„Każdy tańczy, jak umie”

Oto wywiad (UWAGA! Bardzo długi. Na czytanie zarezerwuj dobre 20 minut), który opublikowałam już jakiś czas temu – wtedy pod innym tytułem, ale nie pamiętam, jakim 😀 A że zniknął z sieci – może pojawić się ponownie. Czerwone wstawki w tekście to moje teraźniejsze uwagi, czarny tekst jest oryginalny, z kiedyś. Uważam, że treść tu zawarta będzie aktualna zawsze, chociaż np. milongi na Chłodnej – pierwszej i najstarszej regularnej milongi w Polsce – już nie ma… Jestem ciekawa, czy Jacek tak samo odbierze tę rozmowę, jak kiedyś..? Pytam o Jacka, bo Terenia – wyrwana śmierci z drapieżnych pazurów – ma wszystko gdzieś i żyje trochę we własnym, bardzo szczęśliwym świecie 🙂
Zdjęcia wyszperałam na fejsbukowej stronie Jacka.

  

Z Tereską i Jackiem Mazurkiewiczami spotkałam się tuż po popołudniowej milondze w klubokawiarni „Mam Ochotę” (była to regularna popołudniowa milonga sobotnia, którą prowadziłam). Wywiad z założenia miał być z Jackiem, bo to on jest tango dj-em i gra główne skrzypce w ich nauczycielskiej parze. Tereska siedziała cichutko, popijając bezę jakimś napojem, nie zwracając na siebie uwagi i pozornie nie zwracając uwagi na to, o czym rozmawiamy. Rzadko się odzywała, ale jak już, nie patrzyła na konwenanse, tylko mówiła dokładnie to, co pomyślała. To ona wypowiedziała najpiękniejsze zdanie tej rozmowy. To jej humor – bezpośredni, czasem dosadni – zdecydowanie ubarwił to spotkanie, a Jacek podczas autoryzacji zrobił dopisek: „ Bo Tereska od 3,5 roku mówi to co myśli i nie zwraca uwagi na reperkusje. I za to ją kocham”  (teraz będzie już od jakichś 7 lat…).
Czytelniku, ta rozmowa zawiera zwroty wywodzące się z miejsca pochodzenia tanga, i bynajmniej nie chodzi o Argentynę ani Urugwaj. Niech Cię nie zwiedzie grzeczny początek. Zanim przeczytasz – pomyśl, czy jesteś pełnoletni i czy masz na tyle dystansu, by się nie zgorszyć.
Uwaga! Oświadcza się, że Czytelnik czyta na własną odpowiedzialność, a autorka nie ponosi konsekwencji za zawrót głowy spowodowany poniższą lekturą!

  

Ania: Skąd Ci przyszło do głowy akurat tango?

Jacek: W 2003 roku Tereska zobaczyła w TVP występ Gotan Project nadawany z Sopotu, podczas którego jakieś pary tańczyły tango. Zachwyciła się i powiedziała, że my też tak będziemy. Zmusiła mnie, żebyśmy zaczęli się uczyć.

Tereska: Wzięłam go „siłom i godnościom osobistom”! Bo nie chciał! (Nie dziwię się, że nie miał wyjścia. Też bym uległa).

Ania: Byliście w Argentynie?

Jacek: Tak, dwa razy. Warto tam pojechać. Bez wątpienia jest to światowa stolica tanga. Zjeżdżają się ludzie z różnych stron. Poznaje się tango w jego kolebce. Argentyńczycy są bardzo otwarci i ciepli.

Ania: Czym się różnią milongi argentyńskie od innych?

Jacek: Bo ja wiem… Każda ma swój klimat. Tak jak u nas: też każda jest inna. Może różnią się tylko tym, że w Buenos na uznaną milongę wszyscy przychodzą elegancko ubrani. Mężczyźni mają garnitury, białe koszule, krawaty i piękne buty. Młodzi potrafią przyjść w dżinsach, ale to jest taka pewna maniera.

Jacek i Joanna Gabryszewska, z którą wywiad o tangu w Buenos Aires też niebawem przypomnę. 

Ania: Do stroju wrócimy później. Czy Argentyńczycy proszą przyjezdne? Polacy różnie podchodzą do nieznajomych pań, raczej z nieśmiałością niż gotowością.

Jacek: Przyjezdna pani potańczy wtedy, kiedy pozna grupę ludzi, np. w jakiejś szkole tanga. W innym przypadku będzie jej trudno. Te, które nie chcą siedzieć, wynajmują taxi-dansera. On przez kawał wieczoru jest tylko do ich dyspozycji. Ustalają liczbę tand lub czas. Nie znam aktualnych cen, ale słyszałem, że kosztuje to ok. 150 pesos (czyli ok. 150 zł).

Tereska: Jeszcze trzeba mu postawić drinka.

Ania: Więc kluczem do tańczenia na całym świecie jest znajomość ludzi? Bo i u nas, i w Berlinie podobno..?

Jacek: Ja akurat z nieznajomymi tańczę.

Ania: Czyli Ciebie nie trzeba znać, żeby z Tobą zatańczyć?

Jacek: Nie (obdarza mnie uroczym uśmiechem). Jak widzę na milondze obcą kobietę, która siedzi od godziny i nie tańczy, myślę sobie, że byłoby niefajnie, gdyby wyszła i nie zatańczyła ani razu. Lubię też zatańczyć z nieznajomymi – często początkującymi – właśnie po to, żeby poznać, a potem móc obserwować, jak się rozwija. Zdarza się, że jest para, która tańczy tylko ze sobą. Wtedy z Tereską robimy wspólne proszenie…

Tereska: Znaczy się desant!

Jacek: …ja proszę dziewczynę, Tereska faceta. W większości się uśmiechają i zgadzają.

Tereska i Tomek Zabrzyjewski, milonga w Olsztynie.

Ania: Jak patrzysz z perspektywy lat, uważasz, że nasze tango idzie w dobrym kierunku?

Jacek: Jak najbardziej. Nie mam wielu doświadczeń z wizyt za granicą, ale dopływa do mnie wiele informacji od osób, które do nas przyjeżdżają. Mówią, że u nas na milongach średni poziom jest znacznie wyższy niż w Argentynie.

Ania: Jest coś, co Cię wkurza?

Jacek: Oczywiście! Wkurza mnie – zwłaszcza dotyczy to prowadzących – jak tańczą wszystko na jedno kopyto. Muzyka, która powstała w XIX wieku, nie była rejestrowana, ale ta od 1919 roku już tak. Ja mam nawet jakiś utwór zarejestrowany w 1916 roku. Wtedy grano i tańczono zupełnie inaczej. Jak jest grana taka muzyka, np. z 1921 roku, a ktoś do tego tańczy w stylu nuevo, to mi gula skacze. To tak jakby pójść na galowy koncert do filharmonii w dziurawych dżinsach i podkoszulku.

Jacek i Edyta Szczepańska – jedna z warszawskich tanguer o jednym z najdłuższych w Polsce tangowym stażu.

Ania: Trzeba by wprowadzić zajęcia, jak tańczyć do jakiej muzyki.

Jacek: Byłem na zajęciach z umuzykalnienia, prowadzili je Argentyńczycy. Byłem u Rubena Terbalki, w Warszawie prowadził takie zajęcia Horatio Godoy. Wiele dowiedziałem się o stylach tańczenia, o rodzajach muzyki. O tym, że muzyka nie różni się dlatego, że są różne nazwiska dyrygentów, tylko dlatego, że była tworzona i aranżowana w różnych okresach. Często jest tak, że jak się nie zna utworu, to trudno rozpoznać orkiestrę. Są cztery nazwiska z lat 20-stych: Canaro, Firpo, Fresedo i Di Sarli – oni grają w zasadzie identycznie. Inna muzyka będzie, kiedy będzie inny okres. Jestem zwolennikiem tańczenia w różnych stylach. Nie wszystko umiem, nie wszystko mi wychodzi. Zapewne jestem bardziej doświadczony w tych starych stylach niż w nowoczesnych, ale… każdy tańczy jak umie. Każdy tańczyć może ( śmiech).

