziała Ela Pe (Eluś, kocham Cię niezmiennie!):
Nie jestem facetem. Jestem prowadzącą kobietą.
Prowadzenie to zupełnie inna umiejętność niż podążanie.
Nadal mam skromny repertuar (ale coraz lepszej jakości!). Przez bardzo długi czas (oj baaardzo) nie garnęłam się do prowadzenia na milongach. Nadal nie jestem wyrywna! Kiedy trwała moja przygoda z Elą (zapisałyśmy się na kurs milongi do Luizy i Marcelo Almiron, obie w roli prowadzących, wymieniałyśmy się. Los Almis – to także dzięki Wam dziewczyny robią mi desant!), tańczyłyśmy razem milongi. Potem Ela nie mogła chodzić na lekcje, Danusia (moja druga kursowa dziewczyna, w roli tylko podążającej) też miała swoje sprawy… Rozmyło się.
Ale czasem coś tam z dziewczynami tańcnęłam.
Ziarno zostało zasiane. Kiełkowało bardzo powoli i opornie. Aż nadszedł ten czas, że postanowiłam jednak podjąć wyzwanie i nie udawać, tylko nauczyć się prowadzić. Po co?
Pięćset tysięcy razy myślałam: na ch…usteczkę mi to?!
Nudzi mi się w życiu? Mało mam zajęć? Czegoś mi brakuje? Odpowiedź po trzykroć brzmi: NIE, do jasnej cholery! Więc?! I tu jest pieseł pogrzebany! Otóż trafiłam w odpowiednie miejsce do odpowiednich nauczycieli. Po prostu. Kochają to, co robią (materdeju… Ja bym z taką mną jako prowadzącą nie wytrzymała trzech lekcji). Nie ma ściemy.
Caminito, czyli Kasia Chmielewska i Mateusz Kwaterko.
Caminito. To tam się zadomowiłam i postanowiłam, że się nauczę!
Kurs od podstaw przeszłam trzy razy, a nadal czasem czuję, że moje chodzenie w prowadzeniu jest niepewne. Oczywiście jestem z siebie dumna, bo zaburzona lateralizacja mocno utrudnia moje zmagania. Wniosek mam taki (potwierdzający to, co „się mówi”): chodzenie jest najtrudniejsze. I tu nie ma bata: tylko technika! Bredzenie o tańczeniu sercem zostawmy dla nietańczących amatorów lub zwolenników nazywania tangiem nietanga.
Miewam zwątpienia.
Zwłaszcza jak mi nie wychodzi. Na przykład taki lapis… Umiem bardzo ładnie, ale bez partnerki 😄 Zdecydowanie mi przeszkadza w wykonaniu go z urodą, bo wychodzi nieco koślawo. Ale! Jestem pewna, że cierpliwość popłaca. Nie przeznaczam wystarczającej ilości czasu na doskonalenie prowadzenia, więc i postępy są wolne. Jednak poczułam magię liderowania. Brakuje mi umiejętności, ale mam dobrą energię (nie mylić z rozbrykaniem! Partnerka/partner energetyczny to nie ten/ta, co lata jak na aerobiku, o nie!) i muzykalność – więc idę dalej.
Nie znoszę kicania.
A jako prowadząca zdarza mi się kicać, kurde!!! Kasia mnie przywołuje do porządku, Mateusz czasem łypie jak na upośledzoną umysłowo, a ja tego kicania nie czuję… W ogóle mam wrażenie, że świadomość ciała jako podążająca a prowadząca to dwa różne światy. Luiza twierdzi, że nie, ale ona nie ma zaburzonej lateralizacji. Przy prowadzeniu to ma ogromne znaczenie, przy podążaniu – nie.
Luiza i Marcelo Almiron – to do nich poszłam na pierwsze zajęcia jako prowadząca. Foto: Dominika Kołodziejska, Tango w Królewskim Wilanowie.
Czy prowadzenie jest trudniejsze niż podążanie?
Tak. Ale! Błędem jest twierdzenie, że podążające szybciej się uczą. Niektóre tak, cała rzesza NIE. Od kiedy próbuję prowadzić, widzę, ile niby zaawansowanych dziewczyn nie umie chodzić. Jak bardzo wiele damskich ciał jest nieprzyjemnych w objęciu, bo zamiast osi mają galaretę, a zamiast elastycznego objęcia – betonowy blok. Ile dziewczyn wierzga, macha pupą jak w latino i nie panuje nad nogami. Jak bardzo nie wiedzą, że swawolne brykanie nie ma nic wspólnego z aktywnym tańczeniem. Dlatego rozumiem ostrożność panów w proszeniu nieznanych tangowo pań.
„Jedną tandę zawsze można się przemęczyć”.
W tangu jest dokładnie jak w seksie: może być odrabianie pańszczyzny, a może być finezja, pieprz i odjazd. Powiem więcej: moim zdaniem łatwiej o orgazm niż tangazm… A ja dla takich chwil właśnie tańczę. Nie po to tyle pracy wkładam w moje tango, aby się z kimkolwiek męczyć. Czasem zdarzy się zonk, trudno, ale świadomie unikam, jak mogę. Dlatego nie znoszę desantu, dopuszczam jedynie wtedy, kiedy warunki są trudne lub kiedy się znamy, bo naprawdę da się tak stanąć w polu widzenia kobiety, żeby zauważyła (jeśli nie, to znaczy, że nie chce).
Czasem z powodów towarzyskich odbywa się „charytatywną” tandę (niezależnie od roli, to działa w obie strony i dzieje się, kiedy się kogoś lubi jako człowieka. Wtedy na przetrwanie sprawdza się strategia gadania w czasie tańca 😄).
Rozumiem, dlaczego panowie proszą nie od pierwszego, a od drugiego lub nawet trzeciego utworu w tandzie: wtedy, kiedy są niepewni, „jak będzie”, albo kiedy z grzeczności zatańczą, ale nie sprawia im to aż takiej przyjemności. Ja jako prowadząca też często tańczę tylko kawałek tandy (albo nawet każdy utwór w tandzie z inną dziewczyną 😄), a powody są dwa: 1. żeby w razie czego nie męczyć się za długo; 2. ponieważ mój repertuar jeszcze jest skromny, nie chcę sobą znudzić i zmęczyć partnerki (polecam to podejście panom na początku tangowej drogi: proście doświadczone tanguery, ale nie męczcie ich sobą przez całą tandę!).
„Prowadzisz, nie będą cię prosić”.
Ci z morzem niekompetencji na pewno (ponieważ postanowiłam nieco delikatniej opisywać pewne zjawiska, to przy uaktualnianiu tego wpisu zrezygnowałam z określenia „tangowe łamagi”), bo będą się bali zdemaskowania braku umiejętności. Dobrze tańczącym to nie przeszkadza, że kobieta weszła na ich teren. Wręcz przeciwnie. Wiedzą, że początkujące nie zaczynają od prowadzenia, więc jest szansa na fajną tandę z nią jako podążającą. Ja unikam tańczenia z panami, którzy w ofercie mają szarpanie i siłowanie się („nie robi, to docisnę…”), bo to oni zwykle mają przerośnięte ego i duże pole nieświadomości, co czynią. Ci, którzy umieją oszacować swoje umiejętności, nie wystraszą się prowadzącej kobiety. Ci, którym ze mną dobrze, nie wystraszą się tego, że uczę się prowadzić.
Milongaaa… Beskid Tango Marathon, edycja lato 2019.
„Prowadzą tylko babochłopy”.
To opinia starszych panów cieszących się życiem, drzewiej nazywanych przeze mnie dziadami. Czy TU prowadzi babochłop? Nie trzeba szukać zagranicy. Kto widział nasze dziewczyny, Becię i Myszusę, jak tańczą milongę, za taką obrazę walnąłby dziada w pysk.
Ups… Miało być delikatnie, ale niestety prawda jest taka, że część panów swoim zachowaniem naprawdę zasługuje na zdecydowaną reakcję (słowną, mimo wszystko nie zachęcam do bicia), której często nie ma (z różnych względów). Tym razem jeszcze postanowiłam usprawiedliwić mój brak delikatności, ponieważ rozbawiło mnie wczorajsze stwierdzenie Mirka Cz. (a wiecie, że to świetny astrolog?): „Istnieje obywatelskie nieposłuszeństwo, tak samo istnieje obywatelskie spoliczkowanie po głupiej mordzie”😄 Myśląc ciągiem logicznych skojarzeń: jeśli gada się głupoty, to otwór, z którego one się wydobywają, jest głupi… 😄
Czy prowadzące kobiety są konkurencją dla panów?
