Escenario to też prowadzenie, pokaz to też improwizacja…

Kolejna moja tangowa rozmowa i chociaż o tym samym, to jednak inaczej…
Patrycja Cisowska-Grzybek i Jakub Grzybek to para warszawskich nauczycieli, bardziej znanych za granicą niż w rodzimej Warszawie.

Z racji braku czasu na bywanie, otoczeni są różnymi legendami… 
Jaka jest prawda? 

Ania: Po co Wam festiwal? To kupa roboty… Skąd pomysł?

Patrycja: Przyczyną byli wspaniali nauczyciele, u których się uczyliśmy i chcieliśmy, aby Polska ich poznała. Nie chcieliśmy ograniczać się do samych warsztatów. Nie wiem, czy w tamtym momencie nazywaliśmy to festiwalem…

Jakub: Kiedy musieliśmy przesunąć termin pierwszego Recuerdo o rok, zaczęliśmy rozglądać się za topowymi parami maestros, które są międzynarodowymi gwiazdami, a których Polska nie znała i których nikt jeszcze nie sprowadzał.

P.: Potem poszliśmy na zajęcia do Vanessy Villalby i Facundo Piňero. Wiedzieliśmy, że oni także będą nieodłącznym elementem Recuerdo. Zaraz potem doszła para Los Totis, czyli Christian Marquez i Virginia Gomez.

To jest światowy TOP of the TOP. Jak tego dokonaliście?!

J.: Aby cały zamysł się powiódł, musiałem wszystkim parom powiedzieć, że te inne już się zgodziły…

P.: Zaproszenie Vanessy & Facu zajęło nam trzy tygodnie codziennego nękania, bo codziennie chodziliśmy do nich na zajęcia. Ich kalendarz jest zapełniony na dwa i pół roku do przodu i wtedy też był. Otworzyła go na roku 2017…

J.: …a ja mówię: ale Vanessa, to chodzi o ten rok, 2016! Ona w śmiech i że jestem bardzo dowcipny, ale że jest w Rosji w tym czasie.

P.: Powiedzieliśmy, że nie musi tam być aż trzy tygodnie i żeby skróciła tamten pobyt, bo Rosja ją już miała, a Polska nie… Udało się.

Czyli mieliście misję społeczną, aby polski zaścianek zobaczył doskonałe topowe pary. Wiele osób nawet długo tańczących nie ma pojęcia, co się dzieje na świecie.

J.: To prawda. Duża część ludzi została w tym, co było dziesięć lat temu i zna te pary, które wtedy były zapraszane…

P.: …zresztą nadal są…

J.: … i patrzymy na te duchy przeszłości, które ani nie prowadzą zajęć, ani nie dają w Buenos pokazów, tylko czasem można ich spotkać z jakimś uczniem z Europy, który właśnie ich pamięta sprzed dziesięciu lat i pierwsze kroki kieruje do znanych sobie ludzi. A z festiwalem to było tak, że trochę nas wkurzał brak festiwalu w Warszawie. Nie uważałem, żeby to było niemożliwe. Mamy tyle lokalizacji…

P.: Poza tym lubimy Warszawę, to jest nasze miasto. Inne stolice mają festiwale, a u nas…

Bieda.

J.: No właśnie.

P.: My jak postanowimy, że coś robimy, to robimy, a nie zastanawiamy się za bardzo, czy to wyjdzie, czy nie. Gdybyśmy do wszystkiego podchodzili racjonalnie, to pewnie nic byśmy nie zrobili. Przy pierwszej edycji nie zrobiliśmy żadnych wyliczeń.

J.: Nie policzyliśmy, ile kosztują sale, ile wynajem teatru…

P.: Wiedzieliśmy, jakie chcemy mieć pary i je „klepnęliśmy”.

J.: Na koniec pierwszego Recuerdo, kiedy na ostatniej milondze padaliśmy na twarz, powiedziałem, że chyba zrobiliśmy ten festiwal, bo nie wiedzieliśmy, że jest to niemożliwe… Zrobiliśmy to od początku do końca w dwie osoby. Patrycja była grafikiem, sami robiliśmy stronę internetową, materiały promocyjne, odpisywaliśmy na mejle, prowadziliśmy zapisy… Oczywiście na miejscu była garstka osób do pomocy, ale organizacyjnie ogarnialiśmy sami. Kiedy pojechaliśmy na festiwal do Bratysławy i organizatorzy przedstawiali swoją ekipę, wyszło chyba ze trzydzieści osób. W tym roku oczywiście jest już nas więcej, bo z każdą edycją się czegoś uczymy.

Z każdą edycją jest łatwiej, bo już coś jest wypracowane. A listopad z czego wynika?

P.: Z terminów. W pierwszej edycji w ogóle to był jedyny termin, żeby połączyć te trzy pary, a teraz też wynika to z kalendarza naszych maestros.

Jak rozmawiam z moimi znajomymi z południa Europy i nie tylko, to mówią: „Festiwal w Warszawie? Cudownie! Tylko NIE w listopadzie!” Bo zimno i pada.

J.: Gdybym sam miał wybierać termin festiwalu, to wybrałbym wrzesień, ale ponieważ bardzo lubimy się z organizatorami festiwalu w Łodzi i cieszymy się, że on tam jest, to nie chcielibyśmy, by ludzie musieli wybierać, a przecież rzadko kto przyjedzie na dwa festiwale w ciągu dwóch tygodni. W większym odstępie jest większa szansa, że przyjadą na oba.

P.: W lecie z kolei jest bardzo duża konkurencja imprez, które są w super letnich destynacjach, więc dlaczego ktoś miałby wybrać Warszawę, a nie Poreč czy którąś z imprez włoskich lub greckich?

A piękny miesiąc maj?

P.: W maju mamy już regularnie Krakus Aires Tango Festival.