Ania: No właśnie – są dwa podejścia: jedno to takie, że ci tangowcy to są normalnie pieprznięci tym tangiem i chcieliby, żeby wszystko było na najwyższym poziomie, z ciągłym dążeniem do doskonałości. Drugie – że tango to zwykły taniec i ma się przychodzić po to, żeby się dobrze bawić, bez dorabiania filozofii. Czyli: warto czy nie warto być muzykalnym, rozróżniać muzykę i się rozwijać?

Jacek: Rozwój osobowości tancerza następuje lub nie. Jeśli tancerz lub tancerka życzą sobie zatrzymać się na poziomie przedszkola, to się zatrzymają. Będą nieudolnie wykonywać kilka figur i nawet mogą się świetnie bawić. Jeżeli ktoś chce się rozwijać – a ja jestem za tym, żeby to robić – to skoro tańczymy tango, jesteśmy na milongach od 5 lat, może warto poczytać? Podpytać? Pójść na warsztaty i czegoś się pouczyć? Z naszej grupy, w której zaczynaliśmy, część się rozwija, część odpadła.

Ania: Jest spora grupa, która się zatrzymała i jej z tym dobrze.

Jacek: Tak. Z dziewczynami, które zatrzymały się na poziomie doświadczeń jednorocznych i utrzymują ten poziom przez pięć lat, nie tańczę, bo one nie dają mi tych wrażeń, które chciałbym uzyskać. Wolę zatańczyć z całkowicie początkującą, bo to jest co innego. Samobójstwem dla nauczycieli byłoby rozpoczęcie kursu od kilku lekcji techniki. Bo ludzie chcą tańczyć, więc by uciekli, bo „tam tańczą, a tu każą robić dziwne rzeczy”. To jest odwieczny dylemat. Żeby utrzymać kursantów, trzeba ich uczyć tego, czego chcą, a nie tego, co jest w pierwszej kolejności potrzebne.

Ania: Dramat.

Tereska: Masakra!

Jacek: Gdyby było tak, że uczeń podpisuje niezrywalną umowę: godzi się na poprawny sposób uczenia, ale efektów może oczekiwać dopiero po pół roku – i płaci z góry! – wtedy rzeczywiście się nauczy. Byłem uczniem Beaty Mai Gellert – z czego jestem dumny – która jest bezpośrednia i nie owija w bawełnę: timing chujowy, zgiąłeś się, wypinasz dupę. Ale to są rzeczy, których można się uczyć dopiero wtedy, kiedy się zrozumie, gdzie jest pies pogrzebany. Na początku nie pójdziesz i nie zapłacisz kupy kasy za godzinę prywatnej lekcji u dobrego nauczyciela techniki, żeby się dowiedzieć, że wszystko, co robisz, jest do dupy. Uczeń woli iść tam, gdzie usłyszy, że jest cudowny.

Tej warszawskiej milongi też już nie ma… 

Ania: Czasami chwaleniem się psuje (teraz wiem, jak bardzo!  I że nie czasem, a przeważnie. Przytakujący i ciągle zachwyceni nauczyciele produkują parkietowe łamagi obu płci).

Tereska: Ale jak się nie chwali, to można odstraszyć.

Jacek: Sam uczyłem i byłem uczony, nie tylko przez nauczycieli szkolnych, ale także muzyki – grałem na dwóch instrumentach. Nie jestem dydaktykiem, ale wydaje mi się, ze dzięki moim doświadczeniom umiem uczyć. Uważam, że aby być dobrym nauczycielem, wcale nie trzeba na poziomie wyczynowym wykonywać tego, czego się uczy. To pokazują przedmioty w szkole: lubisz matematykę, aż tu zmieniają Ci nauczyciela i od tej pory masz same problemy. Nie dlatego, że nauczyciel ma gorszą czy lepszą wiedzę, tylko dlatego, że nie umie uczyć. Musi mieć pewną wiedzę, to oczywiste, ale ważne jest podejście. A wracając do tanga – jeśli nauczyciele pojawiają się na milongach po to, żeby się zaprezentować, pomiędzy osobami tańczącymi robią pokaz, zamykają się we własnym kręgu i tańczą tylko ze sobą – to mi się nie podoba. W ogóle nie lubię elit i „stajli”.

Ania: Co jeszcze Cię wkurza?

Jacek: Jak np. ludzie tańczący obok mnie nie zwracają uwagi na otoczenie.

Tereska: Na jednej milondze musiałam się przesiąść, bo bałam się o własne oczy.

Ania: Czyja to wina? Faceta, bo wierzga dziewczyną? Czy kobiety, bo nawet jak partnera ponosi, powinna mieć samoświadomość zasięgu swoich nóg, wzgląd na tłok i nie jechać ludziom po podniebieniach?

Jacek: Wina jest po obu stronach. Jeśli mężczyzna prowadzi boleo, to musi mieć pełną świadomość, jakie ono jest: wysokie czy niskie. Natomiast jeżeli kobieta nie rozróżnia wysokiego boleo od niskiego i zawsze wali wysoko nogą, wtedy to jest jej wina.

Ania: Rzadko organizowane są zajęcia z tańczenia, kiedy jest ciasno.

Jacek: O przepraszam, ja takie robiłem.

(W Warszawie od czasu do czasu są organizowane takie zajęcia. Na ciasnotę na parkiecie narzekają nieumiejący tańczyć albo umiejący udręczeni nieumiejętną nawigacją początkujących. Kiedy jest tłok, ale liderzy umieją nawigować – wszystkim jest przyjemnie i nie ma kolizji).

Ania: Wiem. Mówię o tym dlatego, bo to dobra okazja, aby podkreślić, że może „niewiele” się dziać, a być odlotowo. Ty jesteś dla mnie absolutnym mistrzem, jeżeli chodzi o gęstość przyjemności na centymetr kwadratowy powierzchni. Umiesz tak zrobić, że nie trzeba zamaszyście się panoszyć, aby było to „coś”. Z Tobą dużo się dzieje, jest ciekawie i ekscytująco. Jak ludzi zachęcić do tego, żeby się właśnie „tego” uczyli? Nie walili obcasami w sufit, bo bez tego bywa o wiele przyjemniej, choć mniej widowiskowo?

Jacek i Renata Pawelec – dziewczyna, która dla Fado w Lizbonie porzuciła wszystko… Ale to inna historia.

Jacek: Zadałaś pytanie i podjęłaś temat, który jest moim konikiem. Znakomita większość ludzi z chwilą, gdy zaczyna tańczyć, fascynuje się figurami. Już na trzeciej lekcji chcą robić bolea, wolkady, gancza. My też przez to przechodziliśmy. Patrzy się na innych i widzi się zewnętrzne objawy tanga, czyli wierzgania. Nie widzi się tych wewnętrznych, które są o wiele ciekawsze. Byliśmy kiedyś na warsztatach, które Ruben Terbalca prowadził z Joasią Gabryszewską. Zastanawiałem się: on prowadzi ciałem czy rękami? Joasia powiedziała: „Jacku, Ruben fantastycznie prowadzi w sposób, w jaki dawniej tańczono”. A dawniej Argentyńczycy uważali, że dobry tanguero tak prowadzi, że na zewnątrz tego nie widać. Między partnerami dzieje się bardzo dużo w tej przestrzeni, która jest dla otoczenia niewidoczna. Jest intymny kontakt miedzy kobietą i mężczyzną. Ja dzisiaj właśnie taką przyjemność odczuwam, jak tańczę z partnerkami, które umieją w ten sam sposób tańczyć.

Ania: Wywijając, może traci się szansę na takie przeżycie? To może być zabawne, ale tak bez przerwy jest zwyczajnie męczące.