Prowadzenie jest wyzwaniem, które podejmuje coraz więcej dziewczyn wcale NIE z powodu tego, że nie są proszone. Efektem ubocznym nauki liderowania oczywiście będzie to, że jak wytrwają, będą z dziewczynami tańczyć i będą w tym lepsze niż niejeden malkontent nie umiejący tak samo od piętnastu lat. Zwłaszcza że tango damsko-damskie też jednak może mieć flow. Przekonałam się o tym, kiedy któregoś razu muza tak mnie porwała, że ja porwałam Beatkę i było super. Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwą przyjemność z prowadzenia i stwierdzam, że jako leaderka przeżyłam moją tandę życia 😄.
Beatek dzielnie pojechała ze mną na obóz tangowy i przez kilka dni dzielnie znosiła moje zmagania ze sobą i z prowadzeniem 😄 Foto: nadal Beskid Tango Marathon.
Piersi.
Kiedyś miałam problem w tańcu z kobietami. No bo jak to tak w bliskim objęciu czuć biust na sobie? Albo mój na niej? W ogóle na początku mojego tanga miałam dużo różnych błędnych przekonań, np. co do wzrostu i masy. Uważałam, ze jak jest za chudy/za gruby/za niski/za wysoki, to jest niewygodny (o tym wspominałam w mojej pierwszej książce pt. „Pasja budzi się nocą”). A to były zwyczajne ograniczenia w mojej głowie! Teraz wiem, ze niewygodnie jest wtedy, kiedy partner/ka się pochyla, kiedy nie ma techniki i kiedy po prostu energetycznie jest z innej bajki. A nie kiedy ma lub nie ma piersi, brzucha czy centymetrów!
Wzrost i waga nie mają nic do rzeczy.
Może poza tym, że człowiek z nadmiarem kilogramów szybciej się męczy, bardziej sapie i dużo mocniej się poci. To, że nie postura ma znaczenie, dotarło do mnie na jednym z festiwali, kiedy bardzo ognistą milongę zatańczyłam z osobą wzrostu najwyżej 155 cm (ja mam 170 + obcasy), wagi może ze 45 kg. I była to kobieta!
Zauważyłam, że dużo pań prowadzi w objęciu otwartym.
Pewnie przez wspomniane czucie piersi, które bywa krępujące. Ale nie dla mnie. Ja przestałam na nie zwracać uwagę. Serio. Tango dla mnie ma wtedy sens, kiedy tańczy się blisko (oczywiście zmienne objecie ma swój urok i moc, jeśli umie się je stosować). Zresztą: bliskiego objęcia boi się wiele osób początkujących i wynika to w ogóle z lęku przed fizyczną bliskością. No bo jak to tak, z obcym..?
W tej bliskości jest dla mnie magia tanga.
Jestem introwertyczna (tak, pozory mylą). Nie spoufalam się zbyt szybko i nie mam potrzeby przyjaźnić się z całym światem (czasem go tylko próbuję zbawiać, ale trenuję powstrzymywanie się i coraz lepiej mi to wychodzi). Nie rzucam się wszystkim w objęcia. Sporo czasu mi zajęło nauczenie się powszechnego cmokania na dzień dobry i do widzenia. A niesamowite jest to, że tango znosi wszystkie moje mentalne ograniczenia. Często już po cabeceo wiem, że to będzie TO… Po objęciu… Pierwszym kroku… Mam nadzieję, że jako prowadząca też to będę czuć, bo chociaż pandemia przerwała mój rozwój, zamierzam na tę ścieżkę powrócić.
Kłopoty z nawigacją.
Od kiedy próbuję prowadzić, widzę, ilu niby zaawansowanych prowadzących ma kłopoty z nawigacją. A tam: kłopoty. Nie umieją, ot co! Dlatego nie prowadzę na ciasnych milongach, bo mnie wkurzają latający w poprzek jak pijane meteoryty. Jednemu takiemu nie omieszkałam fuknąć na głos: „Gdzie mi tu!”, bo nie dość, że zasuwa z wystawionym łokciem, to rzeźbi w te i wewte w sfatygowaną rozgwiazdę (i zabrał się za uczenie…). Ronda, jej sens i energia to inny, duży temat. Więc moje próby prowadzenia niestety zdemaskowały w moich oczach wielu tylko niby zaawansowanych. Prawdziwy zaawansowany wie, po co są zasady nawigacji i umie z nich korzystać. I nie ogranicza to czerpania przyjemności z tanga.
Czy prowadzenie rozwija podążanie?
Moim zdaniem to całkiem inna umiejętność. Rozwija o tyle, że pewne ćwiczenia techniczne, jak ocho czy bycie w osi, trenujesz w obydwu rolach. Na pewno dziewczyna, która podąża od wielu lat i uczy się prowadzić, jest cenniejsza dla tej początkującej niż mężczyzna, który niewiele umie. Dlatego podpowiadam paniom: nie szukajcie na siłę partnerów! Rozejrzyjcie się za prowadzącą partnerką. Uczyć się możesz z kobietą i na lekcjach prywatnych i jeśli włożysz w to swoją pracę i serce, szybko nadejdzie czas, że zaczniesz tańczyć na milongach.
Koledzy pytają, po co mi TO.
Jest tyle innych aktywności, po co kobieta ma się zabierać za prowadzenie? Ja to traktuję jako profilaktykę antyalzheimerowską, jako nabycie nowej umiejętności, jako wyzwanie rzucone samej sobie (przypomnę: mam zaburzoną lateralizację, nie jestem w stanie nauczyć się prostej choreografii, sekwencja złożona z więcej niż jednego kroku powoduje, że czacha mi dymi jak elektrociepłownia Siekierki w sezonie grzewczym. Jako podążającej mi to nie przeszkadza, ale jako liderka to ja mam ogarnąć, co i jak, więc wyzwanie jest!). Odpowiadam, że dla mnie to trening mózgu, że w tej drugiej roli inaczej współpracuję z moim ciałem. Że będę miała dla panów więcej zmiłowania w sercu… 😄
Władza nad kobietą.
Jedna z koleżanek, która także czasem prowadzi, powiedziała, że to fantastyczne uczucie mieć władzę nad kobietą: robi, co każę. Ja tego tak nie czuję. Dla mnie prowadzenie to odpowiedzialność za komfort partnerki. Myślę o tym, czy jej ze mną nie nudno… czy jest jej wygodnie…
I to jest dla mnie główna różnica w prowadzeniu i podążaniu.
Jako podążająca uczę się po to, żeby partnerowi było ze mną wygodnie i przyjemnie, ale moje nastawienie jest takie: chodź, chłopaku, uczyń mi dobrze 😄
W prowadzeniu to ja chcę dobrze zrobić dziewczynie, z którą tańczę. Tak, zamierzam doskonalić tę sztukę.
Na tej imprezie po raz pierwszy zatańczyłam tandę milong, przy czym każdy utwór z inną dziewczyną i z żadną się nie męczyłam! Dzięki temu na nich zrobiłam wrażenie i mogłam udać, że mam bogatszy repertuar😄
Powyższy wpis jest pierwszym fragmentem większej całości, którą przygotowuję jako „Tangowe obyczaje, czyli co piszczy w subkulturze tanga argentyńskiego”. Będzie o tym, czy tango to seksowny taniec, czy w tym środowisku się romansuje, co to znaczy socjalność tanga, dlaczego to środowisko jest subkulturą, jak się uczyć, czy można nawiązać głębsze relacje, a nie tylko powierzchowne, dlaczego wielu niewiele umie, ale bierze się za uczenie, dlaczego oni nie proszą, a one nie chcą, i wiele więcej 😄 Póki co możesz zamówić u mnie moją pierwszą książkę pt. „Pasja budzi się nocą”, w której zawarłam moje początkowe tangowe doświadczenia. Poprzez niezwykłą historię wprowadzam na tangowe salony i do przedsionka tangowych obyczajów 😄
Jeśli lubisz mnie czytać, doceniasz czas, serce i zaangażowanie, które wkładam w tango, postaw mi kawę 🙂
Foto: Dominika Kołodziejska. Modelka: Ela, która ma bardzo miłe objęcie.
