Tango w czasie zarazy

Czy TO nas czeka w tangu..?

Ze względu na ochronę mojego starszego taty, podjęłam decyzję, że do końca marca nie będę chodziła na milongi. Nie ze strachu, że ja zachoruję, a z troski, żeby moje tango nie zabiło schorowanego człowieka.

Praktyczne zalecenie dla każdego: pij kilka łyków wody, najlepiej bardzo ciepłej!, co 15 minut. Dlaczego?
Jeśli wirus dostanie się do Twojej jamy ustnej, pita woda (lub inne płyny) spłukują go do żołądka, a tam kwasy trawienne już sobie z nim poradzą.

Badania

Pokazują, że w zamkniętej, klimatyzowanej przestrzeni koronawirus Covid19 może rozprzestrzeniać się nawet na odległość 4,5 m i przetrwać w niej w formie zaerozolizowanej nawet 30 minut. Na gładkich powierzchniach, takich jak.uchwyty, przyciski, blaty, szyby, może nawet w wysokich temperaturach przetrwać kilka dni. Dlatego krytycznie ważne jest jak najczęstsze odkażanie środków zbiorowej komunikacji i wstrzymanie się od zbędnych podróży!

Izrael zarządził przymusową kwarantannę.

Dla wszystkich, którzy przybywają do tego kraju. W Buenos Aires milonga La Parrilla wprowadziła specjalną procedurę (m.in. „alkohol dla wszystkich w barze i łazience” – brzmi ciekawie… Zajrzyj TU koniecznie). U nas marcowy maraton winylowy przeniósł się na 2021 rok, milonga Tu i Teraz odwołała się do 8.04. włącznie. Tango w Królewskim Wilanowie, zaplanowane na 5.04., na razie nie odwołane, ale i oficjalnie jeszcze nie ogłoszone.

Maski zostały wymyślone dla chirurgów, żeby nie infekowali operowanych pacjentów. Zdrowe osoby nie mają powodu, by je nosić na stałe.
Źródło: zasoby internetów.

Bez paniki!

Ale z rozsądkiem. Link do konkretnego artykułu: TU.

Fachowcy mówią, że fala zachorowań wzrośnie. Wszędzie. Wykluwanie się tego świństwa jest długie. Infekcja może przebiegać prawie bezobjawowo – i to jest coś, co ma wpływ na szerzenie się epidemii.

Źródło: zasoby internetów.

Moje przemyślenia są takie:

* Jeżdżę samochodem, więc jestem w grupie mniejszego ryzyka zarażenia/nosicielstwa.

Ale! To jedno słowo zmienia sens wcześniejszego stwierdzenia.

* Tańczę tango, więc jestem w grupie mocno zwiększonego ryzyka. Nawet jeśli wiem, gdzie był/nie był partner, z którym jestem w tańcu fizycznie bardzo blisko, nie wiem, gdzie była jego żona/córka/przyjaciółka, z kim miał styczność w pracy (systemy wentylacyjne w biurowcach to masakra XXI wieku, mówię Wam!) czy autobusie;

* Samolot to najbardziej niebezpieczny środek lokomocji, niezależnie od tego, skąd przylatuje i dokąd leci. To zamknięta puszka. Jak zauważyła koleżanka podróżniczka: ktoś z przodu puści bąka albo sprawdza zapach perfum, a czuć w całym samolocie. Ludzie chodzą do WC. Nie ma bata, by ten sposób podróżowania był bezpieczny zdrowotnie.

I to jest zagrożeniem.

Jeśli nie dla mnie, to dla mojego taty, który jest starszy i schorowany. A każdy z nas przecież ma w swoim bliskim otoczeniu kogoś, kto może nie przeżyć najnowszego modelu infekcji. Nie wiem, czy osoba, z którą tańczę, nie leciała samolotem albo nie była blisko z osobą, która leciała w puszce.

Inicjatywa społeczna pomocy sąsiedzkiej dla seniorów – bezcenna.
Źródło: fejsbukowy „Sok z buraka”.

Nie da się wycofać z życia.

Tango to oczywiście wybór: mogę iść na milongę lub nie, ale już do sklepu nie da się tak całkiem nie chodzić (zakupy przez internet nie załatwią wszystkiego). A nawet jak nie pójdę, to stykam się z osobami, które chodzą. Których dzieci chodzą do szkoły z dziećmi, które ferie spędziły na nartach we Włoszech…

Każdy robi/nie robi, co uważa.

Czasami z niewiedzy. Nieraz głupieje pod wpływem natłoku informacji. Ja postanowiłam tak:

* Odpuszczam imprezy międzynarodowe do połowy kwietnia, te wyjazdowe, ale i krajowe;

* NIE PANIKOWAĆ! Ale myśleć i podejmować decyzje zgodne z moją intuicją;

* Nie chodzić na żadne imprezy, które są organizowane w miejscach z kłopotami wentylacyjnymi. Jeśli znam warunki lokalowe i wiem, że zaproszenie setki ludzi przekracza możliwości danego miejsca, nie dość, że nie pójdę, to dam publiczny wyraz mojej dezaprobaty dla organizacji zbiegowiska ludzkiego w złym miejscu i czasie. Biznes nie może brać góry nad przyzwoitością;

* Brawo! Imprezy tangowe są masowo odwoływane. Ekonomicznie ucierpią nie tylko tangowi organizatorzy, takie życie. Jeśli masz chociaż jedną bliską osobę w grupie ryzyka, że nie przeżyje infekcji, nie narażaj jej. Zawsze można zrobić mini tangową prywatkę, poćwiczyć solo przed lustrem, poczytać książki, choćby „Przenikanie” albo „Pasję…” 🙂

* Wilanów – z decyzją poczekam. Wydarzenie ogłoszę pod koniec tygodnia, ale jak będzie – czas pokaże.

P.S. Wpis Bożeny Przyłuskiej na Facebooku jest najbardziej esencjonalny:

1. Minęły 2 tygodnie od pierwszego zachorowania we Włoszech, a dziś cały Półwysep Apeniński ogłoszono „strefą pomarańczową”. Drastyczne ograniczenie ruchu w całym kraju – tylko dojazd do pracy i szpitala, inaczej tylko w uzasadnionych sytuacjach. Absolutny zakaz poruszania się osób poddanych kwarantannie i z potwierdzonym wirusem.
2. Dzieci i młodzież chorują dużo rzadziej, ale transmitują wirus.
3. Choroba trwale uszkadza płuca, a w niektórych przypadkach, już po wyleczeniu z infekcji, uszkodzenie staje się postępujące…
4. Najbardziej ryzykujesz w zbiorkomie, przedszkolu, szkole, w kinie, teatrze, na koncercie, w sklepach.
5. W temperaturze 4 st wirus może przetrwać na przedmiotach nawet 4 tygodnie (np. lodówka!), w temperaturze ciała (na dłoniach) ok 15 minut.
6. Epidemiolodzy przewidują, że wirus ma potencjał by objąć 50-70% populacji ziemskiej.
Myjcie ręce, dezynfekujcie smartfony, róbcie zakupy przez Internet i jeśli możecie (w obliczu zagrożenia dla życia) siedźcie w domach.
Nie chcę straszyć, dzielę się wiedzą, bo myślę, że też chcecie ją mieć.

Sylwester na winylach 2019 – nie taki całkiem mini maraton!

W Warszawie mini maraton mamy cały rok.

Rzadko zdarzają się dni, w których nie ma milongi. Nowy rok przetasował miejsca i wydarzenia. Jedne zniknęły, inne powstały. Życie jest cyklem. Wszystko jest cyklem. Nawet jak jest raz, bo „...nic dwa razy…”. Tylko w święta nie ma milongi i żadnej praktyki. Na co dzień się tangoli, czasem w aż za wielu miejscach w jednym czasie. Ale zaraz! Ja nie o tym, tylko o tym, że sylwestry tangowe były dwa plus jeden tangowo-nietangowy.  
Przedsylwestrowe przygotowania – w tym roku loki!
Ten na winylach był jedyny.

Hotel Airport Okęcie mieści się przy lotnisku. Na regularne milongi położenie jest słabe, na incydentalne – nie przeszkadza. Swego czasu chcieli, bym organizowała u nich popołudniówki w Café Czekolada, ale mieliśmy inne wzajemne oczekiwania. To w clubie Aviator na XII piętrze odbywały się milongi Aviator. Tu także odbyła się posylwestrowa popołudniówka i milonga noworoczna, obie w ramach karnetu sylwestrowego, a dla osób witających Nowy Rok gdzie indziej - dodatkowo płatne, ale o nich nie będę się rozpisywać. W skrócie: frekwencja dopisała. Na popołudniowej był słodki bufet + napoje. 
Mniam.
Tylko Adrian mógł takiego sylwestra zorganizować!” 
 
Powiedział jeden z tangowych kolegów. Coś w tym jest… Bo i Duża Warszawska, i Aviator miały swoją rangę. Zrobić sylwestra w takim (drogim!) miejscu w normalnej cenie – no no… Cmokam z podziwu. Zwłaszcza że – sami to mówicie - Adrian nie ma miana przyjaciela wszystkich stworzeń na ziemi i w komunikacji bywa specyficzny. 
A jednak właśnie Jemu się udaje. 
Drużyna Adriana nie jest specjalnie liczna.

Bo nie ilość, a jakość się liczy. Dziewczyny są bardzo przyjazne i myślę, że to one ogarniają pracę u podstaw. Ale organizatorem jest Adrian (Otocki, jak ten hrabia-wynalazca z powieści Bolesława Prusa pt. „Lalka”. Adrian jest zawodowym tancerzem, dyplomowanym instruktorem tańca i tanga - tak, jest „coś” takiego!, animatorem tanga w Warszawie i Lublinie). W wystąpieniu dziękował Lubelskiemu Stowarzyszeniu Tanga Tango Paraiso. 
Adrian i jego Team (od lewej): Samanta Zarzycka, Patrycja Tomaszuk, Monika Piekarz i Nina Krawczyk.
Przygotowania.