Jacek: Lubię kolekcjonować zasłyszane od ludzi ciekawe zdania. I takim jest: są ludzie, którzy tańczą tango, i są tacy, którzy wykonują tango. Wszystkich namawiam do tego, żeby tańczyli, bo taniec to jest harmonijny, wspólny ruch dwojga ludzi na parkiecie w takt muzyki, a nie szkoła cyrkowa w Julinku. Figury bywają piękne, jak są pokazowe. Tylko to nie jest tango. Ono dzieje się między ludźmi, tam wewnątrz. To nie te nogi, które kopią.

(Pokazowe figury robione w koślawy sposób, nie daj Boże na zatłoczonym parkiecie – za to bym karała czerwoną kartką i zakazem przychodzenia na trzy milongi z rzędu…)

Tereska i Igor Chmielnik – jeden z pierwszych tanguero młodego pokolenia, który najpierw wierzgał, potem stał się naczelnym talibem tanga w Polsce, by następnie zniknąć…

Ania: Dziewczyny boją się, że jak wyrażą swoje niezadowolenie z powodu tego, że partner chce z nimi uprawiać tango, a nie tańczyć, nie będą proszone.

Jacek: Oczywiście, że się boją. Często przychodzi ich na milongę dwa razy więcej niż facetów, więc się poświęcają i tańczą z każdym łamikręgosłupem, byle zatańczyć. Co mogę zrobić? Nic, poza tym, że mogę namawiać facetów, aby starali się obtańczyć jak najwięcej partnerek. Ale mężczyźni też mają w tym tangu swoje potrzeby. Są tacy, co przychodzą i tańczą jedną tandę, a potem do końca siedzą. Tak lubią. Nikogo nie można zmusić do tańczenia. Są tacy jak ja, co przychodzą z żoną. Chętnie zatańczę z inną partnerką i robię to zawsze, jeśli ktoś poprosi moją żonę. Ale jeśli miałbym biegać i tańczyć z innymi, a moja żona miałaby siedzieć przez całą milongę, to mówię: nie!

Tereska: Powiedzmy tak: zasada jest prosta. Jak są pary i mąż pani ze mną nie tańczy, to mój mąż z tą panią też nie tańczy. Jak są single, to czasem ja siedzę, on tańczy i mi to wcale nie przeszkadza, bo to są fajne kobity, które ja sama lubię.

Jacek: Z Tereską jest śmiesznie: jak faceci chcą się czegoś nauczyć, to lubią z nią praktykować. A jak już się trochę nauczą, to idą tańczyć z młodymi.

Tereska: Czuję się wykorzystywana (z szelmowskim uśmiechem rzuca powłóczyste spojrzenie).

Jacek: Oczywiście nie wszyscy.

(Na to skarży się wiele doświadczonych tanguer: ledwo stawiał nogi i nie umiał chodzić, to prosił, umawiał się na praktykę, był miły. Trochę się wyrobił, to obrósł w piórka i już nie zauważa dotychczasowej koleżanki…)

Milonga w Teatrze na Wodzie – Łazienki Królewskie, lato 2017

Ania: Czy wiesz, że jesteś jedynym nauczycielem, który – kiedy umówiliśmy się na lekcje prywatne – przedstawił mi plan mojego rozwoju? (został przerwany przez likwidację miejsca, w którym się spotykaliśmy, a potem przez kłopoty zdrowotne Tereski). Teraz, kiedy jestem bardziej świadoma, chętnie bym do tego wróciła, tylko już nie mamy gdzie.

Jacek: Mam miejsce, w którym czasem daję prywatne lekcje. Ja z tego nie żyję. Robię to wtedy, kiedy ktoś uważa, że może się czegoś ode mnie nauczyć (korzystałam z tego miejsca. Czy Jacek jeszcze uczy? Kto chce – niech  go zapyta). Metodę planu rozwoju ściągnąłem z naszej nauki. Jak pojechaliśmy do Argentyny i powiedzieliśmy, że będziemy przez 3 tygodnie i chcemy dostać porządny kurs, to Dana nas sprawdziła: kazała jakiemuś facetowi zatańczyć z Tereską, a sama zatańczyła ze mną. Następnego dnia przedstawiła nam plan nauki. Teraz uważam, że tak właśnie powinno być. Na pierwszym spotkaniu przez godzinę tańczę, żeby zorientować się, co jest dobre, gdzie są mankamenty i co mogę zaproponować, następnie przedstawiam plan. W ogóle uważam, że faceci powinni się uczyć na kursach, kobiety prywatnie. Ale jak to opublikujesz, to wszyscy nauczyciele skopią mi dupę.

Córka Jacka i Tereski  też tańczy. Tylko czy na zdjęciu jest Agnieszka..? Chyba tak… A jak nie – to podobna 🙂

Ania: Nie uważasz, że na zajęciach dziewczyny służą jedynie za narzędzia i się je przepycha jak wózki w supermarkecie?

Jacek: Uważam, że na zajęciach dziewczyny służą facetom za rurę do ćwiczeń. Ale one są potrzebne. Bo jaka jest alternatywa? Może taka, żeby na początku uczyć facetów z facetami, ale to się nie uda.

Ania: No nie, bo facet chce od razu z kobitą, po to przychodzi.

Jacek: Facet chce z kobitą, i kobit jest więcej. Można by uczyć na początku faceta z facetem, kobitę z kobitą. Ja przez to przeszedłem na samym początku. Poszliśmy do Rubena Terbalki na zajęcia z milongi – a nie mieliśmy pojęcia o tangu, o milondze, o niczym! To był pierwszy miesiąc naszej nauki i trafiły się warsztaty. Kiedy Ruben zobaczył poziom grupy, złapał się za głowę, wysłał panie na lewo, panów na prawo, i kazał ćwiczyć w grupach jednoseksownych. W końcu któryś nie wytrzymał i powiedział: „Aaale my tu chcemy z kobitami!” A Ruben na to: „Ćwiczycie tylko 40 minut! Ja 7 miesięcy tańczyłem z facetem!. Bo gdyby facet poszedł na milongę nic nie umiejąc, to byłby spalony i żadna nie chciałaby z nim nigdy zatańczyć!”. Więc to jest alternatywa. Ale namów facetów do ćwiczenia z facetami. Wiem, że Jakub (Korczewski, Złota Milonga w Warszawie) prowadzi takie zajęcia. To się przydaje. Jestem zwolennikiem, aby obydwie strony uczyły się prowadzenia i podążania.

Ania: Kobiety też?!

Jacek: Tak, bo jak się stoi po drugiej stronie, to dostaje się zupełnie inne informacje.

Ania: Mnie w ogóle nie ciągnie do prowadzenia.

Jacek: Nie chodzi o „ciągnie”. Jeśli w ogóle chcesz się rozwijać, to powinnaś uzyskiwać informacje w różny sposób. Wizualnie, werbalnie. W dotyku i odczuciach ciała możesz w pełni uzyskać, kiedy staniesz po stronie prowadzącego. A facet po stronie podążającej, i poczuje, jak to jest, jak źle prowadzi do krzyżyka albo jak robi ocho w zły sposób i wywala partnerkę z osi (moja niewiedza była wtedy jeszcze na bardzo wysokim poziomie. Ale rozwój jest dla mnie jednym z sensów życia, więc… przyszła kryska na Matyska… ale to inny temat).

 

Jacek i Alejandro Araoz – Argentyńczyk zadomowiony w Polsce.

Ania: Krzyżyk! To mój konik. Niby prosta rzecz, uczona zaraz na początku kursu. Ale niewielu umie go poprowadzić przyjemnie dla partnerki. Trafiłam kiedyś na praktikę, na której go uczyłeś. Wtedy dopiero zwróciłam uwagę, że krzyżyk może być niesamowicie przyjemny, a najczęściej jest nijaki. Trzeba by chyba zrobić całodzienne warsztaty z krzyżyka, żeby prowadzący oddrukował starą wersję i nauczył się robić go tak bosko jak Ty.

