Biedrusko 2021 – encuentro

Czekałam na ten wyjazd

Encuentro, czyli spotkanie. Co w tym nadzwyczajnego – pisałam o tym TU.

A organizator, Michał Kaczmarek, pięknie napisał TU. Zarezerwuj czas, zaparz kawę czy herbatę… Może przeczytasz przy kieliszku wina..? Jeżeli jesteś tangowym zapaleńcem, warto zgłębić temat i NIE mylić formuły encuentro z innymi formami tangowych eventów.

Atmosfera

Rewelacyjna. Nie rozumiesz przekazu foty? Nie rozumiesz konwencji.

Na encuentro przyjeżdżają ci, co chcą zasmakować nowych abrazos, więc panowie nie boją się nieznajomych pań. Oczywiście dawne znajomości też bywają odświeżane bardzo przyjemnie. Dzięki temu, że poza przepiękną salą do tańczenia jest duża strefa relaksu (wewnątrz i na zewnątrz), można się poza parkietem integrować, zapoznawać, żartować, flirtować, zwodzić i uwodzić… Beatek chyba ze cztery razy chciała wyjść za mąż, zwłaszcza w sobotnią noc.

Zawarłyśmy wiele fajnych znajomości. Gorąco pozdrawiamy Gosię i Agnieszkę z Poznania! Kolejne super dziewczyny (dziewczyny super, ale Beatek chciała wyjść za mąż tradycyjnie).

Sala i parkiet

Sala przepiękna. Nieduża, w sam raz. Po jednej stronie podążające, po drugiej leaderzy – co widać na zdjęciu powyżej.

To konkretnie było takie nowoczesne encuentro, bo prowadzące dziewczyny tańczyły z podążającymi dziewczynami (chłopaków podążających nie było albo się nie ujawnili). To jest świadectwem na to, że kobiety po prostu lubią tańczyć z kobietami, bo tu prowadzących nie brakowało i byli chętni. Ja jako prowadząca nie występowałam, ale w tandzie z Ewą zdarzyło nam się zamieniać rolami.

Parkiet rewelacyjny – jak dla mnie.

I dalej jest dla miłośników tekstu, bo nie mam czasu na wstawianie zdjęć, czeka mnie pakowanie na kolejną imprezę.

Rewelacyjne zrobiła Małgorzata, na fejsie Małgorzata Sobczak Photofraphy – zajrzyj.

Muzyka.

Każdy Tango DJ ma swoją strategię. Tu grali: Francisco Saura – to on zainspirował organizatorów do zorganizowania encuentro w Polsce; Luis Cono – stały lubiany bywalec polskich eventów; Lechosław Hojnacki – klasa… Obie z Beatkiem go kochamy; Esteban Mario Garcia – także stały bywalec polskich imprez; Michał… Teraz mówi, że jest „el Monje”, a widzę, że muzycznie „Zorro” nie śpi!

Tandy.

Nie było złej. Jak encuentro, to umieją, bo organizatorzy starannie dobierają uczestników. Nie chodzi o selekcję i dyskryminację, ale ze względu na ograniczoną pojemność sali przywilejem organizatora jest decydowanie, komu potwierdzi udział. Dzięki temu poziom tangowy jest wysoki.

Na encuentro nie ma szaleństwa na zewnątrz. Nóżki przy ziemi, bliskie objęcie, bez szarżowania. Milonguero. Dzieje się wewnątrz (oj, może się dziać!), bez fikołków i popisów. Ktoś zapyta: ale że tak całkiem bez bolełków i ganczów? W tajemnicy powiem, tylko ciiii… że troszkę było… w kąciku, pod koniec imprezy. Kiedy część ludzi poszła i była przestrzeń. Niektórzy próbowali jawniej (ojjj, Bombero niegrzeczny…), ale Francisco szturchał i nakazywał: „Romantico”!

Uczestnicy.

Była nas niewiele ponad setka, bo taką pojemność ma pałac. Większość spała w jednym miejscu. To znaczy: nie w łóżku rzecz jasna, tylko w pałacu. Oprócz nas, Polaków, byli ludzie z Litwy, Łotwy, Estonii, USA (ojjj… jakie miałam tandy…), Szwajcarii, Holandii, Danii, Włoch, Hiszpanii, Portugalii, Niemiec, Szwecji, Chile i Argentyny. Wszyscy chcemy jesiennej edycji!

Kolacja.

Jest ważnym wspólnym akcentem. Eleganckim. Z „moją dziewczyną” nieco się pogubiłyśmy… Ale najpierw o idei: wszyscy uczestnicy spotykają się o określonej godzinie (punktualnie!) przy stołach, najczęściej 10. – 12. osobowych, by biesiadować w gronie tych ulubionych lub by zawrzeć nowe znajomości. Bardzo fajna formuła.

Skoro blog jest osobisty, czas na osobistą historię:

Pozory mylą.