Może już ten listopad zapadł ludziom w pamięć, więc niech zostanie.

J.: W ubiegłym roku była dobra pogoda, dziesięć stopni i słońce.

Czy przewidujecie jakieś dodatkowe atrakcje?

J.: Tak. Zaprosiliśmy dodatkową argentyńską parę – niespodziankę, którą będzie można zobaczyć w teatrze i da pokaz na jednej z milong. Ostatnio ogłosiliśmy koncert genialnych Bandonegro podczas piątkowej milongi festiwalowej. Poza tym postanowiliśmy otworzyć się na polskie pary i chcemy, by dały pokaz na milongach popołudniowych, które odbędą się w Medyku na Oczki. Chcemy, by było to nagrane jako promocja Polaków.

Super pomysł. Co jeszcze?

J.: Będą też śniadania. Postanowiliśmy odpowiedzieć na potrzeby maratoneros.

Którzy lubią dużo, długo i intensywnie, a nie ecie-pecie…
Uwaga! Milongi popołudniowe i śniadania będą dostępne tylko dla posiadaczy full pass-ów! Nie zwlekajcie – czas rejestracji się kończy! 

J.: Nie każdy lubi formułę festiwali. Ja akurat przepadam, bo uwielbiam dobre pokazy, koncert, teatr, czyli jak coś jeszcze się dzieje. Ale wiemy, że niektórzy przyjeżdżają tylko pod kątem milong. W tym roku chcemy napędzić dużo dobrych milongueros z Europy i świata uda się, bo mamy sporo promotorów, więc musimy im zapewnić dużo tańczenia. Wieczorne milongi to dla nich zbyt mało.

Sponsorów przygarniacie?

J.: Oczywiście. Współpraca opiera się na obopólnych korzyściach.

Jak kalkulujecie cenę wstępu? W ubiegłym roku była bardzo atrakcyjna – jak za pokazy takich par.

P.: W tym roku też jest. Rejestracja w parze to kosz 50 euro od osoby za full pass. Nie ma obowiązku rejestrowania się wspólnie, ale dajemy taki bonus dla par. Rejestracja indywidualna to 55 euro. W dniu wieczornej milongi będzie drożej, a reszta dla niezarejestrowanych osób nie będzie dostępna.

Jak często latacie do Buenos?

P.: Raz do roku.

Jesteście jedyną polską parą, która tak systematycznie w tym Buenos jest, a na dodatek daje tam pokazy.

J.: Pokazy dajemy od trzech lat, jeździmy od ośmiu.

Jak się to załatwia, żeby taki pokaz tam dać?

P.: Nie jest tak łatwo załatwić sobie pokaz. Trzeba mieć bardzo dużo rekomendacji od ludzi stamtąd, ale to nie jest tak, że któryś Maestro idzie i mówi, że ma parę, która by zatańczyła.

J.: To tak nie działa, że ktoś wziął z kimś lekcje czy dwie, a potem poszedł i zatańczył pokaz.

P.: Każdy organizator musi cię najpierw poznać, zobaczyć, co robisz, kto za ciebie ręczy.

J.: Oni potem świecą oczami przed tymi starymi milongueros, którzy siedzą na przykład w Salon Canning, i przed gwiazdami, które przychodzą. Patrzysz, a tu siedzi Moira Castelano, tam Julio Balmaceda, właśnie przyszła Noelia z Carlitosem, za chwilę Chicho… A ty masz tańczyć pokaz. Jeżeli zrobisz popelinę, to organizator ma przechlapane i dostaje pytanie: komu pozwala tańczyć..?

P.: Co robi z tego miejsca? A tak w ogóle to Buenos ma dwa momenty w roku, kiedy milongi żyją i zarabiają na siebie: styczeń – luty oraz kiedy jest u nich mundial (mistrzostwa świata w tangu), czyli od połowy lipca do końca sierpnia. Każda para chce w tym wysokim okresie tańczyć, a przepustowość sali jest ograniczona.

J.: Dziennie w Buenos Aires są trzydzieści trzy milongi.

P.: Ale nie chcesz zatańczyć na każdej z nich, tylko na tych kultowych.

J.: Zanim pojechaliśmy pierwszy raz do Buenos, znaliśmy te miejsca z YouTube, bo tańczyły tam pary, które podziwialiśmy. Wtedy sobie myśleliśmy, że to chyba niemożliwe, żeby tam zatańczyć… A tu mija parę lat i tańczysz. Tak naprawdę zatańczyliśmy wszędzie, gdzie chcieliśmy.

Z Wami jest ten kłopot, że jesteście znani na świecie, a wielu Polaków Was nie zna. Dzięki festiwalowi i Facebookowi przebijacie się do miejscowej świadomości, ale jeszcze do niedawna było: „A co to za jedni i czego chcą?”.

J.: Taaak… Albo: „Oni tańczą tylko scenicznie”, „Nie wiadomo, czy oni w ogóle potrafią tańczyć”, „Oni improwizują czy na milongach też mają choreografię”…

Gadać zawsze będą, bo to jest też taka nasza polaczkowa specyfika.

J.: Wszyscy nasi trenerzy i organizatorzy milong w Buenos mówią nam, że mamy lepsze podłoże do tego, żeby brać udział w mundialu, niż robić cokolwiek w Europie. A my w mistrzostwach świata jeszcze nigdy nie startowaliśmy. Mało która para tyle razy się pokazywała. Polacos to jesteśmy my. Nasi kursanci przychodzą do nas i mówią, że zostaliśmy poleceni w Buenos. Tak się zdarzyło kilka razy.

P.: Kiedyś po pokazie podeszła do nas dziewczyna z Polski i powiedziała, że tyle lat marzyła o podróży do Argentyny, w końcu jest w Buenos Aires, wybrała milongę, by zobaczyć pokaz, a tu tańczą Polacy… 🙂 Na szczęście nie była rozczarowana.

