Słowo wstępne.
Za ten wpis zabierałam się długo i niechętnie. Odwlekałam. Chciałam to rzucić w diabły, ale wiem, że dużo osób na niego czeka. Załatwiam trochę sprawę pewnego lokalnego środowiska tangowego, które nie umie sobie poradzić ze szkodliwym zachowaniem jednej (!) osoby. Przyjęta przez nie (to środowisko) strategia milczenia dała przyzwolenie na to, że ta jedna osoba doprowadziła połowę tegoż środowiska niemal na skraj załamania nerwowego, a na wspomnienie jej nazwiska (zwę ją dalej blogerką), znaczna część tangowej Polski dostaje czkawki.
To jest najtrudniejszy energetycznie dla mnie wpis.
Na czym skupiamy uwagę, zasilamy to. Ja swoją wolę kierować do odbiorcy, który z niej skorzysta. Tu skorzystają pokrzywdzeni i inni, ku przestrodze – także w życiu prywatnym.
Nasze tangowe środowisko dotknęło zjawisko, kiedy to osoba oskarżająca o napaść i czyhanie na życie (serio), ciągająca hurtowo ludzi po policjach i pozywająca ich do sądu – pozuje na ofiarę.
Mam dość.
Stawiania społeczności tangowej w złym świetle. Patrząc na wpisy blogerki, człowiek postronny może pomyśleć: to tango to jakiś związek szajbusów (miałby rację hehe, ale nie w tym znaczeniu). Skłóciła się już niemal ze wszystkimi, wysyła pozwy sądowe. Ja podobno mam być wezwana w charakterze świadka. Serio? W takim razie się do tego przygotuję.
Wspierałam ją.
Zwróciła się do mnie z propozycją współpracy przy promowaniu jej działalności. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że pomagam. Z drugiej strony jestem szczera – co u wielu nie przysparza mi sympatii. Są jednak tacy, którzy właśnie to we mnie cenią. Intuicja mówiła: nie wchodź w to! Rozum: no już nie bądź takim psychologiem zawsze i wszędzie. Skoro kwiat lokalnych nauczycieli się z nią fotografował i wyrażał dobre opinie, uznałam, że może jestem przewrażliwiona, zbyt krytyczna i postanowiłam dać jej szansę.
Zapoznałam się z jej poradnikami.
Nawet wzięłam udział w ich współtworzeniu. Podzieliłam się z nią moją opinią o nich, np. że warto publikacji nadać ISBN albo że pierwsza część zawiera jej osobiste spostrzeżenia, ale nie pokazuje pełnego obrazu, tylko pewien niewielki wycinek. Obecny, jednak zbyt wąski, by przez ten pryzmat patrzeć na całe środowisko tangowe. Że opisane rzeczy czasem się zdarzają, ale nie jest to standard.
Problem.
Zaczęła walkę z tymi, którzy wyrazili jakąkolwiek dezaprobatę w stosunku do treści czy formy „prezentowania” przez nią jej twórczości, piśmienniczej i blogowej. Nie trzeba być super specjalistą z zakresu social media, wystarczy być zwykłym użytkownikiem popularnej platformy, by wiedzieć, że ludzi wkurzy hurtowe wrzucanie tej samej treści (kopiuj + wklej) we wszystkich możliwych miejscach. Jak dostaną kilkanaście powiadomień z grup, do których należą, i zobaczą, że po raz kolejny wyskakuje im coś, czym nie są zainteresowani, to zareagują bynajmniej nie z aprobatą. Od tego się zaczęła eskalacja jej walki z każdym, kto zwrócił jej uwagę. Zarzucano jej brak kompetencji do doradzania w sprawach tangowych, manipulację, kreowanie konfliktów i nieprawdziwego obrazu społeczności tangowej.
Konflikt.
