Uprzedzam: nie ma obrazków. Czytasz ten wpis jak fragment książki, którym zresztą jest :
Do popełnienia zapisania mych myśli sprowokowały mnie uczestniczki pewnego festiwalu, które były niezadowolone z powodu swojego niewytańczenia i tego, że nie były proszone przez obcych panów, konkretnie: Polaków (nie będę tego komentować, bo to temat na osobny wpis). Kiedy Lechosław Hojnacki wrzucił tłumaczenie świetnego artykułu, uznałam, że Kosmos domaga się mojego głosu w tej sprawie 🙂
Ten wpis skierowany jest do pań.
To one wyrzucają panom, że znowu nie zatańczyli. To one gest przywitania mylą z cabeceo, przez co niektórzy „boją się” witać. To one wyrywają się do nieswojej mirady (na szczęście coraz więcej panów jest asertywnych i skutecznie omija niechciane, nawet najszerzej rozwarte ramiona).
Nie będzie miło.
Od kiedy usiłuję liderować, mam dla panów więcej zmiłowania w sercu i doskonale rozumiem, dlaczego z nieznanymi partnerkami wolą nie ryzykować tańca. Na maratonach, gdzie przyjeżdżają po to, by tańczyć do upadłego, też zaczynają od tych ulubionych, których na co dzień nie mają. Albo tańczą w gronie, w którym przyjechali – i wolno im. Poza tym tych nieznanych potencjalnych partnerek jest na tyle dużo, że jeśli pan zdecyduje się poprosić (część panów w ogóle przyjeżdża po to, żeby zaznać nowych abrazos, a część poprzestaje na tych znanych, spotykanych okazjonalnie), wybiera według swoich przeróżnych kryteriów – i też wolno mu je mieć.
Różne miejsca i sytuacje.
Warszawa i Kraków mają opinię miast, w których miejscowi panowie nie proszą. W Warszawie gospodarz jednej milongi słabo dba o gości (i pandemia niewiele go nauczyła, dlatego dobrze tańczący bywają tam rzadko), drugiej – ma swój dwór i swoich gości, reszta gdzieś tam się plącze przy okazji. Więc na obecnych warszawskich milongach jest różnie. Kraków – raz tylko byłam na bardzo kameralnej milondze (plus jeden maraton i jeden festiwal), która była bardziej towarzyską posiadówą niż tanecznym spotkaniem. Ja byłam zadowolona ze wszystkich krakowskich imprez, ale koleżanki narzekają.
Gospodarze milong to osobny temat. Każde wydarzenie ma swoją energetykę. Warszawa i Kraków „cieszą się” opinią miast, gdzie na milongach obce panie nie potańczą. Kraków co i rusz miewa spore imprezy. Krakusy w Warszawie ze mną nie tańczą. Wolno im. I mnie wolno do nich nie jechać.
Nie ma musu!
Warto to zrozumieć. Jeśli idziesz na milongę/jedziesz na event z nastawieniem, że „zapłacone, się należy” (cytat z polskiego filmu) – to najczęściej będziesz rozczarowana. Ci z dłuższym tangowym stażem przychodzą NIE po to, żeby hurtowo tańczyć, a po to, żeby się spotkać z lubianymi ludźmi. Stąd posądzenie o kliki i koterie. Kiedyś tego też nie rozumiałam, bo nie rozumiałam, na czym polega socjalność tanga. Tak naprawdę NIE polega na tym, że „każdy z każdym”, tylko na tym, że jest społeczność, są pewne zasady i wolność wyboru, kiedy i z kim. Nie mogę mieć tysiąca osób blisko, to nierealne. Dlatego pozwalam też innym nie mieć mnie blisko siebie.
Im dłużej jest się w tangu, tym więcej osób się zna, więc ta strefa socjalna siłą rzeczy poszerza się. Fajne relacje buduje się przez dłuższy czas i ostateczny kształt nadają im obie strony. Tak jest w życiu i w tangu. Z kimś może mi być po drodze, a z kimś nie. Albo może przestać być. A potem zacząć. Ot, dynamika. Jak w życiu, tak w tangu.
Dlaczego nie proszą?
Najczęstszy powód: bo nie chcą. Po prostu. Ale już to „niechcenie” ma kolejne powody. Niektóre leżą w Tobie, część nie ma z Tobą nic wspólnego.