Moim zdaniem – tangowej amatorki od jakiegoś czasu przyglądającej się różnym parom – po pierwsze rozwijacie się, i to w szybkim tempie, a po drugie macie to coś, czyli nie tylko escenario, ale także tango w tangu. Na jednym z koncertów Roberto Siri, kiedy występowało kilka par, owacje dostaliście Wy i Piotrek Woźniak z kapeluszem 🙂

J.: Ludzie nie wiedzą, że dobre tańczenie, które im wygląda na choreografię, wcale nią nie musi być. Wszystkie profesjonalne pary mają swoje sekwencje, ale to nie jest tak, że partner przestaje prowadzić, bo mają wszystko z góry ustalone.

P.: Każda para musi mieć swój znak rozpoznawczy.

J.: Patrzysz na Nacucchio i partnerka nie wie, kiedy dokładnie on zrobi sandwich z obróceniem się o sto osiemdziesiąt stopni i podskokiem, ale prawdopodobnie to zrobi. Tak jak swego czasu wszyscy oczekiwali, że Sebastian Jimenez stanie na puencie czy że Facundo Piňero zakręci giro z trzema rondami w trakcie dwóch kroków partnerki.

P.: Jakieś pięć lat temu mieliśmy lekcje z Sebastianem Arce. Przyszliśmy,a on pyta, co jest naszym znakiem rozpoznawczym, co charakteryzuje nas jako parę.

J.: Show me your sequences.

P.: My na to, że nie mamy… A on: „To jak możecie nazywać siebie profesjonalistami?! Bez swoich sekwencji jesteście amatorami – hobbistami!”.

J.: Czyli chodzi o to, że na przykład takie akurat konkretne giro robi tylko Grzybek.

P.: Chodziło mu o coś, co wynika z nas, a nie że ktoś nam coś pokazał. Powiedział, że jak pokaże, to będzie to sekwencja Arce, tylko przez nas zatańczona, a on chce zobaczyć, jaka jest sekwencja Grzybka. Bardzo nas to ruszyło.

J.: Byłem w szoku.

P.: Do tej pory uważaliśmy, że wszystko musi być zaimprowizowane, a Sebastian zapytał: „JAK ma być zaiprowizowane coś, co będzie nowe w czasie pokazu? Improwizować to sobie możesz na milondze!”.

J.: Pokaz to pokaz. Profesjonaliści mają tańczyć, a nie przeżywać. Przeżywać masz ty, oglądając. Bo jak para przeżywa, a ty widzisz bullshit to coś jest nie tak.

Uważam, że są pary świetne technicznie i nawet dobrze uczą, ale zupełnie nie są pokazowe. Może właśnie dlatego, że nie mają czegoś swojego?

P.: Nie. Myślę, że chodzi o typowo artystyczną rzecz: niektórzy mają X Factor, a niektórzy nie. Wyjdzie jedna para i nie zrobi prawie nic, a ty nie możesz oderwać wzroku, a wyjdzie druga, zrobi to samo albo i więcej, a wyłączasz się, nie skupiasz swojej uwagi. Nie chodzi o to, co te pary tańczą, to jest raczej artystyczna iskra lub jej brak.

Dla mnie to jest energia. I może kwestia dobrania się. Jedna z naszych nauczycielek nie ma szczęścia do swoich partnerów pokazowych, ale widziałam ją tańczącą z innym, był czad – czego nie ma na obecnych pokazach.

J.: Czasem jak patrzę na Patrycję, która w Buenos ma swoich ulubionych partnerów, to jest taka energia i zastanawiam się, czy oni już dają pokaz… A czasem tańczysz z mistrzem świata i nie ma nic…

P.: Tak jak w tangu w ogóle, tak w pokazowym i scenicznym – tango nadal jest tangiem, więc musi być ten element zgrania. Tak jak na milondze: koleżance będzie z kimś dobrze, a tobie nie.

J.: Mamy tak, zresztą Vanessa i Facundo też tak mają, wszyscy tak mają… że po pokazie wydaje ci się, że zawaliłeś totalnie… A patrzysz na nagranie i widzisz, że było dobrze. Oczywiście pewnego poziomu nie zaniżysz, ale czasem wydaje ci się, że osiągnąłeś swój szczyt, że było super, a oglądając nagranie widzisz, że było przeciętnie. Nie ma reguły.

P.: Dlatego ja potrzebuję kilku dni, zanim obejrzę nasz pokaz.

J.: A ja muszę od razu.

P.: Facundo zaraz po pokazie zamyka się w łazience i ogląda, a Vanessa mówi: nawet się do mnie z tym telefonem nie zbliżaj… Po pokazie w La Baldosa poszłam ryczeć i chciałam rzucać przedmiotami…

J.: … a zaczęli do nas podchodzić starzy milongueros i mówić: djenkuja…

P.: … i że mucho tango

J.: Na tej samej milondze był Dimitrij z Olgą i Maria Inez z Jorge, więc zrobiło się takie drugie Recuerdo II w La Baldosa. Jako bonus zatańczyliśmy w trzy pary. Dimitrij i Olga to mistrzowie Rosji, niedawno wygrali mistrzostwa Europy, a to nie do nich podchodziły dziadki, tylko do nas. Oni rozumieją, że coś może się nie do końca udać, jeśli widać, że to jest improwizowane. Siedzą tam ludzie, którzy oglądają pokazy hurtowo. Nie zaskoczysz ich ani sekwencją, ani muzykalnością.

P.: Widzieli już wszystko, a połowa z nich to wszystko tworzyła.