Jacek: Po to go wymyślono, żeby był przyjemny. Po to robię fakultety z wybranymi tematami (w środy w Equilibrum, w niedziele w Złotej Milondze – niestety to przeszłość… Jacku – wróć do fakultetów! To były bardzo pożyteczne mikro zajęcia!), aby dzielić się wiedzą, którą zdobyłem. Wtedy robię takie tematy jak krzyżyk, swobodna noga partnerki i kto ją tak naprawdę prowadzi… Jest takie piękne zdanie, że to prowadzący tańczy nogami partnerki. Bo to prawda. Ja te nogi wprawiam w ruch i się nimi bawię. Ona jest oczywiście aktywna, ale jeśli podążająca akceptuje moje prowadzenie, to jej aktywność ogranicza się do tego, żeby utrzymać swoją oś, żeby pięknie wyglądać, stać pewnie na tej nodze, na której ją postawię, a tę drugą dać mi do zabawy.

Jacek i Jola Sosnowicz (ta Piękna Jolanda!), która pobija rekord świata w ilościach i długościach pobytów w Buenos Aires – ale o tym opowiem przy innej okazji.

Ania: Myślisz, że ćwiczenia wykonywane samodzielnie w domu mają sens?

Jacek: Mają. Samemu trzeba ćwiczyć. Kiedyś brałem lekcje u Mariano Galeano i dał mi zestaw ćwiczeń do robienia przy ścianie.

Ania: Czemu ludzie chodzą na żmudną technikę, a nie chcą uczestniczyć w przyjemnych zajęciach z muzykalności?

Ania: Nie interesuje ich to. Mnie dopiero w Argentynie zarazili potrzebą słuchania muzyki. Powiedzieli mi, że jak nie będę jej słuchał, to nie będę tańczył. Ci, którzy idą tańczyć nie znając muzyki, są pozbawieni możliwości interpretacji.

Ania: W sensie: trzeba słuchać i znać? Wychodząc na parkiet wiedzieć, jak brzmi dany utwór?

Jacek: Tak. Znając utwór, mogę zrobić tysiąc rzeczy. Wiem, co się za chwilę stanie, że będzie paPAM (Jacek zademonstrował, a stolik z pyszną bezą w skupieniu pochłanianą przez Tereskę gwałtownie podskoczył). Jak wiem, że będzie, mogę je zatańczyć. A jak nie wiem, to nie zatańczę (Święte słowa! Które w pełni doceniam teraz, kiedy próbuję prowadzić…). Są utwory z naprawdę pięknymi ozdobnikami muzycznymi. Ja osobiście uwielbiam – czego niemal nikt nie robi – stop! Ciszę. Jest piękne nagranie La Cumparsity D’Arienzo, gdzie cisza trwa dobre parę sekund, a wszyscy tańczą. A tu trzeba stanąć! Jak słup soli! Zatrzymać się i razem z orkiestrą bez ruchu wytańczyć ciszę. Kiedyś Godoy na warsztatach pokazał nam, jak wytańczyć szesnastkę (czyli 1/16 całej nuty). Można to zrobić, jak się wie, że ona w tym miejscu jest. Z takim partnerem, który wyciągnie z muzyki rytm, ciekawostkę, ciszę, synkopkę – żadna partnerka się nie nudzi, nawet jak z nim tańczy codziennie te same utwory. Oscar Casas powiedział mi w tajemnicy, żebym nigdy przed partnerką nie odkrywał wszystkich swoich możliwości, żeby za każdym razem ją zaskoczyć.

Milonga Warszawska i koncert El Cachivache

Ania: Jak dziewczyna słucha muzyki w tańcu, to zawsze znajdzie swoją przestrzeń i potrafi coś zaproponować. O ile partner jest uważny, nie pospiesza i nie ciągnie. Tylko jak zachęcić nas do umuzykalniania się?

Jacek: Czy słyszałaś kiedykolwiek, żeby ten, kto ma prawo jazdy, chodził na doszkalające kursy?

Ania: Tak. Ci, co mają zacięcie do jazdy sportowej lub rajdowej.

Jacek: A zwykły kierowca? Zrobi prawo jazdy i na tym kończy. Ja kiedyś miałem kontakt z rajdowcami, oni mnie trochę pouczyli. Niby tak samo masz gaz, hamulec, biegi i kierownicę, ale możesz z tym samochodem zrobić cuda. To tak jak w tangu, wchodzisz na wyższy poziom. Co zrobić, żeby ludzie chcieli się doszkalać? To nie jest kwestia tylko tanga. Ludzie są leniwi, a lenistwo jest motorem rozwoju. Wszystkie uproszczenia i wynalazki pochodzą z lenistwa.

Ania: Jak mówi moja bratanica: po co mam siedzieć, jak mogę leżeć.

Jacek: No właśnie. Ale w tangu dochodzimy do innej sfery: przyjemności. Samochód większość osób prowadzi, żeby się przemieścić. Tango chyba wszyscy tańczymy dla przyjemności. Miguel Pla, bardzo szanowany członek społeczności tangowej (był nawet w Polsce) powiedział, że w każdym tanguero drzemią dwie profesje: szołmen i nauczyciel. Jak się rozejrzysz po milondze, to zobaczysz, że tak jest.

Milonga „Piernikowa” – Dwór Artusa, Toruń

Ania: Wykwit całej masy pseudo nauczycieli to coś przerażającego. Słabo tańczy, a zabiera się za uczenie…
(Teraz jest jeszcze gorzej!  Pseudonauczyciele wciskający dziewczynom wizytówki na milondze… Tragedia! Co ciekawe: robią tak tylko mężczyźni. Nie znam przypadku, by kobieta molestowała mężczyznę swoją „nauczycielskością”).

Jacek: Rynek to weryfikuje. Są uznani, mniej uznani, i tacy, co znikają. Dyskusja trwa od lat. Tango nie jest tańcem towarzyskim i mam nadzieję, ze nie uda się go ubrać w żadne ramy systemowe jak oceny czy certyfikaty. Jeden z nauczycieli kiedyś powiedział: ja się dziesięć lat uczyłem kroku w bok i nadal nie umiem tego zatańczyć, wciąż się rozwijam. Bo to nie jest sprawa zdania egzaminu i zdobycia certyfikatu. To jest cały mikrokosmos: słuchanie, próbowanie, ludzie, style… i wrażenia.

Ania: Dla mnie tango jest językiem. Jak ja znam chiński i Niemiec zna chiński, to sobie pogawędzimy. Tak samo w tangu (nadal tak uważam!).

Jacek: Podam przykład: kiedyś u znajomych zatańczyłem z ich kuzynką, która przyjechała z Argentyny. Zrobiliśmy wrażenie na rodzinie. A żona znajomego na to: no tak, oni się umówili! A przecież widzieliśmy się pierwszy raz w życiu. Więc tak, to jest język. Samo podejście i objęcie przekazuje 80% informacji i po tym już wiadomo, co będzie można zatańczyć. Miałem kilka fajnych zdarzeń. Kiedyś tańczyłem z dziewczyną z Nepalu. Było fantastycznie. I to jest niesamowite. Ludzie, którzy w innych okolicznościach pewnie by się nie spotkali, na płaszczyźnie tanga mogą.

Ania: Czemu już nie współprowadzisz Una Emocion (tej milongi też już nie ma, chociaż jest w tym miejscu Uno. Odpowiedź Jacka jest uniwersalna dla organizatorów innych milong)?

Jacek: (łypnął na mnie groźnie, zarechotał, po czym na krótką chwilę zastygł) Powody są różne. Najistotniejszy to zdrowie Tereski. Aby poprowadzić tę milongę, trzeba tam spędzić7 godzin, a to zdecydowanie dla Tereski za dużo. Praktika zaczyna się o 19.30., wcześniej trzeba przygotować salę, wynieść stoły i krzesła…

Tereska: Zamieść podłogę!

