Gryf Tango Marathon VIP Edition

Było świetnie!
I właściwie nic więcej mogłabym nie pisać, bo jak kto nie był, to jego strata.
Ale lubię, więc nie odmówię sobie, o!

Atrakcje dodatkowe i bardziej osobiste przygody opisuję pod koniec, więc zrób sobie herbatkę albo co tam lubisz i zarezerwuj ten czas na podróż ze mną…

Szczeciński Gryf Tango Marathon 2021 odbył się pełną parą. Było nas ponad 150 osób, ponad połowa to cudzoziemcy, głównie Berlin i Hamburg. A jak wiadomo, tam mieszkają Argentyńczycy, Chilijczycy, Turcy… Nie zabrakło Hiszpanów, Włochów, Holendrów, był Amerykanin, Duńczyk, byli Szwedzi różnych narodowości… 😀 

Zawsze w połowie lipca!

ZAWSZE. Czyli w roku 2022 – patrzymy w kalendarz – Gryf odbędzie się 15 – 17.07. I wszystko jasne: zaznaczamy czerwonym kółeczkiem i kupujemy bilety na samolot. Mam nadzieję, że tym razem, niezależnie od wymysłów dumaczy od zagrożeń, organizatorzy nie będą się czaić do ostatniej chwili i ogłoszą wcześniej. Ja za bilet w dwie strony płaciłam 470 zł (gdyby Monika się posłuchała i kupiła, jak mówiłam, dzień wcześniej, płaciłybyśmy po 350 zeta. Tak, tym razem nie byłam z „moją dziewczyną”, bo na termin Gryfa nałożył się obóz w Jarnołtówku, bardzo zresztą fajny. Już poinstruowany, że za rok termin ma być inny, a południe Polski, świetnie tańczące, ma się stawić w Szczecinie!).

Organizatorzy.

Pisałam o nich w zapowiedzi i nie zmieniam zdania. Dorota i Adrian Grygierowie oraz Gracja i Rafał Kołodzieczykowie nie zepsuli się.

Szefowa wszystkich szefów instruowała młody maratonowy narybek, jak z godnością się witać. 

W teamie były jeszcze Margarita Bessas i An Tang (nicki fejsbukowe), które dbały o miłe powitanie i całą resztę. Krysia Kun też.

Ludzie.

Niektórzy tylko stęsknieni, inni wygłodniali (ci nie tańczący w pandemii). Maratony mają to do siebie, że jeżdżą na nie ludzie chcący tańczyć.

Doświadczenia nabiera się z każdą kolejną taką imprezą. Nawiązuje się coraz więcej znajomości.

I tak jak na początku najważniejsze jest, by tańczyć, tak z czasem stawia się na jakość i docenia się socjalny wymiar tanga.

Kliki i koterie – nie tu.

Niektórzy mówią, że w tangu są. Rzeczywiście bywają. Ale nie zawsze. Czasem jakaś grupa bardziej trzyma się ze sobą, bo po prostu na co dzień się nie widuje i taka trzydniówka jest okazją nie tylko do tańczenia, ale także żartów, wygłupów i spędzenia wspólnie czasu. I zjedzenia kolacji. Jedzenie było smaczne i sprawnie podawane, mimo kolejki. 

Niektórzy lubią zmieniać miejsce i siadają w różnych częściach sali. Ja wolę mieć swoje, najlepiej jedno i to samo przez całą imprezę. Wtedy ten, co chce, łatwo mnie znajduje. Poza tym lubię mieć torebkę, szal i buty na/pod moim krzesłem. Lub fotelem 😀 

Premilonga.

Jak to pre: odbyła się w czwartek w hotelu Vulcan. Monika chciała na nią przybyć i zostać do poniedziałku, ale ja mam maratonowy lipiec, co weekend coś, więc wiedziałam, że piątek – niedziela wystarczą. Nooo Monia, dziękuj Matce, bo gdybym się na to zgodziła, to byś się zatańczyła na śmierć i żywa do męża nie wróciła!

Na premilondze grał Darek Bekała, szczecinianin, znany i ceniony w djskim świecie. TU obejrzysz, jak było.

Piątek.

Zaczął się krótkim warsztatem: wprowadzeniem do chacarery, prowadzonym przez Ulę i Chucky’ego ( w sobotę prowadzili warsztaty z folkloru).

Maratonowe granie rozpoczął Francisco Saura: wielbiciel romantycznych tang. Film może mieć wyciszony dźwięk, taki fejs.

Następny set należał do Santiago Buonomo, Urugwajczyka, który wrósł w Polskę dzięki miłości do tanga i kobiety. Mówi po polsku! I to jest imponujące. Jeszcze niedawno nie znał ani słowa… Znam cudzoziemców będących tu od dwóch dekad i nie umiejących porozumieć się na podstawowym poziomie. Szacun.

Piątek to taka maratonowa noc, w czasie której witasz się ze znajomymi i tańczysz głównie z nimi: żeby się roztańczyć, bo się nie widzieliście, bo jesteście stęsknieni swojego abrazo… Oczywiście nie tylko, z nieznajomymi tez się tańczy, ale piątek jest taki bardziej znajomościowy. Więc siedzisz, rozmawiasz, pijesz różne napoje z gryfowych naczyń…

Królewski zakątek.

Nie mamy z carycą Anną zdjęcia w naszych fotelach… Ale to za chwilę.

Przyjechałyśmy z Moniką po 21.00. i kiedy wkroczyłyśmy, Pietruszka & company okupowali królewski zakątek (w przyszłym roku zamawiam tę miejscówkę!): dwa okazałe fotele (w sam raz dla carycy i królowej) oraz kanapę (tu następowała dynamiczna zmiana zasiadaczy).

To było doskonałe miejsce! Na uboczu, ale w gruncie rzeczy dobrze widoczne. Wprost stworzone zarówno do biesiadowania i towarzyskich pogaduszek, jak i bezproblemowego cabeceo, nawet z drugiego końca sali. Dorota, Szefowa szefów, przyszła do mnie na początku zatroskana, że tak siedzę z boku… To był doskonale wygodny bok!

Sobota

Szczecin jest jedynym tangowym miastem na świecie, do którego przybywam i znajduję przestrzeń na coś poza tangiem: obiad rodzinny (mam tu dwie siostry cioteczne z rodzinami, dwie starsze ciocie i chrzestnego, też już nie młodzieniaszka) i spotkanie ze szczecińską czarodziejką Eleną.