J.: Dlatego niektóre świetnie tańczące pary mają obawy przed występem. Więc czym my mogliśmy ich zaskoczyć? Tym, że przyjechaliśmy z Polski – pewnie część z nich nie ma pojęcia, gdzie ta Polska jest, wiedzą tylko, że bardzo daleko… I są zszokowani, że ktoś w Polsce tańczy – sami pewnie nigdy nie opuścili Buenos. Więc chcą zobaczyć connection i to, że para słyszy muzykę… zrobi pauzę…

P.: Ja na przykład czuję presję, że jestem Polką, a nie Argentynką i czuję szacunek do tych starszych ludzi…

Jak następnym razem będziesz czuła presję, to sobie pomyśl, że wiele Polek na początku XX wieku trafiło do domów publicznych w Buenos Aires i tańczyły tango, więc mamy to we krwi! 🙂 A teraz powiedz, czym się różni tango sceniczne od pokazowego.

P.: Pokaz na milondze ma inne założenia. Są tam ludzie, którzy tańczą tango. Są blisko, wokół, z każdej strony. Scena jest liniowa, to takie pudełko. Oko inaczej rejestruje ruch. Dlatego nie mogę zatańczyć tego samego na scenie i na pokazie. Na scenie musi być choreografia, na pokazie wolę nie. Inaczej odbiera emocje ktoś, kto siedzi pół metra ode mnie, a inaczej, kiedy siedzi kilka metrów od sceny. Z piętnastu metrów nikt nie zauważy, czy ja mam connection, bo nikt tak naprawdę nie widzi nawet mojej twarzy.

J.: Każdy, kto układa choreografię na scenę, dokładnie rozpisuje: skąd się idzie i dokąd, w którym momencie. Bierze pod uwagę, że ruch z tej strony wydaje się dla oka dynamiczniejszy niż z drugiej. Są zasady, wszystko jest rozrysowane, dostajesz kartkę: tu zaczynasz, tam kończysz. Cała scena jest zaaranżowana.

P.: Jak jest więcej par, wszystko też jest dokładnie rozpisane, linie bardziej poprzecinane, poukładane w trójkąty, zwężenia. Na pokazie podczas milongi są inne reguły, możesz improwizować, ale wiesz, że ludzie są wokół, więc musisz sobie zrobić rondę – żeby zobaczyli cię wszyscy, których czujesz. Masz ich niemal na skórze. Oni w tym pokazie uczestniczą, nie ma żadnej bariery. Na scenie jest inaczej, jesteś dalej. Możesz sobie włączyć zasłonę, bo jest odległość, światła, orkiestra – i dopiero ludzie. Na milondze jesteś wśród ludzi, dlatego lubimy przed pokazem zatańczyć wśród nich, żeby poczuć daną energię.

J.: Stage, mimo że to choreografia, jest w niej także prowadzenie. Patrycja nie pójdzie sama, jeśli jej nie poprowadzę, bo nie wie, czy na przykład but mi nie został w desce, więc będzie czekała, pomimo że wie doskonale, co dalej. I tak powinno być, bo inaczej wdziera się fałsz.

W Buenos Aires są tak zwane kampanie tangowe.

J.: Tak. Jeżdżą po Europie i świecie, a rekrutacja jest właśnie w Buenos, gdzie ogłaszane są castingi. Raz sobie na taki casting poszedłem, sam, bez Patrycji. Usiadłem przy stoliku i patrzyłem, jak to wygląda. Często zgłaszają się pary po prostu kiepskie. Ich problemem jest brak pieniędzy, więc mimo że są stamtąd, nie mają dostępu do wiedzy i nauczycieli. Nie mają takich możliwości jak rosyjskie kursantki, które przyjeżdżają, by wziąć z kimś dwadzieścia lekcji i wrócić do siebie. Oni sprzątają studio na przykład Mario Moralesa, by móc wziąć udział w zajęciach grupowych i mieć bezpłatną salę do treningów. Ćwiczą sami, więc nie dostaną informacji, którą by mieli, gdyby wzięli dwie indywidualne lekcje i ktoś by im powiedział: tu zróbcie tak, przenieś biodro, stopy stawiaj w ten sposób… Idą na casting i się dostają. Potem patrzysz na takie tango show i widzisz, że on jeszcze nie wszedł w sacadę, a ona już zrobiła boleo… I to razi.

Tak… Byłyśmy z Jolandą na takim spektaklu…

J.: Dlatego wygrywamy z dużą częścią tamtejszych nauczycieli, bo mamy tę wiedzę i doświadczenie, których oni nie mają. Nie każdy nauczyciel Argentyńczyk jest dobrym nauczycielem.

A z innej beczki: na mieście mówią, że zadzieracie nosa, robicie casting na swoje zajęcia i trzeba przysłać film, żeby się do Was dostać…

J.: Dokładnie 🙂

P.: Czekamy na filmy 🙂

Wy mi się tu nie zgrywajcie. Jakub, sam napisałeś w grupie „Gdzie DZIŚ tańczysz tango w Warszawie”, że robicie selekcję,więc tłumacz się!

J.: Nie każdy rozumie moje sarkastyczno – ironiczne poczucie humoru. A poważnie: nasza szkoła jest kameralna. Postawiliśmy na bliski kontakt i na to, że trzeba się uczniami dobrze zająć, „podotykać” ich. Zajęcia trwają do dwóch godzin, w grupie mamy max sześć par – tylko wtedy jesteśmy w stanie sprawdzić, czy coś uczniom dobrze wychodzi, co jest fizycznie niemożliwe przy dwudziestu parach. Ogólne uwagi daje się w systemie warsztatowym, a w nauczaniu my podchodzimy niemal indywidualnie..

Ktoś chodzi na zajęcia przez dwa lata i niewiele umie…

 

J.: My nie mamy takiego kompleksu, aby mówić ludziom, że się muszą długo uczyć tanga, bo uważamy, że nie trzeba się uczyć długo,jeżeli się uczysz u nas 🙂

Jest taki jeden, co to wypisywał, że inni źle uczą, a jak się przychodzi do niego, to od razu się tańczy…

J.: Tak poważnie: mamy background taneczny, znamy różne techniki ruchu, ja uczę od szesnastego roku życia…

Zacząłeś tańczyć, jak miałeś dwa?!

J.: Pięć. Uczenie jest jak z X Factorem pokazowym: albo to masz, albo tego nie masz. Są nauczyciele z topu światowego, nadal zapraszani na warsztaty – ja ich cenię jako tancerzy, ale podczas uczenia są w stanie tylko pokazać: tak rób jak ja, powtórz ćwiczenie. A nie jest w stanie powiedzieć, co się w tym ruchu dzieje. My mieliśmy takie szczęście…

P.: Nie, to nie było szczęście. Też przeszliśmy przez mnóstwo magików.

J.: Ale ostatecznie trafiliśmy dobrze.

Na kogo?

J.: Nie powiem, bo wszyscy tam pójdą 🙂

Akurat! Przecież to za granicą, a naszym często z Gdańska czy Poznania jest do Warszawy za daleko… Bielsko Biała na przykład ma świetne imprezy, na które zjeżdża cała Polska, pół Europy i kawałek świata, ale sama poza Kraków i Czechy – oprócz Ani Pietruszewskiej – prawie nie jeździ… 

J.: Najśmieszniejsze jest to, że ludziom się wydaje – nam zresztą też się kiedyś tak wydawało – że w Argentynie to jest tyle maestros A tak naprawdę to jest piramida: na dole są kursanci, którzy chodzą na grupówki, ale nie bardzo na milongi. Wyżej są ci, którzy chodzą na lekcje i na milongi. Jeszcze wyżej są milongueros, którzy chodzą regularnie na milongi, uczą się na lekcjach i warsztatach, jeżdżą na festiwale. Potem jest poziom semi profesjonalny: już uczą. Piramidka się zawęża. Potem są ludzie najlepsi w danym regionie, a jeszcze wyżej półfinał mundialu.

I co w związku z tym?

 

J.: To, że z dołu inaczej to widzisz niż z góry. Na dole wydaje ci się, że jest coraz więcej, że rośnie. A jak ocierasz się o szczyt piramidy i rozmawiasz z najlepszymi parami, to się okazuje, że wszyscy w nauce własnej ocierają się raptem o pięć nazwisk…

P.: Nie przesadzaj, jest ich trochę więcej.

J.: Trochę, do dziesięciu. I teraz jak idziemy na lekcję, to obok nas są nauczyciele, u których rok czy dwa lata temu braliśmy lekcje. Albo wychodzimy z lekcji indywidualnej, a po nas wchodzi nasz nauczyciel sprzed 2 lat. Więc my chcemy czerpać wiedzę u źródła i nie chcemy tańczyć jak ktoś, tylko chcemy wiedzieć, kto jest jego nauczycielem i do niego iść.

A macie pedagogiczne sukcesy? Sztandarowych uczniów,którzy wyszli spod Waszych rąk?

(Porozmawialiśmy off road, ponieważ może te osoby nie chciałyby być wymienione z nazwiska… Ale są i rzeczywiście dobrze tańczą. Niektórzy mają aspiracje escenario, ale są też tacy, co tańczą klasycznie i są świetni…Znam, potwierdzam. Jest jedna radosna para, która podobała się mojej Mamie na koncercie w Wilanowie 🙂).

P.: Ludzie mają różne swoje wyobrażenia… Czasem nieosiągalne, bo mają tak spięte ciała… I nie chcą tego rozluźnić… Więc ich ruch nie będzie taki jak pierwowzoru – na przykład Vanessy Villalby – bo jej ciało jest bardzo uwolnione. Dawno temu też miałam taki etap, że chciałam jak ktoś. Kiedy studiowałam śpiew solowy, to chciałam mieć głos jak ktoś. A kiedy pojawiło się w moim życiu tango, odkryłam, że nie ma kogoś takiego, że bym chciała właśnie jak ten ktoś.

Ja nigdy nie chciałam jak ktoś, ale coraz bardziej lubię się uczyć. Mam dość dużą świadomość i wiem, że profesjonalną tancerką to może będę za trzy wcielenia. Opowiadać można różne rzeczy, ale jeśli nie jesteś skoczkiem wzwyż, to wyżej dupy nie podskoczysz. Ale zgodzę się, że może być lepiej, ładniej i wygodniej.

J.: To, co teraz powiem, możesz umieścić w wywiadzie (dziękuję, łaskawco! 🙂 ). Mieliśmy pogadankę z bardzo znaną w Polsce europejską parą maestros, a zarazem naszymi bliskimi znajomymi. A także inną przyjaciółką tangową, założycielką TangoMeet. To były dwie różne rozmowy. I tak sobie rozmawialiśmy, że my jesteśmy parami wygranymi, bo możemy iść na lekcje do każdego, do kogo chcemy. Posłuchać tego samego, ale być może ktoś powie coś w najbardziej trafny sposób. Inni są ograniczeni. „A”. nie pójdzie na lekcję do „P”., bo mu korona z głowy spadnie. Nauczyciele nie pójdą do siebie wzajemnie ani na indywidualne lekcje, ani na grupowe. Chylimy czoła przed Clarissą Aragon i Jonathanem Saavedrą, bo może dlatego, że są młodzi i weszli szturmem w światowy TOP, nie mają kompleksów, by iść na jakieś tam warsztaty.

P.: W połowie stycznia jest Argentina Tango Festival Salon i oni byli na wszystkich grupówkach.

J.: Bo wiedzą, że sobie to wykorzystają na swoim łorkszopie i swoim turze (chodzi o workshop & tour).

Zawsze można się czegoś dowiedzieć.

J.: Zbierając tę wiedzę od ludzi, którzy nam się w życiu trafiali, bywało tak, że wydawaliśmy sto dwadzieścia euro, by się dowiedzieć JEDNEJ rzeczy. Zbiera się doświadczenia przez lata, testuje na uczniach. W topowych fabrykach w Buenos Aires, w których szkolą mistrzów – dochodzących do półfinału i finału na mundialu –jest obowiązek uczenia kursantów od zera. Czym innym jest zrobienie warsztatów i tour, podczas którego nauczysz ludzi sekwencji, a czym innym jest odpowiedzialność, kiedy uczysz od początku. W jednym czy drugim studio w Buenos Aires muszą się odbyć zajęcia, nawet jak przychodzą dwie pary turystów. Nauczyciele na nich nabierają doświadczenia pedagogicznego.

A jak to się ma do Was?

J.: Właśnie ze wspomnianą wcześniej znajomą rozmawialiśmy… I ona zapytała: „Pomyślcie… ile jest takich par, które inwestują koszt nowego samochodu w podróż i lekcje w Buenos?” W Polsce to jesteśmy my… Powiedziała, że są nauczyciele, którzy zamykają się w swojej szkole i siedzą tam przez dwanaście lat i swoją własną wizję tanga kreują na podstawie pytań od kursantów. Uczą już nie tanga argentyńskiego, a tanga swojego własnego.

Wielu nauczycieli się nie rozwija. Wielu tancerzy, nawet pokazowych, nie widzi, że pozostali w estetyce ruchu sprzed dziesięciu lat… A niektórzy nauczyciele argentyńscy – sprzed trzydziestu…

J.: Dlatego my – pomimo tego, że Azja na nas czeka, Bora Bora i cały świat – do tego cholernego Buenos co roku jeździmy 🙂

Świat a kysz… A jesteście otwarci na zaproszenia z Polski?

J.: Oczywiście!

P.: Generalnie lubimy to, co robimy.

Jeśli ktoś zaczynał gdzie indziej, nie u Was – ma szansę dostać się do Was do grupy zaawansowanej? Czy musi wziąć jakieś korepetycje?

J.: Ma szansę, tylko max w grupie zaawansowanej to siedem par i na dzień dzisiejszy został osiągnięty.

P.: Jeśli zebrałaby się nowa cała grupa, to ruszymy.

Zatem: zgłaszajcie się! Chociaż z tym zaawansowaniem bywa różnie… Wiele osób uważa się za zaawansowane, a nie umieją chodzić, nie mówiąc o nawigacji na parkiecie…

J.: Dla nas zaawansowanie jest wtedy, kiedy ktoś tańczy płynnie na milondze. Na każdych zajęciach jest jeden temat.

P.: To są bardziej warsztatowe seminaria: jest technika, jest sekwencja. Zajęcia grupy zaawansowanej trwają dwie godziny.

J.: Jeśli robimy coś do DArienzo, to ćwiczymy dany element, a przez ostatnie pół godziny ćwiczymy przysposobienie tego na przykład do milongi. Jeśli robimy coś na bazie giro, to pokazujemy, jak to zdublować, by pasowało w walcu.

A uczycie tańczyć w muzyce? Jak się zabrałam za prowadzenie milongi, to mimo że znam utwór – jak się chcę coś zrobić, to ten pasujący moment minie, a ja nie zdążę… Jak ktoś tańczy mechanicznie, a nie do muzyki – to jest potworna nuda. Wolę muzykalnego słabszego technicznie niż niemuzykalnego terminatora… A raz mi się zdarzyło mało nie zasnąć…

J.: Jak masz rozgryzione, jaki kompozytor, co i kiedy, to przestaje być trudne.

P.: Masz narzędzia i z nich korzystasz.

J.: Jak wiesz, że będzie fraza z pianinkiem, to wiesz, że będzie czas na ozdobniki. A jak zaczną się skrzypce, to nie skończą się tak szybko, tylko potrwają ze trzy ósemki i wtedy tańczysz do skrzypiec. Rozumiesz?

Nie, ale wierzę. Co w nauczaniu jest dla Was najważniejsze?

J.: To, co później jest najważniejsze dla ludzi w tangu.

P.: Komfort i kontakt.

J.: Komfort samych ze sobą i komfort w parze.

A jak trafiacie na wyjątkowo oporną melepetę, nie tracicie cierpliwości?

J.: Mieliśmy kiedyś taką parę… Może tego nie przeczytają… Było to w komercyjnej szkole tańca, gdzie recepcja wrzuca jak najwięcej ludzi, żeby lekcja była najbardziej rentowna… Nie dość, że para ta szła w przeciwną stronę niż grupa, to jeszcze on szedł przeciw niej i w ogóle wszystko było na opak. Prorokowałem, że jak skończy im się karnet, to nigdy nie wrócą, bo chyba nie są ślepi i widzą, że to nie jest aktywność dla nich. To był jedyny raz, kiedy kogoś oceniłem, że się nie nadaje. A teraz oni są w naszej grupie zaawansowanej…

Samozaparcie drogą do sukcesu.

J.: Też, ale także to, że jesteś pod czyimś dobrym okiem. Nie ma czegoś takiego, że kogoś można nie nauczyć.

Czasami jest limit ruchowy.

P.: Tak, ale zawsze można do niego dojść, a niektórzy zatrzymują się w połowie drogi. Wszystko jest w głowie! Te przypadki, które wyglądały na beznadziejne, spowodowane były blokadami poprzez przekonania, własne teorie i zamknięcie na pewne rzeczy, a nie ciało.

J.: Czasem jest tak, że musisz coś wybrać. Jeśli ktoś jest mało zdolny i połączenie nóg powoduje, że nie wie, co dalej, którą nogą i w którą stronę, to skupiasz się na tym, by koncentrował się na partnerce.

P.: Nie będziemy go na siłę uczyć lapisów i enrosque, a tego,co jest w stanie ogarnąć na dany moment.

J.: Wybierasz, co dla takiego ucznia jest ok, aby zaczął tańczyć.

Dajecie radę ze zwiększonym zapotrzebowaniem na uwagę jednej osoby?

P.: Jesteśmy zazwyczaj we dwoje, radzimy sobie. Dlatego też chcemy mieć małą ilość par.

J.: Niektórzy nam mówią: powiększcie szkołę, to będziecie mieli większy biznes. Moim zdaniem mogę otworzyć jeszcze jedną grupę, ale nie mogę wpuścić na salę dwudziestu par!

P.: Po jakimś czasie i tak zostanie dziewięć – dziesięć. To ja wolę mieć te sześć – siedem par cały czas, niż mieć poczucie, że połowa mi odpadła.

J.: Przy dużych grupach jest mniejsze nauczycielskie poczucie obowiązku. Jak ci z małej grupy ktoś odpada, to czujesz presję, by ta grupa się nie rozpadła. Małe grupy bardziej się czują zintegrowane.

P.: Jako nauczyciel przy małej grupie jesteś bardziej na celowniku, ludzie widzą każdy twój ruch, nie odejdziesz sobie do kantorka…

by pomieszać herbatę…

P.: Widać zaangażowanie w zajęcia. Przy dwudziestu parach niekoniecznie, bo jest tłok, szum, harmider.

J.: Za mało par też jest niedobrze dla grupy, wtedy ludzie czują się obnażeni. Minimum to cztery pary – mamy to przez lata sprawdzone. Wtedy ludzie czują, że są grupą. Trzy pary – to taka grupa semi indywidualna, ale z obcymi. Więc się źle czują, bo przyszli na zajęcia grupowe. Zachowanie złotego środka jest ważne.

Od ilu lat organizujecie wyjazdy?

J.: Od dziewięciu, co roku. Była Lizbona, Porto, Rzym… Dwa ostatnie lata – Poreč. Prowadzimy trzy godziny zajęć, a wieczorem idziemy na festiwalowe milongi.

Super pomysł!

J.: Wiem 🙂 Coraz więcej ludzi się o to dopytuje. Może niekoniecznie chcą siedzieć na warsztatach za sto euro i spędzać dzień w sali. Dlatego my mamy zajęcia w godzinach 10.00. – 13.00., a potem jest czas wolny. Wieczorem festiwalowa milonga. I nasze dziewczyny, z naszej grupy, są proszone. I chociaż na co dzień tańczą tylko ze swoimi mężami, tu przerabiają kilkunastu partnerów. Faceci również prosili lokalne kobiety.

Nie tylko! Jolanda mówiła, że tańczyła z jednym od Was i że był super.

J.: W przyszłym roku chcemy jechać do Valencji albo do Alicante.

O! I na pewno chcecie filmy, zanim przyjmiecie na taki wyjazd.

P.: Nigdy nie chcemy żadnych filmów, ale rozważamy, czy nie poprosić w przypadku zapisów na masterclass u naszych festiwalowych maestros.

Nie prosili – chyba… Ostatnie miejsca zostały – kto ma nauczycielskie ambicje, must be!

J.: W tym roku będą zajęcia dla nauczycieli i dla zaawansowanych.

P.: Maestros poprosili nas, żeby to były pary naprawdę zaawansowane, ponieważ będą z nimi pracować tak jak z parami profesjonalnymi w Buenos Aires. Więc to jest nasza odpowiedzialność.

J.: A jak ktoś się przemknie, to na pewno maestros nie będą zaniżali poziomu.

Tylko że to jest wkurw, bo początkujący na zajęciach dla zaawansowanych zaburzają energię.

P.: To jest wkurw dla nauczycieli, ale i dla uczestników.

J.: Na różnych festiwalowych warsztatach dla zaawansowanych proszą albo o film, albo o rekomendację.

Ja uważam, że to wcale nie jest złe, jeśli zależy organizatorom na wyrównanym wysokim poziomie grupy. Na filmie widać, czy stawia ładnie stopy, jaką ma postawę… A na koniec zapytam o początek: u kogo Wy zaczynaliście? (rozległ się przeciągły jęk i pytanie, czy to kogokolwiek interesuje… Tak! Mnie! Mój wywiad, pytam, o co chcę i oczekuję współpracy 🙂 ).

P.: Za czasów Barrio de Tango – Kasia Lubaś i Magda Lewandowska sprowadziły Facundo Gil Jauregui, który chciał nam jak najwięcej przekazać. Wcześniejsi się nie liczą, to były jakieś mało udane próby. Jeszcze wcześniej pływaliśmy na statkach i dawaliśmy taneczne show. Przypływaliśmy dwa razy w tygodniu do Barcelony.

J.: Tańczyliśmy takie musicalowe kawałki i trochę już nam się to znudziło. O tangu nie wiedzieliśmy nic, ale stwierdziliśmy, że sobie zrobimy jakieś tango show. Wiedzieliśmy, że w Barcelonie stacjonuje trochę Argentyńczyków, więc – kultywując naszą zasadę, że jak się uczyć, to u źródła a nie gdzieś tam – postanowiliśmy zaniechać spacerów po Rambli i pójść się pouczyć tanga.

P.: Przede wszystkim chcieliśmy, żeby ktoś nasze wymysły trochę ogarnął, bo mieliśmy wtedy taką wizję tanga jak ludzie, którzy o nim nie wiedzą nic. Odkryliśmy świat, o którym nie mieliśmy pojęcia. Na tamten moment urozmaiciło to nasze choreografie, a potem…

J.: … zaczęliśmy eksplorować.

P.: Potem pojawiały się pary argentyńskie w Polsce i oczywiście chodziliśmy na lekcje, głównie indywidualne.

J.: Jakoś nie przyszło nam do głowy, żeby zapisać się na kurs…

P.: Lekcje grupowe odbywały się w czasie, kiedy pracowaliśmy, więc nie mogliśmy w nich uczestniczyć.

Spędzacie ze sobą całą dobę. Jesteście małżeństwem… z osiem lat?

P.: Więcej.

Pobraliście się w przedszkolu?!

P.: Prawie. W 2005 roku wzięliśmy w ślub w tajemnicy.

J.: Wiesz: Romeo i Julia… 🙂

No więc jak to jest być dwadzieścia cztery godziny ze sobą? Wyjeżdżacie gdzieś pojedynczo, żeby od siebie odpocząć? (popatrzyli na mnie jak na niespełna rozumu kosmitkę).

P.: No ale jak to tak odpoczywać od siebie?

J.: Odpoczywamy od siebie, jak śpimy.

P.: Albo jak idziemy na basen – co prawda razem, ale pływamy na osobnych torach!

J.: Wiesz… Jak ktoś już jest tak długo razem, to…

często ma tego zwyczajnie dość.

J.: Nie, jeśli masz tyle wspólnych pasji… My mamy musicale, teatr

No dobra, ale jest tyle pięknych dziewczyn, w Argentynie tylu przystojniaków…

J.: Patrycja nie lubi Argentyńczyków.

P.: Nie mój typ.

J.: Dlatego tak często tam latamy 🙂 Nie czuję zagrożenia.

No dobra… (postanowiłam nie dać się spławić!) Ale przecież są różne pokusy… (albo oni niegramotni, albo ja jakaś nie teges, bo popatrzyli na mnie, jakbym nagle zaczęła jodłować…).

J.: Oglądasz ten sam świat… razem.

P.: Może u nas tak jest, bo w pewnym sensie dorastaliśmy razem.

J.: Jesteśmy inni niż w wieku dziewiętnastu lat, ale jeśli się razem developuje

A nie zdarzyło się, że Cię kobity molestują? (Jakub popatrzył na mnie, jakbym recytowała poezję w sanskrycie…)

J.: Ale że na lekcjach?

Właściwie to nie wiem! Na lekcjach trudno to sobie wyobrazić, na milongi nie chodzisz, to nie dajesz okazji… (poddaję się! Mało są pudelkowi!).

J.: Nie mamy zwyczajnie czasu. Dużo trenujemy, dajemy lekcje, prowadzimy warsztaty, sami się dokształcamy. W Buenos Aires dostaliśmy od Vanessy&Facundo ochrzan, że albo mamy swój trening i lekcję z nimi, albo idziemy na milongę, bo wszystkiego nie damy rady. I albo jesteśmy profesjonalistami, albo jesteśmy świrnięci i chcemy wszystko, ale nie będziemy mieć nic, bo z lekcji nie skorzystamy, a na milondze będziemy nieprzytomni.

A odskocznia od tanga?

P.: Londyn. Mamy tam zakaz mówienia o tangu.

Sami sobie zakazujecie?

P.: Tak. Mam zakaz oglądania filmików na YouTube czy Facebooku. Jedziemy tam i ma być nie tango – ponieważ u nas tango jest wszędzie. Nie mamy innej pracy, nie spotykamy się od 9.00. do 17.00. z innymi ludźmi niż tangowi. 90% naszych znajomych jest z tanga.

J.: Do Londynu latamy mniej więcej raz na półtora miesiąca, oglądamy musicale i sztuki.

P.: Jesteśmy musicalowymi frickami.

J.: Jest też teatr, wystawy…

Ile czasu potrzebujecie na taki reset?

J.: Trzy – cztery dni.

P.: Jak nie pracujemy, to nie zarabiamy, nie mamy płatnego urlopu.

Niemożliwe?! (he he) Czyli wyjazdy do Buenos to nie tylko wydatek tam, ale i tu: czynsz za szkołę trzeba zapłacić… Ile Was taki wyjazd na miesiąc kosztuje? Trzydzieści tysięcy?

P.: Robimy spis: ile nas kosztują bilety, mieszkanie, lekcje, dojazdy – zapisuję wszystko. Plus dodatkowo mamy margines…

J.: … czyli dodatkowa suma, ale nie do ruszenia! I co? W połowie wyjazdu poszły wszystkie pieniądze. Bez skrupułów ruszamy kupkę nie do ruszenia. Potem kartę kredytową… jedną… i drugą…

P.: Czasem kończy się telefonem do mamy

J.: Albo do znajomych: przywieźcie tysiąc dolców!

W tym tysiaku byłam pośredniczką, a mogłam zdefraudować… 🙂

J.: W tym roku też ktoś tysiąc dowoził. Z drugiej strony: jesteśmy tam, jakieś okazje się pojawiają: lekcje, buty… Więc mówimy: TERAZ jesteśmy w tym Buenos… i co..? Nie wziąć..? 🙂

Brać! Życzę Wam wszelkiego powodzenia i do zobaczenia na Recuerdo!

Patrycja i Jakub to najbardziej utytułowana polska para: mistrzowie Europy Tango Escenario z 2014 r. Dają pokazy w Polsce i za granicą. Stali bywalcy milong w Buenos Aires. Festiwal Recuerdo odbędzie się po raz trzeci – rejestracja na full pass tylko do jutra!

 

 

 

 

Autor: Ania TangoTeAmo

Tango to moja pasja. Podróżuję, by tańczyć. Opisuję tangowe imprezy i obyczaje. Piszę książki, w których zawsze obecne jest tango.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *