Nadszedł ten wieczór!
Dokonało się! I odbyła się warszawska premiera spektaklu Teatru Tanga pt. „Rebeka tańczy tango”. Wydarzenie było dla mnie niezwykłe, ponieważ znam prywatnie większość występujących w nim osób, w tym, od wielu lat, kierownika całego zamieszania, pomysłodawcę przedstawienia, scenarzystę i współreżysera w jednej osobie: Michała Kaczmarka.
Wiecie, rozumiecie…
Wcale to nie było dla mnie do końca komfortowe. Dla nich też… (– Kossak przyszła? – Jest! – O matko…). Bo myślałam: a co, jeśli będzie padaka? Co prawda obsada dawała nadzieję, że lipy nie będzie…
I tutaj tytułem wstępu krótko opiszę, dlaczego generalnie ostrożnie podchodzę do tangowych spektakli i koncertów.
Tango jest wyjątkowe
I trudne z kilku powodów. Czego innego oczekują ludzie, którzy tańczą (ich świadomość i spostrzegawczość też jest na różnym poziomie). Nietańczący nie rozumieją specyfiki tanga argentyńskiego i coś, co jest słabej jakości, potrafi ich zachwycić, a escenario tańczone w doskonałej jakości przez profesjonalistów – powiedzmy, że onieśmielić. Brak znajomości historii tanga także nie ułatwia odbioru, jednym i drugim. Kiedy w spektaklu aktorzy udają, że umieją tańczyć tango, ja osobiście czuję bardzo duży poziom zażenowania i naprawdę wolę patrzeć na amatorskie pary tańczące tango, niż na udających zawodowców.
Na jednym z tangowych festiwali doświadczyłam rzępolenia i wyjcowania tangowej orkiestry i na samo brzmienie ich nazwy odzywa się głęboka trauma, której doświadczyła moja dusza. Słyszałam muzyków grających tango, którzy kompletnie tanga nie czuli. Może dlatego, że nie odróżniali tanga argentyńskiego od towarzyskiego? Może dlatego, że nie umieją tańczyć i nigdy nie próbowali? Nie trzeba być w ciąży, żeby być ginekologiem, jednak z tangiem jest trochę inaczej i w tym tkwi też jeden z jego fenomenów: ktoś, kto nie poczuł abrazo i zanurzenia się z partnerem/partnerką w muzyce, moim zdaniem – jak mawia Dominiczka – nie będzie miał „czute”, więc i nie będzie umiał oddać tego czegoś… Może się to udać kobietom, bo są bardziej wrażliwe na emocje i energetykę każdego przekazu. Słyszałam przejmująco śpiewane tanga przez nietanguery i beznadziejne wykony tangowych pań…
Mnogość doświadczeń
Biorąc je pod uwagę, byłam nieśmiało ciekawa, co mnie czeka tym razem.
Przypadło mi miejsce w XVIII rzędzie, czyli dalekooo od sceny. A ponieważ przed nami siedzieli ludzie i ich głowy wchodziły mi w obraz, przesiadłyśmy się z „moją dziewczyną” na sam koniec. Miało to o tyle znaczenie, że nie widziałam szczegółów (– Beatka, kto jest w tym kapeluszu? – A to zależy, w którym…), ale jeśli już coś widziałam, to znaczy, że było na tyle charakterne, by przykuć moją uwagę.
Historia Rebeki
Niewinne dziewczę z Kazimierza nad Wisłą zakochuje się w nieznajomym. Rusza do Warszawy, gdzie zostaje podstępnie zwiedziona obietnicami sukcesu i szczęścia oraz wywieziona do domu publicznego w Buenos Aires. W tym czasie wielki świat zaczyna pulsować w rytmie nowej mody – tanga argentyńskiego. Warszawa też.