P.S.
Dowiedziałam się, że na jednej z warszawskich imprez naszej tangowej koleżance Dorotce Wandrychowskiej ukradziono moje książki, „Pasję…” i „Przenikanie”. Obie były z osobistymi dedykacjami. Fuj, złodzieju. Rzucam na ciebie urok: stracisz o wiele więcej.
Ze względu na ochronę mojego starszego taty, podjęłam decyzję, że do końca marca nie będę chodziła na milongi. Nie ze strachu, że ja zachoruję, a z troski, żeby moje tango nie zabiło schorowanego człowieka.
Praktyczne zalecenie dla każdego: pij kilka łyków wody, najlepiej bardzo ciepłej!, co 15 minut. Dlaczego? Jeśli wirus dostanie się do Twojej jamy ustnej, pita woda (lub inne płyny) spłukują go do żołądka, a tam kwasy trawienne już sobie z nim poradzą.
Badania
Pokazują, że w zamkniętej, klimatyzowanej przestrzeni koronawirus Covid19 może rozprzestrzeniać się nawet na odległość 4,5 m i przetrwać w niej w formie zaerozolizowanej nawet 30 minut. Na gładkich powierzchniach, takich jak.uchwyty, przyciski, blaty, szyby, może nawet w wysokich temperaturach przetrwać kilka dni. Dlatego krytycznie ważne jest jak najczęstsze odkażanie środków zbiorowej komunikacji i wstrzymanie się od zbędnych podróży!
Izrael
zarządził przymusową kwarantannę.
Dla wszystkich, którzy przybywają do tego kraju. W Buenos Aires milonga La Parrilla wprowadziła specjalną procedurę (m.in. „alkohol dla wszystkich w barze i łazience” – brzmi ciekawie… Zajrzyj TU koniecznie). U nas marcowy maraton winylowy przeniósł się na 2021 rok, milonga Tu i Teraz odwołała się do 8.04. włącznie. Tango w Królewskim Wilanowie, zaplanowane na 5.04., na razie nie odwołane, ale i oficjalnie jeszcze nie ogłoszone.
Maski zostały wymyślone dla chirurgów, żeby nie infekowali operowanych pacjentów. Zdrowe osoby nie mają powodu, by je nosić na stałe. Źródło: zasoby internetów.
Bez
paniki!
Ale z rozsądkiem. Link do konkretnego artykułu: TU.
Fachowcy mówią, że fala zachorowań wzrośnie. Wszędzie. Wykluwanie się tego świństwa jest długie. Infekcja może przebiegać prawie bezobjawowo – i to jest coś, co ma wpływ na szerzenie się epidemii.
Źródło: zasoby internetów.
Moje
przemyślenia są takie:
*
Jeżdżę samochodem, więc jestem w grupie mniejszego ryzyka
zarażenia/nosicielstwa.
Ale!
To jedno słowo zmienia sens wcześniejszego stwierdzenia.
*
Tańczę tango, więc jestem w grupie mocno zwiększonego ryzyka.
Nawet jeśli wiem, gdzie był/nie był partner, z którym jestem w
tańcu fizycznie bardzo blisko, nie wiem, gdzie była jego
żona/córka/przyjaciółka, z kim miał styczność w pracy (systemy
wentylacyjne w biurowcach to masakra XXI wieku, mówię Wam!) czy
autobusie;
* Samolot to najbardziej niebezpieczny środek lokomocji, niezależnie od tego, skąd przylatuje i dokąd leci. To zamknięta puszka. Jak zauważyła koleżanka podróżniczka: ktoś z przodu puści bąka albo sprawdza zapach perfum, a czuć w całym samolocie. Ludzie chodzą do WC. Nie ma bata, by ten sposób podróżowania był bezpieczny zdrowotnie.
I
to jest zagrożeniem.
Jeśli nie dla mnie, to dla mojego taty, który jest starszy i schorowany. A każdy z nas przecież ma w swoim bliskim otoczeniu kogoś, kto może nie przeżyć najnowszego modelu infekcji. Nie wiem, czy osoba, z którą tańczę, nie leciała samolotem albo nie była blisko z osobą, która leciała w puszce.
Inicjatywa społeczna pomocy sąsiedzkiej dla seniorów – bezcenna. Źródło: fejsbukowy „Sok z buraka”.
Nie
da się wycofać z życia.
Tango to oczywiście wybór: mogę iść na milongę lub nie, ale już do sklepu nie da się tak całkiem nie chodzić (zakupy przez internet nie załatwią wszystkiego). A nawet jak nie pójdę, to stykam się z osobami, które chodzą. Których dzieci chodzą do szkoły z dziećmi, które ferie spędziły na nartach we Włoszech…
Każdy
robi/nie robi, co uważa.
Czasami
z niewiedzy. Nieraz głupieje pod wpływem natłoku informacji. Ja
postanowiłam tak:
* Odpuszczam imprezy międzynarodowe do połowy kwietnia, te wyjazdowe, ale i krajowe;
* NIE PANIKOWAĆ! Ale myśleć i podejmować decyzje zgodne z moją intuicją;
*
Nie chodzić na żadne imprezy, które są organizowane w miejscach z
kłopotami wentylacyjnymi. Jeśli znam warunki lokalowe i wiem, że
zaproszenie setki ludzi przekracza możliwości danego miejsca, nie
dość, że nie pójdę, to dam publiczny wyraz mojej dezaprobaty dla
organizacji zbiegowiska ludzkiego w złym miejscu i czasie. Biznes
nie może brać góry nad przyzwoitością;
* Brawo! Imprezy tangowe są masowo odwoływane. Ekonomicznie ucierpią nie tylko tangowi organizatorzy, takie życie. Jeśli masz chociaż jedną bliską osobę w grupie ryzyka, że nie przeżyje infekcji, nie narażaj jej. Zawsze można zrobić mini tangową prywatkę, poćwiczyć solo przed lustrem, poczytać książki, choćby „Przenikanie” albo „Pasję…” 🙂
* Wilanów – z decyzją poczekam. Wydarzenie ogłoszę pod koniec tygodnia, ale jak będzie – czas pokaże.
P.S. Wpis Bożeny Przyłuskiej na Facebooku jest najbardziej esencjonalny:
1. Minęły 2 tygodnie od pierwszego zachorowania we Włoszech, a dziś cały Półwysep Apeniński ogłoszono „strefą pomarańczową”. Drastyczne ograniczenie ruchu w całym kraju – tylko dojazd do pracy i szpitala, inaczej tylko w uzasadnionych sytuacjach. Absolutny zakaz poruszania się osób poddanych kwarantannie i z potwierdzonym wirusem. 2. Dzieci i młodzież chorują dużo rzadziej, ale transmitują wirus. 3. Choroba trwale uszkadza płuca, a w niektórych przypadkach, już po wyleczeniu z infekcji, uszkodzenie staje się postępujące… 4. Najbardziej ryzykujesz w zbiorkomie, przedszkolu, szkole, w kinie, teatrze, na koncercie, w sklepach. 5. W temperaturze 4 st wirus może przetrwać na przedmiotach nawet 4 tygodnie (np. lodówka!), w temperaturze ciała (na dłoniach) ok 15 minut. 6. Epidemiolodzy przewidują, że wirus ma potencjał by objąć 50-70% populacji ziemskiej. Myjcie ręce, dezynfekujcie smartfony, róbcie zakupy przez Internet i jeśli możecie (w obliczu zagrożenia dla życia) siedźcie w domach. Nie chcę straszyć, dzielę się wiedzą, bo myślę, że też chcecie ją mieć.
Sceneria dla tego przedstawienia jak dla mnie jest rewelacyjna. Szkoda, że nie mam lepszych zdjęć.
To wydarzenie przyszło do mnie nagle. Widocznie Kosmos uznał, że powinnam je zobaczyć. Słyszałam, że grają, ale ponieważ wiele tangowych koncertów i nieco tangowych spektakli widziałam, jakoś tak nie miałam parcia, chociaż Tango Attack i Grześka Bożewicza z bandoneonem bardzo lubię i nigdy ich dość. Co ciekawe, premiera odbyła się w tym roku i to w moje urodziny... Widocznie pisane nam było się spotkać, chociaż nie planowałam.
Basen Artystyczny – Warszawska Opera Kameralna.
