Jola:
Barcelona! To miasto ma mnóstwo pięknych tangowych miejsc. Dlatego po festiwalu w Sitges (wrażenia opisałyśmy TU) uznałyśmy, że musimy się w nim zatrzymać choćby na chwilę. W Barcelonie byłam wielokrotnie i mam wrażenie, że znam większość tutejszych milong, które mieszczą się w małych klubach – jak to zwykle bywa. Ludzie chodzą w różne miejsca i dobrze się znają, więc atmosfera jest bardzo przyjazna, a stosunki prawie rodzinne. Przyjezdni są szybko dostrzegani i witani. Podczas tego pobytu mogłyśmy odwiedzić dwie tamtejsze milongi. Na więcej nie wystarczyło czasu. Na szczęście mogłyśmy też rzucić okiem na miasto.
Ania:
Byłam ciekawa, kogo spotkamy. Podejrzewałam – i nie myliłam się – że będzie sporo osób poznanych podczas festiwalu w Sitges. To przecież bardzo blisko, a organizatorzy są z Barcelony. Dopisali zarówno miejscowi, jak i przyjezdni, którzy – jak my – zostali po festiwalu.
Jola:
W poniedziałek poszłyśmy do Milonga del Pipa, która jest zlokalizowana na Rambli. Było sporo bardzo dobrze tańczących ludzi, świetny parkiet i nieźle zaopatrzony barek. Miło się tańczyło. Żałowałyśmy, że milonga trwała tylko 3 godziny (od 22.30. do 1.30.).
Ania:
Wybrałyśmy stolik w miejscu – wydawało się, że niewidocznym… Zarówno z powodu położenia, jak i wszechobecnych ciemności. A jednak nie miałyśmy czasu siedzieć. Dlatego tym razem nie było zbyt wielu zdjęć z milong. A ta odrobina – podczas przenoszenia z telefonu na komputer, albo pomiędzy – się skasowała. Na szczęście zachowało się trochę fotek Barcelony – więc tym razem tango będzie obrazowane widoczkami miasta.
Jola:
We wtorek poszłyśmy na milongę Arrabal. To dość daleko od Rambli, na której mieszkałyśmy. Ale nie aż tak, by nie móc wrócić półgodzinnym spacerkiem.
Ania:
To pół godziny trwało dobre 45 minut. Po wytańczeniu się łażenie nie jest moją wymarzoną aktywnością, ale takie sytuacje traktuję jako spacer krajoznawczy. Gorzej znosiła to nasza nowo poznana koleżanka z Norwegii, która razem z nami wracała. Bała się takich spacerów, ponieważ kiedyś w jednym ze światowych miast natknęła się na buszujące nocą szczury… Ten spacer na szczęście nie dostarczył takich wrażeń.
Jola:
Milonga Arrabal podobno zazwyczaj jest dosyć pusta i większość bywalców to początkujący. Tym razem było dość tłoczno, a i poziom tangowy był dobry. Zapewne przyczyniło się do tego zakończenie festiwalu w Sitges, bo większość dobrze tańczących to właśnie uczestnicy festiwalu.
Ania:
Ale były też osoby niefestiwalowe. I takie poznane dzień wcześniej. Bardzo chcę pojechać do Barcelony i zatańczyć na innych milongach. Zwłaszcza że na Costa Brava poznałyśmy naszą fajową rodaczkę Ewelinę, która w Barcelonie mieszka. Ale to inna, następna historia.
Jola:
Ogólnie lubię tańczyć w Barcelonie i jeśli miałabym połączyć wakacje z tangiem, to Barcelona jest numerem 1. Słońce, jedzonko, tango… Tak, Barcelona to mój nr 1.
WRAŻENIA PODRÓŻNICZE, POZA TANGIEM
Ania:
Barcelona to jedno z najpiękniejszych miast na świecie. Tego, że tak jest, co prawda jeszcze nie wiedziałam. Miał to być mój pierwszy pobyt. Wcześniej przymierzałam się trzykrotnie, raz nawet miałam kupiony bilet i zarezerwowany hotel, ale życie postanowiło inaczej. Na szczęście nadszedł ten właściwy dzień. Jolanda uprzedziła mnie, że tu jest głośno całą dobę. Okazało się, że nasz pokój wychodził na ciche wewnętrzne podwórko, więc było ciszej niż w całym Sitges czy bocznej uliczce Tel Avivu.
Jola:
O Barcelonie marzy wiele osób. Ja kocham to miasto i wiem, że mogłabym tu żyć. Klimat, ulice o każdej porze dnia i nocy, cudowną architekturę – tego nie ma nigdzie indziej. Pierwszy raz byłam tu 20 lat temu. Mieszkałam na Rambli, gdzie zachwycił mnie ruch, gwar i wielojęzyczny tłum. Uwielbiam włóczyć się po wąskich uliczkach. Ciągle odkrywać coś nowego.
Ania:
Architektura Gaudiego ma swoich gorących wielbicieli i żarliwych krytyków. Na pewno to absolutny światowy ewenement. Mnie osobiście wprawił w przerażenie – moim zdaniem – największy maszkaron świata (o tym za chwilę), ale kamienice zdecydowanie zachwyciły. Nie wiem, jak rozplanowano powierzchnię wewnątrz, ale patrząc na opakowanie – w niejednej mogłabym mieszkać…
Jola:
Jeśli masz tylko dwa, trzy dni na Barcelonę, to koniecznie zobacz 4 najpiękniejsze kamienice Gaudiego:
1. Casa Vicens – z przepięknymi kolorowymi ceramicznymi płytkami, ciekawą konstrukcją, pięknymi łukami i wieżyczkami – znajduje się przy Carolines 24.
2. Casa Mila – przypomina kształtem blok skalny, dlatego przez barcelończyków zwana jest Kamieniołomem La Pedrera. Budynek nie ma linii prostych, przez co sprawia wrażenie ciężkiej bryły, którą oplątują dzikie chaszcze… Motyw użyty do dekorowania żelaznych balustrad robi wrażenie. Znajduje się na Passeig de Gracia.
3. Casa Batllo – budowla wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Budowla niezwykła. Dach jest pokryty płytkami przypominającymi rybie łuski. Do tego motywy zwierzęce i kości. Tłoczone kafelki… Można się na nią gapić bez końca. Również jest na Passeig de Gracia.
4. Casa Calvet – najspokojniejszy budynek z wielkiej czwórki. Warto zwrócić uwagę na detale: dach z podwójnymi szczytami, niezwykłe wejście i trzy głowy męczenników spoglądających na przechodniów.
Ania:
Oczywiście bez Sagrada Familia wizytowanie Barcelony się nie liczy. Po polsku znaczenie tej budowli jest takie, że to pokutna świątynia świętej rodziny. W Hiszpanii ta budowla jest uważana za główne osiągnięcie Antoniego Gaudiego – dlatego też jego grób znajduje się właśnie w tym miejscu. Budowla nie jest ukończona do tej pory, chociaż rozpoczęto ją w 1882 roku. Jolanda mówi, że na przestrzeni 20 lat – od kiedy bywa w Barcelonie – widzi postępy. Dla mnie jest to największy bohomaz architektoniczny, jaki widziałam (o warszawskiej wyciskarce do owoców nie wspomnę, bo mi wstyd). Jolanda patrzy inaczej, jak na konstrukcyjny cud. Niewiele osób wie, że Jolanda jest inżynierem z dużym doświadczeniem zawodowym. Więc ją zachwycił kunszt wykonania tak skomplikowanej budowli. Ja – jako laiczka – patrzyłam na (w moim przekonaniu) wyjątkowo ogromną szkaradę… Jolanda zwróciła moją uwagę na to, że toto z każdej strony wygląda inaczej. Nie wiem: dobrze to czy źle, ładnie czy brzydko. Ale wiem, że rzeczywiście jest to niesamowity ludzki wytwór.
Jola:
Park Güell, Barri Gotic, Ciutat Villa, Port Barcelona czy Placa España i Museu National d’Art, Font Magica – warte odwiedzenia. Tak jak słynna La Bouqueria na La Rambli, muzeum Picassa, Camp No u, La Barceloneta z cudowną plażą.
Ania:
Muzeum Picassa zaliczyłam w Maladze – wystarczy (relacja TU). Za to zachwycił mnie barceloński targ… Wizualnie, bo smakowo to dużo jest produktów hiszpańsko – katalońsko – fastfudowych. Ale wrażenia wzrokowe – bajeczne…
Plaża – byłyśmy w szczycie sezonu. Tłoczno. Z głośników systematycznie komunikowano, żeby panie idąc do morza zakładały staniki, a panowie mieli stosowne gacie – nie stringi. Zdjęcia zamieściłam wyżej, więc nie będę się powtarzać.
Jola:
Barcelona to także piękne parki, jak chociażby Parc de la Ciutadella.
Można by wymieniać w nieskończoność. Ale po co? Tu trzeba po prostu przyjechać ?
Jola (ta Piękna) i Ania (Bestiaaa)