Elena zamierza zacząć tańczyć tango. Już nie mogę się doczekać, jak zobaczę rozdziawione oczy i buzie naszych wiecznych tangowych kawalerów z ciągłych odzysków… Jak będą się wokół niej uwijać… Prężyć bardziej lub mniej wątłe torsy… Wciskać stare, wytarte przez inne kobiety bajery…

Po spotkaniach pobiegłam na popołudniówkę.

Grał Michał, który kiedyś był Zorro, teraz ściemnia, że jest El Monje… Taki ma okres w swoim graniu, że to kolejna impreza, na której wyrywa ludzi z butów. No dobra, tańczą w, ale jakby nie mieli, tańczyliby bez, bo przy puszczanej przez niego muzie usiedzieć się nie da. Rozgrzał parkiet do czerwoności. Zagrał taką tandę… że dostał brawa za poszczególne walce i za całość. Wymusiliśmy na nim bis.

Ja już byłam wytańczona.

A tu wieczór dopiero nadchodził…

I rozpoczął go, tak jak w piątek, Francisco Saura, po nim konsolę przejął Luis Cono.

Co to się działo… z krzesłem w tle hehe…

Gracja powiedziała, że zakazuje mi ruszania tego przedmiotu. Chociaż tu akurat nie latałam z krzesłem, a z fotelem… Ale tylko trochę i nie na eleganckiej kolacji, więc przesadza!

Rozmowy odbywały się w różnych konstelacjach fizycznych… Krzesło dało radę!

O północy wjechał tort.

A ja wskoczyłam na krzesło, żeby to filmowo udokumentować. I będzie film! Ale nie teraz. Bo Barocco przede mną, a walizka nie spakowana…

Powyżej fota z Gryfa 2020. Tym razem nie pozowałam do wspólnego zdjęcia, bo nie było na to klimatu i przestrzeni. No i nie było Meg, a jako fotografka tangowych eventów tylko ona rozumie indywidualne do mnie podejście. Meguś, dziękuję za wyrozumiałość i cierpliwość! Jak tylko ta maratonowa nawałnica się skończy, zabieram się za Ciebie!

To jest zdjęcie zbiorowe baj mła. Stałam na krześle 😀 

To nie koniec maratonowych atrakcji. Jak komu mało aktywności tanecznej, to dorzucał fitness 🙂

I streching.

Rysie wpadli, żeby co poniektórych uściskać.

I wydało się: Margarita to największa maratonowa przytulanka!

Nie wszędzie krzesło było kluczowe. Bez niego tez się działo. Na przykład do zabiegów dezynfekcyjnych nie było potrzebne.

Niedziela

To dzień pożegnań, wcześniejszych lub późniejszych. Zagrał Guillermo Monti.

Nie miałam siły zakładać obcasów, na szczęście okazało się, że moje mega zaj…ste adidasy, które córka przywiozła mi ze Stanów, dają radę i nawet pivotować się mogłam. Więc zaliczyłam jeszcze parę tand…

XXI wiek ułatwia cabeceo. Kiedy sobie siedziałam w telefonie, brzdęknął messenger. Dostałam wiadomość:

Tak, wiem: po „b” powinno być „e”… Ale nie czepiam się, przyjęłam 😛 

Tuż po 17.00. zwinęłyśmy się z Moniką na lotnisko, ledwo żywe, ale przeszczęśliwe i wytańczone w dobrej jakości.

Atrakcje dodatkowe.

Było ich trochę 🙂 Na szczęście organizatorzy Gryfa nie wpadają na pomysł, by ktoś rzępolił albo wyjcował. Dla mnie maraton to maraton, a nie cudaczenie. Zwłaszcza że naprawdę nie każdy powinien śpiewać czy grać. Kiedy jadę na festiwal, wiem, że tam wszystko się zdarzyć może (także nieudany pokaz) i wliczam to w bytność. Tu nie ma niebezpieczeństwa łapania się za głowę, zamykania oczu i zatykania uszu.

Rejs statkiem i flash mob

To coroczny punkt gryfskiego maratonu. Djował Adi. Widziałam filmik z flash moba w ubiegłym roku. Oprócz tanga tańczyli takie coś, co miało choreografię i nawet fajnie to wyglądało. Dobrze, że mnie nie było, bo gdyby kogoś podkusiło, żeby mnie na to namówić, to skończyłoby się jak kiedyś na zumbie – ogólnosalową katastrofą: oni w jedną, ja w drugą, a jak chciałam naprawić, to w trzecią, więc oni w czwartą… Jedyny taniec z tych takich, co to jest coś po czymś, który ogarniam, to chacarera, i to tylko w tej podstawowej wersji.

O warsztatach pisałam, że były, TU można podejrzeć.

After Party.

Pietruszka wynajęła boat house i w sobotnią letnią noc zrobiła spęd. Jedni przychodzili, drudzy wychodzili…

Impreza odbywała się na górnym pokładzie, na który trzeba było wtarabanić się po stromych stopniach jachtowej drabiny. Widziałam, jak niejaki Rafał K. pokracznie się stamtąd starabaniał i stwierdziłam, że ja chyba zostanę imprezować na dole.

Najpierw w ogóle miałam problem z wejściem. W dzień to inaczej wygląda. W nocy czarna toń wody robi na mnie wrażenie czarnej dziury… Która mnie zassie… Więc tak trochę podramatyzowałam, ale w końcu weszłam. I uznałam, że drabina przekracza moje możliwości alpinistyczne.

Na dole zostałam sama i mogłam imprezować co najwyżej ze sobą, o suchej twarzy, bo napoje wzmacniające poczucie samozaj…ści były na górze. Rysio, kochany, był gotów znieść stół imprezowy specjalnie dla mnie. Nie lubię sobą absorbować otoczenia, więc wzięłam się w garść i wlazłam na tę górę.

Warto było. Widoki piękne. Na oświetlone Wały i inne jachtowe imprezy, tylko jednopoziomowe.

Powietrze lekkie i świeże… Tłum… Życie!

Zejście nie było dla mnie tak trudne, mimo że drabina robiła wrażenie.

Trzeba sposobem. Rafał K. tarabanił się przodem, a tyłem się śmiga bez problemu.

I nastąpiło dla mnie kolejne wyzwanie: jak trafić z powrotem na maraton..? Ci, co mnie dobrze znają, wiedzą, bo doświadczyli hehe… Ale najpierw: jak trafiłam do Pietruszki? Otóż zostawiła mnie pod opieką. Ale ta opieka, jak wychodziliśmy, jakoś tak za bardzo chciała skandalu i tak się z otoczeniem żegnała, jakbyśmy wychodzili razem. To znaczy: wychodziliśmy, ale nie tak, jakby to mogło być zrozumiane. 
Więc nie omieszkałam oświadczyć, że idę do Pietruszki i wracam. 
Z innym mężczyzną, ale to siła wyższa. Otóż
znowu Rysio okazał się kochany, bo po prostu się ze mną z tej drabiny starabanił i mnie na maraton odprowadził. Bez niego czort wie, gdzie bym trafiła. Moją cudownie fantastyczną cechą jest to, że zawsze idę w innym kierunku. Pod prąd.