Jacek: … o północy to wszystko z powrotem ustawić. Za długo to trwało. Drugi powód jest taki, że wbrew powszechnemu przekonaniu, że organizatorzy milong zarabiają majątek, niestety bardzo często się dokłada. Czytałaś niedawno notkę Igora (Chmielnika, organizatora milongi Una Emocion – ten, co to się stalibanił, a potem zniknął)), który się wkurwił, że było tyle osób, a zapłaciła połowa? Ludzie nie myślą, że trzeba zapłacić za salę. I to jest żenujące. Przecież my dokładnie wiemy, kto nie płaci.

Tereska i Kazimierz Rabiej, Milonga Manufaktura, Łódź

Ania: Może być tak, że ludzie wrzucają do skrzyneczki, a Ty tego nie widzisz, bo tańczysz.

Jacek: Ale ja liczę ludzi, a potem pieniądze. I jeśli było 40 osób, a ja mam należność od 20, to wiem, że reszta nie zapłaciła. Często bywało, że nie płacili ci najbogatsi (I tu podzieliliśmy się spostrzeżeniami, kto nie płaci, kto wypija innym napoje ze stolika, kto pożycza kasę i nie oddaje, kto sępi papierosy…). Więc jak raz dopłaciłem stówę, drugi i trzeci sto pięćdziesiąt – a jeszcze ktoś mnie obsmarował, że coś było nie w porządku, że muzyka się nie podobała bo dj chujowy – to sobie pomyślałem: mam to tam, gdzie robotnik ma klienta w większości przypadków, tzn. w dupie. A że mam pojemną, to nie boję się o zdrowie!!!

Ania: Czasami grywasz bardzo wymagająco dla tancerzy, a już ustaliliśmy, że muzykalni nie jesteśmy, więc stwarzasz ludziom trudności. Ja akurat lubię, jak cudaczysz, bo jest to coś innego.

Jacek: Jeżeli puszczę jedną taką tandę na 4 godziny milongi, to ci, co umieją tańczyć, docenią. A ci, co nie umieją, niech idą na piwo albo na kawę.

Ania: Wielu dj-ów ma ograniczoną ilość utworów, więc nie bardzo mają czym zaskakiwać. Nie umieją komponować tand. Czy nie uważasz, że zanim zechcą, by ludzie tańczyli do ich muzy, to też powinni się podszkolić właśnie z dj-owania?

Jacek: W Internecie można znaleźć podstawowe zasady dj-owania, to może być pierwszy krok. Są też organizowane warsztaty, można wziąć w nich udział. Nie wiem, czy w Polsce, na pewno w Niemczech. U mnie dj-owanie wzięło się trochę z przekory. Chciałem trochę innej muzyki, niż wszędzie słyszałem.

Jacek i Magda Zwierzchaczewska – miała chyba z 15 lat, jak weszła w tango… Warszawska milonga na Wolność.

Ania: A mam Cię! Najpierw każesz nam słuchać muzyki, żeby ją znać i wynajdywać smaczki, a potem serwujesz nam taką, której w życiu nie słyszeliśmy. Ze złośliwości?

Jacek: Powiedziałem: innej, a nie: nieznanej. Mam nieco inne preferencje niż większość dj-ów, którzy uwielbiają okres Złotej Ery. Niektóre orkiestry są rzeczywiście wyjątkowo zajebiste. Ale ja wolę raczej Starą Gwardię i wczesny okres Złotej Ery. Nie lubię późnej Złotej Ery i utworów z lat 60-tych, nie pasuje mi taka aranżacja. Żeby tańczyć dobrze, muszę czuć mrówki na kręgosłupie i podszyciu stóp. Jestem wrażliwy muzycznie. Zupełnie nie jestem wrażliwy na obrazy, literaturę. Na muzykę bardzo.

Ania: Moje pierwsze tangowe wrażenie WOW to byłeś Ty w Equilibrum (niby nie ma, ale jest: Warszawski Flip w czwartki). Tańczyłeś z jakąś dziewczyną, której nie pamiętam. Za to Ciebie tak, a to dziwne, bo zwykle zwraca się uwagę na kobietę, to ją bardziej widać w tangu. A ja zwróciłam uwagę na Ciebie, bo nie dość, że świetnie ją prowadziłeś i dobrze wyglądałeś, to miałeś zarąbiste spodnie!

Jacek: (śmiech) A! Strój to jest odrębna sprawa! Kobiety ubierają się starannie, natomiast faceci w 30% też, nawet czasem ładnie, ale pozostałe 70% to masakra. Fajnie jest, jak mężczyzna się postara. To jest sprawa pewnego szacunku. Jak idę tańczyć z pięknie ubrana kobietą, to nie na miejscu jest, jak będę w wyciągniętych portkach z krokiem w kolanach.

Ania: To zależy! W Equ byłeś w dżinsach z niższym krokiem i takie spodnie są super!

Jacek: Tak, ale to są specjalne spodnie przywiezione z Argentyny i są pewnego rodzaju strojem organizacyjnym dla „nłewowców”. Mówię o zwykłych dżinsach…

Ania: …wyświechtanych w autobusie przez tydzień dojazdów do roboty. A co z podkoszulkiem?

Jacek: To w ogóle nie jest właściwy strój dla mężczyzny, pomijając imprezy sportowe lub sytuacje rekreacyjne . Spodnie i czysta koszula.

Ania: Przydałoby się mieć ze trzy na zmianę.

Jacek: To byłoby fajne, ale… mnie się nie chce zmieniać. Chociaż są tacy, co pocą się na śmierdząco i jeszcze robią pachami kaczuszki… Pamiętasz takiego jednego?

Ania: Tego, co nie dość, że upiornie śmierdział, to jeszcze latał w poprzek parkietu tangiem towarzyskim? Tak, ale to jest kwestia organizatora, żeby takiej osobie zgrabnie podziękować.

Jacek: To jest też kwestia nauczycieli. Jakub na wszystkich kursach ma pogadanki o stroju, higienie, alkoholu, jedzeniu lub unikaniu pewnych potraw przed milongą. Uczenie spraw socjalnych jest równie ważne jak uczenie samego tanga.

Tango DJ Jacek M.

Ania: Coś jeszcze chcesz dodać? Odgrażałeś się, że będzie kontrowersyjnie, a tu grzecznie jak na podwieczorku pensjonarek z dobrego domu (w tym momencie myślałam, że wyczerpaliśmy temat rozmowy. O ja naiwna… Dopiero się zaczęło!).

Jacek: Bo nie zadałaś TAKICH pytań.

Ania: (Ups… Wyszła ze mnie nudziara…) Czyli jakich?

Jacek: Nie wiem. To Ty jesteś redaktor naczelna, to pytaj.

Tereska: Czy na milongach czasem się bzykają! (Hmmm… No dobra, sama chciałam 😀)

Jacek: Ja wiem o jednym razie, słyszałem to, w kiblu, w… (cenzura!).

Tereska: Tam nie jest wygodnie! Trzeba tak jakoś na stojaka… (:D Z moich obserwacji wynika, że w dzisiejszych czasach albo zmywają się z milongi, albo – np. na imprezach wyjazdowych – na nią nie docierają…)

Ania: Teresko, te baby… Jak tańczą, to niektórym różne rzeczy do głowy przychodzą…

Tereska: No!

Ania: Myślisz, że na Jacka „takie” zakusy bywały?

Tereska: Oczywiście! Była jedna pani, która sobie upatrzyła mojego męża. Przyszła do mnie i powiedziała, żebym spadała, bo od teraz on będzie jej.

Ania: Żartujesz?!

Tereska: (bardzo poważnie) Nie. Potem spotkałam ją w innym lokalu, stała w drzwiach. Ja do niej grzecznie mówię: przepraszam, chcę przejść. A ona stoi i patrzy na mnie wyzywająco. Wiec wyszłam razem z nią.

Jacek: My technicznie może jeszcze mamy dużo mankamentów, ale siłowo niewiele par ma z nami szanse.

Ania: Przywaliłaś jej?
(Tereska z powagą kiwa głową).

Jacek: Ja mam szczęście. Udało mi się w tangu całkowicie odseparować sprawy damsko-męskie od tańca. Może to jest sprawa wieku, a może nastawienia…

Tereska: Ja bym powiedziała, że wieku. Jeszcze to po głowie chodzi, ale już nie tak.

Jacek: W tangu kobieta nie działa na mnie w sensie erotycznym, tylko w innym.

Ania: Co robisz, jak czujesz, że kobieta chce przekroczyć tę granicę?

Jacek: Myślę, że już jej nie chce przekraczać.

Ania: Już się nauczyły heh (no nic dziwnego!). A wcześniej?

Jacek: Zdarzało się, ale to nigdy nie było jakieś szczególnie wyzywająco-nachalne. Może było to przypadkiem, a może lekka próba… Nie wiem.

Ania: Są kobiety, które nie pozwalają swoim mężczyznom tańczyć z innymi, żeby nie prowokować tego typu sytuacji.

Jacek: Znam taką jedną, to nasza koleżanka z kursu. I to jest dziwne, bo ona z innymi tańczy, a jemu nie pozwala.

Ania: Jesteście tyle lat w tym środowisku, różne układy widzieliście. Pary się tworzą i rozpadają. Czyli tango sprzyja temu, żeby te granice przekraczać. Czasem człowieka może świerzbić…

Jacek: Osobiście uważam, że środowisko tangowe jest chore psychicznie, bo w większości składa się z życiowych nieudaczników.

Tereska: Całe mnóstwo rozwodników szukających nowych partnerek…

Jacek: …starych kawalerów albo starych panien.

Ania: Albo jestem ślepa, albo mało spostrzegawcza, ale ja nie zaobserwowałam, żeby ludzie przychodzili tu po to, aby znaleźć życiowego partnera (o moja ówczesna naiwności… Międli się w tym naszym środowisku jak w mrowisku…).

Jacek: Nie! Ale przychodzą ludzie, którzy chcą znaleźć jakąś alternatywę czegoś, co być może w życiu im nie wyszło.

Ania: Dla mnie tango jest relaksem. I aktywnością fizyczną.

Jacek: Widocznie należysz do tej zdrowej części (po prostu nie afiszuję się z żadnym aspektem mojego życia prywatnego, nawet jeśli miewa związek z tangiem) .

Ania: No nie wiem… Tak się też teraz nad tym zastanawiam… Ale zdarzyło się, że przestali ze mną tańczyć ci, z którymi nie chciałam się umówić…

Tereska: No widzisz! Ja w moim wieku już się tego nie obawiam, bo w tych celach jakoś mnie nie chcą! I nie powiem: mam do nich o to żal! (figlarny błysk w oku).

Jacek: O! Tu masz przykład zdrowej psychicznie pary tangowej! (wskazuje na …, których rzeczywiście nie podejrzewam o chorobę – wykropkowałam imiona pary, bo czas pokazał, że ona ma zdecydowanie nierówno pod sufitem, a on chyba też – skoro ją wybrał).

Tereska: Póki co! (śmiejemy się – normalnie prorokini…). Zobacz, ile par jest rozwiedzionych. Mieli po pięć żon w tangu. Taki na przykład…

Jacek: Nazwiskami nie rzucajmy. Tango to taka boczna linia życia. Jak nie ma dzieci, rodziny, zdrowej pracy, wtedy szuka się odskoczni.

Ania: Szybciej znajdą randkę i seks w Internecie, niż na tangu (dzisiaj wiem, że niekoniecznie… Dużo jest dość chętnych pań…).

Jacek: Szybko się uczą, że tu nie jest o to łatwo. Takie pary to wyjątki, że się odnajdą i jest fajnie. Oczywiście jest kilka takich par. Albo taki ten… Po przejściach. Zaczął tańczyć od razu po rozwodzie. Taka jedna chciała go nawinąć na palec. Na szczęście się nie dał. Poznał inną – też w tangu – i wszystko się ułożyło (nie pamiętam, o kim rozmawialiśmy. Ale jeśli o tym, o którym myślę – to ta pierwsza miała szczęście, że zwiała, a drugiej ułożyło się tak, że przygnębiona zanika…).

Ania: Czyli pary powstają, rozpadają się, ale na szczęście nie wszystkie.

Jacek: Oczywiście. Poza tym ludzie z tanga znikają. Pamiętasz tego…? Był i nie przychodzi.

Ania: Bo umarł.

Jacek: Co?! Jak to?? Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem?

(Jak już Jacek doszedł do siebie, obgadaliśmy wszystkie tangowe pary hihihi… I nauczycieli.
Oraz Argentyńczyków. CENZURA! 
).

Ania: Tango wymaga, ale i dużo daje.

Jacek: Oczywiście! To znakomita forma spędzania czasu, nowe znajomości, przyjemność słuchania muzyki, wyjazdów na imprezy tangowe – także do Argentyny. Gdyby nie tango, nawet do głowy by nam nie przyszło, żeby tam pojechać. Dziwny kraj, prawie nikt tam nie jeździ ot tak sobie. Tango to dla mnie również przyjemność z dj-owania i nauczania.

Warszawski Skwer Hoovera – od tanga w tym miejscu rozpoczyna się akcja mojej powieści  thrillerowej pt. „Pasja budzi się nocą”. W tym miejscu odbywały się letnie milongi plenerowe, ale już ich nie ma…

Ania: Przejdźmy do nauczania. Nie będziemy tutaj dawać lekcji, ale pewne kwestie warto poruszyć. Na przykład kwestię nauczycieli, chociaż trochę już o nich mówiliśmy.

Jacek: Są różni. Dziwi mnie, że przyjeżdżają do nas pary argentyńskie, które poza swoim stylem nie umieją tańczyć nic innego. Mało tego! Nic o tym nie wiedzą! I że Argentyńczyk nie jest w stanie zatańczyć candobme jako podążający. A to nauczyciele przede wszystkim powinni się rozwijać, także poprzez wiedzę. Czytuję różne rzeczy, zagranicznych i naszych. Uważam, ze Kasia (Chmielewska) i Mateusz (Kwaterko) piszą świetnego bloga. Zamieszczali takie informacje jak strefy na parkiecie, jak należy tańczyć, by nie przeszkadzać (sobie i innym), żeby nie tańczyć w rozgwiazdę (w te i nazad, z brzegu do środka i ze środka po brzeg). A bryluje w tym Tadzio Dębski. Możemy go wymienić, bo on to uwielbia, szczególnie jak się mówi o nim źle, albo inaczej!

Tereska: Oj on ostatnio coś się zepsuł! Poprosił mnie.

Ania: Zmęczył się sobą i nie ma siły dokazywać (Tadzio ma się świetnie i w rozgwiazdę wali z równym wigorem co kiedyś).

Jacek: Przecież ma stend’up (już był – jakby ktoś chciał się wybrać – ojjj… dawno nie miał…).

Ania: Wiem, udostępniłam. Nieoficjalnie czasami się wspieramy, co nie zmienia faktu, że kiedy uznam za stosowne, to Tadzia opierdolę.

Jacek: Ostatnio coś długo trzyma się jednej muzy (nie chodzi o muzykę 🙂 Ostatnio coś Tadzio mało publicznie bryka, a i nowej muzy nie widać… Tadziu – czy Ty widzisz, ile miejsca zajmuje Twoja osoba w tej rozmowie?!).

Ania: Bo żeby była następna, musi w jakimś zakresie współdziałać, a póki co Tadzia podchody spełzają na niczym. Wracając do grasujących po parkiecie w rozgwiazdę i wierzgających dziewoj: zwracać uwagę czy nie? A jeśli tak, to kto ma to robić? Gospodarz milongi? Pokrzywdzeni?

Jacek: Ja uważam, że zwracać uwagę należy, w różny sposób. Na milondze, po zaistniałym fakcie powinien to zrobić gospodarz albo dj. Jeśli ktoś mnie kopnie i nie przeprosi, to mam oczywiste prawo mu nawrzucać.