Myślisz, że umiesz.
Ocho, giro i krok do boku – to są trzy elementy (według mojego nauczyciela, do którego mam zaufanie), po których widać, czy tanguera „umi”. Jedna ze sfrustrowanych Niemek (że Polacy jej nie prosili) napisała, że nie prosili świetnych tanguer, bo są 60+ (czy nawet 65+), a ona tańczy od 35 lat.
Otóż można dreptać po parkiecie od czasów Złotej Ery i robić to słabo. Estetyka tanga się zmienia. Posiadanie przekonania o byciu świetną tanguerą najczęściej nie ma pokrycia w rzeczywistości (u panów wysokie poczucie samoz…ści też rzadko idzie w parze ze stanem faktycznym). Te naprawdę świetne tanguery ciągle coś w swoim tangu poprawiają. Te przekonane o swojej świetności dorabiają teorie do wszystkiego. Także do tego, czemu nie tańczą. Bo wiek. Bo brak mini czy dużego dekoltu (w dojrzałym wieku te braki są absolutną zaletą).
Jeśli świetnie tańczysz, masz lat 70 i znajomych – potańczysz. Także z nowymi, kiedy spodoba im się to, co zobaczą na parkiecie.
Wierzgasz.
Aktywne tańczenie a swobodne hasanie to dwie różne rzeczy. Ponieważ mam (skromny, ale jest) warsztat jako prowadząca, uważam, że mogę się w tej kwestii wypowiedzieć. Osoba prowadząca kontroluje przestrzeń, na niej spoczywa odpowiedzialność bezkolizyjnego tańczenia, dlatego samowolne wierzganie i hasanie osoby podążającej jest nieznośne. Ja jako mało doświadczona w prowadzeniu, niestety strofuję („Nie wierzgaj!”). I zwykle dziewczyny próbują coś z tym zrobić, na miarę swoich możliwości. Doceniam. Ostatnio mi się trafiła dyskutantka… Że są panowie, co lubią… Tak, ją jako osobę, więc czasem zatańczą, ale wierzgania nie znoszą (wiem, bo o tym mówią, tylko niestety nie tym wierzgającym, a szkoda. Gdyby wiedziały, miałyby szansę się ogarnąć).
Brak tangowej pokory powoduje brak rozwoju.
Najgorszy nieogar własnego ciała, z jakim miałam do czynienia, należał do pewnej specjalistki od jogi. O mamusiu… Galareta mało zsiądnięta, bez własnych granic… Miałam wrażenie, że muszę pilnować, żeby się nie rozlała… Brak świadomości followerki, co czyni jej ciało, jest dużym dyskomfortem dla osoby prowadzącej.
Jesteś jak szafa gdańska.
Trudno Cię ruszyć z miejsca. Co ciekawe, nie jest to wcale zależne od masy ciała. Lider prowadzi, podążająca podąża, ale nie może być tak, że jest jak senna ryba w butach z betonu. Potrzeba siły, by ruszyć. A tango nie polega na sile, tylko na precyzji. I to NIE jest PRAWDA, że dobry partner tak poprowadzi, że wszystko się zatańczy. Dobry partner przestanie się siłować i pozostanie przy tym, co gdańska szafa w miarę da z siebie wykrzesać. Przerywanie niedobrej tandy (przez kobietę i mężczyznę) lub jej nie przerywanie z różnych względów to osobny temat.
Wieszasz się.
Po tandzie z Tobą boli go kręgosłup, kolana, dusza… Znam przypadek, gdzie chłop 120 kg został uszkodzony przez kobitkę niespełna 60 kg. Obydwoje nie umieli, ale to inna sprawa. Tutaj należy wspomnieć o prawej dłoni podążającej: otóż różne są upodobania co do tego, jak followerka powinna/nie powinna nią pracować. Są panowie, którzy nie chcą jej czuć, a są tacy, którzy lubią, bo wtedy czują większe uziemienie. To, czy jesteś dobra, wychodzi także przy robieniu ocho, które potrzebuje dynamiki z ciała, a nie z ręki.
Nie lubi Cię.