Nie wiem, kiedy dokładnie się zaczął, ale mogę przypuszczać, że wtedy, kiedy ludzie zwracali jej uwagę, że to, co i jak robi, nie podoba im się. Po prostu. Mieli do tego prawo, nie robili nic złego. Nie byli niegrzeczni. Kiedy jeszcze nie wiedziałam, co tak naprawdę się dzieje, blogerka przysyłała mi wiadomości, że znowu hejterzy ją atakują. Pytałam: gdzie? W odpowiedzi przysyłała screeny (to ona nauczyła ludzi, żeby je robić – dzięki temu to, co napisała, nie zginęło). Nie było w nich NIC, co wskazywałoby na jakikolwiek hejt. Była jedynie krytyka jej poczynań. Rzeczowa i z zachowaniem kultury (w tym przypadku screenów nie mam, bo nie wiedziałam, że będą potrzebne, a zablokowała mnie na messengerze i nie mam do nich dostępu. Nie szkodzi, inni z pewnością mają).
W podobnej sprawie, czyli kiedy bloger domagał się usunięcia krytyki, zapadło orzeczenie, w którym Sąd stwierdził:
„Aktywny uczestnik forów internetowych, będąc osobą znaną i rozpoznawalną w tej społeczności, jest w tym znaczeniu i dla tego środowiska osobą publiczną. Internauta jako osoba publiczna, uczestnicząc w dyskusji i wygłaszając swoje poglądy, wyraża zgodę na ich ocenę i musi się liczyć z tym, że zostaną one poddane krytyce, niekiedy radykalnej, innych użytkowników oraz wykazać większy stopień tolerancji i odporności nawet wobec niepochlebnych opinii, a nawet brutalnych ataków” (wyrok Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, I ACa 949/09).
Ona postanowiła wszystkie uwagi uznać za hejt i nękanie.
Screeny mogą być mało czytelne (macie wyraźniejsze, wiem).
Napisała na swoim blogu oświadczenie. Ja też się na chwilę dałam na to nabrać (chociaż intuicja świeciła mi czerwoną lampą w poprzek mózgu):
Po kolei odniosę się do zaznaczonych przeze mnie punktów:
Jedynka – nękanie przez nauczyciela.
Chłopak, wobec którego blogerka wysunęła ten zarzut, nie jest i nie był nauczycielem. Nie zabraniał jej też pisać bloga czy książek. Jedynie głośno mówił, że według niego ona nie ma kompetencji, by komukolwiek cokolwiek w tangu doradzać. Ale to nie jest żaden hejt i żadne nękanie! Tylko wyrażenie swojej opinii (robił to w grzeczny sposób). Tę opinię wielu podzielało, wiem to z odbytych rozmów. Proszę zwrócić uwagę na screen poniżej i zdanie: „Podejrzewam, że jego celem jest to, abym przestała pisać”. Takie sformułowanie spełnia w moim mniemaniu przesłankę insynuacji i próbę zaszczepienia w percepcji czytelnika czegoś, czego nie ma.
Co do jej kompetencji – zamieszczając poniższy wpis, sama dała do zrozumienia, że nie ma wystarczającej wiedzy w temacie, na który się wypowiada.
Aby zacząć naukę prowadzenia, nie trzeba być silną kobietą i posiadać charyzmy – jakkolwiek rozumianej. Wystarczy chęć poznania tanga z drugiej strony. A czasem podstęp – jak było w moim przypadku. Tak, uczę się prowadzić, ale nie dlatego, że jestem silną kobietą. To samo z podążaniem. Ono nie jest bierne! Jeśli partnerka tylko daje się przestawiać, to partner się męczy, a nie tańczy tango! Nie śledzę wpisów blogerki, więc nie wiem, ile jeszcze tego typu kwiatków zamieściła. Dla osób, które tańczą tango (a jej region jest jednym z lepszych), ten jest wystarczający.
Fałszywy obraz tanga.
Poniżej screeny dwóch „żarcików” ze strony blogerki. „Żarcik” nr 1:
„Żarcik” nr 2:
Być może obie sytuacje miały miejsce. Powtórzę: być może, bo pewności nie mam. Dla mnie to nie są żarciki, a obraz nieżyczliwych dla siebie kobiet. Po przeczytaniu pierwszej części jej poradnika osobiście z nią rozmawiałam w kontekście tego, że nieżyczliwość NIE jest w tangu standardem. Powiedziałam, że w społeczności tangowej są różni ludzie, że spora część jest pomocna (w znalezieniu pracy, zebraniu środków na leczenie, odnowieniu domu po pożarze, w ratowaniu życia…). Tak, konflikty się zdarzają, ale nie one są napędem, sensem i celem. Czasem rozpadnie się małżeństwo, ludzie uprawiają towarzysko-erotyczne przekładańce, ktoś komuś wejdzie z czymś w drogę, ale to NIE jest codzienność, powszechność i styl socjalny tanga.
