Moja pierwsza książka pt. „Pasja budzi się nocą” (Wydawnictwo Prozami, Warszawa 2013) powstała pod wpływem moich doświadczeń nabywanych w toku tangowej edukacji. Tak bardzo chciałam światu opowiedzieć o fenomenie tanga, wprowadzić w jego (sub)kulturę…
Ale kogo interesują tangazmy jakiejś Anny, jeśli nawet jest Kossak?! – myślałam. Postanowiłam opowieść o tangu opakować w pewną historię. Pojawili się bohaterowie. Mój pierwszy tangowy partner był natchnieniem do stworzenia mrocznego wątku
Tak powstał komediowo-obyczajowy thriller.
Wpisując w wyszukiwarkę tytuł, można trafić na różne recenzje.
Jedną z moich ulubionych jest TA.
Każdy twórca lubi, kiedy jego sztuka cieszy się uznaniem. Dla mnie ważne jest, by to, co piszę, czemuś służyło. Miało sens. Dawało do myślenia.
Pierwsza recenzja napisana przez tangowego znajomego, która pojawiła się na Facebooku, może być niedostępna w linku, dlatego wklejam treść, jaką Janusz T. raczył był napisać:
„Pasja budzi się nocą” nie jest „Ulissesem” Joyce’a. Jednak ile osób przeglądających ten post przeczytało największe dzieło największego irlandzkiego pisarza? Ja próbowałem. Zabrało mi to około dwudziestu lat i szacuję, że przebrnąłem przez nie więcej niż 150 stron (łącznie z tymi już tylko kartkowanymi podczas drugiej dekady). W tym czasie łatwiej mi już było przeczytać od dechy do dechy Stary i Nowy Testament oraz siedem do ośmiu tysięcy stron Clavella ;-). „Pasja…” nie stanie też w szranki w historii literatury polskiej z dziełami Gombrowicza ani nawet Głowackiego czy Tokarczuk. Prawdopodobnie w ogóle nie wejdzie do innej historii, niż historia polskiego środowiska tangowego. Mnie to jednak zupełnie nie przeszkadzało przeczytać ją w kilka dni z dużym zainteresowaniem, a teraz poddać ją bezlitosnej krytyce konsumenckiej ;-).
Po pierwsze „piękna” okładka tak bardzo mi się nie podoba, że gdybym trafił na nią w księgarni lub Internecie, to – choć nie wiem czy spontanicznie bym ją w ogóle dostrzegł – z pewnością właśnie ze względu na jej „walory graficzne” nie sięgnąłbym po książkę nawet żeby przeczytać notkę na obwolucie. Ponieważ jednak powieść została napisana przez tangową koleżankę, to zadałem sobie trud aby zdobyć egzemplarz jeszcze przed oficjalną promocją. I doprawdy nie żałuję wydanych pieniędzy. Apeluję więc do tych wrażliwszych estetycznie: nie sugerujcie się tym w jakie szatki ubrano literaturę spod pióra Anny Kossak! W środku jest dużo lepiej!
Po drugie, ci którzy tańczą tango znajdą tam naprawdę sporo o tym tańcu i tangowym stylu życia. Będą mieli okazję z czymś się zgodzić, a na coś oburzyć. Mogą też zabawić się trochę w detektywów lub konsumentów plotek i podomyślać, które to konkretne postacie z naszego otoczenia stały się inspiracją dla Autorki do stworzenia jakiegoś opisu lub wygłoszenia opinii ustami narratora albo którejś z bohaterek. Przy okazji, nawet jeśli za zasygnalizowanymi męskimi postaciami tangowymi nikt konkretny nie stoi ;-))), to myślę, że wielu tangueros może zobaczyć w literackim zwierciadle również mgnienia własnych odbić.
Z kolei ci, którzy tanga nie tańczą, znajdą tu bez wątpienia obraz szczególnego i porywającego hobby bardziej prawdziwy, bliski rzeczywistości niż dostępny w rozmaitych artykułach prasowych, wywiadach itp.
Po trzecie czytając „Pasję…”, wielokrotnie miałem wrażenie, że Autorka balansuje na krawędzi między popularną powieścią, a dość poważnym poradnictwem psychologicznym. „Dość poważnym”, to nie znaczy, że aż na poziomie popularnonaukowych wydawnictw ale stanowczo na bardziej pogłębionym i wieloaspektowym, niż poradnictwo pism ilustrowanych. Charakterystyczne i nadające lekkości jest tu użycie percepcji i aparatu myślowego bohaterek – atrakcyjnych, odważnych życiowo, nowoczesnych kobiet, a nie bibrzenie narratora ex cathedra. Osobiście odebrałem ten aspekt powieści jako interesujący mnie jako mężczyznę ale także uważam za potencjalnie interesujący i użyteczny dla młodych, mniej doświadczonych czy po prostu bardziej normatywnych pań.
Wreszcie mamy do czynienia z fabułą. Nie jestem czytelnikiem „babskich powieści” ale tak właśnie wyobrażam sobie opisywane w nich historie. Mamy tu sporo kobiet – pięknych lub choćby seksownych, mądrych lub choćby inteligentnych, mamy facetów przez duże „F” i przez całkiem malutkie, prawie niewidoczne „fe”, są też „złe charaktery”, a jeden co najmniej diaboliczny. Są rozstania, uwiedzenia, wzorcowe związki, miłosne niewypały, złożone relacje interpersonalne (nie powodujące jednak nadmiernego bólu głowy), szczęście w nieszczęściu i na koniec … tego zdradzać nie wypada ale zaręczam, że nie jest to po prostu happy end. Wszystko przyprawione duchem thrillera. Mnie czytało się dobrze, choć jako facet przez zwykłe „f”, wolałbym trochę więcej strzelaniny. Seksu jest dość ;-).
Zdecydowanie polecam (z zastrzeżeniami pierwszego akapitu). Tangowe towarzystwo powinno nabyć obowiązkowo – to w końcu po trosze nasze wspólne dzieło. Osoby spoza tanga będą miały ponad 250 stron lekkiej ale nie głupiej, wartkiej literatury popularnej z tangiem i sensacją w tle.