Ja Wam piszę o różnych hopsztosach, bo lubię pisać. Ale w interakcjach jestem oszczędna. Wolę obserwować, może to potwierdzić i Jolandka, z którą odbyłam mnóstwo podróży, i Beatek. Obie towarzysko są bardziej otwarte i lubią działać bardziej niż ja. Zamieszanie, niech się dzieje…

No i taka sytuacja: poszłam do pokoju z nadzieją, że Beatek wybierze nam miejsca, przyjdę na gotowe i się dosiądę. A tu telefon: „Wszyscy siedzą, ja stoję w korytarzu i czekam na ciebie, bo nie wiem, gdzie usiąść!”. Myślę: e tam, ściemnia, żebym szybciej przyszła, na pewno z kimś gdzieś już siedzi, komuś każe się z nią żenić albo co. Schodzę. A tu Beatek… w korytarzu! Prawie wszyscy już są, miejsca bardzo zajęte… Wkraczamy. Organizatorzy, czyli Agata Czartoryska i Michał Kaczmarek, eleganccy, pogodni, z uśmiechami witali nadchodzących gości. Mieli dobre intencje, by nam pomóc w wybraniu miejsc. Ale nie dostali takiej szansy.

„Chodźcie do nas!”

Rozległo się z jednego stołu. No to poszłyśmy. „Do nas chodźcie!” – pomachał do nas drugi stół (ludzie, rzecz jasna, stół nie macha). Przy pierwszym nie było wystarczającej ilości krzeseł, więc zabrałam z drugiego stołu, no ale drugi też nas chciał, więc wróciłam, a potem pierwszy był bardziej stanowczy, lecz drugi wjechał na sumienie… I ja z tym krzesłem od jednego stołu do drugiego… Sala patrzy… Beatek lata za mną… Albo odwrotnie: ona przy pierwszym, ja przy drugim… Kątem oka zauważyłam oczy organizatorów: jak spodki. Ale znieśli to dzielnie i z godnością heh. Te ich zdumione spojrzenia, epatujące brakiem wiary w realność tego, co widzą, że wyprawiamy, spowodowały, że jednak została podjęta decyzja: kolacja przy stole numer dwa, bo jest luźniej i nie trzeba się ściskać, na deser pójdziemy do jedynki!

Okazało się, że nie byłyśmy ostatnie. Przyszło jeszcze kilka osób w różnych liczebnych konfiguracjach. Byłam pełna podziwu, jak Agata i Michał sprawnie znajdowali im miejsca. Nie omieszkałam podziękować za stoicki spokój, kiedy robiłyśmy zamieszanie. Michał się uśmiechnął i powiedział: „Jak zwykle”. Ooooo! Nieprawda. Dementuję. Ja zwykle w zamieszaniach nie uczestniczę!

No chyba że w takich małych, nic nie znaczących i prawie niezauważalnych.

To była moja pierwsza impreza pod kilkoma względami

Piątek i noc z piątku na sobotę – cudowna! 30 stopni. Nawet o drugiej w nocy. Ja kocham, mnie nie przeszkadza. generalnie mało się pocę, nie używam wachlarza. Tym razem po raz pierwszy poczułam, jak wzdłuż kręgosłupa pod sukienką cieknie mi pot. Co ciekawe: w sali też było gorąco, ale nie duszno. Powietrze nie było wilgotne, dlatego mimo że wszyscy byli mokrzy, nikt nie jęczał i wszyscy byli zadowoleni z atmosfery.

Noc z soboty na niedzielę – jakieś 15 stopni mniej. Zimnooooo…. Ale w sali super.

Pierwsze razy.

Pierwszy raz byłam w Biedrusku. Chcę wrócić.

Pierwszy raz nie tańczyłam w niedzielę. Moje stopy mniej intensywnie tańczyły w czasach współczesnych, więc po przetańczonych godzinach w piątek, popołudniówce w sobotę i nocy, powiedziały: NIE!

Po raz pierwszy wracałam inaczej niż przyjechałam.

Po raz pierwszy miałam tandy inne niż zwykle. Tak, każda jest inna, ale tu były bardzo inne…

Po raz pierwszy poszłam w pałacu na śniadanie w piżamie, która moim zdaniem wygląda na strój fitness i tak też mówiłam, że jest. Ale Beatek mówi, że jej doniesiono, że nie byłam w stroju fitness, tylko w piżamie. Podglądacze, ot co! Następnym razem jednak się ubiorę, na na encuentro śniadania są także eleganckie.

Pałac w Biedrusku

Wjeżdżając na parking, widzimy, że ma coś wspólnego z armią. Tą dawną. Bynajmniej nie z czasów napoleońskich, ale nie ze współczesnych. Pojazd pancerny, samolocik… I u wejścia schody, a my z walizami! Wyjazd tylko od piątku do niedzieli, ale bagaż miałyśmy ponad standard, bo Beatek po wszystkim grzała na obóz do Jarnołtówka, więc była spakowana na 10 dni, a ja, mając wracać pociągiem z Poznania, uznałam, że po co mieć trzy tobołki, lepiej zapakować w jeden większy.