„Zła strona tanga”.
Taki screen dostałam – z pytaniem, czy ona nie widzi, że chcąc zdobyć popularność i korzyści majątkowe (sprzedaje swoje poradniki za kasę), niszczy wizerunek innych osób:
W moim przekonaniu takie stwierdzenia demonizują jedną z najprzyjemniejszych ludzkich aktywności. Bo złe strony mają ludzie, nie tango! Owszem, wszystko, co się na nie składa, może być pewnym katalizatorem, może objawić prawdziwą twarz skrywaną pod tysiącem masek, ale to ludzie podejmują decyzje, działania i ponoszą ich konsekwencje, a nie tango.
Mnie też się zdarza, że ktoś się ze mną nie zgadza.
Każdy, kto publicznie się wypowiada, prędzej czy później z tym się zmierzy. Prowadząc zamkniętą grupę w statusie prywatnym, jasno wielokrotnie dawałam do zrozumienia, że moja grupa, moje zasady. Ale! Zawsze porozmawiam na argumenty, nie na emocje (nie dotyczy polityki, tu nie mam tolerancji i jasno o tym mówię). Wpisy na blogu też są różnie komentowane. Nie zawsze pochwalnie. Lecz nie przyszło mi do głowy, by kogokolwiek nazwać hejterem, ciągać na Policję i pozywać! Nie aprobuję anonimowej krytyki, zresztą ludzie bez nazwisk rzadko robią to konstruktywnie. Kiedy argument daje mi do myślenia, to nie walczę, tylko biorę go pod uwagę. W przypadku tejże blogerki nie ma mowy o żadnej dyskusji. Łatwiej jest zablokować możliwość wypowiedzi niż podyskutować. Zablokowanie dodawania recenzji to zablokowanie dodawania opinii.
Sprawy w sądzie i „samo mięso” to wątki poboczne w kontekście tego wpisu. Są, bo jakbym wycięła, jakość screema byłaby masakryczna.
Wyrzucanie ze znajomych i blokowanie jako główne narzędzie.
Jak dyskusja nie po myśli blogerki – a żadna nie była – ban i kasowanie całego wątku. Trudno się ludziom dziwić, że sobie z tego żartują. Ale to nie jest żaden hejt i żadne nękanie! To konsekwencje zachowania blogerki.
Nikt, będący do tej pory w przestrzeni publicznej tanga, nie zachowywał się w ten sposób.
To jej zarzucono nękanie ludzi. Widziałam wpis: ktoś ją o coś zapytał, a ona na to, że nie musi odpowiadać (też zapewne ktoś ma screen). Za to sama cisnęła…
Dwójka: oskarżenie o napaść.
Gruby kaliber. Najgrubszy. Spowodował, że postanowiłam dokonać tego wpisu, bo jako osoba upośledzona społeczną misyjnością nie mogę przejść obojętnie obok krzywdzenia niewinnego człowieka. I nie jest to pierwszy raz w jej, blogerki, życiu.
Otóż jeden z nauczycieli tanga, z jej miejscowego środowiska, został przez nią oskarżony o napaść. Człowiek, który w tangu jest od jego początku. Prowadzi szkołę. Jest osobą publiczną. Cieszy się zaufaniem i sympatią. Zarzuciła mu we wpisie na blogu, że ją osaczył, zmuszał do rozmowy, że czuła się zagrożona. Nie znałam go wtedy osobiście. Potem poznałam. Jest połowy jej postury, więc nie ma fizycznych możliwości do jej osaczenia.
Ale wtedy tego nie wiedziałam. Wypowiedziałam się pod wpisem, że JEŻELI jest to prawda, to absolutnie nie wolno tego zamiatać pod dywan, bo tego typu zachowania nie mogą mieć miejsca nie tylko w przestrzeni społeczności tangowej, ale w ogóle, w życiu. Zastanowiło mnie, że z komentarzy wynikało, jakoby to ona była agresywna i atakowała. Wszystko skrzętnie usunęła. Ale screeny z pewnością są. Wytresowała w tym swoich interlokutorów.