Obsada
Pełen skład znajdziesz na stronie spektaklu. Kto zrobił na mnie największe wrażenie? Otóż (kolejność alfabetyczna):
Agata Czartoryska i Michał Kaczmarek, kiedy zatańczyli
a) jako Lucyna Messal i Józef Redo – i tu na chwilę się zatrzymam. Ktoś, kto nie zna historii tanga, może nie skojarzyć, że była to pierwsza para, która na scenie warszawskiego Teatru Nowości w dniu 28.10.1913 roku po raz pierwszy zaprezentowała tango (importowane z paryskich salonów). Tamto tango w niczym nie przypominało tego, które oglądamy i tańczymy dzisiaj. Uważam, że Agata i Michał jako Messalka i Redo pokazali to doskonale, czyli NIE zatańczyli współczesnego escenario, tylko skromne, topornawe tango nawiązujące do jego początków. Gdyby zatańczyli współcześnie, z bajerami, nie byłoby to wiarygodne;
b) taniec rozstania, tym razem z elementami współczesnego escenario. Łooooo… Agata w czerwonej sukni wyglądała zjawiskowo. A jej nogi, długie jak z Warszawy do Buenos Aires, „robią robotę”, zwłaszcza że umie z nich zrobić estetyczny użytek. I jak na koniec ten okrutny złoczyńca odepchnął kochankę, którą się znudził… Jak nic, można by szlochać, jeśli oniemienie w zachwycie by pozwoliło;Taniec sutenera Migdala z Rebeką pod latarnią w burdelowej dzielnicy Buenos Aires – tak, dobre to było. Ona bezradna, niezdarna, i on – macho bez skrupułów dyktujący swoje warunki… Czułam jej ból, ciała i duszy, i czułam jego bezwzględną brutalność i pewność tego, co robi… Zaskoczył mnie nasz tangowy kolega grający tę rolę. Znany jest z parkietów jako tangowy rozrabiaka zawłaszczający przestrzeń. Scena go kocha! Widać to było, także w scenach zbiorowych. Swoją energią przyćmił taneczne zawodowe zwierzę sceniczne, obecne w tym przedstawieniu;
Muzyka na żywo, którą serwował zespół. I tutaj wydarzyła się pewna historia, która jest trudna do zweryfikowania, jeśli spektakl nie był rejestrowany (a nie był). W obsadzie jest Tango Attack. Konferansjer chyba tak się przejął moją obecnością, że pomylił przedstawienia i zapowiedział „Chłopaków z Bandonegro” (którzy grali w innych przedsięwzięciach scenicznych także z tymi wykonawcami). A że siedziałam daleko, to wzrokowo ich nie zidentyfikowałam, a w rozróżnianiu zespołów grających nie swój repertuar to aż tak biegła nie jestem. Dopiero kiedy po spektaklu znalazłam się za kulisami, popatrzyłam, a tu: Grzegorz Bożewicz, który jest świetny „w bandoneon” (kto pamięta SyMfonię Serc i tango na Dworcu Centralnym? Albo „Tango w przedwojennej Warszawie” na scenie w Wilanowie? Grzegorz wtedy grał z gitarzystą Piotrem Malickim). Czyli jednak Tango Attack, z Grzegorzem, Piotrem i Hadrianem Tabęckim na klawiszach. Byli świetni.
Olga Bończyk i Agnieszka Różańska – łooooo… JAK one śpiewają… O tak, tu znowu: każda kiedykolwiek porzucona kobieta może się rozszlochać (a w tangu porzuconych wiele…).
Sceny zbiorowe
Tańczono milongę i tanga. Jak to w spektaklu, większa część była z choreo. Ponieważ opowieść jest o tangu w portowej dzielnicy Buenos Aires, w domu publicznym i w warszawskiej knajpie (ach, i jeszcze na statku), tancerze tańczą tak jakby byli w tamtych miejscach, czyli tango uliczne, bez spektakularnych figur. Tańczą tango, nie podróbę. Biorąc pod uwagę, że nie było inspicjentów, a aktorzy musieli sobie radzić sami ze zmianami dekoracji, całkiem sprawnie to czynili.
Foto: teatrtanga.pl
Dźwięk
Scena RELAX dała radę! Nagłośnienie na szczęście nie pamięta lat 80., więc kiedy dochodzi doskonale grana muzyka i piękny wykon piosenki aktorskiej, to skóra cierpnie.
Podsumowanie
Zasięgnęłam opinii kilku osób, które były i widziały. To jest niesamowite, że mamy różną percepcję i każdy odbiera przez swoje filtry. Tu przedstawiłam moje wrażenia tego, co mi się podobało.
Moim zdaniem tango ma dużo potencjału, by rozkwitnąć, jeśli mu się właściwie pomoże, ale to temat na inne przemyślenia.
Tango to „taki elegancki taniec”.
Ono oczywiście może takie być, bo tango ma wiele twarzy, historię jednak ma bynajmniej nieelegancką (to też jeden z jego fenomenów). Każdy ten sam grany spektakl jest na pewno trochę inny, bo mogą zmieniać się tancerze, poza tym zawsze trochę inaczej się śpiewa i gra. Kto lubi klimat przedwojennych polskich tang, ma babcię lub ciocię znającą choćby z przekazów ten kawałek muzycznej historii i chciałby jej zrobić przyjemność, może wypatrywać kolejnego spektaklu.
Jeżeli lubisz mnie czytać, zaproś mnie na wirtualną kawę 🙂
Obie książki, które napisałam, zawierają elementy tanga: „Pasja budzi się nocą” jako tło wydarzeń i wprowadzenie w jego subkulturę, natomiast w „Przenikaniu” ujęłam jego przedwojenną odsłonę – polecam lekturę 🙂