Schody

Znaczący element każdego pałacu. Kiedy jęknęłyśmy na widok tych pierwszych, na horyzoncie pojawił się wybawiciel. Z nieba tak jakby, normalnie. My ledwo tachałyśmy każda swoją walizę (na kółkach), a on wziął obie pod pachę i pognał do recepcji, że ledwo za nim nadążyłyśmy. Ojjj… Są silne chłopaki w tym naszym tangu… Mam dobre serce. Więc z jednej walizy uwolniłam naszego wybawiciela, wręczając ją drugiemu bohaterowi, spotkanemu przy recepcji.

Jeśli chodzi o feminizm – to jest wolność wyboru. My dźwiganie ciężarów z rozkoszą przekazujemy panom. Z dużą rozkoszą.

Pokoje

Są różne, jak to w pałacu. My miałyśmy na drugim piętrze i okazało się, że rok wcześniej… Ale ma być o tym roku. Więc pokoje były, afterki w nich też, a jakże. A pałacowe zakamarki… Baaardzo nastrojowe i klimatyczne. Uwielbiam pałace i pałacowe ogrody, bo mają dla mnie energię flirtu, potajemnych schadzek, szeptów i skradzionych pocałunków… Gdyby tak zrobić pałacową imprezę dla singli, mogłoby się dziać… 

Wady imprezy.

Nie ma. Obiekt troszkę. Pałac ma zapach peerelowskiej stołówki, ale to nie jest wina organizatorów i reszta ABSOLUTNIE rekompensuje tę jedną niedogodność, odczuwaną tylko przez węchowców. A że pewne okoliczności znacznej rzeszy ludzi stępił węch, będzie to mniej odczuwalne. 

Z utęsknieniem czekam na przyszły rok.

Jeżeli lubisz czytać, co piszę, doceniasz mój czas i zaangażowanie w aspekty tangowe, z przyjemnością wypiję kawę, którą mi postawisz 🙂

Encuentro w Biedrusku – o matko…

Czekam na ten wyjazd.

Encuentro, czyli spotkanie. Nic nadzwyczajnego – przecież w tangu chodzi właśnie o to. Ale ta formuła zarezerwowana jest dla określonego rodzaju spotkania. Kobiety z mężczyzną. Każde w swojej roli. W bliskim objęciu – czyli bez szarżowania w poprzek parkietu. Z zachowaniem rondy. Bez desantu, czyli wyciągania łapy po kobietę.

Mirada i cabeceo.

To podstawa zapraszania do wspólnego spotkania przez 12 minut miłości na parkiecie. Wyszukujemy się wzrokiem, uśmiechamy, skinienie głowy jako potwierdzenie, i… Kobieta siedzi na tyłku, zanim mężczyzna, przyszpiliwszy ją wzrokiem z drugiego końca kraju, nie stanie DOKŁADNIE przed nią.

Łatwo o pomyłkę.

Zdarza się, że dwóch panów odczytuje zaproszenie siebie do jednej pani. Częściej jednak to kobiety chcą zawładnąć nie swoim cabeceo. Wyrywają się przed szereg. Ale na takich imprezach jak encuentro, panowie są doświadczeni i świadomi. Utrzymują kontakt wzrokowy z wybranką, więc ta nie wybrana nie ma szans. To właśnie świadczy o dojrzałości tangowej: nie z tobą chciałem, więc nie z tobą tańczę.

Biedrusko to wyjątkowe miejsce.

Tak zameldowały służby operacyjne, które są sprawne, bystre i raportują, jak jest. No i tam jest tak, jak najbardziej uwielbiam: wszystko w jednym obiekcie. Śpimy, jemy, tańczymy. I feromony buzują, oj… podobno buzują. I dobrze. W końcu tango to tango, pierwotne jego założenie jest takie, że panie mają być zadowolone…

Będę tam po raz pierwszy.

Wydarzenie nie było jakoś specjalnie reklamowane, dlatego przypuszczam, że po poprzedniej, bardzo udanej edycji, jest już full. Ale może jeszcze jakieś miejsce się ostało? Pytać organizatora. Osobiście mam tak, że ponieważ nie da się być wszędzie, wybieram imprezy dość starannie. Osoba organizatora ma dla mnie znaczenie. Etyka, lojalność, solidarność. Patrzę na to wszystko.
I wdzięczność. Nie ma na świecie nikogo, kto by wszystko zawdzięczał tylko sobie.
A w tangu ZAWSZE zawdzięcza się innym.

Jaram się!

Uwielbiam takie tangowe warunki. Mam to szczęście, że bywam na imprezach, które z czystym sumieniem mogę dobrze opisać. I wiem, że Biedrusko też się w to wpasuje. Wiem, bo moja wiedźmia intuicja mnie nigdy nie zawiodła.

P.S. Kolejny wpis bez zdjęć. Nie znalazłam takich, które chciałabym Ci pokazać. Guglowskie – nie mam praw do użycia, ale obiekt możesz obejrzeć TU. Dzięki R. (nie mam w moim wordpressie emotikonki serduszka, a bym dała cmok cmok).

P.S. Naprawdę dotarłaś/łeś do końca bez obrazków? Jest nadzieja… 
Serdecznie Cię pozdrawiam i jak zostawisz jakąś reakcję, będę wiedziała, że mam po co pisać 😀