Nagle…
Pojawił się jej wpis z propozycją „dogadania się”. Pomyślałam: ale że jak to..? Taka ofiara rzekomo tak wielkiej przemocy, a tu apeluje o zgodę?! Był początek lockdown-u. Pomyślałam: nerwowo nie daje rady, boi się wirusa… Ale kiedy wpis w podobnym tonie ukazał się po raz drugi – nie wytrzymałam.
Po pierwsze: warto zwrócić uwagę na historię edycji tego posta. Po drugie: nikt nie zamieścił żadnego nieprawdziwego wpisu szkalującego jej dobre imię. Sama zapracowała na każdy gram niechęci, jaką ludzie do niej czuli. Skrycie, bo się bali, więc nikt nic nie pisał. Ale o zastraszaniu za chwilę.
Zobaczyłam to „wezwanie do zgody” i mi się zagotowało.
Najpierw rozpętuje aferę na sto fajerek, a potem „pogódźmy się”?! Wpiera otoczeniu, że zawistnicy psują jej wizerunek, straszy pozwami – także tych, którzy lajkują nieprzychylne jej komentarze (swoją drogą, już sobie to wyobrażam: „Policja? Proszę przyjechać na fejsbuka! Kowalski polajkował post, w którym zarzucają mi, że wszędzie się wpycham z moim blogiem i wyskakuję z lodówki!”), po czym „proponuje zgodę”?! Uznałam, że skoro publicznie publikuje, to ja publicznie zapytam: o co chodzi?
Usuwanie niewygodnych komentarzy, blokowanie ludzi mających inne zdnie. Najpierw usunęła moje pytanie, potem mnie zablokowała. A po kilku dniach napisała do mnie na priv. Więc chwilowo odblokowała:
Kategorycznie i jednoznacznie jej napisałam, co myślę o jej zachowaniu:
Wróćmy do omówienia głównych punktów oświadczenia blogerki – dla przypomnienia wrzucam screen ponownie:
Trzy i cztery:
W trójce przypomnę, że świadkowie zdarzenia zarzucali agresywność i przeklinanie blogerce. Złożone pozwy do Sądu – o tym będzie przy zastraszaniu.
Dodam, że blogerka chce utajnienia procesu, w którym pozwała wspomnianego nauczyciela. A całe miejscowe środowisko czeka, że będzie jawny.
Pięć i sześć:
Uważam, że ta cała afera nie miałaby takiego zasięgu, gdyby lokalne środowisko tangowe jasno i otwarcie zakomunikowało swoją niezgodę na niesłuszne oskarżenia. Spróbował jeden z nauczycieli, ale został przez nią zakrzyczany, więc towarzystwo wolało podkulić ogony.
„Widzę, co robisz i nie zgadzam się na to!” – jest lepszą strategią niż ostracyzm. Braliście udział w jej działalności? Ja też. Nadal wszyscy tkwimy na jej blogu, mimo że z nami wojuje! Bez nas ten blog nie miałby żadnej treści. Bez nas druga część jej poradnika nie istnieje. Wzięła od nas zgody na nieodpłatne wykorzystanie w nim naszej wiedzy i sprzedając go, zarabia.
Siedem: Jeżeli blogerka miała mnie na myśli, to sama doskonale wie, że nikt jej ze mną nie poróżnił. Zdemaskowałam ją, więc mnie zablokowała. Innych znajomych w Warszawie nie miała, skoro nie było nikogo, kto chciałby dla niej odebrać ode mnie poradniki, mimo jej apeli. To kolejna sprawa, z której chciała zrobić aferę, ale ponieważ to drobiazg przy innych, pominę milczeniem.
Osiem: „(…) osoby, które podżegały (…) sami nie zamieszczali żadnych komentarzy (…)” – pomijam składnię, ale sens tej wypowiedzi sugeruje podziemny spisek, tymczasem blogerka oskarżeniami i pozwami sparaliżowała miejscowe środowisko na tyle,że to przez nią ludzie bali się cokolwiek napisać, żeby nie dostać wezwania na Policję, do prokuratury albo pozwu do sądu.
Zastraszanie.
Ludzie dali się zastraszyć. W Polsce powszechna jest postawa: nie wychylać się, po co mi to, za plecami pogadam, ale wprost to nie. Prawda, że w szkole nie jesteśmy uczeni radzenia sobie z osobami konfliktowymi, więc wiem, że mało kto w tak ekstremalnej sytuacji, jaka tu się wytworzyła, da sobie radę psychicznie i emocjonalnie.
Zwłaszcza że blogerka jest zaprawiona w konfliktowym boju.
Wiele lat temu dość głośna była sprawa, w której oskarżyła szkolną nauczycielkę o prześladowanie jej (blogerki) syna. Nasłała na nią kontrolę z kuratorium. Dlaczego? Bo nauczycielka stwierdziła, że dziecko blogerki często się spóźnia i bywa nieprzygotowane. Blogerka się rozszalała. Rodzice innych dzieci z klasy próbowali ją namówić, żeby przestała, stanęli w obronie nauczycielki. Co zrobiła nasza blogerka? Wszystkich oskarżyła o nękanie i zgłosiła na Policję. Całość afery była opisana przez Gazetę Wyborczą i portal Onet.pl, z podaniem jej nazwiska. Kilka tygodni temu blogerka spowodowała, że Wyborcza artykuł usunęła, a Onet zmodyfikował. Ale ja czytałam wersję oryginalną.
Wróćmy do zastraszania.
Jeden: „(…) odpowiedzą za hejt ci, co teraz komentują”. Jasne?
Dwa: proszę dokładnie ten punkt przeczytać. Wiedzę mam taką, że blogerka nie ma żadnych dowodów, by ktoś chciałby jej coś zrobić.
Trzy: „(…) bo z tego, co wiem, nie jestem pierwszą osobą, którą środowisko chciało zniszczyć, o ile jest to prawda, bo może jest to plotka” – brzmi dramatycznie. A prawda jest taka, że w każdym lokalnym środowisku dochodzi do „objawień”, powielania, przeszeregowań. Działań promujących tango argentyńskie (jak flesh mob czy open air), ale też szkodliwych (wiele osób bez kompetencji nauczycielskich bierze się za udzielanie lekcji; wiele osób, które nie zorganizowały w życiu nawet kinder balu, chce pouczać organizatorów; pokazy dają amatorskie pary, określające się w wydarzeniach mianem mistrzowskich). Black&White. Jak w życiu. Wymienia się opinie. Chwali. Krytykuje. Czasem padną mocniejsze słowa. Ale to nie jest hejt, nękanie czy niszczenie kogokolwiek.
Zastraszanie cz. 2
„Pozdrawiam cieplutko” to jej znak rozpoznawczy.
Jeden pozew więcej czy mniej…
Zastraszanie przez blogerkę cz. 3.
Zażyczyła sobie usunięcia wpisu na profilu kolegi po moim komentarzu. Nie, nie napisała do mnie w sprawie mojego komentarza. Do niego.
Usuwanie komentarzy.
Jak to tłumaczyła? Dbała o poziom:
Blogerka wymagała minimum średniego poziomu inteligencji, erudycji i elokwencji.
Tymczasem zamieściła wpis:
Pierwszą osobą, która napisała książkę pt. „Emocje tanga”, był warszawiak i zrobił to z piętnaście lat temu. Lechosław Hojnacki zamieścił kawał tangowej wiedzy w formie poradnika na stronie etaniec.org – za darmo i nie wiem, czy nie zaczynał przed warszawiakiem. Moja „Pasja budzi się nocą” – powieść, ale wprowadzająca w kulturę tanga, premierę miała w 2013 roku.
Ten wpis po kilku godzinach usunęła. Zamieściła inny, który edytowała kilka razy.
Opinie o blogerce.
Opinia nr 2
Opinia nr 3 – ostatnia, chociaż mam ich dużo więcej:
Modus operandi.
Poniższy screen jest fragmentem jej trzeciego dzieła. Dostałam to z adnotacją: „Zobacz, Ania, opisała swój modus operandi”. Na wszystkie powyższe opinie – a jest ich o wiele więcej, wszystkie w tym samym tonie – zapracowała sama swoim zachowaniem.
Ostrzeżenia.
Dawno oznajmiłam, że o tym napiszę. Dziękuję za Waszą troskę. Otrzymałam od Was, moich Czytelników, kilka ostrzeżeń.
W dalszej części konwersacji wyjaśniłam, że ja nie wojuję. To nie jest moja wojenka! To jest wojna blogerki z brakiem akceptacji jej zachowania i działań.
Dostałam wiadomość, że powinnam uważać na siebie, żeby móc się obronić.
Najazd blogerki na moją koleżankę adwokatkę.
Po eskalacji ataków blogerki na ludzi, którzy po prostu nie chcieli mieć z nią do czynienia, oznajmiłam, że opiszę, jak działa, ku przestrodze, ale też by zachęcić ludzi do samoobrony. Wpadłam na pomysł, że porozmawiam z moją koleżanką adwokatką (nasze córki chodziły razem do przedszkola) o tym, jak zwykły człowiek może się prawnie obronić przed fałszywymi oskarżeniami. Zamieściłam screen z naszej rozmowy na ten temat.
I to było wszystko w tym temacie. Nie mówiłam o żadnej konkretnej sytuacji, nie wspominałam o blogerce. Screen zamieściłam z imieniem i nazwiskiem koleżanki, żeby nie było, że jakieś anonimowe historie zapowiadam. Nie wpadłam na to, że blogerka znajdzie telefon do kancelarii, zadzwoni i oznajmi, że ma pełną dokumentację naszej konwersacji i że reprezentując mnie (!), koleżanka stanęła na czele grupy nękającej blogerkę.
Zdumienie mej koleżanki było sporawe, bo po pierwsze mnie nie reprezentuje, po drugie nie miała pojęcia, kim jest blogerka.
Próba zastraszenia mnie.
Została podjęta raz. Dostałam pismo od prawnika blogerki po tym, jak zaanonsowałam, że napiszę o jej złych praktykach.
Ponumerowałam te niedorzeczne punkty, ale nie wymagają komentarza. Śmiało mogę je potraktować jako próbę zastraszenia. Tylko że ja się nie boję i ze względu na dobro społeczne – nie mogę milczeć.
Jak sobie radzić?
Strategia pokątnych szeptów i jawnego milczenia prowadzi donikąd, a właściwie do poczucia bezkarności osoby szkodzącej. Jedynym sposobem na poradzenie sobie jest konsekwencja w operowaniu faktami, zbieranie dowodów i jawne demaskowanie niewłaściwych zachowań, a tym jest ciąganie stada ludzi po sądach z byle powodu, nie mającego uzasadnienia. Prawnicy określają to mianem pieniactwa.
W jedności społecznej siła, w stanowczym „nie”. Osoby z osobowością konfliktową często udają, że chcą zrobić coś dobrego, a kiedy nie dostają akceptacji, generują konflikt. Bez refleksji, bez skrupułów. Zakrzykiwanie, zarzucanie oskarżeniami, stawianie się w roli ofiary mają wytrenowane do perfekcji.
Osoby działające publicznie wystawiają się na ocenę.
Bloger/ka, w jakiejkolwiek dziedzinie, taką osobą jest. Jeśli ktoś komentowałby wygląd, można by dopatrywać się hejtu. Ale jeśli oceniana jest fachowość w zakresie tego, co się publikuje jako bloger/ka, częstotliwość, forma czy treść – to nawet miażdżąca krytyka poparta argumentami NIE jest hejtem.
Hejt jest podszyty nienawiścią, a jego wyrażanie agresywne.
Stąd jego nazwa. Można kogoś nie lubić i dawać to do zrozumienia, ale to nie jest hejt. Mózgotrzepacze od nie zawsze właściwie pojmowanego rozwoju osobistego namieszali ludziom w głowach hasłami typu: „Nie oceniaj!” (które są słuszne w założeniu, jednak nie chodzi o zgadzanie się na wszystko i kulenie ogona w sytuacji krzywdzącej), że niektórzy zgłupieli i boją się jakkolwiek reagować, żeby nie być posądzonym, o ironio, o hejt.
Fałszywe ofiary niehejtu.