Ta kategoria odnosi się do lokalnych milong. Mnie w warszawskim środowisku wielu nie lubi. Wolno im. Paradoks: ja niektórych lubię, tylko nie zgadzam się na pewnego typu zachowania. Nie ze wszystkimi, których lubię, chcę tańczyć. Dlatego nie mam problemu z tym, że ktoś może nie chcieć tańczyć ze mną. Moje wypisywanki przynoszą mi tyle samo zwolenników co przeciwników. Część podobno się mnie boi. Trudno! Ja lubię odważnych mężczyzn, w obszarze tanga i życia stojących w męskiej energii Yang (działanie i sprawczość).
Za agresywne perfumy.
Dziewczyny! Nawet nie wiecie, jak często faceci obwąchują nas potajemnie, zanim zatańczą! Lepiej mniej się napsikać niż przedobrzyć. Jeżeli ciągle używasz tych samych perfum, tracisz na nie wrażliwość węchową i możesz przesadzić. Rodzaj zapachu to też indywidualna sprawa. I w życiu, i w tangu o wiele lepiej działa zapach, który swoją intensywnością nie razi otoczenia.
Nie ta stylizacja.
Starsze, przyszarzałe panie narzekają, że są przezroczyste. Ale są starsze panie noszące się elegancko i z klasą. Znacząca część panów lubi odkryte plecy i mocny negliż niezwiędniętego ciała. Ale są też tacy, którzy nie chcą dotykać mokrej gołej skóry obcej kobiety albo czuć jej sutków. I wcale nie ma tych panów tak mało. Więc on może nie tańczyć, bo nie jesteś młoda, chuda i goła, ale może też nie chcieć tańczyć, bo jesteś zbyt goła – nawet jeśli jesteś młoda i smukła.
Tak mi się skojarzyło, że sutki bez stanika to jak penis w zwodzie… Wszystko schowane, chociaż czuć i często widać.
Czasami masz jakiś element garderoby, który go odstrasza. Albo styl, który nie dodaje Ci szyku. Panowie zwracają uwagę na dwa rodzaje naszej odzieży: na ten, który im się podoba i na ten, który im się nie podoba. Znam tylko jednego mężczyznę, który w szczegółach zwraca uwagę, jakie dziewczyny mają sukienki. Kreacje pań omawiają inne panie i „wymyślne” szmatki stanowią niezły temat do żartów. Prawda jest taka, że przebieramy się dla siebie, nie dla mężczyzn. Wiem, bo sprawdziłam i w relacji z Gryfa opisałam. Im się albo coś podoba, albo nie.
Płeć męska to wzrokowcy (żeńska zresztą też! Wolimy elegancko ubranego, pachnącego boga tanga niż nieświeżego pana Henia w wiszących portkach, który na parkiecie nas przestawia i poucza). Mój Osobisty Nadworny Konsultant do Spraw Wszelakich mówi, że wybiera te z nas, które przyciągną jego wzrok czymś, co w kobietach lubi i co mu się podoba. Co to jest? To Jego tajemnica.
Kładziesz rękę nie w tym miejscu.
Na przykład na karku. Nie każdy mężczyzna chce być tak dotykany przez obcą kobietę. W tangu istnieją granice, o których napiszę osobno. Oczywiście: każdy ma je indywidualnie ustawione, ale pewne ogólne – jeśli chce się zdrowo funkcjonować – warto zachować. Pewne gesty warto zarezerwować dla bliższych relacji niż tylko te parkietowe.
Położenie dłoni na karku obcego mężczyzny przez wielu panów (i ich życiowe partnerki) jest odbierane jako przekroczenie granicy, więc jeśli masz taki zwyczaj, to wiedz: ten, który tego nie lubi, a zauważy, że robisz to każdemu – będzie Cię unikał niezależnie od twojego tangowego warsztatu. A ten, co lubi, przybiegnie.
Tańczysz za mało sensualnie.
A on tego szuka. I nie chodzi o prowokacje seksualne, tylko o kontakt, flow, muzykalność i dialog na ten sam temat. Często w tangu widać dwa monologi… Zatem jeżeli on widzi, że trzeba Cię przestawiać, albo kolega mu o tym powie lub się raz natnie – nie będzie z Tobą tańczył. Na maratonach widzę, że kiedy fajnie mi się zatańczy z Włochem czy Hiszpanem, kolejni potrafią mnie znaleźć. Nie są telepatami, w tłumie często trudno odnaleźć ulubioną partnerkę, a co dopiero wyłowić obcą. Jednak to się dzieje. Po prostu panowie wymieniają się uwagami. Tak jak my hehe.