Jacek i Ania Seta – tanguera, która ma dobre serce i nikomu nie odmawia.

Tereska: A mnie się nigdy nie zdarzyło po czymś takim użyć moich decybeli?

Jacek: Nie, bo nas się większość boi (ha!ha! No mało dziwne jak dla mnie ). Jest jeszcze Facebook, na którym warto by było czasem napisać coś więcej, niż że zjadłem kanapkę na śniadanie i piję kolejną kawę. To jest rola nauczycieli i organizatorów milong.

Ania: Czemu Ty nie robisz swojej milongi, tylko dj-ujesz gościnnie?

Jacek: Nie chce mi się. Musiałbym robić playlisty tak często jak Jakub i wpadłbym w rutynę, byłyby monotonne. Jak w Una Emocion czasem robiłem milongę co tydzień, to za czwartym razem wydawało mi się, że playlista jest taka sama. Ona nie była, ale mnie się tak wydawało. To było męczące. Dla mnie to jest dyskomfort, jak układam playlistę i nie jestem z niej zadowolony.

Tereska: A tam! Wsadziłbyś Bacha między te i już!

Jacek: Raz wsadziłem Hansa Zimmera. Jest taki utwór z filmu pt. Sherlock Holmes. Parzyście taktowany da się zatańczyć w sposób tangowy, chociaż to oczywiście nie jest tango. To było w Złotej Milondze i grupa krakowiaków – w tym Misza, mój guru – zatańczyła to z dużą radością. Uważam, że w sposób tangowy nie da się zatańczyć tylko dwóch rzeczy: disco polo i muzyki pielgrzymkowej. Resztę się da.

Tereska: A klasyka jaka jest piękna!

Ania: Disco polo można trzasnąć milongą.

Jacek: Zapewniam Cię, nie da rady, próbowałem. A z milongi nie jestem zły. Do disco polo da się tylko podskakiwać. A! Jeszcze jedno chcę powiedzieć: jestem totalnym przeciwnikiem posypywania podłogi woskiem. Jestem orędownikiem nauki chodzenia w taki sposób, żeby się nie ślizgać. Jak ktoś się ślizga, to znaczy, ze nie umie chodzić. Posypywanie podłogi woskiem powoduje, że kobiety mają nadwerężone stawy: skokowe i kolanowe. Piękne figury, piękne pivoty, czyli to, co chcą wszyscy wykręcić, wychodzi tylko na śliskiej podłodze. W Argentynie większość milong jest na szlifowanych kamieniach. Jest ślisko jak piorun. Jak ktoś ma problem ze ślizganiem, niech zrobi coś z butami, a nie z podłogą. Są buty, które mają łączoną podeszwę: częściowo skórę, częściowo gumę. Można buty posypać woskiem, nie podłogę! Dlaczego ten, co się ślizga, psuje podłogę tym, co się nie ślizgają?! To jest tak jak z paleniem. Nie palę w pomieszczeniach dla niepalących. Na Chłodnej Prezes sypie wosk wiadrem, Jakub też potrafi podłogę zepsuć. Ja się nie ślizgam. Uwielbiam śliską podłogę (Chłodnej nie ma, prezes nie jest prezesem, a Jakub na szczęście parkietu już nie babrucha i parkiet w Złotej Milondze jest dla mnie najlepszy w Polsce).

Tereska: To ja powiem swoje: byliśmy u Prezesa i nam się dobrze tańczyło. Nagle stoję, bo mi się noga nie rusza. Tak tępo. Użyłam swoich decybeli i chciałam zwrotu pieniędzy. Nie oddał. Niehonorowo.

Ania: Rzadko chodzę na Chłodną.

Jacek: My rzadko chodzimy z powodu podłogi, a także dlatego, że tam Tereski nie proszą. To jest elitarna milonga (wyczuwam sarkazm heh), dla sztywnych. Nie ma tam frajdy i zabawy.

Ania: Co by nie mówić, Chłodna ma największą frekwencję ze wszystkich milong, chyba w całej Polsce. Przebijał ją jedynie InterContinental, który wynalazłam i bardzo lubiłam, ale to się odbywało raz w miesiącu i się skończyło (kto pamięta te czasy, ten wie: to była milonga full wypas, z prezentami dla gości, za 15 zł… Warszawska poszła w jej ślady, tyle że prezentów nie ma i cena sporo wyższa).

Tereska: A co tam było? Byliśmy tam?

Jacek: Byliśmy, ale mi się nie podobało. Może dlatego, że go budowałem… (śmiech). Jak budowałem galerie handlowe, to nie lubiłem do nich chodzić na zakupy.

Ania: Dlaczego warto tańczyć tango? Nauka jest trudna i żmudna. To nie salsa. Nie ma natychmiastowej przyjemności.

Jacek: Każdy chyba ma inaczej. Dla mnie przyjemne było już to, że chcę coś osiągnąć. Miałem niesamowitą ambicję, żeby nauczyć się tańczyć.

Ania: Kłóciliście się?

Jacek: Jak cholera!

Tereska: Kto? My?! W życiu! (znowu ten szelmowski uśmiech ). Co Ty mówisz takie rzeczy?! My się chcieliśmy pozabijać! Ale kłócić się?!

Jacek: To nie tylko my. Byliśmy na obozie w Rajgrodzie. Kurs prowadził Thierry le Cocq. Była z nami para z Gdańska. Oni i my tak się kłóciliśmy, tak drzwi trzaskały, że prawie trzeba je było wymieniać.

Tereska: Tak? A o co myśmy się tak kłócili?

Jacek: O wszystko.

Ania: Ale przetrwaliście. Po co Wam to tango?

Jacek: Dla nas teraz to jest duża część życia. Ma u nas szczególne miejsce, bo uratowało Teresce życie. Atak serca miała o 2.30 w nocy. Gdyby to było w domu, podczas snu, już by nie żyła. A że było to na milondze, ponad 100 osób, kilku lekarzy, ratownicy medyczni i wodni…

Tereska: I stewardessa, która jest ćwiczona w takich rzeczach.

Jacek: Czyli były osoby, które profesjonalnie uratowały Teresce życie. Dostała drugie, jak w grze komputerowej. Nigdy im tego nie zapomnę i będę wdzięczny dozgonnie!!! Tango jest dla Tereski jedną z form aktywności fizycznej.

Ania: Skoro poruszyłeś ten temat, to powiem Ci, że wiele osób z naszego środowiska Cię podziwia, że masz cierpliwość do… czasami niełatwych zachowań Tereski…

Tereska (z prawdziwym zaciekawieniem): A co ja takiego robię?

Ania: Potrafisz coś powiedzieć, aż fleki odpadają. A wygląda na to, ze Jacek się Tobą w pełni opiekuje, bo tak chce. Statystyki są takie…

Jacek: Znam je. 9 na 10 kobiet w sytuacji ciężkiej choroby partnera zostaje, 9 na 10 mężczyzn odchodzi.

Ania: No właśnie. Dlaczego Ty jesteś ten jeden?

Jacek (bez namysłu): Może ja nie jestem facetem? (to by mi raczej do głowy nie przyszło…)

Tereska: Ha! Ha! Ha! Widzisz? Wydało się!

Jacek: Zewnętrzne atrybuty wcale nie muszą iść w parze z psychiką. Może ja mam psychikę kobiety? Jestem bardzo opiekuńczy. Byłem taki w stosunku do mojej matki, do córki (Agnieszki, tanguery i dj-ki), jestem w stosunku do żony. Taki jestem. Teraz zostałem dziadkiem. Może to jest kwestia wychowania? Mojego wieku? Pewnej kultury i tradycji? Kiedy braliśmy ślub, składaliśmy przysięgę. A jej słowa brzmią między innymi: w zdrowiu i w chorobie aż do śmierci. Ja z tą przysięgą zgadzałem się wówczas i zgadzam się dzisiaj. Nie robię tego pod przymusem czy z powodu presji społecznej. Robię to z własnej nieprzymuszonej woli, wręcz sprawia mi to radość, że się mogę opiekować moją żoną.