Niektórzy tak bardzo nie umieją znieść niezgody na swoje zachowanie albo krytyki swoich metod działania, że głośno krzyczą o byciu ofiarą rzekomego hejtu, a tak naprawdę odstawiają niezłe manipulacyjne przedstawienie. A na to mojej osobistej zgody nie ma i uważam, że takie postawy warto demaskować, bo są etycznie niewłaściwe i emocjonalnie dla otoczenia obciążające.
Ważne: Jeśli na Twojej drodze stanie hejter albo osoba udająca ofiarę, a sama będąca agresorem – szukaj wsparcia.
I pamiętaj: nie ma żadnego hejtu w tangu.
P.S. Spraw sobie moją książkę na gwiazdkę – poleca się „Przeniaknie”.
A może ona jest chora psychicznie i potrzebuje pomocy?
Dobra robota! Należy jawnie nazywać rzeczy po imieniu. Osoby szkodliwe neutralizować. Brawo.
Też jej pomogłem wypełniając ankietę czy dwie. W dobrej wierze, że będzie konkret – poradnik może nie tylko dla początkujących.
O tej aferze trochę słyszałem choć do mnie nie dotarła.
Czy pomogę komuś nieznajomemu choćby wypełniając jakąś ankietę?
No nie wiem.
W moim odczuciu to jest zły człowiek, który chce być złym człowiekiem, nawet brwi maluje sobie takie straszne jakby dla podkreślenia swojego charakteru. Jeśli nawet jest chora to o tym wie i wyglada na to, że chce być chora – na nienawiść. To prawda, że lepiej omijać to zjawisko z daleka. Odważna jesteś Ania.
Pamiętam gdy pierwszy raz spotkałem się z twórczością tej osoby na premierze jej książki. Miałem ją w ręku i przeczytałem kilka rozdziałów. Nie było tam nic złego, ale nie powalało. Obserwowałem jej bloga i myślałem, że niektóre sceny, które ona opisuje są prawdziwe. Jednak nigdy z hejtem w tangu się nie spotkałem osobiście, a z opowieści słyszę tylko o niej.
Gdy zaczęła się afera z oskarżaniem pewnego nauczyciela o napaść byłem pod wrażeniem. Po pierwsze, post na facebooku był zablokowany dla osoby oskarżanej i osób bliskich tej oskarżanej osoby. Niesamowity manewr, który sprawił, że wieść o czymś takim doszedł do zainteresowanych dosyć późno. W tym czasie wiele osób od razu wskoczyło w komentarzach w obronie blogerki!
Jak tak można na cudzej milondze, mężczyzna i autorytet w społeczeństwie tanecznym napaść kobietę. Wszyscy byli wściekli. Wszyscy oprócz pana T., nauczyciela innej szkoły, który powiedział „Zaczekajcie, zanim przeprowadzicie publiczny lincz, wysłuchajmy drugiej strony”. Za te słowa mam szacunek do tego pana. Blogerka oczywiście zaatakowała pana T., powiedziała mu, że jak on śmie bronić takich zachowań. Tu była czerwona flaga… Sprawa toczyła się dalej, zastraszała, że ma mnóstwo świadków, dowodów, chodzenie po sądzie i tak dalej. Reszta opisana tutaj na blogu.
Każda konstruktywna krytyka albo próba logicznej dyskusji kończyła się zawsze tak samo – usuwaniem komentarzy, pytaniem, czy nie jesteś aby z tej szkoły co „napastnik”, nazywaniem, że to hejt, pozwy albo wyciąganie brudów.
Teraz wszyscy wiedzą kim ona jest. Wszyscy wiedzą o jej książce. Aż mnie kusi, żeby ją kupić i dowiedzieć się jakie bzdury są napisane w środku… Czyli w pewnym sensie wygrała?
Wystarczy posłuchać zapowiedzi na jej blogu i wiadomo co tam jest. 50 zmyślonych historii opisanych z punktu widzenia hejtowanego i hejtera spisanych na 70 stronach. Czysta fantazja + pewnie zacytowanych kilka komentarzy które wszyscy już znają. To wszystko za jedyne 50 zł.