Tańczysz zbyt seksualnie.
A on ma partnerkę życiową i nie szuka przygód. Więc kiedy jeździsz po nim biustem bez stanika w momentach, w których wcale nie ma rolla (bajdełej: dobrze zrobiony roll nie jest ocieraniem), albo kładziesz rękę nie w tym miejscu – u amatora tangowego ocieractwa znajdziesz aprobatę. U tych, co nie tego chcą, nie. Na dodatek jeśli nie podobasz mu się fizycznie, na pewno drugi raz nie przyjdzie.
Wzrost.
Są partnerzy, którzy umieją z każdą. Są też tacy, którzy nie lubią za niskich/za wysokich. Po prostu. I tu akurat nie chodzi o Ciebie, a o niego. Ma prawo lubić lub nie, chcieć lub nie.
Woli młode, chude i gołe.
I wolno mu. Jeśli jest to jego kryterium – tak ma, po to przychodzi, to dostaje. I ma do tego prawo. Ale są tacy, którzy z gołą nie zatańczą (z tą bez stanika też nie), a takiej ocierającej się drugi raz nie poproszą, bo nie tego w tangu szukają. Lecz są tacy, którzy wypatrują gołych i bez stanika. I wolno im! Bo dostają przyzwolenie. Z drugiej strony: jest taki jeden, który ciągle ma na parkiecie wzwód i tak prowadzi, żeby dziewczyny „się zaplątały”. Szkoda, bo tańczy fajnie, ale ja nie po to wychodzę na parkiet, żeby się potykać o obcą belkę.
Snob.
W jednym miejscu z tobą tańczy, w innym nie, bo uważa, że nie wypada i poluje na lepsze – według jego kryteriów. Więc masz wybór: tańczyć z nim w tym jednym miejscu? Czy wysłać do diabła? Albo tańczy z Tobą, kiedy nie ma tych ulubionych, a jak są, to już nie. Tak ma, a Ty znowu: masz wybór: tańczyć z nim, kiedy on chce, czy odesłać z kwitkiem.
Tak, wiem, że są panie, które chcą tańczyć z kimkolwiek. No to mają kogokolwiek albo nikogo.
Zmęczony.
Po prostu. Przyszedł, bo nie chciał siedzieć na kanapie samotnie lub z żoną. Nie chce mu się. Ale patrzy. Wiele pań dziwi się, że panowie są, ale nie proszą, to po co przyszli? Po różne rzeczy, ale nie po taniec z Tobą.
Nie ta muzyka.
Tak w ogóle – więc nie tańczy. Albo Ty mu do tej muzy nie pasujesz. Bo np. lubi z tobą valse, ale kiedy je grają, jesteś już zajęta. A tango woli z kimś innym. Czasem TDJ tak gra, że pan woli udać się do baru.
Nie ten parkiet.
To akurat bardziej czują pivotujące się dziewczyny, ale dla niektórych leaderów ma to znaczenie. Ja uważam, że dobry prowadzący dostosowuje swoje propozycje do tego, co followerka może zrobić bez stresu, zarówno jeśli chodzi o jej poziom, jak i parkiet. I jeśli jest popołudniówka nad basenem, gdzie podłoże jest antypoślizgowe, to partner NIE prowadzi pivotów! A jeśli prowadzi, to nie rób, dziewczyno, bo będziesz miała zmasakrowane kolana i stopy.
Nie ma nastroju.
Na taniec. Ale chce być wśród ludzi, w muzyce, chce być ot tak. Może pogadać, a może tylko posłuchać i popatrzeć. Albo napić się. Bywa.
Nie zauważył Cię.
Lubi z Tobą tańczyć. Na większości imprez tańczycie. Ale… jesteś w innym końcu sali, na parkiecie tłok… Ty go dostrzegłaś, ale on Ciebie nie! Na dużych imprezach naprawdę łatwo jest kogoś przeoczyć. Chyba że się umówicie, Ty chcesz go znaleźć albo on Ciebie. Niestety doświadczenie mi pokazuje, że na każdej imprezie jest tyle dobrze tańczących dziewczyn, że nawet jeśli chciałby z Tobą, to łeśli się nie napatoczysz, łatwo zadowala się kim innym.
Jest zajęty w towarzystwie, które lubi.
Więc nie widzi twojego cabeceo i nie zastanawia się, czy mu w danym momencie pasujesz. Jeśli Cię nie zna, aspekt wzrokowy ma znaczenie (nie u wszystkich, ale u większości). Wyłowienie mężczyzny z grupy jest trudne, ale nie niemożliwe. Kobiety często krępują się aktywnego cabeceo, uważając „gapienie się” za uwłaczające (bez sensu, ale to inny temat). Czasem pan niedowidzi i z odległości większej niż 5 metrów nie wie, co się dzieje. Dlatego czasami, jeśli mam wenę i chcę zatańczyć z konkretnym upatrzonym, staram się znaleźć w jego polu widzenia. Po prostu.
Towarzystwo siedzące ze sobą i bawiące się głównie we własnym gronie jest tą kliką i koterią, towarzystwem wzajemnej adoracji. Siedzą razem, tańczą ze sobą, nie są otwarci. Jeśli jest to kilka osób – no to jest kilka osób. Jeśli cała milonga jest koterią – rzeczywiście nie potańczysz. Ja też nie.
Takie biesiadowanie na milondze uskuteczniają głównie ci, co byli w Buenos i zobaczyli, że dla Argentyńczyków milonga jest przede wszystkim spotkaniem towarzyskim, na pierwszym planie jest wspólne jedzenie i picie, a taniec jest drugorzędny. Są tacy, których rażą takie pseudoargentyńskie zachowania, ale cóż, wolno im.
Co można zrobić?
Jeśli masz upatrzonego partnera i się znacie – idź się przywitać. Jeżeli lubi z Tobą tańczyć, to zwykle wystarcza. Jeżeli nie wystarcza, to znaczy, że… Są różne opcje. Idź się przywitać, ale jeśli on nie rwie Cię na parkiet, daj spokój i odejdź z godnością. Nie, to nie.
Było tak fajnie, że boi się „skwaszenia”.
Ojjj… Niektórzy panowie mają ego napompowane, niektórzy mają delikatne. I to delikatne nie chce pozwolić, by pan wypadł gorzej niż poprzednio. Serio. Dlatego czasem rezygnuje. Nie poprosi, zwłaszcza na tej samej imprezie. Woli hodować pamięć o tej jedynej wyjątkowej tandzie…
I to nie jest ściema.
Było za fajnie.
Spotkałam się z taką sytuacją: „Było mi z tobą za dobrze. Boję się, że popłynę…”. Można by rzec: bajerant. Pewnie tacy też są. Ale rozmawiałam kiedyś z moim Czytelnikiem, który nie mieszka w Polsce, i on powiedział: „Nie wyjeżdżam na tangowe wyjazdy, tańczę zachowawczo z nieatrakcyjnymi kobietami, bo mam żonę i dzieci, a znam siebie i boję się, że mógłbym odlecieć. Dlatego tango tak, ale pod kontrolą”.
Niektórzy szukają zatracenia w braku kontroli i jeśli przenoszą to poza parkiet, to… inna historia. Jak mówi nasza warszawska MM: „W tandę się wchodzi i się z niej wychodzi”. Kobiety pod tym względem szybciej się zatracają i potem cierpią, ale o tym napiszę w książce pt. „Tangowe obyczaje”, którą już zaczęłam…
Nie jesteś partnerką pierwszego wyboru.
Są kobiety bez rankingów, tańczące ze wszystkimi, jak popadnie. Jednak większość doświadczonych tanguer ma tancerzy pierwszego wyboru, drugiego, na rozgrzewkę, na tandę charytatywną… I oni też tak mają. Jeżeli się to w tangu zaakceptuje, nie ma rozczarowań. Bo zmienić się tego nie da. Powtórzę jeszcze raz: w socjalności tanga nie chodzi o to, że każdy z każdym, tylko o to, że można, kiedy się chce. A jeśli chęci nie ma, to nic na siłę.
Zatańczył jednego wieczoru, drugiego nie.
A musiał? Oczekiwanie tego jest dziecinne. Było fajnie, ale może na drugi wieczór ma inny pomysł. Ty znajdź swój. I owszem, też miewam takie momenty (coraz rzadziej, ale jednak), że sobie myślę: WTF? Ale już się nauczyłam nie zawracać sobie głowy czymś, na co nie mam wpływu. Zdarzyła się taka milonga, na którą przyszedł obcy (chyba cudzoziemiec). Popatrzył przez dwie czy trzy tandy, a potem po kolei zatańczył ze wszystkimi słabszymi partnerkami, starannie omijając te lepsze i atrakcyjniejsze wizualnie. WTF? Nie mam pojęcia, ale taki miał klucz.
Nie zna Cię.
Jako (trochę) prowadząca powiem: boję się ryzyka tandy z dziewczyną, której nie znam. Z powodów cielesnych: jeśli będzie mi z nią źle, moja dusza będzie cierpieć. Bywa, że pan jest nieśmiały i dopóki z Tobą nie pogada, choćby chwilę, nie zatańczy. Spotkałam się z tym nie raz. Sytuacja niedawna: pan się dziwi, że do tej pory nie tańczyliśmy. Mówię mu, że starannie omijał mnie wzrokiem. A on na to, że się bał… I nie był początkujący, a świetnie tańczący.
Nie było Cię w okolicy.
Wielu panów prosi tę, która stoi/siedzi blisko, którą ma pod ręką. Dlatego jeśli mi zależy na zatańczeniu z kimś, staram się znaleźć w jego polu widzenia. Na dużych imprezach wymaga to więcej wysiłku. Stąd kłęby pań w drzwiach i wszędzie tam, którędy prowadzi męski szlak. Ja w tych kłębach rzadko się kłębię, bo najczęściej mi się nie chce, ale jest to wypracowany sposób przez łowne panie.
Tańczył i przestał.
Kilka milong/eventów z rzędu. I nagle nic… Powody są różne. Jeśli stało się to w krótkim czasie, to może mu się odwidziało. Jeśli w dłuższym, to może uznał, że się nie rozwijasz i nie jest już mu z Tobą wygodnie. Albo próbował się z Tobą umówić, a kiedy dotarło, że nic z tego, to dał sobie spokój także z tańczeniem (a tak, osobiście przeżyłam to wielokrotnie, zwłaszcza na początku mojej tangowej drogi). Tangowi uwodziciele to osobny temat.
Balans.
NIE załatwia wszystkiego. Jeśli leader oceni, że z siedzących pań żadna mu nie odpowiada (do tej muzyki, wzrostem, tak w ogóle itd.) – wychodzi z sali. Dlatego czasem odnosi się złudne wrażenie, że jest więcej kobiet. A chodzi o to, że nietańczące siedzą, a panowie są bardziej mobilni. Organizatorzy czasem nie zdają sobie sprawy z tego, że dziewczyny chcące wziąć udział w jakiejś imprezie stosują różne sztuczki, z oszustwem włącznie, ale o tym napiszę kiedy indziej.
Nie proszą Cię?
Zechcesz, to po przeczytaniu wyciągniesz wnioski. Co możesz zrobić, żeby zaczęli Cię chętniej prosić? Ja bym zaczęła od prywatnych lekcji u DOBREGO nauczyciela. Zwłaszcza, jeżeli masz przekonanie, że świetnie tańczysz.
Bez techniki, ale z wyglądem cieszącym się powodzeniem u panów – dziewczyny tańczą i nie ma co ściemniać, że jest inaczej. Z techniką bez wyglądu dasz radę. Dłużej to potrwa, ale powoli rozszerzysz grono tych, którzy będą lubili z Tobą tango.
I technika, i wygląd to coś, co można poprawić. „Chcę, żeby tańczyli ze mną dla mnie, a nie dla mojego wyglądu” – czasem słyszę. Jeśli umiesz sobie zbudować takie grono, to ok. Jeśli nie, łatwo nie będzie.
Na zakończenie.
Znam kobiety, które wdzięczą się do mężczyzn i na niektórych to działa, innych zraża. Znam takie, które panów nadmiernie komplementują i jedni puchną z dumy, drudzy są zażenowani ich zachowaniem. Niektóre starają się zaistnieć na różne sposoby – czasem działa. Ja wiem jedno: te kobiety, które chcą tańczyć, robią to. Ich skuteczność polega NIE na oczekiwaniach wobec panów, że będą prosili, a na dobranej strategii możliwej przez nie do zrealizowania.
Jeśli uważasz ten wpis za przydatny, możesz go udostępnić, przesłać znajomemu, a mi postawić kawę klikając TU
Moje książki zamówisz poprzez wiadomość wysłaną TU