Zacznę od miejsca: byłam tu po raz pierwszy (nie jest łatwo trafić i ludzie się gubią: idzie się ul. Konopnickiej, a potem alejką – wieczorem przyjemnie oświetloną lampionami – na tył teatru Buffo). Podczas tego spektaklu nie ma tradycyjnych teatralnych rzędów, tylko ośmioosobowe stoliki w niezbyt dużej przestrzeni (na moje oko mieści się jakieś 160 osób i w gruncie rzeczy siedzi się wygodnie).
Usadzamy się przed rozpoczęciem. Trumna na scenie robi wrażenie. Nie mówili, że zakaz zdjęć, więc chociaż ciemno, spróbuję kilka zrobić.
Przestrzeń tego miejsca jest absolutnie niezwykła!
Nowoczesna, alternatywna dla klasycznego pojmowania teatralnej sceny. Tu się wszystko dzieje wszędzie! W tym konkretnym przedstawieniu aktorzy pojawiają się ze wszystkich stron. Przechadzają się przez salę. Zaglądają w oczy widzom i nagle umierają...
Trup się posłał u mych stóp.Kiedy tuż przede mną „umarła” pierwsza dziewczyna, mój smartfon się przestraszył i sam z siebie trzasnął czarno-białą fotkę!
Nie wiesz, z której strony co się wydarzy. Aktorzy drą się, głaszczą widzów, częstują empanadami... Jedna ze ścian wygląda jak mieszanka białej i ciemnej czekolady. Rusza się w czterech miejscach w takt muzyki, co wygląda trochę horrorowato... Ale apetycznie i mnie się właśnie kojarzyło z masą czekoladową. Mój praktyczny zmysł odnotował, że musiano zatrudnić cztery osoby do ruszania tą magmą!
Górna część tej ściany się rusza, tak jakby spod jej powłoki chciał się uwolnić jakiś twór… Nad głowami widzów przedstawienie trwa w najlepsze. Idąc, warto nie wybierać miejsc przy samych ścianach, bo w nich się też dużo dzieje!
Na biletach wystosowano prośbę o stroje wieczorowe.
A pierwsze zdanie przedstawienia brzmi: „O kurwa, złamałem skrzydło”. Po obejrzeniu całości mogę stwierdzić, że gdyby wybrzmiało po hiszpańsku (z tłumaczeniem sprawnie wyświetlanym w różnych miejscach, tak aby każdy mógł przeczytać – co zresztą było czynione podczas śpiewania: wyświetlał się tekst tłumaczenia w trzech miejscach, więc niezależnie od tego, gdzie się siedziało, było dobrze widać) – bardziej by pasowało. Nasza polska kurwa była tu jak z innej opowieści.
Przerwa. Dzięki temu, że są stoliki, można przy okazji urządzić imprezkę.
Obsada.
Całość znajdziesz TU.
Wiadomo, że zawsze są dwa składy obsady. Ja trafiłam na Alicję Węgorzewską jako Marię. Reżyser spektaklu, Michał Znaniecki, od wielu lat mieszka w Buenos Aires i wydaje mi się, że zaopatrzył bohaterkę w buty tangowe zaprojektowane według najnowszych trendów, jeszcze na warszawskich parkietach nie widziane (takie z szerokim pasem jak od spodni wokół kostki – i mój praktyczny zmysł od razu mi podpowiada, że krótkie nogi w krótkich spódnicach nie będą dobrze w nich wyglądały… Ale Alicja nie ma krótkich nóg i nie była w krótkiej spódnicy, więc wyglądała ok).
Jak pisałam, wiele spektakli i koncertów za mną.
To ma swoje minusy: trudno zrobić na mnie wrażenie. Zwłaszcza że znam repertuar Piazzolli i słyszałam wiele różnych wykonań. Poza tym mam taką swoją teorię, że aby z sercem wykonywać tango, trzeba chociaż trochę je "liznąć" na parkiecie. To argentyńskie oczywiście. Nie trzeba być mistrzem, ale trening na potrzeby spektaklu moim zdaniem nie wystarcza. Może przesadzam? Ale ja tak mam: słyszę, kto z wykonawców (grających lub śpiewających) wie, o co chodzi, a komu się tylko wydaje… "Serce tanga bije na milongach" - powiedziała Beata Maia w wywiadzie. Nie odda ducha tanga ten, kto tylko je trenuje.
Tanga nie można udawać. Ciało nie kłamie.
Dlatego kiedy słyszę naszą tangową Divę i mezzosopranową Divinę Izę Kopeć, jak śpiewa: „Yo soy Maria de Buenos Aires…” - to ja jej wierzę…
W tych oknach są żywi aktorzy! Chociaż na zdjęciu wyglądają jak namalowani.
Muzyka.
Kto zna Tango Attack (Grzegorz Bożewicz – bandoneon, Piotr Malicki – gitary, Hadrian Filip Tabęcki - fortepian), ten wie, że jest moc. Opera Kameralna proponuje udział dodatkowych instrumentów, w sumie jest ich aż 14. Nie będę opowiadać o muzyce, jej się słucha.
Taniec.
Duży zespół tańca współczesnego robi wrażenie. Aż dziw, że się wszyscy zmieścili w tej niewielkiej przestrzeni :) Tuż przy moim stoliku dwóch tancerzy wykonało kawałek męskiego tanga, anioły z Marią też postawiły ze trzy pas … Taneczne sceny bicia i zabijania kobiet – mocne.
Scenografia.
Uwielbiam takie klimaty: tajemnica, mrok, nieoczywistość… Mnie się bardzo podobała. Cała! Zarówno scena, jak i to, co było z boków. Niestety zdjęcia nie oddają uroku otoczenia. Trailer zobaczysz TU.
Nie tylko ściana, ale obramowanie sceny też wygląda jak zrobione z czekolady.
Wyjątkowy dzień.
Okazało się, że w tym dniu córka Alicji Węgorzewskiej kończy 18 lat. Była obecna, więc już po oklaskach końcowych mama i zespół odśpiewali jej „Sto lat”, a wszyscy, także publiczność, zostali zaproszeni na tort i wino.
Tort przygotowany dla Jubilatki……inspirowany programem spektaklu.
Podsumowanie.
* Niecodziennie. Podejrzewam, że w Basenie Artystycznym wszystkie spektakle są „inne” (pójdę z pewnością, przygotowana na głaski rozdawane przez aktorów), chociaż widziałam na zdjęciach także normalne, teatralne ustawienie krzeseł.
* Interakcja z widzami jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu (już we
foyer), to ciekawe doświadczenie. Nieprzewidywalność całości – to duże wyzwanie dla introwertyków, czyli dla mnie. Wolę obserwować z boku. Dotyk nieznanych osób nie robi mi dobrze (chyba że w tangu, ale to co innego). Ale ci, którzy szukają mocniejszych wrażeń i niecodziennego spektaklu, znajdą to właśnie tu (zwłaszcza jak usiądą przy stole na samym środku), a ja potraktowałam to doświadczenie jako poszerzanie swoich granic.
* Dla osób wysokoreaktywnych (czyli mocno reagujących na niewielki bodziec) może to być bardzo mocne doświadczenie, zwłaszcza że klimat całości nie jest zabawowy i dużo jest scen związanych z przemocą, charakterystyczną dla Buenos Aires początku XX wieku. Ja akurat jestem niskoreaktywna (więc trudno mnie przestraszyć, ale i zachwycić) i tak jak niekomfortowo czułam się, kiedy aktor mnie dotykał, tak w tej całej bardzo dużej dynamice i hałasie odczuwałam monotonię. Pomyślałam, że właściwie po pierwszej części mogłabym już iść, bo chyba nic innego się nie wydarzy... Na szczęście zostałam i nie żałuję.
* To jest spektakl, gdzie warto wiedzieć, na co się idzie, czyli przed przeczytać libretto. Ja tego nie zrobiłam. Wydawało mi się, że idę na przedstawienie o tangu i z tangiem. A to nie tak! Więc nie bardzo skumałam, o czym jest opowieść. Maria umarła, snuje się jako duch, ale co z tego? Jak sobie doczytałam, to przynajmniej wiem, o co chodziło heh.
Oklaski końcowe i „Sto lat” dla Jubilatki.