To już chyba lepiej kupić „Przenikanie” – powieść obyczajowa inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Akcja dzieje się w Warszawie na przestrzeni dwóch miesięcy 2018 roku. Bohaterowie myślą, że wiedzą o sobie wszystko i nie spodziewają się niczego zaskakującego. Nie biorą pod uwagę, że pochopnie oceniają innychm nie znając prawdy. Okazuje się, że każdy ma tajemnice, nawet ci, po których nikt by się tego nie spodziewał, więc kiedy wychodzą na jaw, następuje konsternacja.
Jest to opowieść o relacjach: tych ciepłych (przyjacielskich), trudnych (matka – córka, które nie zawsze wynikają z braku serca…), zawiłych (damsko-męskich), Bliscy, zwłaszcza rodzina, tak naprawdę nas nie znają. Mają pewien wycinek, np. zachowań domowych, lecz nie widzą nas w innych rolach. Dlatego często są zaskoczeni, kiedy mają okazję poznać tę drugą, trzecią twarz…
Powieść osadzona jest w realiach, ale porusza tematy wykraczające poza rozumowe pojmowanie świata, takie jak astrologia, energetyka rodów, ustawienia hellingerowskie.
W przystępny sposób przedstawiona jest historia wybranych warszawskich rejonów i budowli, a także pokazany jest fragment historii polskiego przedwojennego tanga i jego roli dla wojennego pokolenia warszawiaków.
Iwona, po trudnym okresie małżeństwa i szczęśliwym owdowieniu, układa sobie życie z nowym partnerem. Okazuje się, że zarówno on, jak i jej dorosła córka, ojciec, cioteczna siostra, sąsiad, przyjaciółka – każdy ma tajemnicę, za którą stoi historia, najczęściej niezwykle dramatyczna. Ona także nie o wszystkim mówiła swoim bliskim. Oszołomiona tym, że życie nadal potrafi zaskakiwać i że nie można wszystkiego kontrolować, usiłuje zrozumieć nowe sytuacje, co nie jest dla niej akie proste.
Wyglada że imię bohaterki nie jest przypadkowe.
Jako dziewczynka tak chciałam mieć na imię 🙂 Więc nie, nie ma to nic wspólnego z opisana sprawą.
Dziękuję za to podsumowanie. Tak już bywa w życiu, że zewnątrz łatwiej zobaczyć problem, niż gdy wyrasta tuż obok, a emocje dookoła niego biorą górę.
Na rozgrzeszenie dodam, że środowisko tangowe jest tym jednym z niewielu, gdzie każdy zaczyna od zwykłego zainteresowania, które u niektórych przeradza się w ciężką, żmudną naukę, przechodzi w terminowanie pod okiem mniej lub bardziej uznanego mistrza, aby w końcu najzdolniejszym z terminatorów zaoferować międzynarodową karierę, dopóki ciało na to pozwala. Stąd też ludzi chętnych poświęcać swój czas i pieniądze na organizację życia środowiska tangowego jest niewielu i każda taka osoba dostaje na początku kredyt zaufania, niezależnie od formy, w jaką ubiera swoją aktywność, gdy zaczyna. Bo ci, którzy mają w sobie wystarczająco dużo siły i determinacji, a jednocześnie pokory i życzliwości, czyli potrafią ewoluować, zyskują z czasem uznanie, szacunek i wdzięczność za wykonaną dla nas wszystkich pracę.
Tym razem jednak nastąpił wyjątek w boskim planie i to co na początku zapowiadało się nieźle, skręciło w przeciwną stronę, stąd cała afera.
BTW, czy możesz skomentować ostatnie rewelacje z jej pseudobloga w których wysuwa oskarżenia m.in. wobec Ciebie
Nie będę komentować pod jej wpisem. Odniosłam się częściowo pod wpisem Wojtka W., a u siebie, we właściwym czasie, zamieszczę część 2 🙂
Chyba czas na 2 cześć bo blogerka założyła Fundacje Start Tango i mianowała się jej prezesem. https://www.facebook.com/FundacjaStartTango/?ref=page_internal
BTW, jaki był wyrok w sądzie?
Niedawno próbowała mnie nachodzić smsowo. Sprawy sądowe – na razie nie znam szczegółów.
No więc już wiadomo: była blogerka przegrała sprawę jej wytoczoną, a te sprawy, które sama wytaczała, zostały umorzone.