A potem wszyscy wrócili i tańczyliśmy do ostatniej tandy. Ja już w adidasach i naszło mnie na prowadzenie. Także chłopaków! Ich skład poszerzyłam o Chucky,ego i było super.

W ogóle to była pierwsza impreza, na której tak dużo tańczyło par męsko-męskich i damsko-damskich tylko dlatego, że taka była ochota, a nie brak.

Spacer nadodrzańskim bulwarem.

Noce były piękne i ciepłe. Po czwartej nad ranem zaczynało świtać. Zwykle rozglądam się za transportem, bo po intensywnym tańczeniu nie chce mi się łazić. Ale tym razem było inaczej. Te moje adidasy mają tajemne moce: nie tylko tańczą, ale także regenerują hehe…

Trochę było ludzi, trochę młodzieży w stanie poimprezowym. Minęłyśmy z Moniką dość głośną grupkę. I dziewczynę w emocjach w związku z tym, że jej chłopak coś tam, ale on nie wiedział, że jest jej chłopakiem, no ale ona wiedziała, że jest, tylko nie chciała mu o tym powiedzieć, więc skoro nie wiedział, to siedział z jakąś inną… Cisnęły się na jej ust korale szewskie słowa. I ta oto dziewczyna zawołała:

– Halo, proszę pań!

Byłam ciekawa, czego chce? A ona… nas przeprosiła, że słyszymy jej przekleństwa.

Nie, młodzież nie jest gorsza, niż byliśmy my. Kiedy sobie przypominam moje młode czasy i to, co wtedy było wyprawiane (niekoniecznie przeze mnie), to ci, którzy narzekają na „dzisiejszą młodzież”, albo mają już sklerozę, albo wypierają, albo żyli w bańce i buntują się oraz rozrabiają, kiedy dopada ich druga młodość.

Bardzo dobry pomysł uchwyciłam, warto go przenieść na nadwiślański warszawski brzeg.

Kodeks Dobrego Bulwarowicza. Czad! Jest instrukcja i ludzie się do niej stosują! Nie ma porozwalanych butelek i petów na każdym centymetrze podłoża. Jest po prostu porządnie.

Stroje.

To jest bardzo ciekawy temat, który opiszę w osobnym wpisie.

Doszłam do jednego wniosku: kobiety przebierają się dla siebie. Faceci często na to narzekają: „Zmieni sukienkę, fryzurę, i nie umiem jej znaleźć…” 🙂 Że gamoń? No tak, ale cóż zrobić. Więc tym razem z Monią zrobiłyśmy eksperyment (ja nawet podwójny) i … Udał się 😀  Jaki? To temat na osobny wpis.

Zazdrość.

Głównie kobiety jej ulegają. To też temat na osobny wpis. Dziewczyny, jeśli coś Was niepokoi, rozmawiajcie o tym ze swoim mężczyzną. W tangu jak w życiu: wiele bab tylko patrzy, żeby wydrapać faceta innej kobiety pazurami. I to się dzieje. ALE! Naprawdę nie wszystkie takie są. Naprawdę.

Podróż tak w ogóle.

Lubię Okęcie 😀

Kontrola niby bezpieczeństwa na naszym lotnisku to dla mnie zabawa w kotka i myszkę: kotkiem są kontrolerzy, myszką moje kosmetyki. Kiedy jadę na weekend, nie ma takiego problemu, chociaż i tak się nie mieszczę w worek 1000 ml. Moja myszka ich przechytrza. Kocury działają schematycznie, nie są czujne. O czym to świadczy? O automatyzacji. Wszystko, co wychodzi poza ich schemat, jest przez nich nie do ogarnięcia. Chcesz wiedzieć, jak się to robi? Czasami potrzebne są atrybuty, ale można poradzić sobie bez nich. Na prywatne korepetycje zapraszam na priv. Lekcja: kosztuje stówę na rzecz ratowanych psów przez naszą tangową Dorotkę Wandrychowską. A ci, którym zdradziłam metodę za darmo, też tę stówę mają wpłacić 🙂

Zamieszanie.

Jako rasowa uraniczka (nie wiesz, co to? Nie idę z tobą do łóżka! 😛 ) jakoś tak mam, że mimo mojego społecznego wycofania, biorę udział w różnych zamieszaniach. Niektórzy imputują, że to ja je tworzę… Foch!

Wylot w piątek o 20.00. W czwartek ok. 23.00. zorientowałam się, że kupiłam bilety na busa z Goleniowa do Szczecina na 10 minut przed wylądowaniem naszego samolotu…

Monia jakoś tak jest bardziej ogarnięta w temacie biletów, chociaż w jej podróżach załatwia to mąż. Szybko wynalazła stary dobry PKS, który miał nas zabrać 15 minut po wylądowaniu.

Monia kupowała bilety i odprawiła nas elegancko elektronicznie.

Bording.

Patrzę, a tu jedna pani daje oznaczenia na zabranie bagażu podręcznego do luku. No nie… Nie mamy na to czasu. Mówię Moni: chodź tu ze mną, ta pani nas puści z bagażem. No i „moja pani” usłyszawszy, że mam busa 15 minut po wylądowaniu, powiedziała: ok. Monia nie posłuchała i poszła do innej pani, która stwierdziła, że przecież nie odbiera z taśmy, tylko z luku… Ale to trwa! Jak sobie poradzić? Kolejna lekcja za stówę na psy Dorotki. Za darmochę użytecznej wiedzy nie oddaję, o!

Monia siedziała na przodku, ja na kompletnym tyłku. Samolot miał opóźnienie ze względu na over booking – dobrze jest się odprawiać o właściwej porze… Linie sprzedają więcej biletów niż jest miejsc i potem rzeźbią. Dlatego bardzo byłyśmy zmotywowane, żeby na dobę przed powrotem od razu się odprawić.

Ale na razie jesteśmy przy wylocie. No więc mówię do Moni: grzej z walizką (nie w luku, nie pozwoliłam na to) przed lotnisko, może kierowca zaczeka na opóźniony samolot.

Monia poleciała. Czekał.

Droga powrotna – tak dałyśmy się uwieść Gryfowi, że… zapomniałyśmy o odprawie. Monia się ocknęła o ósmej rano i… Udało się. Nawet dostałyśmy miejsca obok siebie. I okazało się, że nie był to kukuruźnik z masakrycznymi śmigłami na wierzchu, więc w 9. rzędzie wróciłyśmy komfortowo do Warszawy.

Żegnaj, Gryfie, na rok!

Tak, przyjadę. Nie wyobrażam sobie inaczej.

Jeżeli lubisz czytać moje wpisy, postaw mi wirtualną kawę – moja wena to lubi 🙂

Zapowiedź: VI Gryf Tango Marathon VIP Edition

Chcę tam być!

I będę.

Szczeciński Gryf Tango Marathon ma wyrobioną markę.

Wszelkie informacje znajdziesz na stronie.

Gdybym miała opisać w skrócie, dlaczego warto tam być, to:

* organizatorzy, czyli Dorota i Adrian Grygier oraz Gracja i Rafał Kołodzieczyk (tak, wiem, polskie nazwiska się odmienia, ale tak mi ładniej brzmi i już) – dbają, by wszystko przebiegało bez zakłóceń, są otwarci i sympatyczni, dostępni dla uczestników i bawiący się razem z nimi;

* miejsce – w ubiegłym roku organizatorzy przenieśli imprezę do sali na parterze. Jest przestronnie, wygodnie, klimatycznie w nocy i w dzień (lubię, kiedy sala inaczej żyje w czasie popołudniowego tangolonka, a inaczej nocą i tam tak jest). Dostępna jest strefa relaksu na zewnątrz (ławy i parasole), a widok na Wały Chrobrego robi wrażenie;

* organizacja – wzorowa. Gościnność, wygoda gości, bufet, atmosfera – świetne. Wiadomo, że tak oceniasz imprezę, jak się bawisz. Na niektórych brakuje klimatu, energii, tego „czegoś”, miejsce jest nieadekwatne do ilości ludzi albo duchota powala. Tu nie ma żadnych niedogodności i chociaż nie nocuje się w miejscu maratonu, to przemieszczanie się urokliwym nabrzeżem w piękną letnią noc lub popołudnie ma swój urok;

* balans w każdym znaczeniu. Zarówno płci, jak i stosunku stałych bywalców do świeżej krwi. I fajnie. Zawsze to fantastycznie spotkać znane abrazos, ale też przyjemnie jest odkrywać te nowe.

* dodatkowe atrakcje, takie jak rejs po Odrze, mini śniadanie dla najwytrwalszych, dobre jakościowo koszulki maratonowe, personalizowane ceramiczne kubki (niby takie same, ale jednak różne)…

Ekipa djska jest zacna, w tym roku tylko męska (Francisco Saura, Dariusz Bekała, Luis Cono, Michał El Monje – znany wcześniej jako El Zorro :), Santiago Buonomo, Adrian Grygier).

Dla mnie wyjazdy mają szczególne znaczenie. Kiedy jestem daleko i włącza mi się out of the box, inaczej funkcjonuję. Nie mam wpływu na pozostawioną prozę życia, więc nie pochłania ona mojej energii, którą mogę, chcę i uwielbiam kierunkować na tangowe doznania.

Czekam z utęsknieniem.

I World Gym Tango Challenge – Ustroń 2021

Wszystkie zamieszczone zdjęcia by Alicja Kajdrys
Aliszja Ka photography

Trening odbywał się zgodnie z wytycznymi:
podczas treningu zawodnicy bez masek, poza obiektem – w maskach.

Dawno udowodniono, że przetrwa wcale nie najsilniejszy ani nie najmądrzejszy, a ten, który jest elastyczny i potrafi dostosować się do warunków.

Miał się odbyć Beskid TANGO Marathon 7th Winter Edition.

Ale czasy są, jakie są. Przepisy się zmieniają w zależności od nie wiadomo czego. Po zmianach terminów (nie raz i nie dwa!) podyktowanych zamknięciem hoteli wypatrywałam, co też Anna P. wymyśli. Cóż za ekscytujące przeżycie! Jak kto umiał poluzować gumę w gatkach, to taka zgaduj-zgadula: odbędzie się czy nie? – mogła urozmaicić szarą codzienność. Może niekoniecznie organizatorom (nie mieli humorów jak Amerykanie podczas świątecznej loterii), ale emocje były.

Organizatorzy nie poddali się.

W końcu tango to absolutnie sport wyczynowy. Każdy, kto wytrwał dłużej niż 3 lata, zalicza się do kadry reprezentacyjnej. Są wśród nas także mistrzowie, a co! Zatem żeby towarzystwo w pandemii nie utraciło formy, konieczne jest organizowanie wyjazdowych treningów sportowych. Bez udziału publiczności. Halowe Mistrzostwa Europy w lekkiej atletyce też się tak odbyły (Polacy zdobyli 10 medali: 1 złoty, 4 srebrne i 5 brązowych), więc i formę w tangu trzeba trzymać.

Zawodnicy rozumieli powagę sytuacji i absolutnie się do niej dostosowali.

Są tacy, co należą do tangowych kółek artystycznych i co tydzień trenują choreografię czirliderską na Mistrzostwa Polski Taekwondo, biorą udział w próbach do spektakli lub uczestniczą w przedstawieniach z udziałem publiczności (wolno), ale sport to sport, trening to trening. Ja tam wolę się mocno wytrenować. Wtedy wiem, że żyję.

Rozpoczęliśmy w czwartek.

Normalnie to by się nazywało pre-party, a tak to chyba był przedtrening do treningu głównego. Dojechałyśmy, jak już zawodnicy byli rozgrzani i wykazywali się świetną kondycją. Pierwsza moja treningowa tanda odbyła się w kooperacji polsko-włoskiej. Co to był za czaaad… Roberto jest także świetnym TDJ-em i był podczas treningu jednym z trenerów. Gra tak jak tańczy: cudownie. Po Wielkanocy spodziewajcie się, że w pewną sobotę przeprowadzi Was po ścieżkach parku Krasińskich. Tak samo jak drugi znakomity tancerz, który także umie zacnie drużynę przetrenować. Ayad zwany Eddim także się szykuje, więc zaglądajcie do grupy „Gdzie DZIŚ tańczysz tango w Warszawie” – tam z wyprzedzeniem zapowiem, co i jak.

Trening to trening: nóżka do przodu, nóżka do tyłu i raz, dwa, trzy…

Piątek był dla mnie najbardziej energetyczny.

Wiecie, jak to jest: na tyle dobrze trenujesz, na ile dobrze trenujesz. To był dla mnie mega intensywny i energetyczny trening. Taki, jak lubię.

Zawodniczka w pełni przygotowana do startu.

Balans.

Ponieważ ze względu na obostrzenia i wymysły władz nie był to typowy maraton, standardowe procedury maratonowe nie były do końca zachowane. Sportsmenki były tak stęsknione treningu wyczynowego, że w ostatniej fazie przyjmowania były informowane, że jest ich więcej.

Prowadzące panie to coraz częstszy widok. I to jak prowadzące… I robią to nie dlatego, że nie są proszone. Ta była rozchwytywana: młoda, piękna, zgrabna, świetnie tańcząca. A jak prowadzi… 

NIE balans jest najważniejszy.

Nie to powoduje: trenujesz, dziewczyno, czy nie. Bo jak jest balans, a nie ma tych, z którymi panowie chcą trenować, to i tak nic z tego: siedzą, piją napoje (d)regeneracyjne i pożytku z nich nie ma. Jak jest tłok, a są moi ulubieni partnerzy i chcę z nimi potrenować, podejmuję aktywność i tyle (damska aktywność to osobny temat, w sam raz do „Tangowych obyczajów” – będą, ale później, zarobiona jestem nowym pomysłem, szczegóły niebawem). Natomiast niestety prawda jest taka, drogie zawodniczki, że:

To panowie lubią balans.

Tak mi wynika z rozmów z nimi. Jak jest nas trochę więcej, to im nie przeszkadza, ale jak jest babiniec, czują się przytłoczeni i nagabywani. Powiecie: biedaczki. Tak, oni też mają problemy z asertywnością. Tak jak kobiety nie umieją odmówić niechcianej tandy, tak i panowie się krępują nadaktywnością niektórych pań. Na szczęście większość jednak nie jest nadmiernie ekspansywna, co pozwala na dobre wykorzystanie energii.

Bo w sporcie chodzi o to, żeby wszyscy byli zadowoleni.

Sobota – to był czad.

Frekwencja treningowa większa niż w piątek. Ponieważ moje stopy odwykły od tak intensywnego treningu, zwolniłam trochę obroty. Mogłam się oddać życiu sportowemu w nieco innym wymiarze, które na takich treningach o pewnej porze zaczyna być aktywne.

To jest cudowny aspekt zgrupowania kadry: intensywny trening, ale i spotkania z dawno nie widzianymi zawodnikami.

Nasza Dorotka Wandrychowska, która ratuje najbiedniejsze psy z biednych, przywiozła piękne kalendarze, z których całkowity dochód poszedł na ich rzecz.

Trenerzy mieli stanowisko dowodzenia na podwyższonej scenie. 

Czujnie patrzyli, czy zawodnicy trenują jak należy, zgodnie z kunsztem zawodników wyczynowych.

Niedziela była na dobicie.

Ale w końcu to poważny trening sportowców wyczynowych, do tego w sekcji gimnastycznej, więc to nie mogło być żadne lelum-polelum. Jak to w niedzielę: większość ludzi po południu wyjeżdża. Nadszedł czas pożegnań. I właśnie podczas pożegnania spotkało mnie, jako autorkę, coś, co motywuje mnie do pisania. Było to z kategorii społecznościowo-socjalnej. Ale to też opiszę w „Tangowych obyczajach”.

Wiadomo: jak trening, to i obuwie musi być odpowiednie…

…i stroje nie od pardy, a od sportu wyczynowego!

Pewne nieporozumienie.

Jest tak, że na większych imprezach trener trenuje i czasem nie ćwiczy, czasem mało i z nielicznymi. Wiem, że nie jest to dobrze odbierane. O tym też kiedyś napisze szerzej, tu chcę jedynie coś sprostować. Otóż to NIE było tak, ze elyta se wlazła na scenę, żeby się alienować za suto zastawionym stołem tylko dla wybrańców i patrzeć na innych z góry. Zresztą: nic nie widzieli, bo w pewnym momencie coś się stało z oświetleniem i lampiło im prosto w oczy heh. Z tym stołem to było tak, że miało być wygodniej trenerowi, który pilnował konsoli, i nie trener to wymyślił. Dosiedli się jego znajomi. I więcej nikt, a na tej scenie stały inne stoły i można było tam siedzieć. Tylko nikt nie chciał, bo to było słabe miejsce. Więc dementuję: nie, nie było to celowe. Co oczywiście niewiele zmienia w ogólnej integracji, ale tak to jest: nie ze wszystkimi da się radę. A jak z tymi, to czemu nie z tamtymi? Bycie pod obstrzałem nie jest łatwe.

Dobre nastawienie to podstawa wszystkich działań, sportowych zwłaszcza.

Zakwaterowanie.

Nie byliśmy wszyscy razem. Nie było takiej możliwości ze względu na przepisy. Ale poradziliśmy sobie i jak ktoś będzie w Ustroniu, mogę z czystym sumieniem polecić miejsce, gdzie nocowałam: czysto, przemiła uczynna obsługa, wygodne pokoje.

Gratulacje dla organizatorów!

To było wyzwanie pod presją. Anno Pietruszewska & Lechosławie Hojnacki – doskonały z Was team! My trenowaliśmy, ale to Wy wygraliście te zawody! 

Podsumowanie:

Bardzo udany trening. Trenerzy trzymali właściwe tempo, zawodnicy dali radę, atmosfera była prawdziwie sportowa. Na każdych zawodach pojawiają się nowe twarze, ponieważ nowe osoby dołączają do grona tangowych gimnastyków sportowych. Tak już jest, że czasem trenuje się więcej, czasem mniej, i dotyczy to zarówno starych, jak i nowych bywalców. Ogólnie słyszałam, że zawodnicy byli zadowoleni mimo tego, że parkiet postanowił pylić. Ale nie był tępy! Więc ja się nie czepiam, zwłaszcza że ekipa ratunkowa zadziałała błyskawicznie i sprawnie, a buty spokojnie się doczyściły.

Jakie będą kolejne formuły naszych spotkań?

Zapowiada się tak:

9-11.04. – Tango Barocco/Zamek na Skale

14-17.05. – Magic Castle Tango Marathon/Książ

17-20.06. – Recuerdo Tango Festival

26.06. – 3.07. – Tango pod Żaglami VI edycja

30.07. – 1.08. – Ustroń Tango Open Air Festival

P.S. Nie wiem, dlaczego różne akapity napisały się różnymi czcionkami. Pisałam to o 1 w nocy, nie będę rozkminiać. Da się przeczytać? Da.

I szafa gra.

P.S. 2 „Pasja budzi się nocą” – powieść wprowadzająca w świat subkultury tanga, do zamóienia z dedykacją u mnie.

Drugą powieść pt. „Przenikanie” zamówisz pod linkiem

na empik.com

Beskid Summer Tango Marathon – sierpień 2019

Z powodów różnych publikacja trochę się odwlokła, ale jest! A opisać warto. Wiadomo, że impreza jest na tyle udana, na ile się bawisz. A ja bawiłam się wyśmienicie. Nie zawaham się powiedzieć, że to był mój najbardziej udany maraton. A trochę ich odbyłam, w kraju i za granicą.

 Bardzo dobry poziom tangowy.
 To duży sukces zebrać tylu świetnie tańczących. NIE MIAŁAM ZŁEJ TANDY! Muzyka niosła, partnerzy byli naprawdę ach ach, wiele nowych abrazos okazało się bardzo tak. Dlatego lubię wyjeżdżać: odrywam się od codzienności, jestem tam i nigdzie indziej. Im dłużej jestem w tangu, tym bardziej doceniam jego funkcję socjalną – chociaż nadal jak jadę na tango, to ono jest dla mnie najważniejsze.  
Muzyka niosła.
 
Może trochę inaczej ustawiłabym kolejność grania, ale to jest zawsze kwestia indywidualnych preferencji: ja lubię tak, ktoś może lubić inaczej. Moją szczególną sympatię zdobył TDJ z Grecji, każda tanda była „po mojemu”. Zestaw wszystkich didżejów można znaleźć na opisie minionego wydarzenia, więc nie będę wszystkich wymieniać. Dodam tylko – wcale nie przez sympatię, a w uznaniu – że granie Bielskiej Anielicy Tanga Anny Pietruszewskiej w niedzielne południe było bardzo smaczne. Aż szkoda, że nie wszyscy byli. Pietruszka na śniadanie i obiad – ale nie tylko! Anna gra naprawdę energetycznie, dlatego ze swoim 
soft nuevo zapraszana jest  ma coraz więcej imprez, nie tylko w Polsce. 
Prowadziłam!
Jak już byłam stańczona do upadłego, wskakiwałam w płaskie butki, a czasem prowadziłam też w szpilkach. W końcu nauka u świetnych nauczycieli (Kasi Chmielewskiej i Mateusza Kwaterko z Caminito) zobowiązuje i nadszedł czas, abym była aktywna jako liderka nie dlatego, że nie ma panów (bo byli, balans był ok), tylko dlatego, że mam już co zaproponować partnerkom. Jeszcze skromnie, ale jest progres na tyle, że może tańczyły z grzeczności, ale nie z obrzydzeniem. 
Raz nawet tak się zdarzyło, że kiedy tańczyłam tradycyjnie, jako partnerka, partner w uniesieniu padł mi do stóp...

Atrakcje
Pogoda dopisała, więc przejazd beskidzką ciuchcią do Bielska-Białej był bardzo udany (wiem z opowieści, bo dla mnie godzina była zbyt wczesna). Okolica piękna, więc kilka osób zdecydowało się wspiąć na Klimczok. Ponieważ niedawne pozaszlakowe zdobycie Ślęży wystarczy mi na długo, nie zdecydowałam się na taką eskapadę. 
Warsztaty z naszą polsko-argentyńską parą: Luizą i Marcelo Almiron, bardzo się podobały, a bytność na dodatkowych zajęciach z canyengue widać było na maratonowym parkiecie (wiele par tańczyło!). Pokaz w trakcie sobotniej nocy był pięknym akcentem, rzadko spotykanym na maratonach.  
Zdjęcia Krzysia są TU, TU i TU a Szymona TU, TU i TU. 
A ostatniego dnia zaśpiewał dla nas Gonzales Federico, który ma piękny głos, umie śpiewać (a to nie zawsze oczywiste) i jest słodki... 
Mieszkać w jednym miejscu to zaleta.
Tym razem byliśmy w Bystrej w 4* hotelu Golden Tulip, część osób zatrzymała się w wyremontowanych domkach. Ja z dziewczynami początkowo też byłyśmy w domku, ale uznałyśmy, że czasy skautów mamy za sobą i przeniosłyśmy się do hotelu. Nigdy nie mam czasu, aby skorzystać z atrakcji dodatkowych: SPA, jaccuzi, basenu (ten ostatni nie bardzo lubię, a właściwie nie lubię wcale, bo pływanie mnie nudzi). Kuchnia hotelowa była smaczna: śniadania obfite i urozmaicone, ceny restauracyjne przyjazne – przy dobrej kuchni.  
Hehehe…
Uwielbiam Beskid Tango Marathon.
Edycja letnia udała się fantastycznie. Edycja zimowa udaje się od lat. Od ubiegłego roku odbywa się w hotelu Belweder w Ustroniu – rejestracja w toku! Info o wydarzeniu TU, a miejsce rejestracji znajdziesz TU. Zachęcam do zaplanowania tego w swoim kalendarzu, bo zabawa jest przednia, a w tym roku zagrają TDJ-e znani i lubiani, m.in. nasi warszawscy twórcy Radia Tango Uno i Milongi Uno: Dorota Zyskowska i Marcin Błażejewski. 
Pijama party oczywiście się odbędzie! Relacja z ubiegłego roku: TU (zdjęcia niestety zeżarło po transferze bloga na inny serwer). 
Wylaszczyłam się.
Więc może pomyślę o piżamce seksi… Pisałam kiedyś, że postanowiłam wrócić do dawniejszej formy cielesnej. Udało się. Mój nowy wpis na ten temat niebawem, ale bardzo mnie cieszy ma smukłość osiągnięta (i utrzymywana) wcale nie aż tak bardzo katorżniczo, za to pod czujnym okiem fachowczyni. 
Lubisz mnie czytać?
Zamów moją najnowszą książkę. Przedsprzedaż edycji limitowanej trwa tylko do 30.09.2019 r. To powieść psychologiczno-obyczajowa, tym razem z przedwojennym tangiem jako znaczącym elementem przetrwania II wojny światowej. Akcja dzieje się na przestrzeni dwóch miesięcy 2018 roku. Książka jest o relacjach międzyludzkich, zjawiskach pozazmysłowych i tym, że KAŻDY ma tajemnice…
 Edycja limitowana da Ci:
 * niższą cenę niż wydanie standardowe
 * uszlachetnioną okładkę i lepszy papier druku
 * dedykację wraz z osobistą (dla Ciebie lub dla wskazanej przez Ciebie osoby) przepowiednią Złotego Smoka na rok 2020. Nie wierzysz w „takie rzeczy”? Nie musisz, one wierzą w Ciebie...  
Cena: 35 zł + wysyłka. Chwilowo sklep strajkuje, pisz do mnie na priv.

Souvlaki Tango Marathon – maj 2018

Ania:

Souvlaki Tango Marathon odbywa się na początku maja w Limassol na Cyprze. Idea jest taka, że uczestnicy mają się świetnie bawić, a cały dochód organizatorzy przekazują na pomoc dla bezdomnych zwierząt. Impreza nie odbywała się w hotelu, czyli trzeba było dojechać. Miałyśmy wynajęty samochód, ale z powodów, o których dalej – jeździłyśmy taksówką. To dopiero przygoda! Pierwszego dnia taksówkarz nie wiedział, gdzie chcemy jechać. W końcu coś mu zaświtało i mówi: „Ruskij baljet”. A my: „Nikakoj baljet, my choczjem w tango”. On, że „Ruskij baljet”. My: „Nu dawajtie w tango!” Okazało się, że w tej szkole, w której był maraton, jest szkoła tańca – także baletu – prowadzona przez Rosjankę… Drugi raz spóźnił się pół godziny, trzeci raz przyjechał pijany… To był taksówkarz wzywany przez Eli hotel, stąd miałyśmy okazję zaznajomić się bliżej z jego stylem pracy…

  

Uczestniczki podczas rejestracji odbierały gustowną maratonową bransoletkę i delikatny szal – w czterech kolorach do wyboru… Fot.: Vera Rajentova

Jola:

Sam maraton był doskonale zorganizowany. Ajit, Svetlana – duże ukłony! Goście byli zadowoleni!

Ania:

Organizatorzy zasługują na kilka zdań więcej. Po pierwsze: ekipa liczyła raptem pięć czy sześć osób, a wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku! Sześć dni imprezy to duże obciążenie. Nie wiem, jak organizatorzy to robili, ale cały czas byli z nami!

  

Wszyscy czuliśmy się zaopiekowani, NAPRAWDĘ chętnie przez nich goszczeni i mile widziani. I TAŃCZYLI!!! Nie tylko ze sobą, także ze swoimi gośćmi.

  

Nie chodzili z kijkami w tyłkach, nie robili ważnych min, nie udawali bardzo zajętych – choć z pewnością byli, bo impreza sama się nie ogarnie. Uśmiech, zabawa, integracja – taki to był maraton!

Ajit Bubber i Svetlana Nekrasova – you are an example of perfect organizers for others!

Oczywiście nie obyło się bez kółek wzajemnej adoracji, ale były tak nieliczne, że nie stanowiły problemu. Ale po kolei…

Jola:

Przedmaratonowo, w środę, odbyła się impreza integracyjna. Zero tanga, za to dużo drinków i przesympatycznych rozmów w fajnej przyhotelowej knajpie na plaży. Tu zawiązały się pierwsze znajomości i sympatie… 😉 Oceniłyśmy: niezłe chłopaki 🤣🤣🤣. Wracałyśmy z imprezy rozchichane i pełne optymizmu na kolejne dni.

Ania:

Do integrowania się na takich imprezach zdecydowanie brakuje mi właściwych kompetencji społecznych. Nie zaprzyjaźniam się z całym światem w pięć minut (za to jak już, to… wiedzą ci, którzy przeskoczyli przez mur 🤣). Wolę rolę obserwatorki. Na szczęście dziewczyny były w swoim żywiole: Anielica rozprawiała ze wszystkimi dookoła, do Eli Włosi hurtowo ciągnęli, na Jolandę dybały południowe chłopaki, a ja… robiłam zdjęcia 🤣🤣🤣 I mnie robiono 🤣

  

Jola:

Czwartkowa premilonga odbyła się w amfiteatrze tuż przy plaży. Miejsce bardzo fajne. Jedyne zastrzeżenie: mało sprzyjające podłoże, ale dało się.

Tańczyłyśmy i świetnie się bawiłyśmy, wymieniając pierwsze tangowe opinie🤣🤣🤣 Uznałyśmy, że 90% tand było bardzo dobrych, a wśród nich kilka wręcz znakomitych.

A na koniec Anielica z Jolandką odpląsały chacarerę 😊

Ania:

Im dłużej tańczę, tym niewygodne podłoża mniej mnie rajcują. Jasne, z Bogiem tanga zatańczy się i na krawężniku… Tu były fragmenty kamieni całkiem tępe i mocno śliskie, jak to na takim podłożu. Muzyka niosła, więc i ja  dawałam się ponieść bez zbytniego wybrzydzania 🤣 Na schodach poustawialiśmy sobie różnorakie napoje i biesiada tangowa była przednia.

  

Jola:

W piątek zaczął się maraton. Miejsce trochę na uboczu, ale niezbyt daleko. Sala bardzo ładna, dobry parkiet, jedyne zastrzeżenie to oświetlenie, no ale…. Nie to jest najważniejsze.

  

Ania:

Tu się ciut nie zgodzę – i dobrze, bo samo słodzenie prowadzi do mdłości 🤣 Oświetlenie robi klimat. Nie wiem, dlaczego panuje moda na fioletowo – niebiesko – czerwone reflektory, w których człowiek wygląda jak trup w prosektorium… Na zdjęciach może i ładnie, ale na miejscu oczy bolą. Na festiwalu jestem w stanie to znieść, do maratonu mi kompletnie nie pasuje.

  

Ta konkretna sala ma potencjał, by być inaczej oświetlona. Przeszkadzało mi, jak na popołudniowej milondze, kiedy jeszcze można było skorzystać z promieni zachodzącego słońca, robiono prosektorium… A przecież w sali wiszą przepiękne żyrandole z ciepłym naturalnym oświetleniem, wykorzystanym chyba tylko raz, i to przez dziesięć minut… Nawet zrobiłam zdjęcie, ale gdzieś zniknęło. Do tego nadmiernie mrożąca klima… Nie, nie lubię zimna, w tangu zwłaszcza. Rozumiem, że jak się tańczy, jest gorąco. Ale jak się zamarza od razu po zejściu z parkietu – to nie jest przyjemne. Na szczęście są to drobiazgi, które… może przeszkadzały tylko mnie..?

  

Jola:
Wracając do organizacji: OGROMNA dbałość o uczestników, ich dobry humor, pełne brzuszki i nawilżone gardła 🤣 To pierwszy mój maraton, na którym bez limitu był alkohol wszelkiego rodzaju: wino białe i czerwone, piwo, wódka, whisky… Dostępne na okrągło! A mimo to NIKT nie był pijany. Wszyscy się świetnie bawili.

Ania:

Organizatorzy zadbali również o wino musujące – w tym moje ulubione różowe!

Właśnie z powodu bogato zaopatrzonego baru jeździłyśmy taksówką 🤣 Niektórzy raczyli się tymi mocniejszymi trunkami, ale rzeczywiście podczas całej kilkudniowej imprezy nikt nie przeholował.

Cena maratonu była standardowa, zaopatrzenie rewelacyjne. Przekąski, dania ciepłe, owoce – systematycznie uzupełniane i w żadnym momencie niczego nie brakowało.

Jola:

Zakończenie, czyli after, też był inny. Spotkaliśmy się ponownie bez tanga, tym razem na dzikiej plaży w dość prymitywnych warunkach.

Ania:

Nie było gdzie zrobić siusiu, dlatego ograniczyłam ilość konsumowanych napojów.

Jola:

Tańce oczywiście były, grupowe i solo.

Dużo śmiechu i radości z przebywania ze sobą. Pizza, przekąski i znowu alkohol 🤣

Roman pizzowstąpiony… 

I chociaż było już po maratonie, a alkoholu w bród, to jakoś wszyscy znowu zachowali umiar.
Ania:

Koniecznie muszę napisać, że na jednej z popołudniowych milong TDJ-ką była nasza Ania Pietruszewska. Zagrała set alternatywny. W ciągu półtorej godziny dostała trzy razy (!) brawa i zaproszenie na za rok. Roman Hatalak z Krakowa także zagrał, jak należy.

Spotkanie w gronie organizatorów i TDJ-ów.

Warto też dodać, że na imprezach zagranicznych jest okazja nie tylko do zawarcia międzynarodowych znajomości, ale także tych krajowych, a nawet warszawskich 🤣 Zacznę od tych ostatnich: otóż jest wśród nas niejaki Tomek S., który jest jednym z pionierów nowoczesnego tanga. Od lat się ze mną pięknie wita i żegna, ale nigdy nic nie teges. Na rodzimym parkiecie to jakoś tak nie miałam gotowości… ale na obczyźnie myślę sobie: no nie może tak być! Zatem podeszłam, serdecznie się przywitałam i wprowadziłam jedno z moich najsubtelniejszych cabeceo, czyli: „Na parkiet! Ze mną! Teraz!” Tak się wystraszył, że wykonał… 🤣

Jego partnerka Beatka okazała się bardzo fajową dziewczyną. Chłopaki – świetnie tańczy! Jak się nauczycie, polecam 🤣 Oj no dobrze, nie mogłam się powstrzymać,ale przecież wiecie, że Was doceniam. Przynajmniej kilkunastu 🤣

Ekipa z Krakowa także okazała się super, a panowie z tych świetnie umiejących, więc za granicą wstydu nie było 🤣 No i na koniec międzynarodowe znajomości… Zaraz zapraszam wszystkich na nasz warszawski festiwal Recuerdo. Naprawdę sympatyczni ludzie, do tego dobrze lub świetnie tańczący. Bawiliśmy się fantastycznie.

Na uboczu w eleganckim otoczeniu panie mogły poprzymierzać sukienki, poprawić makijaż i napić się wina 😉

Jola:
Maraton był średniej wielkości, około 140 osób. Poziom jak zawsze zróżnicowany, ale dosyć dobry. Przewaga osób dobrze tańczących, ale tych zajebiście było tylko kilku 😉Pozostali – poziom średni, no i było troszeczkę osób na poziomie podstawowym.

Ania:

Trochę czasu już minęło… Nie pamiętam tych podstawowych… Może z nimi nie tańczyłam..? Pamiętam fantastyczne tandy, świetną muzykę, rewelacyjne abrazos… Czasem na całej imprezie jest miło, ale dupy nie urywa. Na tej mi urwało…

Jola:
Podsumowując – bardzo fajna, wesoła impreza. Warto połączyć z ciut dłuższymi wakacjami, bo wyspa podobno piękna, a pogoda zawsze super 😊

A poza tangiem…

Jola:

Pomysł wyjazdu na Cypr powstał nam w głowie już bardzo dawno. Tam nas jeszcze nie było! W mig ogarnęłyśmy bilety i mieszkanie.

Ania: Oczywiście ogarnęła Jolandka, bo ja w tym względzie jestem trochę specjalnej troski… Jak kiedyś ogarnęłam nam Berlin, to się okazało, że wylądowałyśmy na 4 p. bez windy po stronie dawnej NRD… Ale wtedy Jolandka zwaliła się ze schodów na parterze, żeby nie było!

Jola: Tym razem pojechałyśmy we cztery, oprócz mnie i Ani była z nami kolejna żądna przygód podróżniczka Ania P. i najspokojniejsza, co nie oznacza, że mniej szalona – Ela. Miałyśmy wynajęty samochód, a ruch lewostronny nie był problemem, bo opanowała go do perfekcji Ania P.

Ania: Anielica Bielskiego Tanga – bo o niej mowa – zdradziła nam sekret prowadzenia samochodu po drugiej stronie: trzymać się lewego krawężnika. Przy mojej lateralizacji światła z naprzeciwka pokazujące się z innej strony działały na mnie jak mocny drink: kręciło mi się w głowie i nie wiedziałam za bardzo, co się dzieje. Potraktowałam to jako dodatkową nocną rozrywkę – bo przyleciałyśmy po północy.

Jola: Mieszkałyśmy w świetnym apartamencie tuż przy plaży, więc przedpołudnia spędzałyśmy na słońcu.

Ania:

To znaczy: my we trzy mieszkałyśmy w apartamencie. Ela wybrała hotel – też zresztą przy plaży.

Jednego popołudnia zaprosiła nas na opalanie i lunch.

W eleganckim otoczeniu nie bardzo mogłyśmy się obnażać, więc topless zachowałyśmy na naszą mini plażę. Miło spędziłyśmy czas, w pięknych okolicznościach otoczenia.

  

Tak się wczułyśmy w rolę dam, że zrobiłyśmy sobie sesję zdjęciową w kapeluszu Ani P. – każda po kolei, bo my cztery, a kapelusz jeden 😉 Efektem jestem zachwycona 😁

  

  

W międzyczasie przeglądałyśmy Eli kiecki…

Jola:

Wyspa podobno piękna, ale poza kilkoma pobliskim plażami nic nie zobaczyłyśmy. Czasu mało i jakoś chęci do zwiedzania było brak 😁😁😁

Ania: Raz nawet miałyśmy ambitny plan pojechać na najpiękniejszą plażę tej strony Cypru… ale jakoś nam nie wyszło. Starożytne ruiny też nas nie pociągały – tyle razy widziałyśmy je w różnych stronach świata, że obejrzałyśmy je z pewnej perspektywy (czyli okna samochodu) i uznałyśmy za zaliczone 😁 Ale podobno jest kilka miejsc, które warto zobaczyć…

Wniosek? W maju 2019 – powrót!