Byłam pod wrażeniem. Informacje były wrzucane na bieżąco. A to, że jest parking. A to, jak się odnaleźć wśród dużych stołów… O, stoły to osobny temat.
Koncepcja, jak „to” ma wyglądać, klarowała się do ostatnich dni. Najpierw w ogóle nie było przewidzianych rezerwacji, co mnie zniechęciło do udziału w imprezie. Kobieta ma torebkę, szal, na eleganckim evencie powinna mieć swoje miejsce. Nie musi na nim tkwić, ale ja uważam, że pewien porządek powinien być. I moje miejsce, z moją torebką i szalem, taki porządek mi zapewnia.  
Rezerwowane czarne krzesła.
W końcu pojawiła się koncepcja – utrzymana do końca - rezerwacji stołów ośmioosobowych, z wyznaczonym „opiekunem stołu”. Czyli trzeba się było zgłaszać ósemkami. Nie było innej opcji. Osiem – do stolika z czarnymi krzesłami. Bez rezerwacji - do krzeseł białych. Nie na odwrót! Tak mi się skojarzyło (tak, miewam dziwaczne skojarzenia, wiem  😄): „(…) czwórkami do nieba szli żołnierze z Westerplatte...”, a na sylwestrowicze na bal ósemkami. Każdy miał zapewnione miejsce siedzące.  
Dobrze to czy źle?
Wszyscy sobie poradzili, z organizatorami włącznie, chociaż na początku osoby bez rezerwacji były trochę zagubione, zwłaszcza jak przyszły/li solo. Ja bym tam system uprościła, bo wiadomo, że na każdej większej imprezie usadzenie gości jest kluczowe. 
Adrian co prawda mówił, że to nie ma być impreza zasiadana, ale sylwester to sylwester, a nie lokalna milonga. Ja bym nie sadzała stada ludzi się znających, bo oni mają siebie na co dzień. Skoro był balans (no, prawie), to można było postawić na integrację, zwłaszcza że stoły stały w dwóch częściach, co tejże nie służyło. 
Wygląda, jakby był na parkiecie luz. Był. Tylko chwilowy 😄
Muzyka.
Najlepsza na świecie. Każdy organizator, który zaprosi duet djski Radio Tango Uno, odniesie sukces. Jak zaprosi pół duetu – też. Bez udziwnień, Klasycznie. Energetycznie. W dobrej jakości. Początkowo mechanicznie, w środku z winyli. Że im się chce! Zwłaszcza że amatorzy nie słyszą różnicy. Za to na pewno waflowanie płytami robi wrażenie nawet na muzycznych abnegatach, a Dorota w białych rękawiczkach jest sexy. Marcin – sorry Marcin – mniej 😄    
Panowie mi mówili, że Dorota wyzwala w nich fantazje: rękawiczki i szpilki… 😄
Na tę imprezę zjechało dużo ludzi, a kraju i zagranicy. Dla mnie to dziwne, bo mam ich pod ręką (organizują w środy i niektóre niedziele milongę Uno, Dorota grała na milondze w Wilanowie, obydwoje jeżdżą jako dje na maratony i festiwale w różne zakątki świata), ale wiele osób, zachwyconych puszczaną muzą, przyznało, że słyszy ich po raz pierwszy i nie wie, co to Radio Tango Uno! Kliknij TU i się dowiedz, bo obciach!  
Marcin Błażejewski & Dorota Zyskowska, czyli Radio Tango Uno i Molonga Uno.
Parkiet
Z atrakcjami. Widać, że niejedna impreza na nim hulała. Na tę ilość ludzi mógłby być większy, zwłaszcza że muzyka wyrywała od stołów. Kiedy go zdewastowaliśmy i ciutkę się rozjechał, ekipa będąca w pogotowiu szybko się z nim uporała. 
Ekipa techniczno-parkietowa w pogotowiu.
I to w sposób wyglądający dość tanecznie. Panowie się wykazali sprytem, sprawnie operowali nogami i młotkami. I całkiem dobrze wyglądali. Lepiej niż niejeden zwolennik „wolnych pląsów” nazywanych neotangiem😄   
Ekipa zwarta i sprawna!
Bufet 
Dobrze zaopatrzony. "Niech żyyyje bal..."! 
„Za wujka Marcina…” 😄
Obfity w jadło i napitki. Obsługa bardzo sprawna, ale to akurat mnie nie dziwi, bo ten hotel słynie z dobrej kuchni i serwisu. 
Kelnerzy przynosili trunki do stołu. Amatorzy drinków mogli zamawiać je w barze.
Duży atut: brak hocków-klocków.   
Wiele imprez sili się na jakiś program artystyczny nie wiadomo po co. Widziałam imprezy z różnymi przeszkadzaczami, złymi pokazami, koncertem muzyki tangowej słabej do tańczenia. To dodatkowy koszt, często naprawdę zbędny. Tu tego na szczęście nie było. 
Na imprezie spotkałam znajomego z Izraela, którego poznałam na festiwalu w Tel Avivie.
Za to uroczym akcentem były noworocznie składane życzenia, radośnie i naprawdę miło. 
Trwało to długo, bo też dwie części sali się przemieszczały i wreszcie przemieszały.   
Ten rok będzie dla tangueros szczęśliwy, już Mirek o to zadbał, odpowiednio traktując kieliszek… 
Podsumowanie
Sylwester bardzo udany. Najmocniejsze punkty: muzyka i bufet. 
Gratuluję Adrianowi i dziewczynom!   

Milonga Retro 1919

Dworzec Warszawa Główna

Tam się spotkaliśmy, by potangolić w klimacie roku 1919. Oczywiście stylizacje i ten rok były kwestią umowną. Ja na przykład dzień wcześniej nabyłam sukienkę, której sznytu chciałam dodać adekwatną do stylu opaską z piórem (leciałam ją kupić z wywieszonym językiem tuż przed imprezą). Niestety, została w torebeczce na stole, a zamiast niej zapakowałam torebkę na psią kupę. Więc w efekcie była stylizacja bez stylizacji.
Foto: Dominika Kołodziejska
Foty to mocny element tej imprezy.

Fajnie poczuć się jak w innej epoce, zwłaszcza że główna organizatorka, Paulina Policzkiewicz-Woźniak (i Akademia Tanga Argentyńskiego, o której korci mnie, żeby napisać, ale przez ogromną sympatię do Pauliny jednak się wstrzymuję... I nie chodzi o dawne wygłupy z pismem z dupy, które nadal mnie śmieszy - Pau nie miała z tym nic wspólnego), a więc Paulina zawsze aranżuje buduarowy kącik idealny do sesji zdjęciowych. Elfik Dominiczka wyczaiła zaparowane okno, no i poniosła nas fantazja...
Foto: mła! Jak to powiedziała Dominiczka: Nie ma to jak trup ożywiający imprezę…
…a co dopiero dwa trupy…
Foty Dominiki możesz obejrzeć (OJJJ... WARTO...) TU i TU i TU i TU!
Ela, jak zawsze, z klasą.
Trochę historii

W lutym 2013 roku miała premierę moja książka pt. "Pasja budzi się nocą". Opisywałam tam pomysł zorganizowania milongi pod wezwaniem "Tango w przedwojennej Warszawie". W grudniu po raz pierwszy Akademia Tanga Argentyńskiego zorganizowała milongę 1913. I cudownie! Co prawda nie wiem, dlaczego Edi z tego powodu przestała się ze mną kolegować, ale cieszę się, że Milonga Retro na stałe wpisała się w warszawski grudzień. A w październiku tego roku ukazała się moja druga książka, z tangiem w przedwojennej Warszawie właśnie. 
Jak to powiedziała Dominiczka: trudno ze starych kawałków upleść dobrą milongę, czy jakoś tak… W każdym razie Darek Tybińkowski (tak, to on! Nikt go nie poznał…) dał radę!
Miejsce

Warszawa Główna to dawny dworzec kolejowy, obecnie Stacja Muzeum. Ma swój klimat. Czy do tanga? Podłoga jest niewątpliwie słabym ogniwem tego miejsca, ale dworcowa energia (i zapach, mimo tylu lat!) ma swój urok... No i te foty...
Zapach mężczyzny…
Foto: Dominiczka.
Dla takich zdjęć warto przyjść!
Foto: Domi.
Foty, foty, foty...

Główną fotografką była znana, uznana, ulubiona przez niektórych, uwielbiana przez masy Ela Petryka - koniecznie obejrzyj jej niesamowity album (TU). Chciałabym zrobić z Elą wywiad odnośnie funkcji milongowego fotografa, zdjęć, organizatorów, foto obyczajów... Ale mi się miga, więc proszę o zachętę dla Eli pod postem z tym wpisem!
Może Wasz aplauz ją przekona, że warto ze mną pogadać..?
Podsumowanie:

1. Muza i foty: świetne!
2. Bezproblemowe parkowanie!!! Uwielbiam się tym nie stresować.
3. Miejsce: klimatyczne, ale niełatwe.
4. Zupa: była pyszna! Jednak biorąc pod uwagę wentylację...
5. Szkoda, że Milonga Retro pokryła się z przedświąteczną milongą w Złotej. Wiele osób planowało milondżing, ale nas np. zatrzymały foty i już nie ruszyłyśmy dalej. Ela ze Złotej dotarła, ale część osób tam została.
6. Występ artystyczny, czyli czarodziej (nie zanotowałam, jak się nazywał - jakoś tak bardzo elegancko - a w wydarzeniu był przedstawiony jedynie jako zaplanowany występ niezaplanowany albo odwrotnie...): iluzjonistycznie pasował do klimatu drugiej dekady XX wieku.
Co on wyprawiał z tymi linami…
Ja też robiłam foty.

I zrobiłam komiks, bo czasem lubię zaszaleć...
…a potem było dużo amatorek robienia zdjęć.
Niektórzy zapominają, że kobiet nie trzeba rozumieć, tylko kochać.
Kandydatka na fotografkę wymagała przeszkolenia.
Krótkiego przeszkolenia.
Inna kandydatka na fotografkę nie miała problemu ze sprzętem, tylko jakość modelek jej nie zadowalała…
Ale że ktoś ma decydować, czy one się nadają?! Obserwatorka ma swoje zdanie…
Dała szansę.
Instrukcji c.d., a zabawa toczy się dalej…
…i instrukcję. A impreza toczyła się dalej…
A wtedy zmieniła się kandydatka na fotografkę i znowu wkroczyła Ona… Z propozycją swojej aktywności.
Krótkie merytoryczne konsultacje zawsze w cenie.
Pomysły się zmieniały, jak kandydatki na fotografki.
Kandydatka na śpiewaczkę wykazała się bystrością w postrzeganiu.
Przypomniała sobie, po co tu przyszła.
Poszła uzgodnić repertuar, a kolejna kandydatka na fotografkę traciła cierpliwość do modelek.
Impreza toczyła się w dobrym tempie wewnętrznych zmian.
Podglądacz zawsze się znajdzie.
Pewne zdanie i ogólna wesołość przyciągnęły mą uwagę…
…i wtedy Dominiczka zabrała mnie na parapet…

Show me your tango – koncert Izabeli Kopeć

W oczekiwaniu na Divina…
Show me your tango
Pod takim tytułem ukazała się płyta naszej tangowej Divy, Diviny, mezzosopranistki lirycznej Izabeli Kopeć. Było to w maju 2012 roku, ale od czasu do czasu można posłuchać pieśni Astora Piazzoli na żywo, podczas koncertu Izy. Tak też było dzisiaj, a w zasadzie już wczoraj.  
Kuźnia Kulturalna
To znaczące miejsce na mapie Wilanowa. Mieści się tam restauracja, ale Kuźnia to także scena artystycznych wystąpień. Można połączyć przyjemne z pożytecznym: zjeść pyszną kolację, a zaraz po uczestniczyć w uczcie dla duszy. 
Iza to Bogini.
Nasza znajomość rozpoczęła się właśnie w 2012 roku. Jedna z koleżanek tangowych powiedziała mi, że Iza wydaje płytę, chce nakręcić teledysk i potrzebuje tangowych ludzi, żeby zatańczyli. Skrzyknęłam kilka osób i tańczyliśmy do Oblivion dobrych pięć godzin. I za każdym razem to było inne tango… Uważny widz zobaczy moje włosy, które zagrały przez 0,2 sekundy 😄    
Zakochałam się w Jej głosie.
Polubiłyśmy się i jestem bardzo szczęśliwa, że mam w gronie znajomych TAKĄ artystkę: niezwykle utalentowaną, z charyzmą, absolutną profesjonalistkę. Iza tańczy tango, może dlatego Piazzola w Jej wykonaniu po prostu przeszywa serce na wskroś... 
Zawsze, jak coś mnie ekscytuje, dostaję dreszczy.
Tym razem też, od pierwszego dźwięku. Iza zawsze występuje z rewelacyjnymi muzykami, czującymi każdą nutę całym ciałem. Byłam na różnych tangowych koncertach. A to skrzypek nie miał Boga muzyki w sercu, a to rzekomo koncert do tańczenia spoodował depresyjne siedzenie 80% uczestników, a to wokal nie dawał rady… Izę na żywo słyszałam wiele razy (to wszechstronna Diva mająca w repertuarze utwory klasyczne, a także jazzowe i crossoverowe – łączące klasyczny śpiew z elektronicznym brzmieniem instrumentów).  
Muzycy byli niesamowici.
Skład był następujący:
Izabela Kopeć - mezzosopran
Gilberto Pereyra - bandoneon
Tomasz Filipczak - fortepian
Robert Horna - gitara klasyczna
Maciej Lulek - skrzypce
Wojciech Gumiński – kontrabas. 
Moje kobiece serce skradł kontrabasista.
Wyglądał ogniście jak rodowity Argentyńczyk (którym był bandoneonista), a tu niespodzianka: Polak, na dodatek Wojtek (uwielbiam to imię)! Wszyscy muzycy grali z pasją, ale nie wyobrażam sobie, by Iza zaprosiła muzyków bez pasji! Z niej samej tryska ona każdą komórką. I ten ruch… Idealnie dobrany do warunków scenicznych (a widziałam ją na różnych scenach). 
Kto z tangowej braci Jej nie zna, niech się wstydzi.
Proszę Ją wyyoutubować. Oczywiście to nie zastąpi kontaktu na żywo (po koncercie Iza podpisywała swoje płyty), ale lepszy rydz niż nic. A jak mnie poprosisz, to Ci załatwię płytę z autografem. Warto po stokroć. Dla tangowych i nie. Po prostu mega moc i prawdziwa Sztuka. 
Służby operacyjne doniosły, że następny koncert będzie w lutym.
Co prawda nie w Kuźni (a szkoda! Ale jak będzie, zmontujemy ekipę na kolację), za to na większej scenie. Może Warszawa się obudzi? Nie widziałam NIKOGO z naszego grona (poza kolegą, który uwieczniał występ kręcąc film). Na koncercie Izy w Filharmonii Bałtyckiej było całe trójmiejskie środowisko tangowe. W Bielsku-Białej na tangowym koncercie Trio Wiesława Prządki była większość tangowa Południa Polski (a z Warszawy ja z Beatkiem). Dzisiaj byłam sama… Beatek usprawiedliwiona, bo tangoli w Buenos Aires. Ela usprawiedliwiona, bo na festiwalu w Alicante. Dorocia usprawiedliwiona, bo po zdobywaniu szczytów Ameryki Południowej i zjeździe z wulkanu dopadł ją jet lag.

A GDZIE BYŁA RESZTA? 
Nie interesuje Was tangowa muzyka na żywo w TAKIM wykonaniu? Żałujecie kasy na bilet?! Kuźnia to kameralna scena. Miejsca były zapełnione nietangową publicznością, która hojnie nagradzała brawami każdy utwór, a na koniec zaserwowała owacje na stojąco. To nietangowcy walą drzwiami i oknami, a warszawskim tangowcom się nie chce? Wychodzi na to, że Warszawa jest prowincjuszką wśród tangowej braci.
Wstyd mi.
Iza nie koncertuje co drugi dzień. Jej występ jest naprawdę rewelacyjnym przeżyciem. Nie wierzę, że tylko ja mam ciary na ciele, umyśle i w sercu, kiedy słyszę TAKIE wykonanie. Jej brawurowa wokaliza do Libertango cisnęła w me błękitne oczęta łzy wzruszenia… Wolność… Tak ważna dla mnie osobiście życiowa wartość… Tak przepięknie wyśpiewana… I to poczucie, że w tym wcieleniu chyba już nie zrealizuję mojego marzenia, aby z profesjonalnymi muzykami z duszą i pasją zaśpiewać tango…  

4-th Recuerdo Tango Festival is over!

Komu się nie będzie chciało czytać całości, a nie był, powiem krótko: sfrajerzyłeś/łaś się, bejbe. To był rewelacyjny festiwal za niedużą kasę, zwłaszcza jak skorzystało się z rejestracji we wcześniejszym terminie i w parze (nie było takiego musu, jedynie zachęta cenowa, pewnie dlatego był niezły balans, jak rzadko kiedy na festiwalach). Masz kolejną szansę, lepiej jej nie przegap. 
 UWAGA! Następny już za niecały rok!!!

 A konkretnie: 26 – 29.11.2020!!! Aaaaa!!!!! Cudownie. 
 Ten się skończył, ot co.
Ale najpierw wszystko się zaczęło.
4 lata temu pierwsza edycja, tydzień z kawałkiem temu czwarta. Nasz warszawski festiwal rozmościł się w listopadowej porze i znowu ogrzeje nas swoim blaskiem.  
Może południowcy przestaną kręcić nosem na nasz klimat i będą liczniej przyjeżdżać? Chociaż w tym roku goście bardzo dopisali, zagraniczni także.  
Dla niektórych był to pierwszy festiwal w życiu, w którym brali udział.
 
Dla mnie był to nie wiem który, nie liczę (a szkoda; i na pewno niebawem napiszę, czym się różni festiwal od maratonu, bo różnice są zasadnicze).    
Festiwalowe czwartki na całym świecie są mniej liczne.

A u nas był tłum! Oczywiście w piątek i sobotę większy, ale jak na czwartek, było bardzo dużo ludzi.  
Pierwszy festiwalowy pokaz wykonali Gospodarze:
  
Jakub Grzybek & Patrycja Cisowska-Grzybek!  
Przy okazji: w Argentynie zawsze najpierw wymienia się mężczyznę.  
Pati miała zjawiskową suknię w kolorze głębokiej butelkowej zieleni, mieniącą się kryształami Svarovsky’ego.  
Legenda głosi, że Kuba nie spał po nocach, tylko rzeźbił tę suknię tymi brylantami… Ale kto by wierzył w legendy? 
W piątek tłum przybrał na sile.

Pokaz miała para, która w ubiegłym roku wywołała łzy wzruszenia, a nawet z co poniektórych damskich biustów ekstatyczny szloch. 
Facundo Piňero & Vanesa Villalba
 
I tym razem rozgrzali publiczność do czerwoności. Ja osobiście lubię ich estetykę, sprawność, muzykalność i technikę. 
Uważam, że jest to doskonała pokazowa para. Ma dla mnie to coś, co przyciąga uwagę i nie puszcza.
Nawet w zaawansowanej ciąży. 
Sobota należała do Los Totis, ale nie tylko!

Do kogo jeszcze, to za chwilę. 
Los Totis, czyli:
 
Christian Marquez & Virginia Gomez!

Po Gospodarzach i Facundo z Vanesą to trzecia para, która jest na Recuerdo od pierwszej edycji.
Mają wyrobioną markę, należą do światowego TOP. Ich pokazy są mniej szalone, bardziej klasyczne, ale także technicznie perfekcyjne. 
Niedziela to czas pożegnań.

Część gości wyjeżdża, głównie ci z Polski, bo zagraniczni zostają dłużej i można się z nimi spotkać na naszych miejscowych milongach w kolejnym tygodniu. 
😄 😄 😄 😄
Był i pokaz, a jakże! Po raz pierwszy dołączyli:

Juan Malizia & Manuela Rossi! 
Power, wdzięk, gibkość – wszystko było.  
I zjawiskowa suknia też. 
O pokazach nie ma co pisać, je trzeba zobaczyć. Z tymi pokazami to jest tak, że… A nie, o tym napiszę kiedy indziej.
W niedzielę maestros zatańczyli rondę, czyli wszyscy na raz. Wrażenie trochę jak na karuzeli, w głowie może się zakręcić, bo nie wiadomo, na czyje nogi patrzeć... 
Miejsce

Tegoroczne wszystkie cztery festiwalowe gale odbyły się w auli głównej SGH. Moim zdaniem to dobry wybór. Co prawda brakowało paniom garderoby, ale duża szatnia z przesuwaną masą wieszaków robiła za kotarę i jakoś dałyśmy radę.  
Parkiet.

Śliski! Ja osobiście baaardzo lubię. Jacek M. mawiał, że żaden parkiet nie jest za śliski, jeśli się umie tańczyć  😄 
Jakieś pojedyncze jęki do mnie dotarły, że w czwartek o 21.00., kiedy zaczynał się festiwal, jeszcze układali podłogę i że o rety. Ja przyszłam przed 21.30., podłoga była ułożona, za to do 22.00. nie tańczył nikt. Ale co postękał, to jego. 
 
TDJ’s team

Gusta muzyczne są różne, dlatego staram się nie oceniać: gra dobrze czy źle (no chyba że gra źle 😄 ). 
Na marginesie, bez związku z festiwalem: ja osobiście na przykład nie lubię ckliwego smędolenia odbieranego przez niektórych jako romantyczną tkliwość i uważam, że zbyt liryczny nastrój didżeja mający wpływ na dobór muzyki może zepsuć nawet kameralną imprezę, nie mówiąc o dużym iwencie (na marginesie marginesu: spolszczona pisownia angielskich słów jest celowa. Lubię rzeźbić w języku, który nie jest martwą łaciną 😄  Poza tym to mój blog i mogę sobie pisać, jak i co chcę, najwyżej pozgrzytasz zębami😄).  
Zatem bez oceniania i wymieniania całej didżejskiej drużyny (możesz ją znaleźć TU), ocenię i wymienię jednak jej część, bo mi się chce:
  
Dorota Zyskowska & Marcin Błażejewski, czyli Radio Tango UNO!

Pierwsza godzina zagrana z kompa, potem z winyli. Co tu dużo pisać i marnować Twój czas na bezsensowną czytaninę… Krótko i z sensem: 
SĄ NAJLEPSI!

Na miejscu innych didżejów mocno bym się przygotowywała z pół roku, jak miałabym grać na tej samej imprezie co ONI!  
I tak sobie myślę, że ja to mogę wypisywać różne rzeczy, nawet kiedyś może Wam zaśpiewam, ale gdybym miała zapędy didżejskie, to ich pojawienie się skutecznie zachęciłoby mnie do robótek ręcznych, a nie zamęczania ludzi wyjcowanym trzeszczeniem (bo tak gra większość tych z nieuświadomionymi niekompetencjami, mechanizm ten sam co w byciu niby nauczycielem tanga). ONI są zjawiskiem na skalę światową.  
Słyszę ICH często (prowadzą milongę UNO, w grudniu w środy i niedziele!). Razem i osobno. NIE zapodają kichowatych tand! I ta jakość dźwięku…  
Wracając do Recuerdo: w sobotę byłam od 22.00. do 3.00. Nie puścili ani jednej lipy!  
Bufet i restauracja.

Były! Bufet cały czas (z bardzo miłą i ładną obsługą), restauracja trochę (w piątek i sobotę do 2.00.). Słyszałam głos, że słabo, bo nawet za darmo wody nie było. Zrobię o tym osobny wpis, ale tu tylko nadmienię, że na festiwalach nie ma catering included (dobra, wracam do angielskiej pisowni, bo po polsku jednak jakoś głupawo to wygląda). 
Fotę z baru gdzieś zgubiłam, więc dałam tę😄 Chyba ktoś buchnął flachę ze sklepu, bo polewanie jest z zabezpieczeniem 😄  
Dodam jeszcze, że byłam na maratonie (a na maratonach napitki i przekąski co do zasady są), na którym nie było NIC! A dodając jeszcze więcej: taka Turcja na przykład robi połączenie festiwalu z maratonem i tam troszkę jest, troszkę nie… Ale to inny temat. 
Dzwoni na Policję? 😄
Nie było koncertu podczas Gali, były dwa w teatrach.

Po raz pierwszy poczułam, czym jest prawdziwe escenario, rok temu w teatrze Komedia. Można lubić lub nie lubić, ale najczęściej jest to kwestia znania się lub nie, co powoduje, że można lubić lub nie lubić 😄  
Ja pokochałam. I uważam, że złą opinię o nim robią ci, co oglądają połączenie cyrku z baletem (dzięki, Tatuś W., za określenie!). Kiedyś tango sceniczne było karykaturą tanga. Tu, po raz drugi, zobaczyłam, że prawdziwe tango escenario to prawdziwe tango... Nie dziwota, że owacje były na stojąco i klaskaliśmy niemal do utraty dłoni!
Bandonegro!!! Kocham.

Są obłędni! Energia tryska każdym ich porem! Grali w tegorocznym spektaklu „Zapach kobiety” w teatrze Komedia. Robią światową karierę i są doskonałym potwierdzeniem, że jeśli masz talent i wykorzystujesz go w swojej pasji, odnosisz sukces. 
Drugi koncert z pokazami był w teatrze „Syrena”.

Pierwszy głos Argentyny + topowe pary = niesamowite przeżycie.  
Na oba spektakle bilety były wyprzedane. Nie dziwię się. Było warto. Za rok się pospiesz i kup wcześniej, bo nie czekają do ostatniego dnia.
Festiwalowe milongi śniadaniowe.

W sobotę i niedzielę. Moim zdaniem cudowny pomysł! Na pewno bym na nich była, gdybym była przyjezdna. Bo tak to u mnie działa: jak wyjeżdżam, jestem w tangowej imprezie na maksa. A u siebie mam inne sprawy i się nie da… A właściwie po prostu wybieram te inne sprawy, których na wyjeździe nie mam. Można było dołączyć, niezależnie, czy się miało full pass (płatnie). 
Popołudniówki.

To samo, co powyżej. Nie mam nawet zdjęć uczestników… Chyba żaden fotograf nie dotarł. Wstęp był wliczony w full pass, a wejście indywidualne można było kupić na nocnej gali poprzedzającej popołudnie. U drzwi - nie. 
   
Masterclass.

Jak to na festiwalu: TAK!  
Technika dla pań z DIVINAS: całe 5 godzin (3 x 1,5 godz.+ dwie przerwy). Do tego warsztaty z poszczególnymi argentyńskimi parami. 
MOC! 
Podsumowanie było na początku.

Dotarłaś/łeś do końca? Gratuluję Tobie umiejętności skupienia uwagi, a mnie tego, że umiem Ci ją umieć skupić 😄 

Najbliższe plany są najbliższe😄 

Najpierw sylwester. Różne są organizowane, w tym ten: taki mini maraton właściwie, winylowy, z NIMI! No tak, Dorota i Marcin grają TU. 

Pierwszy weekend 2020 należy do Beskid Tango Maraton 

Czekam na szóstą, a właściwie siódmą edycję (pierwsza była na Szyndzielni i zupełnie nie rozumiem, czemu nie jest liczona!). Rejestracja w toku. Panowie, przybywajcie! Kobity szturmują Anielicę Bielskiego Tanga, ale tak jak w piżamkach i koszulkach możemy sobie polatać dla własnej uciechy (a tak, pyjama party to mega petarda humoru i śmiechu co nie miara), tak tańczyć jednak wolimy z Wami.. 
Moje ulubione zdjęcie 😄 W tym roku wszyscy mieszkamy w hotelu Belweder w Ustroniu, szczegóły maratonu znajdziesz TU
Idą mikołajki i gwiazdka!

I dojdą z całą pewnością, więc za długo się nie zastanawiaj, tylko rób prezent sobie, szwagierce, teściowej, sąsiadce... Chcesz z autografem? Pisz do mnie! Da się zrobić😄 

BB Tango – spotkanie ze mną w roli głównej i Festivalito

Z powodów intensywnie osobistych nie bardzo potrafię do końca powiedzieć, kiedy odbyła się premiera mojej drugiej książki pt. „Przenikanie”. Ogłoszenie terminu na fejsie to jedno, proces produkcyjny – drugie, a życie – trzecie.

Jest! Wreszcie! Kto już ma? 🙂

O czwartym i piątym (do potęgi szóstej) – zamilczę.

Dom Kultury „Olszówka”, prowadzący Jakub Abrahamowicz (aktor; przeczytał me dzieło, podobało mu się, więc go luuubię!), ilustracja taneczno-muzyczna w wykonaniu Lucii i Joerga, muza puszczana przez TangoDealera Lecha, i ja… w mojej mega sexy kreacji… i trampkach.

Gawędzimy…

Nie, nie zapomniałam butów na zmianę.

Co mi się kiedyś, na wyjeździe (dwie międzynarodowe imprezy w dwóch państwach jedna po drugiej), zdarzyło. Teraz raczyłam koślawo stąpnąć i skręciłam kostkę, więc inne obuwie niż trampki (ewentualnie mogłabym wzuć walonki) nie bardzo dawały radę. To była jedna z mych dolegliwości. Zwykle nie miewam żadnych, tym razem szły w parze.

Dobry humor i autoironia to podstawa zdrowia psychicznego 🙂

Przeziębienie.

Nabyte tydzień wcześniej, było dość słyszalne w mym głosie i okazało się mocno ekspansywne: zaraziłam Anielicę Bielskiego Tanga Annę Pietruszewską, a po powrocie mojego tatę, córkę i kilku znajomych. Beatka, z którą na wyjeździe byłam baaardzo blisko (a fe, świntuchy!), na szczęście okazała się odporna na mojego wirusa.

Bardzo lubię tych Czytelników 🙂

Dość farmazonów, czas na konkrety.

Tango to znak firmowy mojej twórczości, dlatego spotkania autorskie ze mną są dość charakterystyczne: każdemu towarzyszy pokaz tanga. Tym razem ilustrację wizualną stworzyła para, która często gości w Bielsku-Białej: Lucia Kubasova i Joerg Palm. Jednak najprzyjemniejsza dla mnie część odbyła się po tej oficjalnej…

Ależ tu się dzieje… 🙂

Właściwe zaproszenie do tanga.

Gdzie mogę, opowiadam (ostatnio dzisiaj w Wilanowie), że milonga to nie potupajka w remizie i nie godzi się, by dżentelmen strzelał obcasami z wyciągniętą łapą w stronę damy.

Najpierw gra wstępna!

Kobiety lubią, kiedy trwa nawet kilka tygodni, a nie że dzwonisz, kiedy chcesz ten teges i myślisz, że ona będzie gotowa… Ale to temat na inny wpis.

Cieszę się, że czytują mnie także mężczyźni 🙂

Przewaga tanga nad seksem

Ku obopólnej satysfakcji, w tangu gra wstępna może trwać zaledwie kilka sekund. Ktoś, kto to wymyślił, był GENIALNY. Ten, kto nie docenia, nie odkrył istoty tej gry (też o tym napiszę).

Elementem pogadanki było zaprezentowanie mirady i cabeceo. Tak przyszpiliłam Joerga mym głębokim spojrzeniem, że Anielica zeznała, iż doznała ciarek na ciele i umyśle. Uczyniłam Joergowi abrazo takie jak lubię i posunęliśmy po parkiecie kilka prostych kroków (nigdy wcześniej nie mając ze sobą do czynienia). W tym miejscu powinno być zdjęcie ilustrujące to zajście, jednak – ku mojemu ubolewaniu – nie ma.

To w tangu kocham.

Z zupełnie obcym człowiekiem można odpłynąć w inny wymiar. Po objęciu już wiem, czy będzie mi dobrze, a trzy pierwsze kroki zdradzają wszystko: będzie ognisty dwunastominutowy romans czy nudne bajdolenie o niczym…

Tańcząc, miewamy różne miny. Beatek pięknie się uśmiecha, ale są ludzie, którzy tangolą z miną seryjnego zabójcy, jakby mieli zatwardzenie lub wręcz przeciwnie – jakby walczyli z napierającą sraczką…

Festivalito.

W bielskim klubie jazzowym „Metrum” odbyło się po raz drugi. Koncert i dwa sety milongi Live zagrał zespół Wiesław Prządka Tango Trio.

Wiesław jest wirtuozem zarówno akordeonu, jak i bandoneonu – o którym świetnie opowiadał 🙂
Ten bandoneon to zupełnie inny instrument…

Didżejował bielski Tango Dealer Lechosław Hojnacki, z pokazem wystąpili Lucia i Joerg, którzy także prowadzili warsztaty.

Tangowe weekendy to często wieczorna przyjemność, ale dzienny znój…

Konsultacje.

Ortopedyczno-fizjoterapeutyczne odbyłam w trakcie milongi, ponieważ przy naszym stole siedział bielski fizjoterapeuta-cudotwórca. Obejrzał mą przetrąconą kostkę i zakazał tangolenia przez trzy tygodnie.

Bardzom zasmucona perspektywą trzech tygodni bez tanga…

Nie dało się.

Dnia następnego, po spotkaniu autorskim, Anielica urządziła tzw. domówkę. Co to była za impreza… Cóż za abrazos… Przeziębienie mi przeszło, o kostce zapomniałam i pozwoliłam się pochłonąć tej nocy… Tęsknię! Zdjęć nie ma, bo to była nieoficjalna część oficjalnych tegesów.

Każdy rachunek trzeba zapłacić.

Czasem z odsetkami. Po powrocie do Warszawy przeziębienie mnie sieknęło ze zdwojona siłą (nadal dochodzę do siebie), a kostka była jak balon (jeszcze nie powróciła do pełnej formy). Ale!

No, rien de rien…

Przebieram nóżkami w oczekiwaniu na zimowy Beskid Tango Marathon. Co roku jest mega superowo. MEGA! Letnia edycja była moją najlepszą imprezą jak do tej pory (a trochę świata w pogoni za „tym czymś” zjechałam…). Wylaszczyłam się (o tym też niebawem zrobię wpis podsumowujący), na pijama party wskoczę w jakąś koszulkę…

Tu akurat byłam w piżamce, bynajmniej nie sexy 🙂 Większość poszła już spać, więc fotę zbiorową trzeba robić zdecydowanie wcześniej.

Mam szczęście.

Imprezy, które wybieram, są naprawdę bardzo udane.

Czasem nie ma tandy życia, ale reszta jest bardzo przyjemna. Coraz bardziej doceniam socjalny aspekt tanga.

Plany?

Jesiennozimową porą na polskich włościach:

* Recuerdo Tango Festival!!! Nasz, warszawski, na światowym poziomie, z MEGA tangowymi gwiazdami. Rejestracja się zamyka 15.11., u wrót bilet droższy. Pokazy par – co ja będę pisać… Trzeba zobaczyć.

Foto: spektakl rok temu. FANTASTYCZNY! Nie wiem, czy na ten w tym roku są jeszcze bilety…
Warto baaardzo.

* Pierwsza edycja maratonu w Białymstoku. Ekipa zacna. Czuję, że będzie czad! A mam intuicję do imprez i do mężczyzn hehe…

* Sylwester po warszawsku! Na winyLOVE! Zjeżdża kawałek świata, więc i ja zjadę (samochodem na parking), o!

Będziemy! Na sylwestrze i na Beskidzie, bo w trakcie Białegostoku Dorota zdobywa szczyty Ameryki Południowej, a Beata rozkochuje w sobie Argentyńczyków w Buenos…

* Beskid Tango Marathon!!! Rejestracja TU, szczegóły fejsbukowe TU. O matko, chcę już! Ekscytuję się jak uczennica żeńskiego liceum balem w technikum samochodowym…

Do zobaczenia?

Tak, tę sukienkę też zabiorę.

P.S. Jeśli jesteś ciekaw/a, co nawypisywałam w moich powieściach – daj znać 🙂

Beskid Summer Tango Marathon – sierpień 2019

Z powodów różnych publikacja trochę się odwlokła, ale jest! A opisać warto. Wiadomo, że impreza jest na tyle udana, na ile się bawisz. A ja bawiłam się wyśmienicie. Nie zawaham się powiedzieć, że to był mój najbardziej udany maraton. A trochę ich odbyłam, w kraju i za granicą.

 Bardzo dobry poziom tangowy.
 To duży sukces zebrać tylu świetnie tańczących. NIE MIAŁAM ZŁEJ TANDY! Muzyka niosła, partnerzy byli naprawdę ach ach, wiele nowych abrazos okazało się bardzo tak. Dlatego lubię wyjeżdżać: odrywam się od codzienności, jestem tam i nigdzie indziej. Im dłużej jestem w tangu, tym bardziej doceniam jego funkcję socjalną – chociaż nadal jak jadę na tango, to ono jest dla mnie najważniejsze.  
Muzyka niosła.
 
Może trochę inaczej ustawiłabym kolejność grania, ale to jest zawsze kwestia indywidualnych preferencji: ja lubię tak, ktoś może lubić inaczej. Moją szczególną sympatię zdobył TDJ z Grecji, każda tanda była „po mojemu”. Zestaw wszystkich didżejów można znaleźć na opisie minionego wydarzenia, więc nie będę wszystkich wymieniać. Dodam tylko – wcale nie przez sympatię, a w uznaniu – że granie Bielskiej Anielicy Tanga Anny Pietruszewskiej w niedzielne południe było bardzo smaczne. Aż szkoda, że nie wszyscy byli. Pietruszka na śniadanie i obiad – ale nie tylko! Anna gra naprawdę energetycznie, dlatego ze swoim 
soft nuevo zapraszana jest  ma coraz więcej imprez, nie tylko w Polsce. 
Prowadziłam!
Jak już byłam stańczona do upadłego, wskakiwałam w płaskie butki, a czasem prowadziłam też w szpilkach. W końcu nauka u świetnych nauczycieli (Kasi Chmielewskiej i Mateusza Kwaterko z Caminito) zobowiązuje i nadszedł czas, abym była aktywna jako liderka nie dlatego, że nie ma panów (bo byli, balans był ok), tylko dlatego, że mam już co zaproponować partnerkom. Jeszcze skromnie, ale jest progres na tyle, że może tańczyły z grzeczności, ale nie z obrzydzeniem. 
Raz nawet tak się zdarzyło, że kiedy tańczyłam tradycyjnie, jako partnerka, partner w uniesieniu padł mi do stóp...

Atrakcje
Pogoda dopisała, więc przejazd beskidzką ciuchcią do Bielska-Białej był bardzo udany (wiem z opowieści, bo dla mnie godzina była zbyt wczesna). Okolica piękna, więc kilka osób zdecydowało się wspiąć na Klimczok. Ponieważ niedawne pozaszlakowe zdobycie Ślęży wystarczy mi na długo, nie zdecydowałam się na taką eskapadę. 
Warsztaty z naszą polsko-argentyńską parą: Luizą i Marcelo Almiron, bardzo się podobały, a bytność na dodatkowych zajęciach z canyengue widać było na maratonowym parkiecie (wiele par tańczyło!). Pokaz w trakcie sobotniej nocy był pięknym akcentem, rzadko spotykanym na maratonach.  
Zdjęcia Krzysia są TU, TU i TU a Szymona TU, TU i TU. 
A ostatniego dnia zaśpiewał dla nas Gonzales Federico, który ma piękny głos, umie śpiewać (a to nie zawsze oczywiste) i jest słodki... 
Mieszkać w jednym miejscu to zaleta.
Tym razem byliśmy w Bystrej w 4* hotelu Golden Tulip, część osób zatrzymała się w wyremontowanych domkach. Ja z dziewczynami początkowo też byłyśmy w domku, ale uznałyśmy, że czasy skautów mamy za sobą i przeniosłyśmy się do hotelu. Nigdy nie mam czasu, aby skorzystać z atrakcji dodatkowych: SPA, jaccuzi, basenu (ten ostatni nie bardzo lubię, a właściwie nie lubię wcale, bo pływanie mnie nudzi). Kuchnia hotelowa była smaczna: śniadania obfite i urozmaicone, ceny restauracyjne przyjazne – przy dobrej kuchni.  
Hehehe…
Uwielbiam Beskid Tango Marathon.
Edycja letnia udała się fantastycznie. Edycja zimowa udaje się od lat. Od ubiegłego roku odbywa się w hotelu Belweder w Ustroniu – rejestracja w toku! Info o wydarzeniu TU, a miejsce rejestracji znajdziesz TU. Zachęcam do zaplanowania tego w swoim kalendarzu, bo zabawa jest przednia, a w tym roku zagrają TDJ-e znani i lubiani, m.in. nasi warszawscy twórcy Radia Tango Uno i Milongi Uno: Dorota Zyskowska i Marcin Błażejewski. 
Pijama party oczywiście się odbędzie! Relacja z ubiegłego roku: TU (zdjęcia niestety zeżarło po transferze bloga na inny serwer). 
Wylaszczyłam się.
Więc może pomyślę o piżamce seksi… Pisałam kiedyś, że postanowiłam wrócić do dawniejszej formy cielesnej. Udało się. Mój nowy wpis na ten temat niebawem, ale bardzo mnie cieszy ma smukłość osiągnięta (i utrzymywana) wcale nie aż tak bardzo katorżniczo, za to pod czujnym okiem fachowczyni. 
Lubisz mnie czytać?
Zamów moją najnowszą książkę. Przedsprzedaż edycji limitowanej trwa tylko do 30.09.2019 r. To powieść psychologiczno-obyczajowa, tym razem z przedwojennym tangiem jako znaczącym elementem przetrwania II wojny światowej. Akcja dzieje się na przestrzeni dwóch miesięcy 2018 roku. Książka jest o relacjach międzyludzkich, zjawiskach pozazmysłowych i tym, że KAŻDY ma tajemnice…
 Edycja limitowana da Ci:
 * niższą cenę niż wydanie standardowe
 * uszlachetnioną okładkę i lepszy papier druku
 * dedykację wraz z osobistą (dla Ciebie lub dla wskazanej przez Ciebie osoby) przepowiednią Złotego Smoka na rok 2020. Nie wierzysz w „takie rzeczy”? Nie musisz, one wierzą w Ciebie...  
Cena: 35 zł + wysyłka. Chwilowo sklep strajkuje, pisz do mnie na priv.

Harce w Kikowie – obóz tangowy, lipiec 2019

Fot. Anna Gołosz
Jedziemy! Ja jako liderka, dziewczyny jako podążające. Tak, miałyśmy jechać we trzy. Zawirowania jednej z nas sprawiły, że pojechałyśmy we trzy, ale trochę inaczej i ta trzecia zorganizowała sobie partnera. Zajęcia prowadziły naprzemiennie dwie pary: warszawska ze szkoły Caminito, czyli Kasia Chmielewska & Mateusz Kwaterko oraz Ola Niesler & Michał Zachariasiewicz z Katowic. Nie mam ich wspólnej foty, więc dam widoczek. 
Widok z naszego pokoju, który mieścił się w przyziemiu i miał wyjście na coś, co kiedyś będzie tarasem z piękną panoramą widokową.
Jak obóz, to i opieka kaowca, co nie?
Tak to sobie wyobrażałam, pamiętając wyjazdy na kolonie i obozy młodzieżowe. Czas się przyznać: nigdy nie byłam na obozie tangowym! Maratony, festiwale, drugie krańce świata, a obozu nie zaliczyłam… Najpierw się nie składało, potem też nie, a później uznałam, że mi się nie chce. Aż tu mi się zachciało, tylko w tej drugiej roli.
Fot. Anna Gołosz.
Kików to znane miejsce warsztatowe.
Odbywają się tu zajęcia z różnych dziedzin, także odjechanych. Otoczenie przepięknie sielskie, przyroda o tej porze roku w rozkwicie pobudzała zmysły. Kuchnia obfita i pyszna, generalnie wegetariańska, chociaż pojawiała się swojska kiełbasa na śniadanie i można było zamówić kurczaka na sobotni obiad. Zajęliśmy cały ośrodek. Byliśmy podzieleni na dwie grupy, a ponieważ sala była jedna, zajęcia były prowadzone naprzemiennie (każda grupa miała tyle samo zajęć z obydwiema parami na zmianę). 
Fot. Anna Gołosz.
Zaczęliśmy w czwartek 25.07. 
Moja grupa ruszyła od razu po przyjeździe o 15.30., potem salę przejęła druga grupa, następnie spotkaliśmy się wszyscy na kolacji. W planie był wieczór filmowy. Myślałam, że to takie hasło wywoławcze i że czas spędzimy dynamiczniej, integrując się (przyjechaliśmy z całej Polski, ja prawie nikogo nie znałam). A tu nie! Grzecznie zalegliśmy na materacach, co poniektórzy z flaszką wina, i obejrzeliśmy „Lekcję tanga” Sally Potter (ciekawe, czemu nie używa pierwszego, jakże słodkiego imienia: Charlotte?). 
Foto: Internet.
Film uroczy i bardzo edukacyjny. 
Estetyka ruchu zmieniła się tak bardzo… Te kroki wyglądające niezdarnie... Boleo bez wdzięku... Okazuje się, że to ostatnie wraca do łask i nawet się później uczyliśmy jako boleo retro... Tak więc wieczór był spokojnie udany, ale mało integracyjny, bo jak tu się integrować, kiedy każdy rozwalony na swoim kawałku materaca? Pewnie jakiś quiz dałby nam się poznać, może nawet byłoby wesoło? Można zadać tyle pytań… Na przykład: po cholerę ludziom tango? Opowiedz jednym zdaniem: … Albo: obejrzyj video i powiedz, jakich głupich skojarzeń przypadkiem nie masz... 
Kuchnia nas rozpieszczała.
Siusiu i spać!
Bo od świtu o 8.30., praca z ciałem! Czyli rozciąganie, które nieforsownie, z dużym wdziękiem i skutecznie (czuliśmy to, a jakże!) prowadziła Kasia. Bardzo nas zgrabnie motywowała. Na każdy nasz pokraczny ruch seksownie muczała: „...dobrze… cudownie… bosko...”. Tak, ja we własnym imieniu i ciele lazłam razem z jutrzenką, by prężyć me mięśnie i rozluźniać powięzie. A wieczorem powtórka. 
Był czas na słoneczne lenistwo, a to lubię.
Zajęcia były dwa razy dziennie.
Więc znajdowałam czas na słoneczny relaks. Plus praktyka. Beatka powiedziała, że jeszcze godzinę techniki by wrzuciła, ale na szczęście nie przyszło im to do głowy i trochę można się było powylegiwać, bo jak by ta technika była, oczywiście bym poszła, a wolę leżeć. 
Nie tylko ja lubiłam leżeć, nie tylko ja…
No dobra, ja czasem też.
I kotka lubiła!
I pies lubił! Fot. Anna Gołosz.
Ogólnie zajęcia były bardzo fajne. Na praktyce nauczyciele byli do dyspozycji i poświęcali tyle czasu, ile kto wymagał. A ja wymagałam specjalnej troski… Miałam pewne obawy, że nie sprostam jako prowadząca (Kwaterki lubują się w katowaniu biedaków sacadami i bolełami w ilościach hurtowych i na raz), że Beatka będzie się ze mną męczyła/nudziła/wkurzała... 
Dałyśmy radę! 
Wszystkie zajęcia były rozwijające niezależnie od tego, ile kto tańczył. Bo oczywiście jak zwykle najważniejsze i nie do zdarcia są podstawy… Które na wyższym etapie swojej tangowej edukacji można w zupełnie inny sposób eksplorować. 
Na suficie mieliśmy milongowe urozmaicenie.
Milongi były dwie.
W tym jedna w dniu moich imienin. Nawet się przygotowałam, czyli przywiozłam ze sobą stosowne wiktuały. Ale ponieważ nie jem takich rzeczy (po co - pisałam TU, a jak mi idzie – TU i niebawem nowy wpis w tym akurat temacie!), a zajęcia były absorbujące – wieczorem zapomniałam o wałówce i została w pokoju. A tu przypomnieli sobie po północy, że Anie (dwie już poszły, zostałyśmy we dwie), że jakiś walc… 
O matko!
Kazali tańcować na środku! Bardzo to było sympatyczne, bo przyszli panowie, którzy tak normalnie nie garnęli się do tandy. Dlaczego – okazało się później (więc o tym później). Ale żeby nie było tak po prostu, Ola i Kasia też przyszły… I to ja miałam je prowadzić! W walcu! Nie obie naraz, po kolei. Normalnie mało zawału nie dostałam.
Kolejnego dnia ożywienie wprowadziły urodziny Jacka.
Naszego, warszawskiego. Mam nadzieję, że zaczną z żoną znowu chodzić na milongi. Honor imienin Ań uratowała inna solenizantka, która rozstawiła słodkości od hallu po salę balową. Jubilat polał prosecco. Poza tymi dwoma przerywnikami milongi toczyły się spokojnie i bez szaleństwa. Obydwaj dje zadbali, abyśmy się zbytnio nie zmęczyli i nie rozbrykali, tylko grzecznie szli spać i mogli wstać na poranną gimnastykę. 
Taki kandydat na tanguero nas odwiedził. Był przeuroczy i bardzo przyjazny.
Nadszedł czas ostatnich zajęć.
Moja grupa miała jako pierwsza, więc podczas opalania podglądałam grupę drugą.  
Podglądałam przez okno hehe…
Relaks po trudzie i znoju…
My mieliśmy boleło ze szczytowaniem „na trzy”, oni – grane finale. I na koniec relaks. Tak się wczułam w okoliczności całości, że chcąc ukazać piękno otoczenia, omal nie waliłam się w przepaść...
Taras był solidny, drewniany, jednak bez barierki, a w dół jakieś 2,5 – 3 metry…
Na szczęście skończyło się osunięciem ze stopnia (kto ciekawy – podgląd TU).
Uściski, całusy,,, Czyli czas pożegnania.
Najpierw oczywiście zbiorowa fota. 
Ustawiamy się do zdjęcia…
W takich sytuacjach wychodzi charakter… 
…ustawiamy…
Jedni ustawiają się ze śmiechem, inni na poważnie, a i wypchnięcie koleżanki z kadru się zdarzyło… 

Udało się! Jesteśmy prawie w komplecie – bo zawsze kogoś jednak brakuje…
Foto: Ania i Sławek Sulenccy.
Potem pyszny obiad i… adieu! 
Właśnie przy pożegnaniach wyszło, że troszkę tej integracji na początku zabrakło… Że panowie nie rwali się do tańczenia z nieznanymi sobie dziewczynami, bo byli onieśmieleni… Jeden nawet napisaną przeze mnie książką! I zastanawiam się: może czas przybrać pseudonim? Kostek Anecki – czyż nie uroczo? 
My wyjeżdżamy, następni przyjeżdżają…
Czy warto było jechać taki kawał..?
Ależ po stokroć tak!!! Ja w ogóle uwielbiam wyjazdowe imprezy, bo jednak zawsze poznaje się nowych ludzi. Poza tym na wyjeździe jestem na wyjeździe i nie myślę o tym, że zapomniałam kupić papier toaletowy. A i pigułka tangowa jest bardziej skondensowana, nie można się nie rozwinąć. 
Fot. Anna Gołosz.
Najbliższy wyjazd?
Summer Beskid Tango Maraton. Nocujemy w jednym miejscu, w nowym hotelu świeżo wybudowanym. Zarzynamy się tańczeniem dla przyjemności. Odpoczywamy z widokiem na Klimczok. Chcesz dołączyć? Daj znać, spróbujemy podziałać…

Oto książka, którą onieśmieliłam przesympatycznego kolegę – do zamówienia u mnie, wezmę kilka na Beskid. Do zobaczenia!

UNO – urodzinowo!

Przygotowania.

Nie wiem, czy oni specjalnie tak się dobrali? Stworzyli unikatowy, rewelacyjny duet djski w skali świata (a tak! Pokażcie mi taki drugi! Nie ma!). Obojętnie, które z nich gra (osobno lub razem), wiadomo, że lipy nie będzie. Mało tego! Urodzili się w jednym tygodniu (Dorota raptem dwadzieścia lat temu, Marcin ze dwadzieścia dwa przed nią), więc zasadne jest, że robią urodziny razem.

Grafika z zasobów Doroty i Marcina na Facebooku.

Nie dziwota, że kiedy jest Milonga Uno, Samo Centrum Wszechświata pęka w szwach. I że przyszły tłumy. Także zagraniczne.

Wesoło i energetycznie.

Gospodarze (jakby kto nie wiedział – a może, bo środowisko się rozwija, coraz nas więcej i może ktoś tu zawita po raz pierwszy?), czyli Dorota Zyskowska & Marcin Błażejewski = Radio Tango Uno, sprawnie radzili sobie z witaniem gości, przyjmowaniem życzeń i tańczeniem, a przecież jeszcze trzeba było grać!

Foto: Dorota Mtanguera.

Dorota chyba zatrudniła sobowtórkę, bo świetnie łączyła wszystkie role.

Foto: Dorota Mtanguera.

Marcin był tak skołowany ilością prezentów i świetną atmosferą, że w pewnym momencie poczuł się nie jak jubilat, a pan młody. Jednak nie dopadły go urojenia i nie słyszał „gorzko! gorzko!”, bo nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby otumaniony szczęściem wziął Dorotę za pannę młodą i dorwał się do całowania…

Jak urodziny, to walc odbijany.

Na żywo! I to był doskonały pomysł. Ja miałam taki, żeby z powodu ilości chętnych zagrać całą tandę, ale byłoby to niepraktyczne, bo zbyt wąskie gardło wstępu na salę taneczną uniemożliwiło uczestniczenie w tym obrządku ponad połowie gości.

Żeby się dostać do pana młodego… Stop! Jubilata! Trzeba czasem podskoczyć, czasem podfrunąć…

„Opowiedzieć, co tam się dzieje? To ja może…”
„… pokażę. O! Tak tańczą!”

Więc walc wybrzmiał jeden, za to Troilo. I tu kolejna niespodzianka: na akordeonie zagrała Ula Wojtkowiak, znana jako dj Ulita, mistrzyni gyrokinesis (takie hocki-klocki usprawniające ciało, bardzo przydatne w tangu) i tanguera, która sprowadza rewelacyjne buty do tanga włoskiej firmy Entonces (mam dwie pary, moje stopy je kochają). Nie wiedziałam, że gra na czymkolwiek (dowiedziałam się, że na pianinie też), a ona na dokładkę zaśpiewała! Na skrzypcach zagrała Joanna Okoń, która występuje tylko w miejscach o światowej renomie, czyli np. Carnegie Hall w Nowym Jorku i na Milondze Uno…

Asia, Ula i Wojtek Czekoladka jako wsparcie techniczne 😄

Jak urodziny, to i słodkości.

U bram czekał na wszystkich gości talon na wino, stoły usiane były bonbonami, a punktem kulminacyjnym był oczywiście tort (podarowany przez córkę Marcina – Hanię i jej mamę Agnieszkę) oraz BABECZKI… Aaa!!!ale jakie!!!

Winyle w wersji mniam 😄 Zdjęcie: Agata Dębowiak.

Nie od dziś wiadomo, że nasza warszawska tanguera Agata Dębowiak robi takie cuda, że aż szkoda zjeść! A smakują równie pysznie, jak wyglądają.

Agatka (w środku) sprawia, że ślina cieknie po brodach zarówno dam, jak i dżentelmenów 😄

Niestety tym razem nie spróbowałam, bo się wylaszczam i jestem konsekwentna (po co – napisałam TU, a jak mi idzie – TU). Za to lud częstował się tak łakomie, że co nieco wylądowało na podłodze… Czekoladowe płyty winylowe zostały pochłonięte, czekoladowy gramofon Marcin wiózł do domu niczym najdroższe trofeum 😄

Marcin się bał, że jakiś złoczyniec podstępnie się zakradnie i pożre… Zdjęcie: Agata Dębowiak.
Edit: Marcin się dopatrzył, że jego gramofon nie ma napisu „Tango”. Przeprowadził błyskawiczne dochodzenie w temacie: kto zlizał?! Okazało się, że napis odpadł przed imprezą i pewnie Agatka go zjadła…
Ściana z luster od ziemi do sufitu robi wrażenie. Zwłaszcza na panach – służby operacyjne doniosły, że tak ustawiają partnerki, aby je podziwiać w pełnej krasie… Foto: Dorota Mtanuera.

Najbliższa Milonga UNO już w tę niedzielę!
Czyli 21.07.2019 r.

Poniżej kilka zdjęć – te bez podpisu popełniła Dorota Mtanguera.

❤️
Za chwilę odpalenie tortu. Ten przystojniak po lewej powiedział, że zaczyna naukę tanga!
Sto lat! Sto lat!
Tłumy…
Na parkiecie nie było bałaganu.
Tłumy…

Paparazzi podglądają słodkości…
Kto na co dzień prowadzi hulaszczy tryb życia, na imprezie potrzebuje czasem odsapnąć…

UNO VinyLove – Samo Centrum Wszechświata

Miałam napisać jeden post podsumowujący ostatnie imprezy, ale TA zdecydowanie zasługuje na indywidualny wpis. Po pierwsze: w Warszawie TAKA milonga odbyła się po raz pierwszy. Po drugie: po pierwsze wystarczy 🙂 Na początek trochę informacji ogólnych.

Milonga UNO na stałe wpisała się w tangową przestrzeń stolicy.

W rzeczywistości budynek wygląda ładniej 🙂

Miejsce na Chłodnej 29 – „Samo Centrum Wszechświata” – jest klimatyczne i przyjazne. Oczywiście znajdą się ci, dla których jest za ciepło/za ciasno/za jakoś, natomiast fakty są takie:

* przychodzą tu ci, których gdzie indziej rzadko można spotkać;

* NIE MA bałaganu na parkiecie! Tańczący w poprzek zdarzają się rzadko, a ci, których przyuważyłam, to niby tangowi wyjadacze, a jednak tetrycy. O poziomie tanguero nie świadczy ilość machniętych sakad i boleł (hehe…), a umiejętność docenienia tańczenia w rondzie. Dla tych, którzy nie rozumieją, dlaczego lepszy fun niż brykanie w rozgwiazdę daje porządek na parkiecie i że ronda nie jest „ograniczeniem ekspresji”, a właśnie zwiększeniem energetyki – niebawem stworzę osobny wpis;

* pewność DOSKONAŁEJ muzyki. Dorota i Marcin, razem i osobno – grają rewelacyjnie. Nie ma smędolenia, jest zróżnicowana energetyka, jakość dźwięków zawsze świetna. Konstrukcja tand, przerwy pomiędzy utworami i długość cortin są zawsze właściwe. Po warsztatach djskich, które Dorota z Marcinem organizowali, umiem odróżnić dobrze i źle ułożoną i zagraną playlistę, ale pogodziłam się, że ludzie rwą się zarówno do uczenia, jak i do grania – nie mając o tym pojęcia, a jedynie wyobrażenia… Wiem! Ja Wam zagram i Was nauczę! Chyba na cymbałach gry w głuchy telefon…;

* średnia wieku jest zadowalająca dla wszystkich bywalców (nie słyszałam, by ktoś narzekał);

* można uraczyć podniebienie pysznymi drinkami, ciachami i lodami;

* obsługa jest FANTASTYCZNA! Miła, uśmiechnięta, dowcipna 🙂 Pan menadżer jest przystojny, w bardzo odpowiednim wieku, ma dobre gabaryty i diabła w oczach. To wszystko marnowałoby się po próżnicy, ale! Obiecał, że będzie tańczyć! A sposobność nauczenia się nastąpi już niedługo, ponieważ przed środowymi milongami ruszą lekcje pod dowództwem Marcina, czyli połówki Radia Tango Uno. Służby operacyjne mi doniosły, że uczy rewelacyjnie. To dobrze, bo czekam na menadżera na parkiecie…

* parkiet większy niż był U Aktorów, cały posypany talkiem, więc na poślizg nie można narzekać. Dyskretne oświetlenie pomaga stworzyć sympatyczny nastrój, chociaż wiadomo, że ten tworzą (oprócz gospodarzy) ludzie i na milondze UNO dobrze im wychodzi.

Organizacja przestrzeni – jak dla mnie – jest odpowiednia.

W sali do tańczenia się tańczy, a kabeceuje, gawędzi i flirtuje w przestrzeni do relaksu z dobrze zaopatrzonym barem.

Jak frekwencja przyłomocze, co zdarza się coraz częściej, bywa ciasno, ale moim zdaniem lekka atmosfera i powiew świeżości rekompensuje ewentualne zagęszczenie. Można odetchnąć na zewnątrz w kawiarnianym miniogródku. Ci, co chcą ze sobą zatańczyć, odnajdują się bez problemu.

In tuch: „Nie leń się, tylko wbijaj!”

W lato ma być ciepło.

Ja osobiście NIE ZNOSZĘ!!! sztucznie i nadmiernie wyziębionych sal, więc nie znoszę też narzekania, że „jest za gorąco”. NIE MA ZA GORĄCO! Chyba że słońce świeci na głowę w środku lata, ale wtedy wystarczy założyć kapelutek i gotowe. Tu klima jest nieinwazyjna i tylko w przestrzeni barowej. Jak się tańczy, jest ciepło (w sali pootwierane są okna), i dobrze! Polscy panowie, zamiast narzekać na gorąco i kleić się od potu już po pierwszej tandzie, mogliby wziąć przykład z kolegów z południa, gdzie zimno bywa rzadko, a oni są świeżutcy do końca milongi.

Sekret południowców jest prosty.

Idąc na milongę, psikają/smarują antyperspirantem nie tylko pachy, ale czoło, tors i plecy. Dzięki temu przyjemnie z nimi tańczyć nawet w trzeciej godzinie milongi. Ale to inny temat.

UNO VinyLove – WE LOVE IT!

Frekwencja dopisała. Ba! Dowaliła. Miejsce pękało w szwach. Zjechali się ludzie z wielu miast. To świadczy, że stajemy się bardziej świadomi i wyrobieni. Zagranicznych też nie brakowało. Sam sprzęt do odtwarzania płyt robił wrażenie. I to jakie! Zagranie milongi z winyli to nie jest puszczenie playlisty daj Toshiby, to nawet nie jest układanie jej na bieżąco podczas milongi. To ogromne wyzwanie i kawał trudniej roboty. Jakość dźwięku z płyty winylowej od dźwięku cyfrowego odróżnią zapewne jedynie co wprawniejsi słuchacze, dlatego dobrym pomysłem jest zorganizowanie milongi, na której można by zaprezentować dany utwór z winyla i cyfrowy (tak było na końcu tej milongi, ale nie wszyscy doczekali).

Podpytałam o szczegóły techniczne TAKIEGO grania.

* „Non stop pełna uwaga, nawet sobie wypić nie można” 🙂

* płytę się zmienia z kawałka na kawałek, albo Dorota gra dwa utwory, Marcin jeden i cortinę, lub Dorota pierwszy utwór, Marcin drugi z innej płyty, a potem różnie… Najlepiej by było mieć dwie takie same płyty, bo czasem utwór pasujący do tandy jest na drugiej stronie. Do tego odpowiedni anturaż… Dorota zawładnęła wyobraźnią panów, wdziewając do białej sukni białe przylegające rękawiczki… „Winyle nie lubią palców, po których zostają ślady, do których z kolei przylega kurz, ten potem się zapieka pod igłą i słychać trzaski” – stwierdził Marcin, a Dorota: „Kiedy w zrobienie jedzenia wkładamy serce posiłek nie tylko smakuje lepiej, lecz często pojawia się jakaś magia. Kiedy gramy tango, wkładamy w to serce, a szacunek do muzyki ubrany jest w białe rękawiczki”;

* raczej nie ma całej tandy z jednej płyty, bo byłoby nudno (zdaniem Marcina, choć tu były trzy, z przygodami). A jak jest, to dodatkowa trudność, bo trzeba pilnować trafienia w „rowki” 🙂 „Żeby tanda była ciekawa, trzeba z takiej płyty wybrać najlepsze perełki, co się wiąże z tym, że puszczasz najpierw utwór drugi, potem siódmy, następnie odwracasz płytę i puszczasz utwór czwarty, a potem pierwszy. I cały czas trzeba pilnować celowania w „rowki. Ręka nie może drgnąć i trzeba robić to szybko, bo przerwa między utworami powinna wynosić około 4 sek., maksymalnie 7, potem ludzie zaczynają niecierpliwie zerkać w stronę didżeja”;

* „Najlepiej zmieniać płyty co utwór. Jeśli mamy kilka płyt na tandę, jest mniejszy stres i zapewniona płynność”;

*trzeba uważać, by przy dotykaniu płyty igłą mikser był ściszony, bo inaczej rozlega się nieprzyjemny, bardzo głośny zgrzyt i ludzie na parkiecie narażeni są na utratę słuchu. Złe policzenie utworów i nie trafienie w odpowiedni „rowek” skutkuje tym, że w tandzie tang pojawia się milonga…;

* „Zapewniam, że za stołem didżejskim adrenalina jest na najwyższych obrotach”.

Pasja to nie wszystko.

Tu trzeba być zdrowo nawiedzonym, żeby ładować ogrom forsy w podróże do BA, zakup płyt, transport i czyszczenie, a potem jeszcze targać to wszystko (gabaryty pakunków to mniej więcej pojemność bagaży przewożonych dyliżansem na początku XX wieku). Dorota zademonstrowała, jak na co dzień trzeba się z płytami obchodzić. W białych rękawiczkach to mało powiedziane! A ile męskich fantazji tym wzbudziła…

NAJWIĘKSZY, NAJCIĘŻSZY BŁĄD IMPREZY – Edit: NAPRAWIONY!

Okropny. Tragiczny. No bo jak to tak? Wszędzie trąbią, że nie należy dokazywać bez. A tu nikt nie pomyślał o! O czym? No o czym?! Nie o czym, a o kim!!! O fotografie z prawdziwego zdarzenia, z właściwym sprzętem! Który by pstryknął odpowiednie foty, kiedy Dorota w tej sukience i rękawiczkach oddawała się czułym głaskom…

Zdjęcia są! Warto rzucić okiem na ALBUM Agatki.

Za wcześnie wyszłam.

Mam sporo pracy twórczej, więc trochę się szamoczę z uciekającym czasem, a właściwie z sobą samą… Do tego jestem w trakcie żywieniowej rewolucji, co skutkuje np. tym, że zachciewa mi się spać o godzinie 23.00. (kładę to na karb detoksykacji i regeneracji,która następuje właśnie podczas snu). Następnym razem najwyżej zdrzemnę się w ogródku, ale wytrwam!

Czy potrzebna jest większa przestrzeń?

Na milongę UNO moim zdaniem nie, to jest świetne. Na VinyLove – przydałaby się. Z dużo wcześniejszym ogłoszeniem terminu. Myślimy nad miejscem!

A oto garść opinii o tym, co się działo:

* „Genialna akcja! Ekipo Uno – dzięki serdeczne! Przyznam, że do tej pory nie wgłębiałem się w jakość dźwięku ponad: trzeszczy czy nie trzeszczy/dudni czy nie dudni” – Łukasz W.;

* „Magią tchnęły te białe rękawiczki – sterylna laboratoryjna czystość odczuwalna nie tylko słuchem, ale i wzrokiem” – Piotr;.

* „Od dawna jesteście moimi muzycznymi idolami, a z każdą Waszą akcją podziw i wdzięczność rosną” Beata Maia;

* „Te niestandardowe układy tand, te dysocjacje w głośnikach różnych instrumentów MNIAM !!!” – Marcinu (nie, to nie błąd, wtajemniczeni wiedzą, o kogo chodzi 🙂 ).

Wypowiedzi entuzjastów zaczerpnęłam z podziękowań pod postem w grupie Milonga Uno. Wypowiedzi Marcina B. są cytatem z krótkiej naszej pogawędki. Szykujemy się do wywiadu, tylko zgramy terminy!

Ania.

P.S. Kto chce moją książkę na wakacje – dla siebie, na prezent, dla tangowych i nie – ostatnie egzemplarze u mnie i w Złotej Milondze!