Zabrakło mi:
* Widoku grających muzyków. Jedynie Grzegorz się pokazał na scenie (bardzo fajnie to wyglądało). Nie wiem, gdzie by mieli być, bo jak pisałam, przestrzeń jest ograniczona, ale lubię widzieć, jak grają. Tak mam. Może w scenerii innego miejsca można na nich popatrzeć… W każdym razie w tym miejscu akurat ten spektakl warto obejrzeć, mimo wizualnej nieobecności muzyków oprócz Grzegorza.
* Namiętności. Przemoc przesłoniła wszystko (martwię się, czy dziewczynka grająca małą Marię nie jest tym spektaklem straumatyzowana) i ja osobiście nie odnotowałam czułości, miłości, pożądania. Za mało zróżnicowania emocjonalnego, brak ciarek spowodowanych dreszczem namiętnej ekscytacji. Szkoda.
* Tańczonego tanga. Miłośnicy tańca współczesnego będą z pewnością zadowoleni, tancerze są zawodowcami. Ja osobiście jednak, zamiast padaczkowych drgawek, chętnie zobaczyłabym dobrze zatańczone proste, portowe tango… Bez nóg na suficie, nie escenario, tylko to opowiadające o tęsknocie… miłości… zawiedzionych nadziejach… albo tych świeżych, które jeszcze nie wiedzą, że umrą za jakiś czas…
Muzyków zobaczyłam na końcu, nad moją głową 🙂
Czy polecam?
Tak! Jeśli jesteś otwarta/y na inne środki wyrazu niż na tradycyjnej scenie, przeczytasz libretto (przyjdź wcześniej i kup na miejscu, koszt to tylko dycha) oraz wywiad z reżyserem (jest w tej samej broszurze) i nie nastawisz się na oglądanie tanga, tylko na słuchanie i zanurzenie się w mrocznej opowieści – z pewnością nie stracisz czasu. Miej oczy dookoła głowy, bo spektakl trwa wszędzie! Muzyka jest niezwykła, forma całości inna! Sztuka ma zostawiać ślad, a ta zostawia!
Piazzolla był uznawany za kompozytora tang do słuchania - do tej pory wielu zwolenników klasyki uważa, że "się Piazzolli nie tańczy". Może dlatego nie zobaczysz tanga? Ale zobaczysz coś, co Cię zaskoczy... Minęła doba, a ja coraz bardziej myślę o tym, czego doświadczyłam...
Foyer w oczekiwaniu na gości Jubilatki, w tym zaproszoną publiczność. Proza życia wygrała: niehandlowa niedziela, pusta lodówka i późna godzina pognały mnie po zakupy, zanim zamkną sklepy czynne do 23.00.
Na zakończenie tego niezwykłego wieczoru można sobie strzelić fotę na ściance, a każdy pozuje, jak umie...
P.S. Sztuka nie jest po to, by odpowiadać na gusta i zadowalać. Ona ma zostawiać trwały ślad. We mnie zostawiła.
W Warszawie mini maraton mamy cały rok.
Rzadko zdarzają się dni, w których nie ma milongi. Nowy rok przetasował miejsca i wydarzenia. Jedne zniknęły, inne powstały. Życie jest cyklem. Wszystko jest cyklem. Nawet jak jest raz, bo „...nic dwa razy…”. Tylko w święta nie ma milongi i żadnej praktyki. Na co dzień się tangoli, czasem w aż za wielu miejscach w jednym czasie. Ale zaraz! Ja nie o tym, tylko o tym, że sylwestry tangowe były dwa plus jeden tangowo-nietangowy.
Przedsylwestrowe przygotowania – w tym roku loki!
Ten na winylach był jedyny.
Hotel Airport Okęcie mieści się przy lotnisku. Na regularne milongi położenie jest słabe, na incydentalne – nie przeszkadza. Swego czasu chcieli, bym organizowała u nich popołudniówki w Café Czekolada, ale mieliśmy inne wzajemne oczekiwania. To w clubie Aviator na XII piętrze odbywały się milongi Aviator. Tu także odbyła się posylwestrowa popołudniówka i milonga noworoczna, obie w ramach karnetu sylwestrowego, a dla osób witających Nowy Rok gdzie indziej - dodatkowo płatne, ale o nich nie będę się rozpisywać. W skrócie: frekwencja dopisała. Na popołudniowej był słodki bufet + napoje.
Mniam.
„Tylko Adrian mógł takiego sylwestra zorganizować!”
Powiedział jeden z tangowych kolegów. Coś w tym jest… Bo i Duża Warszawska, i Aviator miały swoją rangę. Zrobić sylwestra w takim (drogim!) miejscu w normalnej cenie – no no… Cmokam z podziwu. Zwłaszcza że – sami to mówicie - Adrian nie ma miana przyjaciela wszystkich stworzeń na ziemi i w komunikacji bywa specyficzny.
A jednak właśnie Jemu się udaje.
Drużyna Adriana nie jest specjalnie liczna.
Bo nie ilość, a jakość się liczy. Dziewczyny są bardzo przyjazne i myślę, że to one ogarniają pracę u podstaw. Ale organizatorem jest Adrian (Otocki, jak ten hrabia-wynalazca z powieści Bolesława Prusa pt. „Lalka”. Adrian jest zawodowym tancerzem, dyplomowanym instruktorem tańca i tanga - tak, jest „coś” takiego!, animatorem tanga w Warszawie i Lublinie). W wystąpieniu dziękował Lubelskiemu Stowarzyszeniu Tanga Tango Paraiso.
Adrian i jego Team (od lewej): Samanta Zarzycka, Patrycja Tomaszuk, Monika Piekarz i Nina Krawczyk.
Przygotowania.
Byłam pod wrażeniem. Informacje były wrzucane na bieżąco. A to, że jest parking. A to, jak się odnaleźć wśród dużych stołów… O, stoły to osobny temat.
Koncepcja, jak „to” ma wyglądać, klarowała się do ostatnich dni. Najpierw w ogóle nie było przewidzianych rezerwacji, co mnie zniechęciło do udziału w imprezie. Kobieta ma torebkę, szal, na eleganckim evencie powinna mieć swoje miejsce. Nie musi na nim tkwić, ale ja uważam, że pewien porządek powinien być. I moje miejsce, z moją torebką i szalem, taki porządek mi zapewnia.
Rezerwowane czarne krzesła.
W końcu pojawiła się koncepcja – utrzymana do końca - rezerwacji stołów ośmioosobowych, z wyznaczonym „opiekunem stołu”. Czyli trzeba się było zgłaszać ósemkami. Nie było innej opcji. Osiem – do stolika z czarnymi krzesłami. Bez rezerwacji - do krzeseł białych. Nie na odwrót! Tak mi się skojarzyło (tak, miewam dziwaczne skojarzenia, wiem 😄): „(…) czwórkami do nieba szli żołnierze z Westerplatte...”, a na sylwestrowicze na bal ósemkami. Każdy miał zapewnione miejsce siedzące.
Dobrze to czy źle?
Wszyscy sobie poradzili, z organizatorami włącznie, chociaż na początku osoby bez rezerwacji były trochę zagubione, zwłaszcza jak przyszły/li solo. Ja bym tam system uprościła, bo wiadomo, że na każdej większej imprezie usadzenie gości jest kluczowe.
Adrian co prawda mówił, że to nie ma być impreza zasiadana, ale sylwester to sylwester, a nie lokalna milonga. Ja bym nie sadzała stada ludzi się znających, bo oni mają siebie na co dzień. Skoro był balans (no, prawie), to można było postawić na integrację, zwłaszcza że stoły stały w dwóch częściach, co tejże nie służyło.
Wygląda, jakby był na parkiecie luz. Był. Tylko chwilowy 😄
Muzyka.
Najlepsza na świecie. Każdy organizator, który zaprosi duet djski Radio Tango Uno, odniesie sukces. Jak zaprosi pół duetu – też. Bez udziwnień, Klasycznie. Energetycznie. W dobrej jakości. Początkowo mechanicznie, w środku z winyli. Że im się chce! Zwłaszcza że amatorzy nie słyszą różnicy. Za to na pewno waflowanie płytami robi wrażenie nawet na muzycznych abnegatach, a Dorota w białych rękawiczkach jest sexy. Marcin – sorry Marcin – mniej 😄
Panowie mi mówili, że Dorota wyzwala w nich fantazje: rękawiczki i szpilki… 😄
Na tę imprezę zjechało dużo ludzi, a kraju i zagranicy. Dla mnie to dziwne, bo mam ich pod ręką (organizują w środy i niektóre niedziele milongę Uno, Dorota grała na milondze w Wilanowie, obydwoje jeżdżą jako dje na maratony i festiwale w różne zakątki świata), ale wiele osób, zachwyconych puszczaną muzą, przyznało, że słyszy ich po raz pierwszy i nie wie, co to Radio Tango Uno! Kliknij TU i się dowiedz, bo obciach!
Marcin Błażejewski & Dorota Zyskowska, czyli Radio Tango Uno i Molonga Uno.
Parkiet
Z atrakcjami. Widać, że niejedna impreza na nim hulała. Na tę ilość ludzi mógłby być większy, zwłaszcza że muzyka wyrywała od stołów. Kiedy go zdewastowaliśmy i ciutkę się rozjechał, ekipa będąca w pogotowiu szybko się z nim uporała.
Ekipa techniczno-parkietowa w pogotowiu.
I to w sposób wyglądający dość tanecznie. Panowie się wykazali sprytem, sprawnie operowali nogami i młotkami. I całkiem dobrze wyglądali. Lepiej niż niejeden zwolennik „wolnych pląsów” nazywanych neotangiem😄
Ekipa zwarta i sprawna!
Bufet
Dobrze zaopatrzony. "Niech żyyyje bal..."!
„Za wujka Marcina…” 😄
Obfity w jadło i napitki. Obsługa bardzo sprawna, ale to akurat mnie nie dziwi, bo ten hotel słynie z dobrej kuchni i serwisu.
Kelnerzy przynosili trunki do stołu. Amatorzy drinków mogli zamawiać je w barze.
Duży atut: brak hocków-klocków.
Wiele imprez sili się na jakiś program artystyczny nie wiadomo po co. Widziałam imprezy z różnymi przeszkadzaczami, złymi pokazami, koncertem muzyki tangowej słabej do tańczenia. To dodatkowy koszt, często naprawdę zbędny. Tu tego na szczęście nie było.
Na imprezie spotkałam znajomego z Izraela, którego poznałam na festiwalu w Tel Avivie.
Za to uroczym akcentem były noworocznie składane życzenia, radośnie i naprawdę miło.
Trwało to długo, bo też dwie części sali się przemieszczały i wreszcie przemieszały.
Ten rok będzie dla tangueros szczęśliwy, już Mirek o to zadbał, odpowiednio traktując kieliszek…
Podsumowanie
Sylwester bardzo udany. Najmocniejsze punkty: muzyka i bufet.
Gratuluję Adrianowi i dziewczynom!
Dworzec Warszawa Główna
Tam się spotkaliśmy, by potangolić w klimacie roku 1919. Oczywiście stylizacje i ten rok były kwestią umowną. Ja na przykład dzień wcześniej nabyłam sukienkę, której sznytu chciałam dodać adekwatną do stylu opaską z piórem (leciałam ją kupić z wywieszonym językiem tuż przed imprezą). Niestety, została w torebeczce na stole, a zamiast niej zapakowałam torebkę na psią kupę. Więc w efekcie była stylizacja bez stylizacji.
Foto: Dominika Kołodziejska
Foty to mocny element tej imprezy.
Fajnie poczuć się jak w innej epoce, zwłaszcza że główna organizatorka, Paulina Policzkiewicz-Woźniak (i Akademia Tanga Argentyńskiego, o której korci mnie, żeby napisać, ale przez ogromną sympatię do Pauliny jednak się wstrzymuję... I nie chodzi o dawne wygłupy z pismem z dupy, które nadal mnie śmieszy - Pau nie miała z tym nic wspólnego), a więc Paulina zawsze aranżuje buduarowy kącik idealny do sesji zdjęciowych. Elfik Dominiczka wyczaiła zaparowane okno, no i poniosła nas fantazja...
Foto: mła! Jak to powiedziała Dominiczka: Nie ma to jak trup ożywiający imprezę……a co dopiero dwa trupy…
Foty Dominiki możesz obejrzeć (OJJJ... WARTO...) TU i TU i TU i TU!
Ela, jak zawsze, z klasą.
Trochę historii
W lutym 2013 roku miała premierę moja książka pt. "Pasja budzi się nocą". Opisywałam tam pomysł zorganizowania milongi pod wezwaniem "Tango w przedwojennej Warszawie". W grudniu po raz pierwszy Akademia Tanga Argentyńskiego zorganizowała milongę 1913. I cudownie! Co prawda nie wiem, dlaczego Edi z tego powodu przestała się ze mną kolegować, ale cieszę się, że Milonga Retro na stałe wpisała się w warszawski grudzień. A w październiku tego roku ukazała się moja druga książka, z tangiem w przedwojennej Warszawie właśnie.
Jak to powiedziała Dominiczka: trudno ze starych kawałków upleść dobrą milongę, czy jakoś tak… W każdym razie Darek Tybińkowski (tak, to on! Nikt go nie poznał…) dał radę!
Miejsce
Warszawa Główna to dawny dworzec kolejowy, obecnie Stacja Muzeum. Ma swój klimat. Czy do tanga? Podłoga jest niewątpliwie słabym ogniwem tego miejsca, ale dworcowa energia (i zapach, mimo tylu lat!) ma swój urok... No i te foty...
Zapach mężczyzny… Foto: Dominiczka.Dla takich zdjęć warto przyjść! Foto: Domi.
Foty, foty, foty...
Główną fotografką była znana, uznana, ulubiona przez niektórych, uwielbiana przez masy Ela Petryka - koniecznie obejrzyj jej niesamowity album (TU). Chciałabym zrobić z Elą wywiad odnośnie funkcji milongowego fotografa, zdjęć, organizatorów, foto obyczajów... Ale mi się miga, więc proszę o zachętę dla Eli pod postem z tym wpisem!
Może Wasz aplauz ją przekona, że warto ze mną pogadać..?
Podsumowanie:
1. Muza i foty: świetne!
2. Bezproblemowe parkowanie!!! Uwielbiam się tym nie stresować.
3. Miejsce: klimatyczne, ale niełatwe.
4. Zupa: była pyszna! Jednak biorąc pod uwagę wentylację...
5. Szkoda, że Milonga Retro pokryła się z przedświąteczną milongą w Złotej. Wiele osób planowało milondżing, ale nas np. zatrzymały foty i już nie ruszyłyśmy dalej. Ela ze Złotej dotarła, ale część osób tam została.
6. Występ artystyczny, czyli czarodziej (nie zanotowałam, jak się nazywał - jakoś tak bardzo elegancko - a w wydarzeniu był przedstawiony jedynie jako zaplanowany występ niezaplanowany albo odwrotnie...): iluzjonistycznie pasował do klimatu drugiej dekady XX wieku.
Co on wyprawiał z tymi linami…
Ja też robiłam foty.
I zrobiłam komiks, bo czasem lubię zaszaleć...
…a potem było dużo amatorek robienia zdjęć. Niektórzy zapominają, że kobiet nie trzeba rozumieć, tylko kochać.Kandydatka na fotografkę wymagała przeszkolenia.Krótkiego przeszkolenia.Inna kandydatka na fotografkę nie miała problemu ze sprzętem, tylko jakość modelek jej nie zadowalała…Ale że ktoś ma decydować, czy one się nadają?! Obserwatorka ma swoje zdanie…Dała szansę.Instrukcji c.d., a zabawa toczy się dalej……i instrukcję. A impreza toczyła się dalej… A wtedy zmieniła się kandydatka na fotografkę i znowu wkroczyła Ona… Z propozycją swojej aktywności.Krótkie merytoryczne konsultacje zawsze w cenie.Pomysły się zmieniały, jak kandydatki na fotografki. Kandydatka na śpiewaczkę wykazała się bystrością w postrzeganiu.Przypomniała sobie, po co tu przyszła.Poszła uzgodnić repertuar, a kolejna kandydatka na fotografkę traciła cierpliwość do modelek. Impreza toczyła się w dobrym tempie wewnętrznych zmian.Podglądacz zawsze się znajdzie.Pewne zdanie i ogólna wesołość przyciągnęły mą uwagę……i wtedy Dominiczka zabrała mnie na parapet…
Show me your tango
Pod takim tytułem ukazała się płyta naszej tangowej Divy, Diviny, mezzosopranistki lirycznej Izabeli Kopeć. Było to w maju 2012 roku, ale od czasu do czasu można posłuchać pieśni Astora Piazzoli na żywo, podczas koncertu Izy. Tak też było dzisiaj, a w zasadzie już wczoraj.
Kuźnia Kulturalna
To znaczące miejsce na mapie Wilanowa. Mieści się tam restauracja, ale Kuźnia to także scena artystycznych wystąpień. Można połączyć przyjemne z pożytecznym: zjeść pyszną kolację, a zaraz po uczestniczyć w uczcie dla duszy.
Iza to Bogini.
Nasza znajomość rozpoczęła się właśnie w 2012 roku. Jedna z koleżanek tangowych powiedziała mi, że Iza wydaje płytę, chce nakręcić teledysk i potrzebuje tangowych ludzi, żeby zatańczyli. Skrzyknęłam kilka osób i tańczyliśmy do Oblivion dobrych pięć godzin. I za każdym razem to było inne tango… Uważny widz zobaczy moje włosy, które zagrały przez 0,2 sekundy 😄
Zakochałam się w Jej głosie.
Polubiłyśmy się i jestem bardzo szczęśliwa, że mam w gronie znajomych TAKĄ artystkę: niezwykle utalentowaną, z charyzmą, absolutną profesjonalistkę. Iza tańczy tango, może dlatego Piazzola w Jej wykonaniu po prostu przeszywa serce na wskroś...
Zawsze, jak coś mnie ekscytuje, dostaję dreszczy.
Tym razem też, od pierwszego dźwięku. Iza zawsze występuje z rewelacyjnymi muzykami, czującymi każdą nutę całym ciałem. Byłam na różnych tangowych koncertach. A to skrzypek nie miał Boga muzyki w sercu, a to rzekomo koncert do tańczenia spoodował depresyjne siedzenie 80% uczestników, a to wokal nie dawał rady… Izę na żywo słyszałam wiele razy (to wszechstronna Diva mająca w repertuarze utwory klasyczne, a także jazzowe i crossoverowe – łączące klasyczny śpiew z elektronicznym brzmieniem instrumentów).
Muzycy byli niesamowici.
Skład był następujący:
Izabela Kopeć - mezzosopran
Gilberto Pereyra - bandoneon
Tomasz Filipczak - fortepian
Robert Horna - gitara klasyczna
Maciej Lulek - skrzypce
Wojciech Gumiński – kontrabas.
Moje kobiece serce skradł kontrabasista.
Wyglądał ogniście jak rodowity Argentyńczyk (którym był bandoneonista), a tu niespodzianka: Polak, na dodatek Wojtek (uwielbiam to imię)! Wszyscy muzycy grali z pasją, ale nie wyobrażam sobie, by Iza zaprosiła muzyków bez pasji! Z niej samej tryska ona każdą komórką. I ten ruch… Idealnie dobrany do warunków scenicznych (a widziałam ją na różnych scenach).
Kto z tangowej braci Jej nie zna, niech się wstydzi.
Proszę Ją wyyoutubować. Oczywiście to nie zastąpi kontaktu na żywo (po koncercie Iza podpisywała swoje płyty), ale lepszy rydz niż nic. A jak mnie poprosisz, to Ci załatwię płytę z autografem. Warto po stokroć. Dla tangowych i nie. Po prostu mega moc i prawdziwa Sztuka.
Służby operacyjne doniosły, że następny koncert będzie w lutym.
Co prawda nie w Kuźni (a szkoda! Ale jak będzie, zmontujemy ekipę na kolację), za to na większej scenie. Może Warszawa się obudzi? Nie widziałam NIKOGO z naszego grona (poza kolegą, który uwieczniał występ kręcąc film). Na koncercie Izy w Filharmonii Bałtyckiej było całe trójmiejskie środowisko tangowe. W Bielsku-Białej na tangowym koncercie Trio Wiesława Prządki była większość tangowa Południa Polski (a z Warszawy ja z Beatkiem). Dzisiaj byłam sama… Beatek usprawiedliwiona, bo tangoli w Buenos Aires. Ela usprawiedliwiona, bo na festiwalu w Alicante. Dorocia usprawiedliwiona, bo po zdobywaniu szczytów Ameryki Południowej i zjeździe z wulkanu dopadł ją jet lag.
A GDZIE BYŁA RESZTA?
Nie interesuje Was tangowa muzyka na żywo w TAKIM wykonaniu? Żałujecie kasy na bilet?! Kuźnia to kameralna scena. Miejsca były zapełnione nietangową publicznością, która hojnie nagradzała brawami każdy utwór, a na koniec zaserwowała owacje na stojąco. To nietangowcy walą drzwiami i oknami, a warszawskim tangowcom się nie chce? Wychodzi na to, że Warszawa jest prowincjuszką wśród tangowej braci.
Wstyd mi.
Iza nie koncertuje co drugi dzień. Jej występ jest naprawdę rewelacyjnym przeżyciem. Nie wierzę, że tylko ja mam ciary na ciele, umyśle i w sercu, kiedy słyszę TAKIE wykonanie. Jej brawurowa wokaliza do Libertango cisnęła w me błękitne oczęta łzy wzruszenia… Wolność… Tak ważna dla mnie osobiście życiowa wartość… Tak przepięknie wyśpiewana… I to poczucie, że w tym wcieleniu chyba już nie zrealizuję mojego marzenia, aby z profesjonalnymi muzykami z duszą i pasją zaśpiewać tango…
Komu się nie będzie chciało czytać całości, a nie był, powiem krótko: sfrajerzyłeś/łaś się, bejbe. To był rewelacyjny festiwal za niedużą kasę, zwłaszcza jak skorzystało się z rejestracji we wcześniejszym terminie i w parze (nie było takiego musu, jedynie zachęta cenowa, pewnie dlatego był niezły balans, jak rzadko kiedy na festiwalach). Masz kolejną szansę, lepiej jej nie przegap.
UWAGA! Następny już za niecały rok!!!
A konkretnie: 26 – 29.11.2020!!! Aaaaa!!!!! Cudownie.
Ten się skończył, ot co.
Ale najpierw wszystko się zaczęło.
4 lata temu pierwsza edycja, tydzień z kawałkiem temu czwarta. Nasz warszawski festiwal rozmościł się w listopadowej porze i znowu ogrzeje nas swoim blaskiem.
Może południowcy przestaną kręcić nosem na nasz klimat i będą liczniej przyjeżdżać? Chociaż w tym roku goście bardzo dopisali, zagraniczni także.
Dla niektórych był to pierwszy festiwal w życiu, w którym brali udział.
Dla mnie był to nie wiem który, nie liczę (a szkoda; i na pewno niebawem napiszę, czym się różni festiwal od maratonu, bo różnice są zasadnicze).
Festiwalowe czwartki na całym świecie są mniej liczne.
A u nas był tłum! Oczywiście w piątek i sobotę większy, ale jak na czwartek, było bardzo dużo ludzi.
Pierwszy festiwalowy pokaz wykonali Gospodarze:
Jakub Grzybek & Patrycja Cisowska-Grzybek!
Przy okazji: w Argentynie zawsze najpierw wymienia się mężczyznę.
Pati miała zjawiskową suknię w kolorze głębokiej butelkowej zieleni, mieniącą się kryształami Svarovsky’ego.
Legenda głosi, że Kuba nie spał po nocach, tylko rzeźbił tę suknię tymi brylantami… Ale kto by wierzył w legendy?
W piątek tłum przybrał na sile.
Pokaz miała para, która w ubiegłym roku wywołała łzy wzruszenia, a nawet z co poniektórych damskich biustów ekstatyczny szloch.
Facundo Piňero & Vanesa Villalba
I tym razem rozgrzali publiczność do czerwoności. Ja osobiście lubię ich estetykę, sprawność, muzykalność i technikę.
Uważam, że jest to doskonała pokazowa para. Ma dla mnie to coś, co przyciąga uwagę i nie puszcza.
Nawet w zaawansowanej ciąży.
Sobota należała do Los Totis, ale nie tylko!
Do kogo jeszcze, to za chwilę.
Los Totis, czyli:
Christian Marquez & Virginia Gomez!
Po Gospodarzach i Facundo z Vanesą to trzecia para, która jest na Recuerdo od pierwszej edycji.
Mają wyrobioną markę, należą do światowego TOP. Ich pokazy są mniej szalone, bardziej klasyczne, ale także technicznie perfekcyjne.
Niedziela to czas pożegnań.
Część gości wyjeżdża, głównie ci z Polski, bo zagraniczni zostają dłużej i można się z nimi spotkać na naszych miejscowych milongach w kolejnym tygodniu.
😄😄😄😄
Był i pokaz, a jakże! Po raz pierwszy dołączyli:
Juan Malizia & Manuela Rossi!
Power, wdzięk, gibkość – wszystko było.
I zjawiskowa suknia też.
O pokazach nie ma co pisać, je trzeba zobaczyć. Z tymi pokazami to jest tak, że… A nie, o tym napiszę kiedy indziej.
W niedzielę maestros zatańczyli rondę, czyli wszyscy na raz. Wrażenie trochę jak na karuzeli, w głowie może się zakręcić, bo nie wiadomo, na czyje nogi patrzeć...
Miejsce
Tegoroczne wszystkie cztery festiwalowe gale odbyły się w auli głównej SGH. Moim zdaniem to dobry wybór. Co prawda brakowało paniom garderoby, ale duża szatnia z przesuwaną masą wieszaków robiła za kotarę i jakoś dałyśmy radę.
Parkiet.
Śliski! Ja osobiście baaardzo lubię. Jacek M. mawiał, że żaden parkiet nie jest za śliski, jeśli się umie tańczyć 😄
Jakieś pojedyncze jęki do mnie dotarły, że w czwartek o 21.00., kiedy zaczynał się festiwal, jeszcze układali podłogę i że o rety. Ja przyszłam przed 21.30., podłoga była ułożona, za to do 22.00. nie tańczył nikt. Ale co postękał, to jego.
TDJ’s team
Gusta muzyczne są różne, dlatego staram się nie oceniać: gra dobrze czy źle (no chyba że gra źle 😄 ).
Na marginesie, bez związku z festiwalem: ja osobiście na przykład nie lubię ckliwego smędolenia odbieranego przez niektórych jako romantyczną tkliwość i uważam, że zbyt liryczny nastrój didżeja mający wpływ na dobór muzyki może zepsuć nawet kameralną imprezę, nie mówiąc o dużym iwencie (na marginesie marginesu: spolszczona pisownia angielskich słów jest celowa. Lubię rzeźbić w języku, który nie jest martwą łaciną 😄 Poza tym to mój blog i mogę sobie pisać, jak i co chcę, najwyżej pozgrzytasz zębami😄).
Zatem bez oceniania i wymieniania całej didżejskiej drużyny (możesz ją znaleźć TU), ocenię i wymienię jednak jej część, bo mi się chce:
Dorota Zyskowska & Marcin Błażejewski, czyli Radio Tango UNO!
Pierwsza godzina zagrana z kompa, potem z winyli. Co tu dużo pisać i marnować Twój czas na bezsensowną czytaninę… Krótko i z sensem:
SĄ NAJLEPSI!
Na miejscu innych didżejów mocno bym się przygotowywała z pół roku, jak miałabym grać na tej samej imprezie co ONI!
I tak sobie myślę, że ja to mogę wypisywać różne rzeczy, nawet kiedyś może Wam zaśpiewam, ale gdybym miała zapędy didżejskie, to ich pojawienie się skutecznie zachęciłoby mnie do robótek ręcznych, a nie zamęczania ludzi wyjcowanym trzeszczeniem (bo tak gra większość tych z nieuświadomionymi niekompetencjami, mechanizm ten sam co w byciu niby nauczycielem tanga). ONI są zjawiskiem na skalę światową.
Słyszę ICH często (prowadzą milongę UNO, w grudniu w środy i niedziele!). Razem i osobno. NIE zapodają kichowatych tand! I ta jakość dźwięku…
Wracając do Recuerdo: w sobotę byłam od 22.00. do 3.00. Nie puścili ani jednej lipy!
Bufet i restauracja.
Były! Bufet cały czas (z bardzo miłą i ładną obsługą), restauracja trochę (w piątek i sobotę do 2.00.). Słyszałam głos, że słabo, bo nawet za darmo wody nie było. Zrobię o tym osobny wpis, ale tu tylko nadmienię, że na festiwalach nie ma catering included (dobra, wracam do angielskiej pisowni, bo po polsku jednak jakoś głupawo to wygląda).
Fotę z baru gdzieś zgubiłam, więc dałam tę😄 Chyba ktoś buchnął flachę ze sklepu, bo polewanie jest z zabezpieczeniem 😄
Dodam jeszcze, że byłam na maratonie (a na maratonach napitki i przekąski co do zasady są), na którym nie było NIC! A dodając jeszcze więcej: taka Turcja na przykład robi połączenie festiwalu z maratonem i tam troszkę jest, troszkę nie… Ale to inny temat.
Dzwoni na Policję? 😄
Nie było koncertu podczas Gali, były dwa w teatrach.
Po raz pierwszy poczułam, czym jest prawdziwe escenario, rok temu w teatrze Komedia. Można lubić lub nie lubić, ale najczęściej jest to kwestia znania się lub nie, co powoduje, że można lubić lub nie lubić 😄
Ja pokochałam. I uważam, że złą opinię o nim robią ci, co oglądają połączenie cyrku z baletem (dzięki, Tatuś W., za określenie!). Kiedyś tango sceniczne było karykaturą tanga. Tu, po raz drugi, zobaczyłam, że prawdziwe tango escenario to prawdziwe tango... Nie dziwota, że owacje były na stojąco i klaskaliśmy niemal do utraty dłoni!
Bandonegro!!! Kocham.
Są obłędni! Energia tryska każdym ich porem! Grali w tegorocznym spektaklu „Zapach kobiety” w teatrze Komedia. Robią światową karierę i są doskonałym potwierdzeniem, że jeśli masz talent i wykorzystujesz go w swojej pasji, odnosisz sukces.
Drugi koncert z pokazami był w teatrze „Syrena”.
Pierwszy głos Argentyny + topowe pary = niesamowite przeżycie.
Na oba spektakle bilety były wyprzedane. Nie dziwię się. Było warto. Za rok się pospiesz i kup wcześniej, bo nie czekają do ostatniego dnia.
Festiwalowe milongi śniadaniowe.
W sobotę i niedzielę. Moim zdaniem cudowny pomysł! Na pewno bym na nich była, gdybym była przyjezdna. Bo tak to u mnie działa: jak wyjeżdżam, jestem w tangowej imprezie na maksa. A u siebie mam inne sprawy i się nie da… A właściwie po prostu wybieram te inne sprawy, których na wyjeździe nie mam. Można było dołączyć, niezależnie, czy się miało full pass (płatnie).
Popołudniówki.
To samo, co powyżej. Nie mam nawet zdjęć uczestników… Chyba żaden fotograf nie dotarł. Wstęp był wliczony w full pass, a wejście indywidualne można było kupić na nocnej gali poprzedzającej popołudnie. U drzwi - nie.
Masterclass.
Jak to na festiwalu: TAK!
Technika dla pań z DIVINAS: całe 5 godzin (3 x 1,5 godz.+ dwie przerwy). Do tego warsztaty z poszczególnymi argentyńskimi parami.
MOC!
Podsumowanie było na początku.
Dotarłaś/łeś do końca? Gratuluję Tobie umiejętności skupienia uwagi, a mnie tego, że umiem Ci ją umieć skupić 😄Najbliższe plany są najbliższe😄
Najpierw sylwester. Różne są organizowane, w tym ten: taki mini maraton właściwie, winylowy, z NIMI! No tak, Dorota i Marcin grają TU.
Pierwszy weekend 2020 należy do Beskid Tango Maraton
Czekam na szóstą, a właściwie siódmą edycję (pierwsza była na Szyndzielni i zupełnie nie rozumiem, czemu nie jest liczona!). Rejestracja w toku. Panowie, przybywajcie! Kobity szturmują Anielicę Bielskiego Tanga, ale tak jak w piżamkach i koszulkach możemy sobie polatać dla własnej uciechy (a tak, pyjama party to mega petarda humoru i śmiechu co nie miara), tak tańczyć jednak wolimy z Wami..
Moje ulubione zdjęcie 😄 W tym roku wszyscy mieszkamy w hotelu Belweder w Ustroniu, szczegóły maratonu znajdziesz TU
Idą mikołajki i gwiazdka!
I dojdą z całą pewnością, więc za długo się nie zastanawiaj, tylko rób prezent sobie, szwagierce, teściowej, sąsiadce... Chcesz z autografem? Pisz do mnie! Da się zrobić😄