Ania: Kto kogo znalazł? Ty Tereskę czy Tereska Ciebie?

Jacek: Uhuhu!!! Uałała… (oho! Będzie gorąco!) Poznaliśmy się na studiach. Ja ją wypatrzyłem…

Tereska: Ja go wypatrzyłam!

Jacek: …bo chodziła bez biustonosza w takiej niemal przezroczystej bluzce i miała piękne sterczące cycki. Wodziłem za nimi wzrokiem i tak mi ślina ciekła…

Tereska: …a ja za nim chodziłam…

Jacek: …a potem spotkaliśmy się w akademiku. Jak chciałem ją zaczepić, to mi powiedziała, że nie dla psa kiełbasa.

Tereska: Bo z jakąś babą siedział! Jaka ja byłam wściekła! Ja tu, rozumiesz, myślę, że jakieś bara-bara, a on z obcą babą! No wyobrażasz sobie?!

Ania: I co?

Obydwoje zgodnie: I poszliśmy do łóżka.

Jacek: A potem, ponieważ moi rodzice uważali, że małżeństwo z Tereską będzie mezaliansem, wyprowadziłem się z domu i mieszkałem w akademiku na waleta, choć jestem warszawiakiem. Takie były czasy, że nawet zalegalizowano waleta w akademiku. Walet legalny nie miał przyznanego miejsca, ale za nie płacił. Teraz pewnie nie wiedzą, co to jest.

Ania: Wiedzą. Mój syn waletuje u dziewczyny, ale chyba jako walet nielegalny (teraz syn ma swoje mieszkanie, dziewczyna waletuje u niego 🙂 ).

Jacek: To nie koniec. Moja babcia i moi rodzice chcieli za mnie wydać pewną Amerykankę. Jej babcia, znajoma mojej, dwa razy przywiozła ją do Polski. Oni zaprosili mnie do Stanów i u nich mieszkałem. Uświadomiłem tę dziewczynę, że się z nią nie ożenię. Po 4 miesiącach wróciłem. Wiedziałem, że chcę z Tereską spędzić resztę życia.

Ania: Pozwoliłaś mu jechać do innej baby i go nie zabiłaś?

Jacek: Zaraz! Byliśmy wolni, nie mieliśmy ślubu. A potem Tereska pojechała na rok do Australii. Już jako żona. Poza tym ja nie jechałem do innej! Powiedziałem, że dostałem zaproszenie i chcę jechać. Nie jadę tam się żenić!

Ania: Uwierzyłaś mu?

Tereska: (z dużym wahaniem) No, powiedzmy.

Jacek: Wtedy to była wielka szansa: wyrwać się z bloku wschodniego…

Tereska: …i kupić sobie dżinsy.

Jacek: I pracować, zarobić, kupić sobie trochę fajnych rzeczy. A że przy okazji była tam dziewczyna, wobec której rodziny miały pewne zapędy… Ja pojechałem, żeby skorzystać z zaproszenia, a nie żeby się żenić.

Tereska: Potem Jacusia z domu wyrzucili hehehe…

Jacek: Sam się wyrzuciłem!

Tereska: A potem byłam najlepszą synową.

Ania: Co poradzilibyście ludziom, którzy zapytaliby o receptę na przetrwanie w związku? Przecież wiadomo, że przeżywa się różne chwile, etapy, trudności.

Tereska: Trzeba mieć do siebie zaufanie, często się bzykać, nie robić wymówek bez powodu…

Ania: A jak jest powód to już można?

Jacek: Jest taka fundamentalna podstawa dobrego przeżycia, że trzeba się komunikować. Bez tego narastają problemy. Musi być tolerancja, ale nie całkowita. Zdrowy rozsądek, jak wszędzie.

Ania: Teresko, a Ty nie byłaś nigdy zazdrosna?

Jacek: Była jak cholera. Teraz nie jest w ogóle. Myślę, że dlatego, że jak miałem okazję odejść – i inni mówili, że by to zrobili – ja zostałem, więc uwierzyła, że ją kocham.

Tereska: Ale kiedy miałbyś odejść?

Jacek: Jak byłaś bardzo chora.

Tereska: Nawet bym tego nie zauważyła.

Jacek: To tym bardziej nie mogłem. Wracając do miłości: tango zezwala na intymny kontakt z inną kobietą niż żona, bez potrzeby ganienia go. Po dziesięciu latach tych różnych intymnych kontaktów stwierdzam, że moja żona jest moją właściwą partnerką: życiową i tangową. Na koniec apel do partnerek: nie dotańczajcie! Nie domyślajcie się i nie zgadujcie, tylko czekajcie i dajcie się poprowadzić! (Dopóki nie zabrałam się za próby prowadzenia, myślałam, że tylko początkujące tanguery dotańczają i wierzgają. otóż NIE! Te niby zaawansowane też to robią! Jedne z pobudek altruistycznych – chcą pomóc biednemu liderowi, a zapominają wsłuchać się w niego; inne – bo ponosi je ego: chcą pokazać, jakie to są świetne, teatralnie instruują – po prostu nie umieją się właściwie zachować – ale to też opiszę przy innej okazji)

Tereska: I niech się na facetach nie wieszają i nie kopią ich w kolana.

Ania: Dlaczego z jednymi kopię się kolanami, a z drugimi nie?

Jacek: Może być wiele powodów.

Tereska: Chodzenie na zgiętych nogach.

Jacek: Tak, jeśli partnerka chodzi na ugiętych nogach i odsuwa się plecami od partnera, będzie go kopać w kolana. Ale wtedy kopie się z każdym, a nie tylko z niektórymi. Może być złe wyprowadzenie kroku przez faceta, kiedy zaczyna od kolana. Nogę do kroku wyprowadza się z pachwiny i sunie się piętą po podłodze, z przeprostowanym kolanem. Ale tu już wchodzimy w uczenie.

Ania: Teresko, chcesz coś jeszcze powiedzieć?

Tereska: Ja już się nagadałam.

Ania: To na koniec powiedz, co tango może komuś dać?

Tereska: (patrząc mi w oczy, z łagodnym uśmiechem, ściszonym głosem) Nie wiem, co może dać Tobie. Mnie dało to, że mój mąż mnie jeszcze bardziej pokochał. I to jest najpiękniejsze zdanie tej rozmowy.

Jacek Mazurkiewicz – inżynier budownictwa lądowego, od lat jako project manager lub dyrektor projektów, pracuje w budownictwie kubaturowym, komercyjnym (budowa biurowców, hoteli, galerii handlowych). W czasie studiów pracował jako nauczyciel w technikum. Od siebie dodaje: „Tereska jest najpiękniejszą kobietą na świecie. I więcej nie trzeba pisać. Może tylko to, że 3,5 roku temu umarła, a dzięki ludziom dostała drugie życie. Grałem na akordeonie i pianinie. Ładnych parę lat. Sprawiało mi to przyjemność. Nigdy nie chciałem zostać wirtuozem instrumentu!!! Wciąż wiem że mogę jeszcze lepiej grać. Ale czy mi się chce???”.

Rozmawiała: Ania (Bestiaaa)

 

Autor: Ania TangoTeAmo

Tango to moja pasja. Podróżuję, by tańczyć. Opisuję tangowe imprezy i obyczaje. Piszę książki, w których zawsze obecne jest tango.

2 komentarze do “„Każdy tańczy, jak umie””

  1. Przeczytałem dzisiaj mój stary wywiad z dopisanymi na czerwono komentarzami. Oświadczam, że nie autoryzuję tych komentarzy. W kilku przypadkach nie zgadzam się z ich treścią.

    1. Nie można autoryzować nie swoich wypowiedzi 🙂 Czerwone komentarze są subiektywnymi dopiskami autorki, która niczego nie dodawała do wypowiedzi rozmówców 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *