Souvlaki Tango Marathon – maj 2018

Ania:

Souvlaki Tango Marathon odbywa się na początku maja w Limassol na Cyprze. Idea jest taka, że uczestnicy mają się świetnie bawić, a cały dochód organizatorzy przekazują na pomoc dla bezdomnych zwierząt. Impreza nie odbywała się w hotelu, czyli trzeba było dojechać. Miałyśmy wynajęty samochód, ale z powodów, o których dalej – jeździłyśmy taksówką. To dopiero przygoda! Pierwszego dnia taksówkarz nie wiedział, gdzie chcemy jechać. W końcu coś mu zaświtało i mówi: „Ruskij baljet”. A my: „Nikakoj baljet, my choczjem w tango”. On, że „Ruskij baljet”. My: „Nu dawajtie w tango!” Okazało się, że w tej szkole, w której był maraton, jest szkoła tańca – także baletu – prowadzona przez Rosjankę… Drugi raz spóźnił się pół godziny, trzeci raz przyjechał pijany… To był taksówkarz wzywany przez Eli hotel, stąd miałyśmy okazję zaznajomić się bliżej z jego stylem pracy…

  

Uczestniczki podczas rejestracji odbierały gustowną maratonową bransoletkę i delikatny szal – w czterech kolorach do wyboru… Fot.: Vera Rajentova

Jola:

Sam maraton był doskonale zorganizowany. Ajit, Svetlana – duże ukłony! Goście byli zadowoleni!

Ania:

Organizatorzy zasługują na kilka zdań więcej. Po pierwsze: ekipa liczyła raptem pięć czy sześć osób, a wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku! Sześć dni imprezy to duże obciążenie. Nie wiem, jak organizatorzy to robili, ale cały czas byli z nami!

  

Wszyscy czuliśmy się zaopiekowani, NAPRAWDĘ chętnie przez nich goszczeni i mile widziani. I TAŃCZYLI!!! Nie tylko ze sobą, także ze swoimi gośćmi.

  

Nie chodzili z kijkami w tyłkach, nie robili ważnych min, nie udawali bardzo zajętych – choć z pewnością byli, bo impreza sama się nie ogarnie. Uśmiech, zabawa, integracja – taki to był maraton!

Ajit Bubber i Svetlana Nekrasova – you are an example of perfect organizers for others!

Oczywiście nie obyło się bez kółek wzajemnej adoracji, ale były tak nieliczne, że nie stanowiły problemu. Ale po kolei…

Jola:

Przedmaratonowo, w środę, odbyła się impreza integracyjna. Zero tanga, za to dużo drinków i przesympatycznych rozmów w fajnej przyhotelowej knajpie na plaży. Tu zawiązały się pierwsze znajomości i sympatie… 😉 Oceniłyśmy: niezłe chłopaki 🤣🤣🤣. Wracałyśmy z imprezy rozchichane i pełne optymizmu na kolejne dni.

Ania:

Do integrowania się na takich imprezach zdecydowanie brakuje mi właściwych kompetencji społecznych. Nie zaprzyjaźniam się z całym światem w pięć minut (za to jak już, to… wiedzą ci, którzy przeskoczyli przez mur 🤣). Wolę rolę obserwatorki. Na szczęście dziewczyny były w swoim żywiole: Anielica rozprawiała ze wszystkimi dookoła, do Eli Włosi hurtowo ciągnęli, na Jolandę dybały południowe chłopaki, a ja… robiłam zdjęcia 🤣🤣🤣 I mnie robiono 🤣

  

Jola:

Czwartkowa premilonga odbyła się w amfiteatrze tuż przy plaży. Miejsce bardzo fajne. Jedyne zastrzeżenie: mało sprzyjające podłoże, ale dało się.

Tańczyłyśmy i świetnie się bawiłyśmy, wymieniając pierwsze tangowe opinie🤣🤣🤣 Uznałyśmy, że 90% tand było bardzo dobrych, a wśród nich kilka wręcz znakomitych.

A na koniec Anielica z Jolandką odpląsały chacarerę 😊

Ania:

Im dłużej tańczę, tym niewygodne podłoża mniej mnie rajcują. Jasne, z Bogiem tanga zatańczy się i na krawężniku… Tu były fragmenty kamieni całkiem tępe i mocno śliskie, jak to na takim podłożu. Muzyka niosła, więc i ja  dawałam się ponieść bez zbytniego wybrzydzania 🤣 Na schodach poustawialiśmy sobie różnorakie napoje i biesiada tangowa była przednia.

  

Jola:

W piątek zaczął się maraton. Miejsce trochę na uboczu, ale niezbyt daleko. Sala bardzo ładna, dobry parkiet, jedyne zastrzeżenie to oświetlenie, no ale…. Nie to jest najważniejsze.

  

Ania:

Tu się ciut nie zgodzę – i dobrze, bo samo słodzenie prowadzi do mdłości 🤣 Oświetlenie robi klimat. Nie wiem, dlaczego panuje moda na fioletowo – niebiesko – czerwone reflektory, w których człowiek wygląda jak trup w prosektorium… Na zdjęciach może i ładnie, ale na miejscu oczy bolą. Na festiwalu jestem w stanie to znieść, do maratonu mi kompletnie nie pasuje.

  

Ta konkretna sala ma potencjał, by być inaczej oświetlona. Przeszkadzało mi, jak na popołudniowej milondze, kiedy jeszcze można było skorzystać z promieni zachodzącego słońca, robiono prosektorium… A przecież w sali wiszą przepiękne żyrandole z ciepłym naturalnym oświetleniem, wykorzystanym chyba tylko raz, i to przez dziesięć minut… Nawet zrobiłam zdjęcie, ale gdzieś zniknęło. Do tego nadmiernie mrożąca klima… Nie, nie lubię zimna, w tangu zwłaszcza. Rozumiem, że jak się tańczy, jest gorąco. Ale jak się zamarza od razu po zejściu z parkietu – to nie jest przyjemne. Na szczęście są to drobiazgi, które… może przeszkadzały tylko mnie..?

  

Jola:
Wracając do organizacji: OGROMNA dbałość o uczestników, ich dobry humor, pełne brzuszki i nawilżone gardła 🤣 To pierwszy mój maraton, na którym bez limitu był alkohol wszelkiego rodzaju: wino białe i czerwone, piwo, wódka, whisky… Dostępne na okrągło! A mimo to NIKT nie był pijany. Wszyscy się świetnie bawili.

Ania:

Organizatorzy zadbali również o wino musujące – w tym moje ulubione różowe!

Właśnie z powodu bogato zaopatrzonego baru jeździłyśmy taksówką 🤣 Niektórzy raczyli się tymi mocniejszymi trunkami, ale rzeczywiście podczas całej kilkudniowej imprezy nikt nie przeholował.

Cena maratonu była standardowa, zaopatrzenie rewelacyjne. Przekąski, dania ciepłe, owoce – systematycznie uzupełniane i w żadnym momencie niczego nie brakowało.

Jola:

Zakończenie, czyli after, też był inny. Spotkaliśmy się ponownie bez tanga, tym razem na dzikiej plaży w dość prymitywnych warunkach.

Ania:

Nie było gdzie zrobić siusiu, dlatego ograniczyłam ilość konsumowanych napojów.

Jola:

Tańce oczywiście były, grupowe i solo.

Dużo śmiechu i radości z przebywania ze sobą. Pizza, przekąski i znowu alkohol 🤣

Roman pizzowstąpiony… 

I chociaż było już po maratonie, a alkoholu w bród, to jakoś wszyscy znowu zachowali umiar.
Ania:

Koniecznie muszę napisać, że na jednej z popołudniowych milong TDJ-ką była nasza Ania Pietruszewska. Zagrała set alternatywny. W ciągu półtorej godziny dostała trzy razy (!) brawa i zaproszenie na za rok. Roman Hatalak z Krakowa także zagrał, jak należy.

Spotkanie w gronie organizatorów i TDJ-ów.

Warto też dodać, że na imprezach zagranicznych jest okazja nie tylko do zawarcia międzynarodowych znajomości, ale także tych krajowych, a nawet warszawskich 🤣 Zacznę od tych ostatnich: otóż jest wśród nas niejaki Tomek S., który jest jednym z pionierów nowoczesnego tanga. Od lat się ze mną pięknie wita i żegna, ale nigdy nic nie teges. Na rodzimym parkiecie to jakoś tak nie miałam gotowości… ale na obczyźnie myślę sobie: no nie może tak być! Zatem podeszłam, serdecznie się przywitałam i wprowadziłam jedno z moich najsubtelniejszych cabeceo, czyli: „Na parkiet! Ze mną! Teraz!” Tak się wystraszył, że wykonał… 🤣

Jego partnerka Beatka okazała się bardzo fajową dziewczyną. Chłopaki – świetnie tańczy! Jak się nauczycie, polecam 🤣 Oj no dobrze, nie mogłam się powstrzymać,ale przecież wiecie, że Was doceniam. Przynajmniej kilkunastu 🤣

Ekipa z Krakowa także okazała się super, a panowie z tych świetnie umiejących, więc za granicą wstydu nie było 🤣 No i na koniec międzynarodowe znajomości… Zaraz zapraszam wszystkich na nasz warszawski festiwal Recuerdo. Naprawdę sympatyczni ludzie, do tego dobrze lub świetnie tańczący. Bawiliśmy się fantastycznie.

Na uboczu w eleganckim otoczeniu panie mogły poprzymierzać sukienki, poprawić makijaż i napić się wina 😉

Jola:
Maraton był średniej wielkości, około 140 osób. Poziom jak zawsze zróżnicowany, ale dosyć dobry. Przewaga osób dobrze tańczących, ale tych zajebiście było tylko kilku 😉Pozostali – poziom średni, no i było troszeczkę osób na poziomie podstawowym.

Ania:

Trochę czasu już minęło… Nie pamiętam tych podstawowych… Może z nimi nie tańczyłam..? Pamiętam fantastyczne tandy, świetną muzykę, rewelacyjne abrazos… Czasem na całej imprezie jest miło, ale dupy nie urywa. Na tej mi urwało…

Jola:
Podsumowując – bardzo fajna, wesoła impreza. Warto połączyć z ciut dłuższymi wakacjami, bo wyspa podobno piękna, a pogoda zawsze super 😊

A poza tangiem…

Jola:

Pomysł wyjazdu na Cypr powstał nam w głowie już bardzo dawno. Tam nas jeszcze nie było! W mig ogarnęłyśmy bilety i mieszkanie.

Ania: Oczywiście ogarnęła Jolandka, bo ja w tym względzie jestem trochę specjalnej troski… Jak kiedyś ogarnęłam nam Berlin, to się okazało, że wylądowałyśmy na 4 p. bez windy po stronie dawnej NRD… Ale wtedy Jolandka zwaliła się ze schodów na parterze, żeby nie było!

Jola: Tym razem pojechałyśmy we cztery, oprócz mnie i Ani była z nami kolejna żądna przygód podróżniczka Ania P. i najspokojniejsza, co nie oznacza, że mniej szalona – Ela. Miałyśmy wynajęty samochód, a ruch lewostronny nie był problemem, bo opanowała go do perfekcji Ania P.

Ania: Anielica Bielskiego Tanga – bo o niej mowa – zdradziła nam sekret prowadzenia samochodu po drugiej stronie: trzymać się lewego krawężnika. Przy mojej lateralizacji światła z naprzeciwka pokazujące się z innej strony działały na mnie jak mocny drink: kręciło mi się w głowie i nie wiedziałam za bardzo, co się dzieje. Potraktowałam to jako dodatkową nocną rozrywkę – bo przyleciałyśmy po północy.

Jola: Mieszkałyśmy w świetnym apartamencie tuż przy plaży, więc przedpołudnia spędzałyśmy na słońcu.

Ania:

To znaczy: my we trzy mieszkałyśmy w apartamencie. Ela wybrała hotel – też zresztą przy plaży.

Jednego popołudnia zaprosiła nas na opalanie i lunch.

W eleganckim otoczeniu nie bardzo mogłyśmy się obnażać, więc topless zachowałyśmy na naszą mini plażę. Miło spędziłyśmy czas, w pięknych okolicznościach otoczenia.

  

Tak się wczułyśmy w rolę dam, że zrobiłyśmy sobie sesję zdjęciową w kapeluszu Ani P. – każda po kolei, bo my cztery, a kapelusz jeden 😉 Efektem jestem zachwycona 😁

  

  

W międzyczasie przeglądałyśmy Eli kiecki…

Jola:

Wyspa podobno piękna, ale poza kilkoma pobliskim plażami nic nie zobaczyłyśmy. Czasu mało i jakoś chęci do zwiedzania było brak 😁😁😁

Ania: Raz nawet miałyśmy ambitny plan pojechać na najpiękniejszą plażę tej strony Cypru… ale jakoś nam nie wyszło. Starożytne ruiny też nas nie pociągały – tyle razy widziałyśmy je w różnych stronach świata, że obejrzałyśmy je z pewnej perspektywy (czyli okna samochodu) i uznałyśmy za zaliczone 😁 Ale podobno jest kilka miejsc, które warto zobaczyć…

Wniosek? W maju 2019 – powrót!

  

Gryf Tango Marathon – lipiec 2018

To była trzecia edycja, a moja pierwsza.

W Szczecinie mam najbliższą rodzinę: siostry mojego taty z mężami i ich dzieci, czyli moje cioteczne siostry i ich (duże już, oj duże…) dzieci. M.in. dlatego (ciocie i wujki coraz starsi) w tym roku zamiast festiwalu w Sitges – XXV! – wybrałam Gryf. Sitges podobno gorsze niż rok temu – doniosła (Piękna) Jolanda.

Gryf dobry.

Foto: Tom Photos

Miejsce odstrasza – przynajmniej mnie – nazwą: Stara Rzeźnia. Ale postanowiłam się przemóc. Zostało zrewitalizowane i Łasztownia, na której się znajduje, tętni życiem. Hotelu tam nie ma, ale taksówki w Szczecinie są chyba najtańsze na świecie, a na pewno w Polsce. Opłata początkowa 2,90 (!). W Warszawie – 8 zł. We Wrocławiu chyba ze dwa razy tyle… W ciągu dnia za kurs z hotelu przy Wałach Chrobrego płaciłyśmy 7 zł, w nocy 14 zł.

Organizacja maratonu – ok.

  

Na przywitanie – spersonalizowany kubek. Idea była taka, żeby nie babruchać środowiska platikiem. Zacna, a jakże. Tylko bałam się, że mojemu coś się stanie… Więc go zabrałam, a codziennie przynosiłam jednorazowy w kwiatki… No wiem, głupol ze mnie i ekolożka-hipokrytka… Ale pracuję nad sobą… Czasem…

Parkiet świetny.

Muzyka – rozpoczęłam w piątek późną nocą i nie narzekałam. Proporcje płciowe właściwe. Warunki do cabeceo dobre, jeśli siedziało się w odpowiednim miejscu. Chociaż nie od dziś wiem, że jak któryś chce akurat ze mną, wyciągnie mnie nawet spod stołu (tak właśnie).

Rejs statkiem był miłym urozmaiceniem.

Chociaż widokowo zbyt wiele się nie działo. Stocznia, Wały, statek jakiś… Ot co.

Tangowo ludzie dawali radę. Ja z założenia nie tańczę na statkach, tylko chłonę atmosferę, obserwuję i robię zdjęcia… Było wesoło i smacznie. Zostaliśmy poczęstowani przekąską (młode pokolenie obsługiwało nas bardzo sympatycznie), a Ela K., jak na damę przystało, rozprowadziła kontrabandę w postaci czerwonego wina – po łyku dla mnie, niej samej i Anielicy Bielskiego Tanga Anny Pie. Ktoś udokumentował ten fakt cyknięciem zdjęcia, ale jeszcze do mnie nie dotarło. Rodzajów obuwia było wiele. Podziwiam tańczących w japonkach. Ja nie umiem. Bałam się, że nie tylko przy boleo. ale przy zwykłym pivocie mój klapek może wylądować między oczami pana siedzącego na górnym pokładzie…  

Flesh mob musi być!

W taką pogodę, o takiej porze roku… Niestety nie uczestniczyłam, bo jestem aspołeczną dziwaczką, nie lubię tańczyć na nietangowym podłożu i nie zamierzam ze sobą w tym względzie walczyć. Czasem mi się zdarzy, ale od czego to zależy – nie wiem ja sama…

Fot: Tom Photos

Atmosfera super, organizatorzy też, ale…

Poprawiłabym jedną rzecz: catering. Główne danie na gwizdek od 22.00. – sprawdza się, jeśli wszyscy mieszkają w miejscu maratonu. Polowanie na bułki i czekanie do 5.00. na rogaliki (czasem bywam do końca, czasem nie) nie jest dla mnie atrakcyjne. A pomiędzy NIC. Są oczywiście różne strategie i podejścia, może się czepiam… Ale kompletny brak czegokolwiek właśnie pomiędzy jakoś mi zgrzyta. Podnieść cenę o dychę i kupić w supermarkecie ciasteczka i banany..?

Podsumowanie: TAK.

Wiele objęć, których nie ma się na co dzień – ale o tym piszę przy każdej maratonowej krajowej okazji. Nowe znajomości, czasem dziwnie zawarte… Jak moja z pewnym poznaniakiem, który najpierw wprowadził na mnie swoją partnerkę (weszła obcasem w moje śródstopie), jako rekompensatę zaproponował tandę, dostał kosza, ale tak pięknie następnego dnia mnie wykabeceował, że było baaardzo miło…).

Chcecie dobrze tańczyć – jeździjcie!

Ale najpierw zasuw! Technika! Nawigacja! Nie ma, że „nułewo jest przestrzenne, więc wierzgam”! Brakuje Ci przestrzeni – znaczy się: nie umiesz tańczyć! Machanie nogami i łażenie w poprzek to tangowy blamaż! Też mam na sumieniu heh… Kiedyś machnęłam… i dziewczynie w parze obok nie dość, że rozdarłam spódnicę, to mało się nie przewróciła, bo zjechała jej do kostek niemal z majtkami… Od tamtej pory staram się pilnować, ale – przyznaję – raz na jakiś czas mi nie wychodzi…

Abrazo! (Bestia) Ania

 

 

Beskid Tango Marathon 2018 vol. IV

    
Oficjalne otwarcie z burmistrzem Szczyrku. DJ-e dostali góralskie kapelusiki, DJ-ki – góralskie chusty.
Na zdjęciu także: Bestia, Piękna i organizatorzy: Anna Pietruszewska i Lechosław Chojnacki.

Ania

Pierwszy weekend roku bezapelacyjnie należy do Beskid Tango Marathon. Ja tam muszę zacząć tangowy rok. Byłam na pierwszej edycji jeszcze na Szyndzielni (nie wiem, czemu Anielica Bielskiego Tanga i organizatorka Beskidu, niejaka Anna Pietruszewska, nie uwzględnia pierwszego maratonu w wyliczankach…), nie mogłoby mnie nie być w tym roku. Po raz czwarty, czyli piąty.

  

Jola

Szczyrk jest magicznym miejscem na tangowej mapie Polski. Maraton organizowany przez cudownych ludzi. Dla mnie jedyny w swoim rodzaju. Zaczyna tangowy rok. Impreza odbywa się w Hotelu Orle Gniazdo – jak dla mnie wysoko w górach. Tak, wiem: górołazi mnie wyśmieją, ale z walizką wejść z dołu to wyczyn. Tyle że nie ma takiej potrzeby, ponieważ można skorzystać z busa, o który zadbali organizatorzy.

  

Ania

Co roku organizowany jest transport z dworca w Bielsku-Białej, a także z dwóch najbliższych lotnisk, czyli z Katowic i Krakowa. Dzięki temu każdy może się bezproblemowo na maraton dostać. To jest bardzo ważne. Dużo z Jolandą podróżujemy i kilka imprez skreślamy niestety tylko dlatego, że trudno tam dojechać. A tu: proszę! Trudności brak.

  

Jola
Następny plus tego maratonu: wszyscy mieszkamy, jemy, bawimy się razem. To cudownie wpływa na integrację. Ponadto atmosfera całego eventu jest bardzo przyjacielska. Duże stoły na sali i doskonały ich układ pozwala nie czuć się samotnie i sprzyja tańczeniu przy użyciu cabeceo. Parkiet miły dla stóp i odpowiednio śliski. Bez tłoku, ale ilość osób wystarczająca. Przywitaniom pierwszego dnia nie ma końca…

    

Ania

Niestety były momenty tłoczne i bywał na parkiecie bałagan. Cudownym pomysłem była darmowa lekcja nawigacji przeprowadzona w sobotnie przedpołudnie przez Lechosława Chojnackiego. Niestety – ci, którzy powinni na niej być, nie wpadli na pomysł uczestnictwa. Bo i po co? To on potrzebuje przestrzeni i latania w poprzek, reszta niech się goni! Uważam, że nie wolno tolerować parkietowego egoizmu. Brykaj sobie u siebie w piwnicy, ale jak jedziesz na dużą imprezę, miej baczenie na partnerkę i innych. To jest zmora większości imprez, niestety. Edukować i tyle. DJ-e grali świetnie, więc parkiet był pełen, a stoły świeciły pustkami.

  


Jola

No i absolutny hicior, czyli Pijama Party. O tej części maratonu krążą legendy. Kobietki mocno roznegliżowane, rozochocone i bardzo gorące, panowie w gaciach i takich tam innych, ale gotowi na wszystko… Świetna zabawa do 5 rano, a nawet dłużej, ale to już w kuluarach.

    

Ania

Anielica bardzo dba o PR pidżama party i nie jest zachwycona, kiedy szala przechyla się na stronę „sexy”. Prawda też jest taka, że większość idzie w gaciory i wygłupianie, a nie riki-tiki-tak. To robią w pokojach, bez pidżam. A w tym roku najbardziej sexy było już po, kiedy część oficjalna dobiegła końca, a my w gronie samych dziewczyn (było nas chyba z dziesięć) bardzo dobrze się ze sobą bawiłyśmy. I było sexy bez seksu, o! A w trakcie były szaleństwa do różnych rytmów, nie tylko tangowych. Jonas rozbujał towarzystwo, że hej!

     

Jola

No po prostu tańce, hulanki, swawole… Kończyć się nie chciało! Jeśli chodzi o muzykę, DJ-je grali super. Dla mnie Facundo i Jonas Maria dali absolutnie czadu 😅😅😅 Czułam się radośnie przy ich muzie.

  

Ania
Ta edycja w ogóle wibrowała dobrą energią. I mimo że był pewien nieprzyjemny moment, a nawet dwa (gratuluję organizatorce szybkości podejmowania twardych decyzji), to całość na tym nie ucierpiała, a wręcz przeciwnie: całe Włochy wiedzą, że w Szczyrku jest super maraton, na który za rok trzeba jechać 🙂 

  

Jola

Kilka słów o jedzeniu, bo to też ważny temat. Hotel spisał się na medal. Dużo i dobrze. Jedzenie maratonowe niegorsze, niczego nie brakowało. Cały czas była kawa, herbata, woda, soki, zupki, kanapki, ciasteczka.

Ania

Ja wolałam kanapki z ubiegłego roku: każda osobno zapakowana, przez co bułka nie czerstwiała, a w niedzielę można było sobie wziąć na drogę. Generalnie – na wyszynku maratonowym z podawaną kolacją naprawdę nikt nie chodził głodny. A różnie z tym bywa. Na jednym z warszawskich bieda-maratonów zdarzyło się uczestniczce nie zobaczyć jedzenia w ogóle, bo na pięć minut przed oficjalnym podaniem – już nic nie było…

Jola
Ten maraton jest w bardzo dobrej cenie, jeden z tańszych i towarzysko najlepszych. Jeśli nie byliście, to w przyszłym roku trzeba pojechać koniecznie. Szczególnie że ilość uczestników rośnie z roku na rok, a jakość maratonu nie spada.

Ania

Pomijając moją prywatną sympatię i osobistą przyjaźń z główną organizatorką, obiektywnie stwierdzam, że jest po prostu dobrą negocjatorką i umie załatwić, co trzeba. A bywa niełatwo. Wynegocjowała bardzo dobrą cenę za noclegi. Obsługa całości naprawdę jest na wysokim poziomie. Ludzie, wyrwani ze swojej rzeczywistości, są weseli i pełni energii. To naprawdę rewelacyjna impreza z masą różnorodnych ludzi…

    

Jola
No ….zawsze jest jakieś ale...Tandy życia to ja tam nie miałam, ale kilka było wartych zapamiętania i kontynuacji 😁😁😁 Ale bez ale nie obejdzie się żadna impreza. Do zobaczenia za rok.

Ania

Skoro Jolanda na początku stycznia jeździ do Szczyrku, a w połowie wylatuje do Buenos – skoro jej się chce, znaczy, że warto 🙂 Ja za to miałam tangowe odkrycie i nie mogę się doczekać, żeby je zweryfikować: naprawdę fajnie czy tylko czar kilku chwil..?

P.S. Krzysiu Pietruszewski – pozdrawiam Cię i całuję! I podziwiam za godność i sprawność w towarzyszeniu szaleństwom Twojej żony!

P.S. 2

Na maraton przyjechała Ula Wojtkowiak z butami Etnonces (link TU ). Ta firma to odkrycie Jolandy. Ja też zamówiłam swoją pierwszą parę i jaram się, bo odbiorę w tym tygodniu! Buty są wytrzymałe, świetnej jakości, przyjazne halluxom, a mają tyle wzorów, że każda tanguera będzie zadowolona 🙂

P.S. 3

Oderwanie od rzeczywistości sprzyja porywom serca… Powiedział, że jest młodym przystojnym chłopcem prosto z Argentyny, a ja mu uwierzyłam…

Pozdrawiamy!
(Piękna) Jolanda i (Bestia) Ania

Warsaw Tango Festival Recuerdo II

Jola:

Jestem pełna uznania dla Patrycji Cisowskiej – Grzybek i Jakuba Grzybka. Ta para jest mało u nas znana i w Polsce niedoceniana. To nie są jacyś tam tancerze i organizatorzy. To są Mistrzowie Europy w Tango Escenario z 2014 roku!

Show w Teatrze Sabat

Ania:

Kiedy kilka lat temu zapytałam Jolandy: „A co to za jedni?”, ona popatrzyła na mnie tymi swoimi zielonymi oczami i powiedziała z wyrzutem: „Jak to: mieszkasz w Warszawie i ich NIE ZNASZ?!”. Zrobiło mi się łyso, ale taki był fakt: nie wiedziałam, ki czort. Na szczęście nadrobiłam braki i muszę przyznać, że obserwując ich nie zawaham się stwierdzić, że jest to jedna z najdynamiczniej rozwijających się tangowo polskich par.

Jola:
Miałam przyjemność oglądać ich pokazy na parkietach Buenos Aires, między innymi w kultowym Salon Caning. A tam nie występuje byle kto i nie każdy może dostać zaproszenie. A niejedni by chcieli. 

  

Ania:

Nie są w Polsce znani, bo bez przerwy jeżdżą po świecie. W Buenos Aires są ze dwa razy w roku, jak nie częściej. Tam dają pokazy i tam czerpią ze źródła, korzystając z lekcji u najlepszych tangowych nauczycieli. W Warszawie prowadzą swoją szkołę tanga. Udzielają lekcji prywatnych. Zwyczajnie nie mają czasu, by bywać na miejscowych milongach.

La Baldosa, Buenos Aires

Jola:

Występują, uczą i jeszcze mają siłę i chęć na zorganizowanie takiej imprezy ❤ A dopięcie eventu tego kalibru to nie lada sztuka, finansowa i logistyczna.

Ania:

Dlatego Warszawa nie miała festiwalu. Są imprezy łączące maraton z festivalito, ale po porażce finansowej dawnego festiwalu sprzed lat – nikt nie chciał podjąć ryzyka. Myślę, że nikt też nie mógł, bo po prostu nikt nie zna świata argentyńskich maestros tak jak oni.

Jola:

Po raz drugi gościliśmy w Warszawie najlepsze pary tangowe świata.
Nie wiem, jak oni tego dokonali… Zaproszenie Vanesy Villalba i Facundo Piñero, Virginii Gomez i Christiana Marquez, Marii Ines Bogado i Jorge Lopez – w jednym terminie! – to rzecz prawie niemożliwa.

Ania:

Do tego doszli Olga Nikolaeva & Dmitry Kuznetsov – vice mistrzowie Europy Tango Escenario 2017, a także finaliści Mundial de Tango Escenario w Buenos Aires trzy lata z rzędu – a jak wiadomo, jest tam ogromna konkurencja…

Jola:
Zeszłoroczna edycja była sukcesem, pomimo małego zainteresowania ze strony naszych rodzimych tangueros i maestros. W tym roku festiwal był jeszcze lepszy.

Ania:

Warszawscy byli także rok emu!! A reszta kraju widocznie myśli, że nie musi, bo po co, skoro i tak ma uczniów, którzy płacą i myślą, że tańczą tango… 

Ale wróćmy do edycji II. 

Czwartkowa Opening milonga odbyła się na warszawskiej Pradze, w industrialnym budynku dawnej fabryki czegoś tam. Kiedy podjechałam i zaparkowałam – czułam się trochę nieswojo… Betonowe magazyny… Rampy… Noc… Nikogo… I tylko osamotniony stojak z bannerem starał się zwrócić na siebie uwagę, bez wskazywania jakiegokolwiek kierunku… Na szczęście ktoś się jednak pojawił i okazało się, że przez magazyn wchodzi się do nowoczesnej sali szkoły tańca (po mega fioletowym dywanie!), z barem, świetną drewnianą podłogą i dobrze zaopatrzonym bufetem. Tłoku nie było – jak to na festiwalu w czwartek (wszędzie na świecie ten dzień nie jest oblegany), ale ilość tangueros była dokładnie taka, jaka powinna być na tej parkietowej powierzchni.

  

Pokaz naszych organizatorów, czyli Patrycji i Jakuba, był bardzo gustowny (zobacz TU). Czasem tak jest, że para jest świetna technicznie, super uczy, ale pokazowo niestety nie wygląda. Z różnych względów. A Patrycja i Jakub zgarnęli całą pulę talentów: umieją wszystko (Jakub jest także świetnym konferansjerem – z polotem i humorem 😀 ). I nadal się rozwijają. To naprawdę w polskich warunkach nie jest powszechne.

    

Jola:

Tak, nawet maestros muszą się uczyć, nie tylko zwykli śmiertelnicy.

Ania:

Dlatego dziwię się, że było tak mało nauczycieli z Polski. Co ciekawe: byli ci najlepsi! Ci, co byli w Buenos. Ci, co dają przepiękne pokazy. Co prowadzą lekcje i chcą je mieć na wysokim poziomie. A krajowa średnia i nauczycielskie przedszkole chyba uznało, że nie musi patrzeć na najlepszych, nie mówiąc o warsztatach. Po co? Skoro uczniowie nie mają za dużych wymagań i mimo wszystko zostawiają u nich kasę… Tak, wiem: mogło komuś coś wypaść, mógł się rozchorować. Ja piszę o tych, którzy są zwykłymi ignorantami, a to plaga wśród polskiego środowiska nauczycielskiego.

Jola:

Piątek należał do Marii Ines Bogado i Jorge Lopeza. Dali pokaz dwukrotnie: na popołudniówce (apartamenty Złota 44, 50. piętro – tak, tam kupił mieszkanie Robert Lewandowski 🙂 ) i na milondze nocnej. Maria Ines jest niesamowita. To tancerka bardzo młodego pokolenia. Zobacz

    

    

Milonga na Złotej była tylko na zaproszenia, które organizatorzy losowali. To niezwykłe miejsce, przede wszystkim ze względu na widok. 50. piętro jest niemal całe przeszklone. To tu znajdują się apartamenty pokazowe.

Ania:

KAŻDY musi pstryknąć sobie fotkę, bo inaczej wizyta się nie liczy 😀 Moje obecne profilowe na fejsie pochodzi właśnie z tej imprezy 🙂

      

Jak festiwal – to i koncert na żywo. Rosyjscy muzycy:Tango En Vivo Orchestra – zespół młodych chłopaków pełnych wigoru – dali czadu… Lubią, by było głośno. Moim zdaniem trochę z decybelami przesadzili. Energii nie robi się przez hałas. No ale pożyją, może nie będą mieli potrzeby walenia po garach na maksa.

    

Grali świetnie, tańczyło się bardzo przyjemnie. Do świtu!
A w sobotę… krew, pot i łzy. Automatyczna masakra mechaniczną piłą tangowej techniki…

Jola:
Jeśli ktoś chciał się uczyć od najlepszych, to miał niebywałą okazję i miał z czego wybierać. Warsztaty z parami argentyńskich maestros to naprawdę okazja do poszerzenia tangowych horyzontów.

   

Ania:

Zwłaszcza jeśli ktoś uważa, że wyszedł z tangowego przedszkola. A jeśli ma aspiracje, by – będąc zwykłym tanguero bez edukacyjnego przygotowania (moim zdaniem zmora tangowego świata, no ale jest) – uczyć innych – to nie skorzystanie z tego, że Buenos przyjeżdża do Warszawy, jest zwykłą ignorancją. Ludzie – pytajcie, gdzie uczyli się Wasi ochotnicy na nauczycieli i jakie mają na to dowody… Na jakich byli międzynarodowych imprezach i kogo widzieli na żywo, a nie tylko na jutjubie… Nie wydawajcie pieniędzy bez sensu! Nie dawajcie sobie wciskać wizytówek na milongach! To NIE są nauczyciele!!!

Jola:

Poszłyśmy na warsztat z techniki. Trzy maestroski (Vanesa Villalba, Virginia Gomez, Maria Ines Bogado) wzięły nas w obroty przez 5 (!) godzin, jedna po drugiej. Było super! Całość kosztowała raptem 300 zł, a naprawdę było gęsto.

   

   
W ogóle cena festiwalu była bardzo niska. 200 zł za całą imprezę ze wszystkimi pokazami – to naprawdę niewiele.

Ania:

Niestety – jest jedna niedogodność: pora roku. Kiedy zachęcałyśmy naszych południowych kolegów do przyjazdu, mówili: „W listopadzie?! Nigdy. Chętnie! Ale w lato”.

Jola:

Jednak niektórzy przyjechali…

Ania:

Hahah na tym jednym zdjęciu widzę przynajmniej takich dwóch…

Wieczorna milonga sobotnia to gala na całego. Wino, buty, ciuchy… Czyli pełne spektrum także okołotangowych przyjemności.

      

Przybyło – UWAGA! – 350 osób! Nic dziwnego, skoro pokazy były dwa, i do tego topowych par. Rozpoczęli Vanesa Villalba i Facundo Piñero. CO TO SIĘ DZIAŁO… Panowie zrywali krawaty/muchy/marynary… Kobiety omdlewały…licząc na ocucenie… szampanem…

      

To był absolutnie pokaz roku w Polsce. Oczywiście – nie widziałam wszystkich pokazów w całej Polsce – ale z reakcji tych, co jeżdżą (nie tylko po naszym kraju), a także z reakcji przybyłych międzynarodowych maestros wnoszę, że TO był pokaz nadzwyczajny. Pierwszy taniec jest TU.

Trudny orzech do zgryzienia mieli Los Totis, czyli Virginia Gomez i Christian Marquez, którzy wystąpili zaraz po. Ale dali radę! Są świetni. Technicznie doskonali. Zobacz!

Obie pary dostały owacje na stojąco i obie uraczyły nas bisem.

Jola:
Sobotni pokaz Vanesy i Facundo powalił mnie na kolana. Zresztą: wszystkie pokazy były na najwyższym poziomie.

Ania:

Każdy typ imprezy ma swoją specyfikę. Niektórzy fukają na „zadęcie” festiwali. Mnie to śmieszy. Festiwal rządzi się swoimi prawami (o szczegółach napiszę kiedy indziej). Piękne wnętrze z marmurową podłogą o dobrym poślizgu jest jak najbardziej TOP (w Buenos tańczy się głównie na podłogach kamiennych. Milonga i festiwal nie ma tylu godzin tańca, żeby to miało być przeszkodą). Jeśli kogoś bolały nogi, to nie od tego konkretnego podłoża, tylko od tego, że nie ma techniki ich stawiania. Stopy i kolana wysiadają na podłodze tępej (dlatego nie ma zbyt śliskiej hehe). Na kamiennej z dobrym poślizgiem nic nie wysiada, jeśli ma się właściwe buty (do tanga, a nie do tańca towarzyskiego) i umie stawiać stopy. A nadęcie? Co to znaczy? Elegancka oprawa i shows rewelacyjnych par to nadęcie? Panie w elegantszych sukienkach i brak panów w t-shirtach? Nie każdy lubi elegancję – i ok. Można zjeść obiad w restauracji Modesta Amaro, a można wsunąć kotleta na obiedzie u cioci Krysi. Nieporozumieniem jest – i nietaktem – kiedy od cioci będziesz wymagać fantazyjnego dania, jakie jest w menu restauracji Amaro. Tak samo: jeśli pójdziesz do Amaro i zaczniesz się domagać kotleta jak u cioci… TAK, festiwal ma zadęcie, bo to taki typ imprezy. W końcu iluż z Was, drodzy Rodacy, widzi chociaż jeden festiwal w roku? My z Jolandą widujemy przynajmniej jeden na kwartał, a tak naprawdę to chyba jeden na dwa miesiące… Albo sześć tygodni… Musimy podliczyć nasz 2017 rok 🙂 Więc jeśli ktoś nie jeździ, niech nie krytykuje. Nie lubisz takich imprez? Ok. Nie każdy lubi szampana. Niektórzy do końca życia zostają przy musującym Dorato… Pokazy par warto oglądać na każdym etapie tangowego życia, bo na każdym etapie coś można z nich wynieść (zwłaszcza na późniejszym, jak już umie się odróżnić dobre jakościowo tango od ściemy).

Jola:

Ogromną niespodzianką był dla mnie niedzielny pokaz rosyjskiej młodej pary: Olgi Nicolaevy i Dimitra Kuznetsov (link wstawimy, jak pokaz zostanie opublikowany).

  

Ania:

Jak mówi nasz rodzimy tanguero Ojciec Wiesław: „Tango kończy się tam, gdzie zaczyna się balet lub cyrk”. Tego ostatniego nie było. Balet – tak, bardzo subtelnie dodany do tanga. Widać, że Olga jest także tancerką klasyczną (jak większość zawodowych tanguer). Ten balet był tak bardzo na miejscu… Z przyjemnością chłonęło się cały występ tej niezwykłej pary, z której biła energia i radość wspólnego tańca.

Ronda maestros zwieńczyła cały festiwal. A afterka w SPATiF-ie, na Milondze Uno, domknęła wierzeje tegorocznego Recuerdo.

Jola:
Z ogromną przyjemnością oglądałam czwartkowy pokaz Patrycji i Jakuba. To cudownie rozwijająca się nasza para. ❤ Mam nadzieję, że będzie można ich zobaczyć nie tylko na festiwalu, ale również na innych polskich wydarzeniach.

Ania:

Jak ich zaproszą, a oni znajdą czas. Już niektórych zazdrość zżera, że tych dwoje może, umie, że im wychodzi. Polacy to specyficzny naród. Wspierają się w kataklizmie i tragediach, nie umieją znieść sukcesów innych. Nie szkodzi. Myślę, że kolejna edycja będzie jeszcze bardziej mega. O ile to możliwe… Ale póki co warto obejrzeć nasz narodowy towar eksportowy :p 

Jola:
Festiwal był świetnie zorganizowany, w pięknych miejscach. Jedyne zastrzeżenie to nagłośnienie na głównych milongach. Chociaż ostatni wieczór pokazał, że dobry dj umie sobie poradzić.

Ania:

Z tym nagłośnieniem auli to jest jakaś dziwna sprawa… Wnętrze nie jest typowe, bo poza swoją monumentalnością, zaułkami i kolumnami – ma szklane sklepienie, czyli kolejny element inny akustycznie. Zaskoczył nas niedzielny dj (Mik Avramenko), który tak wszystko poustawiał, że dźwięk płynął bez przeszkód i był miły dla uszu…

Jola:
Nie będę się odnosiła do poziomu tanecznego uczestników. Każdy mógł znaleźć swoje miejsce i swoich partnerów. 

  

Ania:

Od piątku do niedzieli milongi odbywały się w auli wydziału fizyki Politechniki Warszawskiej (tak jak w ubiegłym roku). To bardzo piękna przestrzeń. W łazience dla pań fullpack pierwszej pomocy (do męskiej nie zaglądałam, wybaczcie) – niespotykany nigdzie na świecie na żadnym festiwalu, a na maratonach tylko niektórych (naszych polskich tak!). Bufecik malutki, ale przecież nie idziemy na festiwal, by konsumować. Na popołudniową milongę dotarłyśmy raz: w niedzielę, do kawiarni Pożyteczna. Był full! Podobno dzień wcześniej na Oczki też było super.

Jola:
Podsumowując: moim zdaniem był to tegoroczny najlepszy polski festiwal i jeden z lepszych w Europie. Nigdy i nigdzie nie widziałam tylu topowych par naraz – a jeżdżę duuużo…
Brawo Patrycja, brawo Jakub, brawo cała ekipa. Czekam na 3. edycję ❤

Ania:

Warto wspomnieć o Tango Dream  w Teatrze Komedia, czyli show wszystkich par tego festiwalu. Wszyscy, którzy byli, stwierdzili jednogłośnie: to było NIESAMOWITE! Nie da się tego opisać. Ponieważ teatr jest stałym elementem Recuerdo, warto za rok upolować bilety i zobaczyć to na żywo.

 

Na koniec dodam, że to był festiwal, który gościł ludzi uczciwych. A tak! Sprawdziłam to osobiście, i nie ja jedna. Zostawiłam w piątek telefon (kręciłam transmisję na żywo dla Tango Te Amo, a potem odłożyłam go na stół i poszłam tańczyć). Jolanda zgubiła złotą bransoletkę, a nasz kolega (co prawda po powrocie z jednej milongi i przed wyjściem na drugą) – ręcznik… Aha, jeszcze Anna P. zgubiła kiecki. Najlepsze jest to, że twierdzi, iż niczego jej nie brakuje… Poza tym wszystko się znalazło. W różnym czasie (kilku godzin) i okolicznościach (szczegółów nie zdradzę), ale jednak 😀 Do zobaczenia za rok!

Kto chciałby zobaczyć, co dokładnie stracił – niech zajrzy na stronę festiwalu i zobaczy PROGRAM. Oraz zapowiedzi, bo pewnie niebawem ukaże się Recuerdo III 2018…

P.S. 1. DLACZEGO ukryliście przede mną tego małego białego cukiereczka?!

Bo bym go zacałowała…

P.S. 2. Festiwalowi Tango DJ-e grali tak, jak im w duszy gra 🙂 Jeden miał zbytnią skłonność do maksymalnie rozdzierających dramatów, ale daliśmy radę 🙂

Granie na festiwalu to nie jest granie na milondze dla dwudziestu par. To duża sztuka, która generalnie się udała.

P.S. 3. Ela – jak zwykle – zrobiła super zdjęcia. Pozwoliłam sobie także skorzystać z fotek Meg. Dziękuję, Dziewczyny!

  

Jola (ta Piękna) i Ania (Bestiaaa…)

 

 

Tango na bielskim zamku – październik 2017

Do niedawna mówiłam, że Ania Pietruszewska jest carycą bielskiego tanga. Trochę się krygowała, trochę zżymała: że caryca niezbyt ładnie brzmi, że to władczyni rządząca twardą ręką, że w ogóle i w szczególe to ależ skąd, nigdy w życiu… I właściwie miała rację. Nie pozostało mi nic innego, jak zmienić zdanie.

Żadna z niej caryca. To Anielica bielskiego tanga (i okolic).

Porywa się z motyką na słońce i dokonuje niemożliwego. Wymyśliła sobie festiwal tanga na bielskim zamku. Kilka dni przed imprezą wystawił ją do wiatru człowiek, który obiecał świetny parkiet (dziedziniec jest marmurowy, więc bano się, że pod wpływem tanga się zniszczy) i profesjonalne oświetlenie. Po drodze słyszała wiele krytycznych głosów, że nie tak, nie siak…

Nie zniechęciła się i co zaplanowała, to zrobiła.

Sobotnie wydarzenie było częścią większej całości, która trwała od czwartku do niedzieli (milongi i warsztaty). Przyjechało trochę ludzi z zewnątrz. Niby łatwo dojechać, bo jest Pendolino… Jednak ono nie kosztuje trzydziestu złotych, ani nawet stu trzydziestu. Na dodatek w tym czasie odbywała się comiesięczna milonga w Olsztynie, a w Warszawie koncert Bandonegro Tango Orquesta z milongą i pokazem naszej najlepszej – według Jolandy – polskiej pary, Jakuba Korczewskiego i Magdy Bochińskiej. Przyjechali goście z Czech, a nawet i nie tylko.

Bielsko-Biała ma cudowną starówkę.

Pięknie odrestaurowane kamieniczki i bajeczną Salę Redutową (to jedna z najpiękniejszych neorenesansowych sal w Polsce), znaną nam z imprez sylwestrowych. Niestety: czymś tak smarują parkiet, że w tym roku Anielica zdecydowała, że nie chce narażać ludzi na przyklejanie butów do podłogi i sylwestra nie będzie. Za to – po raz kolejny – będzie super maraton w Szczyrku – rejestracja trwa, warto tam być!

Ale wróćmy do tanga na bielskim zamku.
Festiwal odbył się w Muzeum Historycznym Zamek Książąt Sułkowskich, który ma malowniczy adres: Wzgórze 16. I beznadziejny dojazd samochodem – a wystarczy
łoby rozwiązać to trochę inaczej… Gorszy jest jedynie wyjazd z dworca we Wrocławiu – tam musiał to projektować jakiś pijany szaleniec, tu zwyczajny bezmysł).

To było bardzo przyjemne spotkanie towarzyskie.

A i tangowe też. Nie było parkietowych „mistrzów świata” (we własnym mniemaniu), i całe szczęście. A kto chciał, mógł przyjemnie zatańczyć. Na parkiecie co prawda panował bałagan, nie było mowy o żadnej rondzie, ale to na takich imprezach standard, także na świecie. Rondy zachowywane są chyba jedynie na maratonach, i to tych encuentro milonguero lub z bardzo silną selekcją. To była kameralna impreza, nie nastawiona na setki uczestników. Dziedziniec i parkiet miały swoją pojemność, a w godzinach szczytowych wypełnione były po brzegi.

  

Każda impreza wyjazdowa jest świetną okazją do nawiązywania nowych znajomości.

Ja np. poznałam przesympatyczne małżeństwo z Warszawy (Celino i Leszku – pozdrawiam!), a także miłego i dobrze tańczącego Czecha. Każdy wyjazd to także okazja do spotkania tych już sobie znanych, z drugiego końca Polski (lub świata). Albo można odnowić znajomość z kimś ze swojego miasta. Ja dowiedziałam się od warszawskiego kolegi, że ostatnio ze mną nie tańczył, bo byłam zbyt mało namiętna… 😀

  

Jeszcze się taki dj nie urodził, co by każdemu dogodził.

Osobiście uważam, że muzyka była na tyle różnorodna, że każdy mógł znaleźć i zatańczyć miłą sobie tandę. Każdy grał inaczej. Rozpoczął Facundo Penalva – systematycznie spolszczany Argentyńczyk, po nim stery przejął nasz bułgarski Polak Vasko Manov (uwielbiam bałkańskie cortiny!), po nim zagrał Mateusz Stach, a zakończyła z przytupem Ania, celowo puszczając cortiny szantowe (na cześć zlotu uczestników tegorocznego Tanga pod Żaglami – bo mało jej, więc i na Mazurach musi poszaleć – już zaplanowała przyszłoroczną edycję…).

    

Festiwale są imprezą dla wszystkich.

Dla tych mniej doświadczonych – ważne, aby nauczyciele uczyli nie tylko kroków, ale też tłumaczyli, dlaczego porządek jest ważny i jakim zagrożeniem jest bałagan, i dla doświadczonych – jak umieją nawigować, łatwiej się w tłoku odnajdą. Najważniejsze na zatłoczonym parkiecie jest, by kobiety pilnowały nóg i nie machały nimi po dzikiemu (nawet jak dostaną za dużo energii), bo mogą zrobić komuś krzywdę, a mężczyźni by nie szli do tyłu i nie wystawiali łokci.

  

Podłoga dostarczyła tańczącym dodatkowych atrakcji.

Zanim ułożono parkiet, nie było widać, że dziedziniec ma spadek, który chyba bardziej odczuwali prowadzący (przynajmniej ja, jak na chwilę weszłam w tę rolę, miałam wrażenie, że lecę w dół…). Powierzchnia okazała się nie być tępa. Tak sobie teraz myślę, że może gdyby miała mniejszy poślizg, spadek byłby mniej odczuwalny? Chociaż ja osobiście nie lubię tępych parkietów i wolę, kiedy pivoty wchodzą jak w masło…

Nie ma podłogi zbyt śliskiej.

Chyba że, jak mówi Jacek Mazurkiewicz, nie umie się stawiać stóp. Ta była – moim zdaniem – w sam raz (Janusz K. słusznie zauważył, że bardziej śliska podłoga jest lepsza dla stawów niż zbyt tępa), jedynie nieco skośna. Dobra cena Prosecco w zamkowej restauracji pozwalała na systematyczne wizyty w barze, dzięki czemu można było oszukiwać błędnik i trzymać zarówno pion, jak i właściwy poziom. Uczestnicy tego „eksperymentu społecznego” w sumie dobrze się bawili, traktując dodatkowe parkietowe walory jako wyzwanie.

Jak festiwal, to pokaz.

Gwiazdami wieczoru byli Marie Loy z Grecji i Facundo Penalva – wcześniejszy dj, który na co dzień uczy w szkole bielskiej Anielicy. Marie miała tańczyć ze swoim partnerem, z którym była na tegorocznym Tangu pod Żaglami. Niestety tydzień przed festiwalem, przygotowując się do pokazu – Matis złamał nogę. Tak więc Marie wystąpiła z Facundo – ze względu na wspomniany spadek parkietu – w wyższej części dziedzińca.

    

Film nakręcony przez Leszka Wdowińskiego można zobaczyć TU.

Życzę wszystkim organizatorom takiego zapału i wytrwałości, jak ma bielska Anielica.
A tangowców zachęcam: jeździjcie. Doświadczcie. Poznajcie. Warto.

Foto: Sona Komarkova Photo Tango.

Ania (Bestiaaa)

 

 

 

 

 

Barcelona – miasto jak z bajki

Jola:

Barcelona! To miasto ma mnóstwo pięknych tangowych miejsc. Dlatego po festiwalu w Sitges (wrażenia opisałyśmy TU) uznałyśmy, że musimy się w nim zatrzymać choćby na chwilę. W Barcelonie byłam wielokrotnie i mam wrażenie, że znam większość tutejszych milong, które mieszczą się w małych klubach – jak to zwykle bywa. Ludzie chodzą w różne miejsca i dobrze się znają, więc atmosfera jest bardzo przyjazna, a stosunki prawie rodzinne. Przyjezdni są szybko dostrzegani i witani. Podczas tego pobytu mogłyśmy odwiedzić dwie tamtejsze milongi. Na więcej nie wystarczyło czasu. Na szczęście mogłyśmy też rzucić okiem na miasto.

  

Ania:

Byłam ciekawa, kogo spotkamy. Podejrzewałam – i nie myliłam się – że będzie sporo osób poznanych podczas festiwalu w Sitges. To przecież bardzo blisko, a organizatorzy są z Barcelony. Dopisali zarówno miejscowi, jak i przyjezdni, którzy – jak my – zostali po festiwalu.

Jola:
W poniedziałek poszłyśmy do Milonga del Pipa, która jest zlokalizowana na Rambli. Było sporo bardzo dobrze tańczących ludzi, świetny parkiet i nieźle zaopatrzony barek. Miło się tańczyło. Żałowałyśmy, że milonga trwała tylko 3 godziny (od 22.30. do 1.30.).

Ania:

Wybrałyśmy stolik w miejscu – wydawało się, że niewidocznym… Zarówno z powodu położenia, jak i wszechobecnych ciemności. A jednak nie miałyśmy czasu siedzieć. Dlatego tym razem nie było zbyt wielu zdjęć z milong. A ta odrobina – podczas przenoszenia z telefonu na komputer, albo pomiędzy – się skasowała. Na szczęście zachowało się trochę fotek Barcelony – więc tym razem tango będzie obrazowane widoczkami miasta. 

  

Jola:
We wtorek poszłyśmy na milongę Arrabal. To dość daleko od Rambli, na której mieszkałyśmy. Ale nie aż tak, by nie móc wrócić półgodzinnym spacerkiem.

Ania:

To pół godziny trwało dobre 45 minut. Po wytańczeniu się łażenie nie jest moją wymarzoną aktywnością, ale takie sytuacje traktuję jako spacer krajoznawczy. Gorzej znosiła to nasza nowo poznana koleżanka z Norwegii, która razem z nami wracała. Bała się takich spacerów, ponieważ kiedyś w jednym ze światowych miast natknęła się na buszujące nocą szczury… Ten spacer na szczęście nie dostarczył takich wrażeń.

 

Jola:
Milonga Arrabal podobno zazwyczaj jest dosyć pusta i większość bywalców to początkujący. Tym razem było dość tłoczno, a i poziom tangowy był dobry. Zapewne przyczyniło się do tego zakończenie festiwalu w Sitges, bo większość dobrze tańczących to właśnie uczestnicy festiwalu.

Ania:

Ale były też osoby niefestiwalowe. I takie poznane dzień wcześniej. Bardzo chcę pojechać do Barcelony i zatańczyć na innych milongach. Zwłaszcza że na Costa Brava poznałyśmy naszą fajową rodaczkę Ewelinę, która w Barcelonie mieszka. Ale to inna, następna historia.

Jola:
Ogólnie lubię tańczyć w Barcelonie i jeśli miałabym połączyć wakacje z tangiem, to Barcelona jest numerem 1. Słońce, jedzonko, tango… Tak, Barcelona to mój nr 1. 

  

WRAŻENIA PODRÓŻNICZE, POZA TANGIEM

Ania:

Barcelona to jedno z najpiękniejszych miast na świecie. Tego, że tak jest, co prawda jeszcze nie wiedziałam. Miał to być mój pierwszy pobyt. Wcześniej przymierzałam się trzykrotnie, raz nawet miałam kupiony bilet i zarezerwowany hotel, ale życie postanowiło inaczej. Na szczęście nadszedł ten właściwy dzień. Jolanda uprzedziła mnie, że tu jest głośno całą dobę. Okazało się, że nasz pokój wychodził na ciche wewnętrzne podwórko, więc było ciszej niż w całym Sitges czy bocznej uliczce Tel Avivu. 

Jola:

O Barcelonie marzy wiele osób. Ja kocham to miasto i wiem, że mogłabym tu żyć. Klimat, ulice o każdej porze dnia i nocy, cudowną architekturę – tego nie ma nigdzie indziej. Pierwszy raz byłam tu 20 lat temu. Mieszkałam na Rambli, gdzie zachwycił mnie ruch, gwar i wielojęzyczny tłum. Uwielbiam włóczyć się po wąskich uliczkach. Ciągle odkrywać coś nowego.


Ania:

Architektura Gaudiego ma swoich gorących wielbicieli i żarliwych krytyków. Na pewno to absolutny światowy ewenement. Mnie osobiście wprawił w przerażenie – moim zdaniem – największy maszkaron świata (o tym za chwilę), ale kamienice zdecydowanie zachwyciły. Nie wiem, jak rozplanowano powierzchnię wewnątrz, ale patrząc na opakowanie – w niejednej mogłabym mieszkać…

  

Jola:

Jeśli masz tylko dwa, trzy dni na Barcelonę, to koniecznie zobacz 4 najpiękniejsze kamienice Gaudiego:
1. Casa Vicens – z przepięknymi kolorowymi ceramicznymi płytkami, ciekawą konstrukcją, pięknymi łukami i wieżyczkami – znajduje się przy Carolines 24.
2. Casa Mila – przypomina kształtem blok skalny, dlatego przez barcelończyków zwana jest Kamieniołomem La Pedrera. Budynek nie ma linii prostych, przez co sprawia wrażenie ciężkiej bryły, którą oplątują dzikie chaszcze… Motyw użyty do dekorowania żelaznych balustrad robi wrażenie. Znajduje się na Passeig de Gracia.
3. Casa Batllo – budowla wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Budowla niezwykła. Dach jest pokryty płytkami przypominającymi rybie łuski. Do tego motywy zwierzęce i kości. Tłoczone kafelki… Można się na nią gapić bez końca. Również jest na Passeig de Gracia.
4. Casa Calvet – najspokojniejszy budynek z wielkiej czwórki. Warto zwrócić uwagę na detale: dach z podwójnymi szczytami, niezwykłe wejście i trzy głowy męczenników spoglądających na przechodniów.

   

Ania:
Oczywiście bez Sagrada Familia wizytowanie Barcelony się nie liczy. Po polsku znaczenie tej budowli jest takie, że to pokutna świątynia świętej rodziny. W Hiszpanii ta budowla jest uważana za główne osiągnięcie Antoniego Gaudiego – dlatego też jego grób znajduje się właśnie w tym miejscu. Budowla nie jest ukończona do tej pory, chociaż rozpoczęto ją w 1882 roku. Jolanda mówi, że na przestrzeni 20 lat – od kiedy bywa w Barcelonie – widzi postępy. Dla mnie jest to największy bohomaz architektoniczny, jaki widziałam (o warszawskiej wyciskarce do owoców nie wspomnę, bo mi wstyd). Jolanda patrzy inaczej, jak na konstrukcyjny cud. Niewiele osób wie, że Jolanda jest inżynierem z dużym doświadczeniem zawodowym. Więc ją zachwycił kunszt wykonania tak skomplikowanej budowli. Ja – jako laiczka – patrzyłam na (w moim przekonaniu) wyjątkowo ogromną szkaradę… Jolanda zwróciła moją uwagę na to, że toto z każdej strony wygląda inaczej. Nie wiem: dobrze to czy źle, ładnie czy brzydko. Ale wiem, że rzeczywiście jest to niesamowity ludzki wytwór. 

  

Jola:

Park Güell, Barri Gotic, Ciutat Villa, Port Barcelona czy Placa España i Museu National d’Art, Font Magica – warte odwiedzenia. Tak jak słynna La Bouqueria na La Rambli, muzeum Picassa, Camp No u, La Barceloneta z cudowną plażą.

Ania:

Muzeum Picassa zaliczyłam w Maladze – wystarczy (relacja TU). Za to zachwycił mnie barceloński targ… Wizualnie, bo smakowo to dużo jest produktów hiszpańsko – katalońsko – fastfudowych. Ale wrażenia wzrokowe – bajeczne…

 

Plaża – byłyśmy w szczycie sezonu. Tłoczno. Z głośników systematycznie komunikowano, żeby panie idąc do morza zakładały staniki, a panowie mieli stosowne gacie – nie stringi. Zdjęcia zamieściłam wyżej, więc nie będę się powtarzać. 

Jola:
Barcelona to także piękne parki, jak chociażby Parc de la Ciutadella.


Można by wymieniać w nieskończoność. Ale po co? Tu trzeba po prostu przyjechać ?

Jola (ta Piękna) i Ania (Bestiaaa)

Jubileuszowy Weekend Tangowy w Olsztynie

9 – 11.06.2017

Czy można potraktować rodzinne miasto jak podróż? Otóż można,  a ja mogę na pewno ? bo tangowo bywam tu rzadko.
W ten weekend Stowarzyszenie Tango Argentino Olsztyn obchodziło  piątą rocznicę istnienia. Muszę przyznać,  że impreza była przygotowana z dużym rozmachem i zaangażowaniem. Goście dopisali i stworzyli bardzo przyjacielską atmosferę.
Milongi wieczorne odbywały się w położonym nad brzegiem malowniczego jeziora hotelu „Omega”. Sobotnia milonga popołudniowa – w kawiarni „Awangarda bis” na Starówce.
Obydwa miejsca miały świetną podłogę i dobry klimat – zadbali o to olsztyńscy  tango-dje. Większość bawiła się do ostatniej tandy.
Ja osobiście zachwycona byłam atmosferą i muzyką na sobotniej popołudniówce i tu ukłony dla Sylwii ?
Najliczniejsza była milonga sobotnia, na którą specjalnie przyjechało naprawdę sporo tangueros . Był catering, tort, był pokaz dawnych i obecnych nauczycieli oraz członków stowarzyszenia.
Niestety – ten wieczór w mojej ocenie nie był tak miły jak piątkowy.  I to nie z winy organizatorów, bo ci stanęli na wysokości zadania. Powodem była atmosfera, jaką stworzyły  „gwiazdy”.
Zawsze ubolewam nad tym, że od razu widać  podział  na „wy” i „my”. Nauczyciele nie są bez winy, chociaż nie zawsze to oni tworzą taki klimat, tylko otaczające ich towarzystwo.
Podsumowując,  to była bardzo dobra impreza i nie dlatego, że  to moje miasto,  a dlatego , że usłyszałam to od bardzo wielu osób,  które w niej uczestniczyły.  Dodam jeszcze , że poziom tańczących był  naprawdę niezły ?

Olsztyn

Kilka słów  o moim rodzinnym mieście,  które warto zobaczyć, szczególnie latem:
W obrębie miasta mamy aż  11 jezior , czystych i pięknych . Największe – Jezioro  Długie – ma chyba  jedno z najlepiej zagospodarowanych brzegów w Polsce. Można  spacerować,  zjeść coś  pysznego w niezliczonych knajpkach lub zadekować się w którymś z hoteli.
Drugie miejsce, które polecam, to Starówka: mała, ale urocza.  Poza licznymi knajpkami można odwiedzić  Zamek Kapituły  Warmińskiej, Wysoką Bramę, można popatrzeć na fosę i amfiteatr oczami Kopernika, odwiedzić katedrę z XIV wieku czy pospacerować pięknymi parkami miejskimi. A jeśli ktoś ma dość jezior i zabytków – może pójść na spływ  kajakowy malowniczą rzeką Łyną.
Olsztyn to idealne miejsce na lato ?

Z pozdrowieniami – Jolanda (ta Piękna ? )